czwartek, 15 lutego 2024

"Zjadacz czerni 8" Katarzyna Grochola




Sięgnęłam po tę książkę tak jakby w hołdzie ( nie wiem czy to dobre słowo), czy raczej ku pamięci Kogoś, kto bardzo lubił twórczość tej pisarki. Zresztą ja też lubię. Warto wiedzieć, że Grochola ma w dorobku nie tylko zekranizowane  komedie romantyczne o domkach nad jeziorem ( swoją drogą to już taka klasyka naszej współczesnej literatury popularnej, "kobiecej" - w umownym tego słowa znaczeniu, bo ja nie dzielę książek na kobiece i męskie), ale książki różnego kalibru, dojrzałą prozę obyczajową, autobiograficzną, kryminalną, felietony, opowiadania poruszające wiele ważnych życiowych tematów.  Można jej twórczość lubić albo nie, ale trzeba przyznać, że autorka się stara, trzyma klasę, nie produkuje powieści hurtowo, dba o jakość, a nie ilość.

"Zjadacz czerni 8" przykuł moją uwagę abstrakcyjnym ( jak się przekonałam, uzasadnionym w treści) tytułem oraz subtelną grafiką Andrzeja Pągowskiego. Zaczynałam czytać już ze dwa razy, nie szło, ale w końcu udało się przysiąść  i jak już minęło kilka stron, to się wciągnęłam i zaangażowałam emocjonalnie.

 To piękna powieść zbudowana z rozdziałów - opowiadań połączonych cieńszymi i grubszymi nitkami postaci i wzmianek o nich. Wzruszająca, smutna,  niosąca nadzieję, wiarę w miłość i dobro. Nie zaliczyłabym jej jednak do tych pokrzepiających, otulających jak kocyk, ta powieść raczej drapie jak stary pled.  Dostarczyła mi wielu wzruszeń i zaskoczeń, a także czytelniczej przyjemności obcowania z literackim tekstem, w którym każde słowo jest na swoim miejscu i ma znaczenie.
W sumie można by czytać te rozdziały w dowolnej kolejności. Każdy stanowi odrębną całość. Łączą się tak, że np. syn starszej pani z jednego tekstu jest szefem bohatera innego opowiadania, którego żonę operuje syn bohaterów kolejnego tekstu, oczywiście on też ma "swoje pięć minut" ... Albo jest wzmianka o tym, że ktoś chce rudego kotka, albo o kwiaciarni, albo o dziewczynie,  która pięknie śpiewała... Pozornie bez znaczenia, ale to potem "pączkuje" w fabule, rozwijają się historie....
O czym są? O wszystkim! O życiu, śmierci, miłości - w różnych odcieniach , tęsknocie, chorobie, nadziei, teatrze... O przypadku i przeznaczeniu. O potrzebie bycia wysłuchanym...  O tym, jak niesamowicie mogą się splatać ludzkie ścieżki... O tym, że wszystko jest po coś...
Strasznie banalnie brzmi to, co piszę, ale nie umiem dobrać lepszych słów.
W sumie to jest mi bardzo trudno opowiedzieć o tej książce, bo właściwie każdy rozdział można by rozgrzebać, przeanalizować, zastanowić się nad każdą sceną, każdą postacią. Wolałam jednak to wszystko przeżywać, nie opisywać.
Jeszcze tylko dodam, że ważny wydaje mi się motyw czasu. Nie bez powodu tytuły rozdziałów to określenia typu "Noc", "Poranek", "Międzyczas", "Siedem minut", "Zmierzch" "Dzień". Przyjrzę się ich związkom z treścią podczas kolejnej lektury. Już wiem, że będę chciała powrócić niespiesznie do tej książki.


sobota, 10 lutego 2024

"Poszukiwacze skarbu" Edith Nesbit




 




Urocza ramotka sprzed stu lat. Pierwsza część cyklu o rodzinie Bastablów. 
Po śmierci matki, w sytuacji, gdy rodzinne interesy podupadły na tyle, że nie było funduszy na szkołę, a  służbę odesłano, szóstka dzieciaków postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i podreperować domowy budżet. W tym celu Oswald, Dora, Dick, Ala, Noel i Horacy Oktawiusz  zwany w skrócie H. O.) podejmują szereg  działań m.in. kopią w ogrodzie w poszukiwaniu skarbu, chcą wydać poezje Noela, sami redagują własną gazetę (ich "dzieła" literackie przypominają mi twórczość rodzeństwa Sawanów z książek Ewy Lach, muszę sobie kiedyś powtórzyć), rozważają ślub z księżniczką a nawet bandytyzm, szukają pożyczki u "Ogólnego Dobroczyńcy", próbują handlować winem i wynaleźć lekarstwo. Wszystko to oczywiście w celach zarobkowych!...Do tego łapią złodzieja i podejmują obiadem "biednego Indianina". Normalnie siedem światów z nimi!
Na koniec ich byt znacznie się poprawia.

Trzeba przyznać, ze rodzeństwo Bestablów jest bardzo pomysłowe, samodzielne, rezolutne. Nie zawsze są zgodni, ale jednak się wspierają, dbają o siebie nawzajem, zwłaszcza o chorowitego Noela. Potrafią się świetnie bawić, dzielić, mają bogatą wyobraźnię.
Narratorem opowieści jest jedno z dzieci: "jeden z nas pisze te książkę i bardzo was proszę, ażebyście  się nie starali odgadnąć, kto jest autorem"
A czytelnicy muszą mocno udawać, że nie wiedzą, kto za tym stoi, bo to zbyt jasno wynika z treści.
Wszystko to na swój sposób zabawne, naiwne, ma taki staroświecki urok. Dziś już raczej trudno nam sobie wyobrazić, by dzieci w tym wieku ( skoro najmłodsze ma osiem lat, to najstarsze 12-13) były tak "dziecinne", bawiły się w księżniczki, wierzyły we wróżki i miały takie pomysły jak opisane postaci.

Są kolejne części przygód Bastablów, ale chyba już dam sobie spokój. Wydaje mi się, że inne książki Edith Nesbit, zwłaszcza cykl "Pięcioro dzieci i cos", są lepsze. Nic dziwnego, bo to po szkolnych wspomnieniach jej pierwsza książka dla dzieci ( 1899).

W ogóle to sięgnęłam po ten tytuł, bo w "Trójce E-pik" do lutowej kategorii potrzebowałam właśnie czegoś z motywem poszukiwania skarbów lub ze skarbem w tytule, a nie mam ochoty na jakieś  powieści przygodowe, czy inne dłuższe teksty.

Audiobook - czytała Anna Nehrebecka. Bardzo przyjemny głos.

czwartek, 8 lutego 2024

"Tak miało być" J. Żugaj, P. Corso

 


"Tak miało być" Julia Żugaj, Przemek Corso, wyd. SQN

Jestem zaskoczona. Sygnowana nazwiskiem influencerki/wokalistki Julki Żugaj oraz autora/lektora/konferansjera Przemka Corso powieść młodzieżowa okazała się daleka od ideału, ale przyzwoita, i to w podwójnym znaczeniu.
Obyło się bez wulgaryzmów, nieobyczajnych scen, toksycznych zachowań - bezpieczne treści.
Ta niedługa opowieść o rodzinie, przyjaźni, pierwszej miłości, sporcie, marzeniach i determinacji  napisana została dość poprawnie, prostym językiem, przyjemnym w odbiorze. Niewykluczone, że przeoczyłam jakieś błędy, czy potknięcia, bo słuchałam audiobooka, a wtedy mniej skupiam się na samym tekście (jestem raczej wzrokowcem).

Fabuła jest niezbyt oryginalna, wręcz banalna, nierozbudowana ( momentami niestety spłaszczona i streszczona), może nawet nudnawa, ale spokojna, pełna sielankowej atmosfery, ciepła i miłości, ze smutną nutą, utrzymana w klimacie amerykańskiego filmu familijnego. Czasem po prostu takich potrzebujemy dla poprawy nastroju.
Pamiętam jak w soboty czekało się  na cykl "Walt Disney przedstawia", gdy po animowanej bajce nadawano właśnie taki familijny film, często o szkolnej drużynie (hokeja, koszykówki, baseballu itp.) rozgrywającej ważny mecz, a w tle były perypetie uczuciowe i problemy rodzinne bohaterów.  I właśnie w tym stylu jest "Tak miało być".

Mia mieszka wraz z mamą i jej drugim  mężem w nadmorskim miasteczku Cape Mae w New Jersey. Gra w baseball, do którego pasją zaraził ją ojciec. Podczas wakacji uczęszcza na treningi.  Zaprzyjaźnia się z mieszkającą u babci tajemniczą Sophie, poznaje jej starszego brata... Nietrudno domyślić się, że coś między nimi zacznie się dziać.
Wkrótce ma odbyć się mecz z drużyną z Nowego Yorku. Okazuje się, że tata Mii nie może wtedy przyjechać. To jednak nie wszystko, z czym musi zmierzyć się nastolatka...

Można zarzucić, że bohaterki zachowują się zbyt dziecinnie ( i zbyt grzecznie) jak na 17 lat, lecz zważywszy na to, że odbiorcami, a raczej odbiorczyniami tej książki zapewne będą dziewczyny 10-13 l. ( a może nawet i młodsze fanki Julii), to nie stanowi większego problemu.
Trochę marudziłam na te amerykańskie realia, nie potrafię zweryfikować, czy tam wszystko się zgadza. Oświećcie mnie proszę, czy w USA rośnie bez (lilak)?
Odnoszę wrażenie, że to taki wyidealizowany obrazek, domki jak z pocztówki, rodzinne posiłki, impreza na plaży i ten roznosiciel prasy na rowerze, ciągle nie trafiający gazetami pod drzwi (kadr jak z filmu, co nie?)
Podobało mi się to, że pasją głównej bohaterki nie był makijaż, czy taniec, ale  baseball, choć mogłoby być nieco więcej opisów, czy szczegółów związanych z tą dziedziną sportu. Przyjmuję jednak, że ważniejszy jest jednak wątek romantyczny i rodzinny, to na nich chcą się skupić nastoletnie czytelniczki, a nie na baseballowych treningach.
Doceniam przedstawienie pozytywnych relacji rodzinnych ( między rozwiedzionymi rodzicami, między ojcem a córką, między ojczymem a pasierbicą itd.) oraz zaakcentowanie przyjaźni, sportowego zaangażowania, otwartości, wzajemnej życzliwości. W ogóle jakoś tak sympatycznie było.
Spośród postaci szczególnie mnie ujęły babcia Agata o polskich korzeniach gotująca pierogi oraz Ben - wzór ojczyma, utalentowany kulinarnie, który nawet spróbował zrobić... żurek.

"Tak miało być" to żadne arcydzieło, ale jako czytadło, taki "american dream" czy raczej "friendship and love" dla młodszych nastolatek,  w porównaniu z tym, co pojawia się na rynku wydawniczym (mam na myśli słynną "Rodzinę Monet" i hurtowo drukowane teksty z wattpada) to naprawdę ujdzie.
Audiobooka słuchało mi się przyjemnie, czyta Marta Wągrocka.


niedziela, 3 grudnia 2023

"Ciche cuda. Z zachwytu nad życiem" Anna H. Niemczynow

 


Trochę skusiła mnie śliczna, kwiatowa okładka, trochę zadziałał jakiś impuls, koniec końców nieco "w ciemno" zgłosiłam się do zrecenzowania tej książki. Początkowo miałam wrażenie, że pomyliłam się, bo ta pozycja to zupełnie nie moja bajka, jednak z każdą kolejną stroną coraz bardziej ją doceniałam.

W kilkunastu opowieściach autorka odwołuje się do własnego, bogatego doświadczenia (a trzeba przyznać, że w życiu spotkało ją wiele i dobrego i złego). Opowiada o swoich przejściach, o trudnych sytuacjach w jakich się znalazła, o tym, jak była traktowana przez rodzinę, bliskich, znajomych i nieznajomych; o kryzysach i efektach podjętych działań. Dzieli się swoimi przeżyciami i przemyśleniami. Opowiada o swoich słabych i mocnych stronach, nie wywyższa się, nie jest ideałem.
Myślę, że niejednej osobie może tym dodać skrzydeł i dać piękną lekcję, jak nie poddawać się mimo przeciwności losu i jak doceniać te tytułowe "ciche cuda", których doświadczamy na każdym kroku, ale często ich nie zauważamy, nie dostrzegamy jaką niosą wartość.

Na zdjęciu na skrzydełku okładki widnieje piękna, uśmiechnięta, emanująca radością i szczęściem kobieta, z kwiatami w długich włosach, z błyskiem w oczach. Patrząc na nią, nikt by nie pomyślał, ile przeszła. Dopiero lektura książki "Ciche cuda" nam to uświadamia. Jej życie nie było różami usłane, wręcz przeciwnie, począwszy od trudnego dzieciństwa, jednak - dzięki niesamowitej woli i samozaparciu -  z brzydkiego kaczątka wykluł się łabędź. Swoim życiorysem mogłaby obdzielić kilka osób, niestety, tyle się naraz skumulowało na jednym "koncie". I to nie jest tak, że od pewnego momentu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko układa się idealnie, bo są nadal górki i dołki, zakręty i mielizny, ale też... świeci słońce i kwitną kwiaty, które same zasiejemy.

Jestem pod ogromnym wrażeniem osobowości Anny H. Niemczynow, jej odwagi, szczerości, otwartości, dystansu do siebie. Owszem, momentami może brzmi jak "Coelho w spódnicy", ale trzeba przyznać, że porusza i motywuje, w sposób, który naprawdę może dotrzeć do odbiorcy. Naprawdę podziwiam, że zechciała tak otwarcie i bezpośrednio podzielić się prywatnymi sprawami, sytuacjami, w których znalazła się (i zapewne znajdzie) niejedna osoba - np.  brak akceptacji, samotne macierzyństwo, nieudane małżeństwo, toksyczni ludzie, anoreksja, bulimia, uzależnienie od sportu, emigracja, choroba. Wydaje mi się, że łatwiej przeżyć i pokonać własne problemy, wiedząc, że ktoś też takich (a może i gorszych) doświadczał i wyszedł z nich zwycięsko. I nie chodzi tu o licytowanie się czyja sytuacja była gorsza, a czyja lepsza, ale o takie poczucie wspólnych doświadczeń, o przekonanie się, że każdego może to spotkać i że "da się z tym coś zrobić".

Niemczynow jest osobą wierzącą, w książce daje temu wyraz, dzieli się modlitwami, ale nie próbuje nikogo "nawracać", niczego nie narzuca. Po prostu opowiada o własnej ścieżce wiary, pielgrzymce, roli modlitwy w jej życiu. Co ciekawe, zarzucono jej, że ( cytuję) "taka z pani katoliczka, jak z koziej dupy wiatrak". Tymczasem jest wrażliwą, tolerancyjną osobą, która uważa, że wiara lub jej brak to prywatna sprawa, a jej powieści z założenia są świeckie, poruszające wiele różnych problemów. Po prostu - życiowe.
Nie czytałam jeszcze żadnej z nich. Zdążyłam się jednak dowiedzieć, że autorka podejmuje szeroką tematykę obyczajową, nie omija trudnych, ważnych spraw, niejednokrotnie wykorzystując w swojej prozie to, czego sama w jakiś sposób doświadczyła, przeżyła. Ten autentyzm wydaje się być mocnym atutem. Niewykluczone, że kiedyś sięgnę po którąś z powieści Anny H. Niemczynow.

Nie wszystko w "Cichych cudach" mi się podobało, mam tu na myśli zwracanie się do czytelnika "przyjaciółko", "przyjacielu", nieco egzaltowany styl oraz polecanie własnych książek. To jednak moje subiektywne wrażenie i absolutnie nie przekreśla wartości tej publikacji. Im bardziej się w nią zagłębiałam, tym bardziej doceniałam, jaka jest ważna i potrzebna. Szczególnie poleciłabym ją młodym osobom, choć starszym też, wszystkim znajdującym się na życiowym zakręcie, w poczuciu beznadziei. Ta książka nie daje gotowych recept, ale wspiera, skłania do refleksji, inspiruje do zmian, dodaje skrzydeł. To świadectwo życia, które warto poznać.



piątek, 13 października 2023

"Dawno temu w telewizji" Kamil Bałuk


Wydawnictwo Literackie, 2023

Świetna publikacja! Już sama okładka nawiązująca do "Telegazety" przykuwa uwagę i niczym "magiczny przycisk" uruchamia funkcję "a pamiętasz...?"
Ta książka to nie tylko zbiór ciekawych wywiadów z telewizyjnymi osobowościami, ale taka " furtka" prowadząca do krainy wspomnień z czasów lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Nie da się uciec od sentymentów, znajdziemy jednak tu o wiele więcej - zajrzymy za kulisy szklanego ekranu, dowiemy się jak powstawały i jak były realizowane popularne programy i seriale, przekonamy się jak to wszystko "działało" i - co najważniejsze - poznamy bliżej prowadzących, aktorów, reżyserów.

Od małego byłam, jak to się dziś mówi, książkarą, ale telewizja zajmowała bardzo ważne miejsce w moim życiu, zwłaszcza, że mowa o czasach przedinternetowych. Długo by wyliczać programy, na których wychowało się moje pokolenie, np. "5-10-15", "Tik-Tak", "Piątek z Pankracym", "Teleranek", "Z kamerą wśród zwierząt"... I te wszystkie "dobranocki", i te seriale dla dzieci nadawane w czasie "teleferii"... Właściwie cała ówczesna oferta telewizji była nam znajoma.  Któż nie kojarzy naukowej "Sondy" , historycznych "Sensacji XX wieku" czy specyficznej czołówki magazynu "Morze"?! Któż nie pamięta familijnych seansów z kolejnymi odcinkami "W kamiennym kręgu", "Ptaków ciernistych krzewów" czy "Dynastią"? Któż nie oglądał teleturnieju "Miliard w rozumie" czy "Koło Fortuny"?! A później nowoczesne "talk-show", coraz więcej zagranicznych formatów, programów rozrywkowych, muzycznych, reality-show, sit-comy, pierwsze polskie telenowele, pierwsze paradokumenty....
Chłonęliśmy  to wszystko jak gąbka, łykaliśmy jak młode pelikany, głodni popkultury. Dopiero po latach zaczynamy się być może zastanawiać, na czym polegał fenomen tych wszystkich programów, kto i dlaczego to wszystko wymyślił i jak to realizowano.

Bazą tej publikacji był podcast "Dawno temu w telewizji" w radiu newonce. Jego genezę też znajdziemy na łamach tej książki. Przyznam, że nie znałam, ale zaczęłam słuchać i mam wiele do nadrobienia.
 
Kamil Bałuk zaprosił do rozmowy wiele znanych i lubianych (lub nie) osób m.in.  Magdę Mołek, Paulinę Chylewską, Ilonę Łepkowską, Elżbietę Zapendowską, Mariusza Szczygła, Jacka Kawalca (na okładce widnieje cały spis treści). Przeprowadził profesjonalne wywiady, w których odwoływał się do solidnego researchu oraz do własnych wspomnień i spostrzeżeń  na temat omawianych programów. Odebrałam je jako niesamowicie szczere, naturalne, swobodne, barwne, inteligentne, ambitne, treściwe, pełne dziennikarskiej wnikliwości i szacunku do rozmówcy. Nie zabrakło anegdot, ciekawostek, ale przede wszystkim zza sentymentalnej kurtyny wyłoniła się gorzka rzeczywistość.

Gdybym miała wybrać, które z nich najbardziej mi się podobały, byłyby to  wywiady z Elżbietą Zapendowską (jakże szalone życie!), Rafałem Rykowskim (jeśli komuś to nazwisko nic nie mówi, to hasło "Kogo witam, kogo goszczę?" powie mu wszystko ;-) ) oraz z... Magdą Mołek, którą dotąd postrzegałam całkiem inaczej.
Zresztą to trudny wybór, bo w sumie żadnego wywiadu nie "przekartkowałam", wszystkie okazały się zajmujące i wnosiły coś nowego.
Z nich wyłonił się nie tylko zbiór arcyciekawych telewizyjnych osobowości, ale również obraz telewizji po 1989 r., w czasie przełomu, przemian, nowości, eksperymentów, gdy polska popkultura dopiero raczkowała, a względy finansowe i poglądy dyrektorów nie pozwalały "robić tu MTV". To także opowieść o tym, jaką cenę ma popularność, jaki wpływ ma telewizja na społeczeństwo, od czego zależą takie czy inne decyzje i jak kręte potrafią być ścieżki kariery.

Nie zliczę, ile razy nad tą książką mocno się zdziwiłam, uśmiechnęłam się szeroko, czy pokiwałam głową z zadumą.
"Włączyło" mi się mnóstwo obrazów, skojarzeń, nie obyło się bez poszukiwań archiwalnych nagrań.  Wiele się dowiedziałam, sporo mnie zaskoczyło, co nieco sobie przewartościowałam. To było wspaniałe doświadczenie poznać z pierwszej ręki kulisy "Randki w ciemno",  "Roweru Błażeja", "Idola", "997" "Piratów", "Miodowych lat" czy seriali i programów, przy których pracował Okił Khamidov.

Na przestrzeni lat wiele się zmieniło, zarówno jeśli chodzi o technologię, media, jak i oczekiwania odbiorców. To, co dla nas było nowością, obecnie  jest już archaiczne. Dobrze, że można o tym poczytać - dla nas to wspomnień czar, dla młodszych - lekcja historii telewizji. Książka, która łączy, a nie dzieli. Przydałby się kolejny tom.  

 


poniedziałek, 28 sierpnia 2023

"Moje życie z Tomkiem" Dorota Sumińska - przedpremierowo




"Moje życie z Tomkiem" Dorota Sumińska, Wydawnictwo Literackie 2023


" (...) choćby człowiek miał pięćdziesiąt i sto pięćdziesiąt lat, zawsze jest do cudzej śmierci nieprzygotowany"
(Zośka Papużanka, Żaden koniec, Marginesy 2023, s. 43)


Dorota Sumińska i Tomasz Wróblewski byli parą w liceum. Potem ich drogi rozeszły się, ale w myśl powiedzenia "stara miłość nie rdzewieje" po wielu latach i przejściach znów utworzyli związek.
Przeżyli wspólnie czternaście szczęśliwych, aktywnie spędzonych, pełnych podróży i planów na przyszłość lat. Zgodnie dzielili ze sobą codzienność, w tym opiekę nad licznymi zwierzętami, uzupełniali się, choć także kłócili."Nie byliśmy idealną parą" - wyznaje autorka.  Zamierzali osiąść na Sri Lance. Wzięli ślub. Śmierć brutalnie to wszystko przerwała. Została pustka...

Sumińska, lekarka weterynarii, znana czytelnikom głównie z audycji radiowych i książek o zwierzętach, napisała bardzo osobistą, emocjonalną książkę poświęconą jej zmarłemu mężowi - uznanemu lekarzowi interniście, specjalizującemu się w medycynie ratunkowej.

Obawiałam się, że będzie to niesamowicie smutna, przygnębiająca historia, ale nie do końca taka była, bo chociaż opowiada o stracie bliskiej osoby, o pracy lekarza, który ciągle styka się z chorobami, cierpieniem i śmiercią, to zawiera także dużo jasnych punktów, ciepłych, pogodnych wspomnień, anegdot z życia wziętych, które wywołują uśmiech.
Miałam także obawy, czy to nie będzie taka "laurka", ale lektura szybko je rozwiała. Dorota Sumińska przedstawiła bowiem swojego partnera nie omijając jego wad i nałogów. Przybliżyła jego sylwetkę opierając się na konkretnych przykładach, na podstawie wspomnień znajomych, kolegów, współpracowników. Przytoczyła historie z czasów jego studiów medycznych, szkolenia wojskowego, lekarskich praktyk, dyżurów na SOR, wspólnych podróży.

Tomasz Wróblewski był introwertykiem opancerzonym w swojej skorupie, nałogowym palaczem, wspaniałym diagnostą, wybitnym i cenionym specjalistą, odpowiedzialnym, opiekuńczym, mądrym, odważnym, wrażliwym na krzywdę ludzi i zwierząt człowiekiem, pozornym twardzielem.

Książka "Moje życie z Tomkiem" to literackie pożegnanie, swoisty dziennik żałoby, listy pisane do nieobecnego, upamiętnienie ciekawej osobowości. Na pewno dla autorki to jakaś forma autoterapii, Dla czytelników - szczera, wzruszająca i skłaniająca do refleksji opowieść, która wskazuje na to, co jest najważniejsze.
"Ciągle myślę o tym, jak płytko patrzymy na świat. Jak mało zauważamy, a potem, gdy jest już za późno, tęsknimy za niezauważonym". (s. 152)

W mojej opinii to wartościowa publikacja, dzięki której na podstawie osobistej historii można wyciągnąć uniwersalne wnioski.

 (współpraca recenzencka)

 

Moja lista blogów