czwartek, 29 września 2011

Stosik wrześniowy 2

Zebrałam najnowsze zdobycze, które już zdążyły rozpełznąć się po domu i zbudowałam stosik. Zrobiłam zdjęcie, zgrałam i już miałam wstawiać, gdy przypomniało mi się o jeszcze jednej książce, ulokowanej przy łóżku- albowiem jestem w trakcie lektury. Musiałam więc powtórzyć sesję. Oto efekt:

Od góry:

  1. Zakręty losu - wygrana na blogu u Sabinki, z osobistą dedykacją od Autorki. Zakładka świadczy o tym, że się już dobrałam do pysznej zawartości i zostało mi mniej niż pół.
  2. Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki - pożyczone od Justynki.
  3. Gnój  -  zakup na Targu z Książkami, czytałam, ale chciałam mieć do kolekcji (Mam prawie wszystko Kuczoka).
  4. Na glinianych nogach -  również zakup na Targu..., dzięki niemu wreszcie zapoznam się z Pratchettem.
  5. Sprawiedliwość owiec - znowu kłania się Targ... Czytałam, ale skoro mamy "Triumf owiec"...
  6. Saturn - z biblioteki.
  7. Cudowna moc miłości - tę i kolejną z własnej inicjatywy przyniosła mi koleżanka, która ode mnie pożyczała książki, tytułem tymczasowej wymiany,  ten tytuł bynajmniej mnie nie kusi, ale w oryginale brzmi "Angel falls", więc może nie będzie to  aż tak cukierkowo romansowe...
  8. Księżyc we łzach -(jak wyżej)
  9. Poczytaj mi, mamo. Księga pierwsza-  dla Elwirki ( w sumie to dla mnie też, sentymentalny powrót), zakup w bardzo korzystnej cenie w księgarni halaster.pl
  10. Kolekcja: Książki dla małych i dużych- Wiersze J. Brzechwy - z kiosku, dla Elwirki. 
Jak skończę "Zakręty...", zabieram się za "Saturna", a następnie... no właśnie za co? Ktoś ma jakiś pomysł? W grę wchodzą także książki z poprzedniego stosiku. Czekam na sugestie ;-)

Dziś, gdy spojrzałam na najnowsze wpisy na mojej liście blogów, myślałam,ze troi mi się w oczach.... Trzy recenzje książki "Matki, żony, czarownice" J. Miszczuk. Co za synchronizacja! ;-) Przeczytałam wszystkie opinie, jedna czytelniczka  zadowolona, druga nieco rozczarowana, trzecia umiarkowanie, ale chwali. Przyznam, że mnie jakoś nie ciągnie, a kieruję się nie tyle tymi wypowiedziami, co intuicją. 

Konkursowo jestem nadal "zamyślona w zieleni", choć trochę już znużona... 10 etapów, gdzie na każdy trzeba coś napisać, to  trochę za długo moim zdaniem.
JIKomania trwa w najlepsze. Glosowanie do niedzieli włącznie.

Kulinarnie - dziś było eksperymentalnie. Krupnik z kalafiorem? - czemu nie! Zresztą ja nigdy nie gotuję zup według wzorca, tylko wrzucam, co mi się nawinie (czytaj: co akurat mam w lodówce). Objadam się darami jesieni, pestki słonecznika, orzechy, gruszki....
O, muszę kupić pocztówkę do wymiankowej paczuszki... - orzechy dobrze wpływają na pamięć, od razu mi się przypomniało ;-)

Tymczasem!


środa, 28 września 2011

Głosowanie - JIKomania trwa!

Dziś miałam napisać coś zupełnie innego, ale dzień okazał się z gatunku tych trudniejszych. Jestem wyczerpana i potrzebuję chwili oddechu i rozrywki, toteż włączyłam muzyczkę i podczytuję tu i ówdzie blogi, artykuły...  Zamiast recenzji (w strzępkach na kartce mam kilka zdań) będzie więc informacja i prośba.

Na blogu "Projekt Kraszewski" został zorganizowany konkurs, w którym wzięłam udział. Zadanie polegało na ułożeniu 5 zdaniowej historyjki zawierającej minimum 10 tytułów JIK-owych utworów. Można było nadesłać więcej niż 1 pracę, napisałam dwie (na więcej nie miałam weny, ale i czasu). Aby było uczciwie, to nie mogę zdradzić, które teksty są moje (pozostawiam to Waszej intuicji, hihihi), ale i tak zachęcam do głosowania. Wszystkie prace są pomysłowe i fajne. Głosować może każdy (przewidziane losowanie nagrody wśród głosujących), wybieramy 3 prace, przyznając im kolejno 3, 2 i 1 punkt. Szczegóły i miejsce do głosowania tutaj:
 http://projekt-kraszewski.blogspot.com/2011/09/konkurs-jikowa-tytuomania-faza-druga.html

Miał być stosik, książki mi się nieco rozpełzły, bo przeorganizowałam półki, ale będzie wkrótce, może jeszcze we wrześniu się załapie...
Mam też pomysł na październik, ale to pożyjemy, zobaczymy....;-)
Tymczasem!

niedziela, 25 września 2011

Rachunek

... od zwykłych rzeczy naucz się spokoju...”
/ks. J. Twardowski/
Rachunek

Szła przez park tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to wysokie obcasy nowych butów. Kosztowały niemal pół wypłaty, a wcale nie były wygodne. Zachciało jej się ekstrawagancji... „lubutę w tę i w tę” przedrzeźniała nazwę obuwniczej marki. Nerwowo zaciskała pięści. Oprócz miętowej gumy przeżuwała stek wyzwisk i przekleństw. Chabrowe oczy ciskały piorunami na wszystkie strony.
Jak on mógł! Drań skończony! Czekała na niego ponad czterdzieści minut. Nie zamierzała robić afery o spóźnienie, w końcu różne rzeczy się zdarzają. Lada moment zaćwierka komórka i wszystko się wyjaśni. Cisza przedłużała się złowrogo. Wyobraźnia zaczęła podsuwać czarne scenariusze kraksy samochodowej lub śmierci przez zaczadzenie. Bębniła turkusowymi paznokciami po blacie kawiarnianego stolika, co chwilę zerkała na telefon, rozglądała się. Już zaczynano dziwnie się na nią patrzeć. Nie wytrzymała, drżącymi palcami wystukała smsa. Co z tobą, gdzie jesteś? Odpisał natychmiast. Sorry, dziś nie mogę. Ręce i nogi opadają, co on sobie wyobrażał? Kretyn jeden! Że tak można po prostu ją olać? Nie przyjść i nie dać znaku życia? Jak kamień w wodę, dopiero ona sama musiała mu przypomnieć o swoim istnieniu... Niepotrzebnie traciła czas. Zerwała się jak burza, przewracając niechcący krzesełko i wybiegła z lokalu. Pełne oburzenia, a raczej zdziwienia „Halo, rachunek...” kelnerki odbiło się echem od ściany i zaplątało w zasłony.
Szła na skróty. Nie chciała, by ktokolwiek widział ją w tym stanie. Była zła, rozczarowana, upokorzona. Czuła się jak idiotka, która nie zasługuje na żadne wyjaśnienie, na przeprosiny, którą można bezkarnie wystawić do wiatru. Ja mu pokażę! Zatłukę łyżeczką od herbaty! Wstąpiła w nią furia. Drzewa, gdyby mogły, ustępowałyby jej z drogi. Ławki umykałyby z podkulonym ogonem. Tylko parkowa fontanna szumiała beztrosko w rurze mając czyjekolwiek problemy. Przez park do domu było najbliżej i o dziwo całkiem bezpiecznie, Zwłaszcza, że zmierzch jeszcze nie zamierzał rozpościerać skrzydeł. Zieleń działała kojąco. Złość powoli wyparowywała, wyciekała przez końcówki długich rudych włosów i wsiąkała w trawę. Miarowy stukot obcasów pomagał się wyciszyć. Stuk – puk – stuk – puk – ałłaaaaaaaaaa! Skąd tu się wziął ten cholerny kamień! Do licha! Na szczęście gdzieś w torebce są mentosy... Przykucnęła badając stan swych nieszczęsnych szpilek.
Spośród traw wyskoczyła niewielka szarozielona żabka. Przycupnęła na tym pechowym głaziku i łypnęła okiem na to dziwaczne duże stworzenie, które mocowało się właśnie z papierkiem od cukierków. Rudowłosa znieruchomiała na sekundę i wybuchnęła dzikim nieposkromionym śmiechem. Witaj, mości książę! Niech ucałuję twój żabi pyszczek! A to ci przygoda! Jak ręką odjął, zniknęła cała furia, gdzieś się podziało rozgoryczenie i chęć zemsty na bezmyślnym osobniku płci przeciwnej. Nawet obdarty obcas odpłynął w niepamięć. W oczach zapaliły się radosne gwiazdeczki, a serce oblał spokój. Niemal kamienny. Szkoda życia, by przejmować się tym, co w istocie nie jest ważne. Nie warto szarpać sobie nerwów, przez tych, do których po prostu brak słów. Trzeba było kamienia pod stopą i żaby mądrej doświadczeniem natury, aby to zrozumiała. Wstała z trawy, łagodna i spokojna. Z lekkim uśmieszkiem błądzącym w kąciku ust wykasowała numer telefonu niefortunnego delikwenta i lekko utykając, poszła z powrotem do kawiarni uregulować niezapłacony rachunek za mineralną i lekcję życia.



 W/W tekst uczestniczył w konkursie "Zamyśleni w zieleni".

sobota, 24 września 2011

Top -10: Ulubione lektury szkolne

Odkąd Futbolowa zapoczątkowała akcję Top 10, miałam ochotę się przyłączyć, ale jak dotąd ograniczałam się do komentarza u prekursorki. Dziś postanowiłam napisać własny post, choć lenistwa nie przełamałam i  obrazków nie będzie. Dłuższych wyjaśnień także nie. Zresztą późno się robi, a ja bym chciała jeszcze poczytać....Zatem ad rem:


Jestem z tych, co podstawówkę kończyli osmioklasową, a potem czteroletnie liceum. Lektury szkolne czytałam z przyjemnością, bo czytać i poznawać nowe lubiłam. Nie przeczytałam tylko drugiego tomu "Krzyżaków" (poprzestawszy na najpotrzebniejszych fragmentach, np. opis bitwy) oraz  nie skończyłam "Rozmów z katem" (z racji opóźnienia z programem w 4 klasie omawialiśmy lektury biegiem). Wymienię ulubione lub te, które w jakiś szczególny sposób zapamiętałam. Kolejność przypadkowa. Nie uwzględniam wyborów poezji.

  •  Ten obcy, I. Jurgielewiczowa - niekwestionowany przebój podstawówki ( bodajże klasa 6). Ach ten Zenek...a w wypracowaniu na temat "jak wyobrażasz sobie dalsze losy Zenka..." zrobiłam błąd w słowie "alkohol" (Gdyby ktoś się dziwił, co ja tam wypisywałam, to przypominam, ze ojciec bohatera był alkoholikiem);
  • Pilot i ja, A. Bahdaj -  opowiadanko dla pierwszaków, o tym, jak chłopcu przyśniło się, że latał.... Przyszła do nas na zastępstwo pani, która w starszych klasach uczyła historii i przy okazji omawiania tej lekturki opowiedziała nam o... katastrofie lotniczej, w której zginęła Anna Jantar...ręce, nogi na drzewach.....miłe wspomnienie, co nie? ;-)
  • Ziemia, planeta ludzi, A. de Saint - Exupery - trochę się waham, czy to było lekturą, możliwe, że u nas czytaliśmy to w ramach uzupełniających, do wyboru. Podobało mi się, bo takie inne na tle pozostałych lektur.
  •  Lalka, B. Prus - no lubię i już, czytałam ze trzy i pół razy.... Zawsze stawiałam tę książkę w opozycji do "Potopu", którego nie lubię.
  • Chłopi, W. Reymont - za "moich czasów" to się całość czytało, a nie tylko 1 tom... (tzn. każdy czytał ile  chciał, chodzi mi oto , ile było w obowiązkowych lekturach zalecone), bardzo mi się podobało.
  • Inny świat, G. Herling- Grudziński - poruszająca tematyka.
  • Zdążyć przed panem Bogiem, H. Krall - jak wyżej, moje pierwsze spotkanie z tą autorką zaowocowało lekturą jej prawie wszystkich publikacji;
  • Mistrz i Małgorzata, M. Bułhakow - top wszech czasów.
  • Makbet, W. Szekspir - spośród "szkolnych" dramatów ten wybija się zdecydowanie na prowadzenie, choć "Dziady" też lubię (III i IV cz.)
  • Powrót posła, J. U. Niemcewicz - to się jeszcze czyta?? Za moich czasów" tak. Wspominam miło, bo kiedyś któraś klasa wystawiła tę sztukę całą, bodajże na akademii z okazji 3 Maja... i znakomicie to odegrali, w dodatku w strojach z epoki!!! Tzn, nie tak wiekowych, a stylizowanych ;-)
Miłego weekendu!

czwartek, 22 września 2011

Oplątani Mazurami, Katarzyna Enerlich

Wydawnictwo mg, 2011
Nazwisko Enerlich już kilka razy obiło mi się o uszy, a raczej o oczy gdzieś w blogosferze. Wiedziona intuicją dodałam je do listy autorów, z których twórczością chciałabym się bliżej zapoznać. Parę dni temu w bibliotece wpadła mi w ręce niewielka książeczka o pięknej, nastrojowej okładce. Nie mogłam nie przeczytać. I choć nie mam sentymentu do mazurskiej ziemi, ani nie przepadam za opowiadaniami, to proza  Katarzyny Enerlich oplątała mnie zupełnie. 

"Oplątani Mazurami"  to zbiorek osiemnastu utworów,  krótkich opowiadań z domieszką reportażu, łączących prawdę z literacką fikcją. Powstał w wyniku współpracy z mrągowskimi regionalistami  R. Bitowtem i R. Wróblem oraz własnej pracy reporterskiej autorki. Teksty pojawiały się na łamach pism "Bluszcz"  i "Natura i Ty" oraz na antenie Radia Planeta.
K. Enerlich ocala od zapomnienia ducha dawnych Mazur, wspomina czasy, gdy Mrągowo było Sensburgiem, opowiada o ludziach i przedmiotach. Kufer babci Hildy, kawałek pachnącego mydła, strzępek rękawa od sukienki, słoik miodu, skrzypce...- to w nich kryje się historia, z nimi wiąże się życie dawnych mieszkańców.... Przemijanie jest leitmotivem zbioru- śmierć, rozstanie, wyjazdy, ale są i powroty.... sentymentalne. Przeszłość spotyka się z teraźniejszością. Wspólny mianownik wszystkich opowieści to miłość do Mazur, przywiązanie, które pięknie tłumaczy stara pruska legenda: Czarodziejka Jezior pływając olchową łódeczką snuje nitki babiego lata i oplata nimi serca tych, którzy tam przybywają.

Urzekła mnie prostota utworów i sugestywność języka, a także pewien ładunek emocjonalny. Od reportera wymaga się obiektywizmu, ale to postaci, o których opowiada, niosą wiele emocji i udzielają się one czytelnikowi. Przeżywałam te opowiadania. Z żalem odwróciłam ostatnią 125-tą stronę. Gdybym miała wskazać czytelnicze skojarzenia, to ze względu na "duchowe pokrewieństwo" postawiłabym tę książkę obok "Czarnego ogrodu" M. Szejnert i "Domu Małgorzaty" E. Kujawskiej.

Szkoda, że wkrótce będę musiała pożegnać się z "Oplątanymi...", ale pozostaję z nadzieją, że  było to moje pierwsze, ale nie ostatnie spotkanie z prozą Katarzyny Enerlich.

środa, 21 września 2011

Sto lat, panie King!

Zazwyczaj jestem na bakier z kalendarzem, ale dziś tu i tam głoszą, iż pisarz Stephen King obchodzi urodziny. Które? Tu przypomina mi się wierszyk:
"Zapamiętaj sobie: Kruki lubią sery -
Osiem razy osiem jest sześćdziesiąt cztery"
Szacowny Jubilat ma wielu fanów, jego książki cieszą się dużą poczytnością, natomiast ja mam z nim raczej nie po drodze. Owszem, mam na półce zakupiony kiedyś na promocji "Sklepik z marzeniami", ale cały czas on leży i marzy, abym go przeczytała. Tam są takie drobniutkie literki....hmmm. 
Zdarzyło mi się powiedzieć kilka razy, ze Kinga to ja nic nie czytałam. Kłamstwo. Po namyśle bowiem stwierdzam, że czytałam, a jakże - "Zieloną milę" (w formie małej, grubiutkiej książeczki, z drobnymi literkami) oraz "Komórkę" (w ramach DKK, w tradycyjnym formacie i czcionce przyzwoitej dla oczu). Oglądałam też filmowe adaptacje  dzieł pisarza: "Zieloną milę" ( to już wręcz klasyka) i "Cmentarz dla zwierząt" (książka ma nieortograficzny zapis tytułu, ale mi nie przeszedł przez palce) - zaczęłam oglądać przypadkiem, nie od samego początku, potem nie mogłam się oderwać, a potem stwierdziłam, że już się naoglądałam horrorów za wszelkie czasu i więcej nie chcę. Jako taki kontakt z twórczością Kinga więc mam i mogę sobie go "odhaczyć" na czytelniczej liście.
"Zieloną milę" polecam, natomiast co do "Komórki"  to mam wątpliwości. Znajomi "kingolodzy" twierdzą, że to słabsza jego powieść, jeśli ktoś od niej zaczyna spotkanie z prozą Kinga, to może się zrazić. Nijak ma się jakościowo do "Zielonej...". Miałam gdzieś krótką notatkę o "Komórce" pisaną na spotkanie DKK - u (to była chyba pierwsza książka, nad jaką wspólnie dyskutowaliśmy), ale próby jej odnalezienia zakończyły się zawieszeniem komputera, a pendrajva otworzyć nie mogę, bo wyskakuje mi okienko, że nie ma jakiegoś pliku exe (???). Trudno.

***
Skończyłam czytać opowiadania Enerlich, muszę "przetrawić" wrażenia, kończę też pewną "piorunującą" książkę - oj, tę to długo będę wspominać. Myślę nad tekstem na konkurs "Zamyśleni w zieleni", temat obecnego etapu: Gdy łza się perli... Nie mam za bardzo pomysłu, ani czasu na dłuższe formy wypowiedzi, ale mam motywację, by nie zaprzestawać udziału.
Mam już dane osoby, wylosowanej w wymiance "Książka przy kominku". Nie znałam jej wcześniej zupełnie. Czas na mały rekonesans na jej blogu ;-)

 I niech mi ktoś zabierze tę czekoladę...........


poniedziałek, 19 września 2011

A ja lubię poniedziałki ;-)

Dziś byliśmy w przychodni na kontroli - osłuchowo i oglądowo jest w porządku - małe "wyzdrowiane". Cieszymy się bardzo. Dziękujemy za życzenia zdrowia pod wcześniejszym postem-  podziałały ;-)
Po drodze  podjechaliśmy na chwilę do biblioteki. Miałam zamiar tylko oddać książki, by skupić się na własnych zbiorach, ale wiecie, jak to jest.... Tylko zerknę  na półki....bo może przypadkiem..... No i zerknęłam. Nie miałam czasu na dokładny przegląd, ale na regaliku, gdzie stoją różne różności ( w sensie książki bez wyraźnej specjalizacji typu kryminał/romans/ itp.) stał sobie grzecznie "Saturn" Dehnela.  I chociaż "Lala"  mi się podobała, a "Balzakianę" odłożyłam, to po  "Saturna" sięgnęłam bez mrugnięcia okiem. Po drugiej stronie na "babskich"  półkach złowiłam opowiadania K. Enerlich "Oplątani Mazurami". Niewielka książeczka, chciałam poznać twórczość tej autorki, więc się cieszę, że mi się trafiło. Tak więc złamałam postanowienie "nicniebrania" w bibliotece (no chyba to niemożliwe), ale jestem z siebie dumna, bo się ograniczyłam do dwóch. A pokusa była, bo i Sheryl Woods "Niegrzeczy chłopiec" i coś Luanne Rice, czego jeszcze nie czytałam, wystawiało grzbiet.
Pochwalę się, że wygrałam "Zakręty losu"A. Lingas- Łoniewskiej w konkursie na blogu u Sabinki. to będzie moje pierwsze spotkanie z twórczością Agnesscorpio. 
Jeszcze trochę (przesyłki w  trakcie realizacji) i może stosik? ;-)
Mam ambitny plan  zacząć więcej opowiadać o tym, co czytam, bo wiele lektur przechodzi bez echa na blogu. (Ma ktoś jakieś specjalne życzenie co do recenzji spośród stosikowych tytułów?)
W tym tygodniu chcę też napisać na konkurs JIKowa Tytułomania (zerknijcie do "Projektu Kraszewski' ) i kolejny etap "Zamyśleni w zieleni".
W październikowym numerze Zwierciadła będzie kalendarzyk na 2012 rok - 2 wersje: z Audrey Hepburne i Marylin Monroe. Zgadnijcie, który bym chciała ;-)
Już za 2 dni losowanie w wymiance "Z książką przy kominku", już nie mogę się doczekać, żeby zacząć przygotowywać paczkę, ciekawe dla kogo...
Wam też ten wrzesień tak ucieka? Za chwilę pażdziernik... 

Pozdrawiam złotojesiennie!




piątek, 16 września 2011

Trzy, Piter Murphy

Trzy, Piter Murphy 
e-book, 
s. 184.
wyd. RW2010
2011 r.  
 
Pod pseudonimem Piter Murphy kryje się osoba o ogromnej wrażliwości, która swą pasją czytania i pisania stara się zarazić innych. Kiedyś napisał utwór na konkurs literacki „Książka dla kobiet”, nie wysłał go jednak i tekst trafił „do szuflady”. Szkoda, bo być może przy pomyślnych rezultatach już dawno mielibyśmy tę książkę na półkach. Na szczęście autor powziął decyzję, by jego dzieło ujrzało światło dzienne i wydał je w formie e-booka, tym samym udowadniając, że do odważnych świat należy.
Niełatwy jest los debiutanta. Opublikowanie utworu to zaledwie pierwszy krok na stromej drabinie czytelniczego rynku. Kolejne szczeble to promocja książki, docieranie do odbiorców, krytyka i gotowość na skrajnie różne opinie. Niektórzy dają debiutantom duży kredyt zaufania, inni od razu wymagają doskoczenia do wysoko postawionej poprzeczki. Początkujący pisarz musi być odporny na wszelkie uwagi.
Myślę, że Piterowi Murphy'emu nie grozi uderzenie wody sodowej do głowy, bo sprawia wrażenie rozsądnego człowieka i ma w sobie pewną pokorę. We wstępie do swojej opowieści zaznacza, że ma świadomość niedociągnięć, a napisał ten tekst czując po prostu taką potrzebę. Co ciekawe, postaci tam występujące są... prawdziwe, naprawdę istnieją, choć spowija je barwny płaszczyk fikcji literackiej, nie wszystkie bowiem wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości.

O czym jest „Trzy”?
Pierwsza odpowiedź, jaka się nasuwa, brzmi: o trzech kobietach. W opowieści splatają się wątki Eweliny, Marty i Marii. Różnią się wiekiem, statusem społecznym, sytuacją rodzinną, ich wspólnym mianownikiem jest samotność, tęsknota za miłością, rodzinnym ciepłem.
Druga odpowiedź: o trzech czasach. Teraźniejszość nie jest łaskawa dla bohaterek, przeszłość skrywa wiele bólu i cierpienia, a przyszłość rysuje się znacznie jaśniejszą kreską – zakończenie jest niby otwarte, ale „rokowania są pomyślne”.
Trzecia myśl: o trzech miejscach. Ewelina z niechęcią wyjeżdża z Warszawy, gdzie toczy się jej życie i praca, Marta po ciężkich przeżyciach ucieka z Torunia, a spotykają się u Marii w podkarpackiej wiosce Kotań, w miejscu, w którym wiele się dzieje, zmienia i wyjaśnia. Widoczny jest kontrast między miastami z negatywnymi konotacjami a wsią, spokojną, choć nie do końca wesołą....
Czwarta -według mnie główna- odpowiedź, przedstawia się następująco:
...wiara, nadzieja, miłość, te trzy...” albowiem te wartości są wszechobecne w świecie powieści.

Dziennikarka śledcza, Ewelina dostaje zadanie zrobić reportaż o podkarpackiej „czarownicy”. Wraz z nowym współpracownikiem Andrzejem ma udowodnić, że słynna jasnowidzka, uzdrowicielka jest szarlatanką. Marta dostaje od losu drugą szansę – wyniki lekarskie pokazują, że po chorobie nowotworowej nie ma śladu, tymczasem jej życie osobiste legło w gruzach. Ich drogi prowadzą do chatki Marii, zielarki. Okazuje się, że losy bohaterów splatają się bardziej niż by tego chcieli. Splatają i plączą, gdyż ma miejsce kilka tragicznych wydarzeń, nawet próba morderstwa. Nie lubię streszczać fabuły, zbyt wiele odkrywać kart. Na czytelnika czekają chwile uśmiechu i łez, momenty grozy i zaduma, współczucie dla jednych postaci, złość dla drugich. Dużo emocji.

Autor skupia się na ludzkich przeżyciach, emocjach, relacjach. Potrafi je tak opisać, by poruszyć odbiorcę. Realnie przedstawia losy bohaterów, choć niczym soli do smaku dodaje odrobinę niezwykłości. Krótkie, proste zdania sprawiają, że tę minipowieść czyta się bardzo szybko, jakby się słuchało czyjejś opowieści. Nie ma tu zbędnych opisów, dłużyzn, a wręcz czasami ma się niedosyt, bo chciałby się jeszcze pobyć z bohaterami w miejscu, gdzie jakby czas się zatrzymał, poznać, co było dalej....

Tekst przeczytałam niemal za jednym posiedzeniem, z początku z rezerwą, potem z zaangażowaniem. Mam wrażenie, że to zdarzyło się naprawdę, choć oczywiście autor przekształcił co nieco na potrzeby literatury. Czy warto przeczytać „Trzy” ? Owszem, warto – to naprawdę ciekawa historia, taka „życiowa”. Nie jest to proza na miarę „Nike”, ale z całą pewnością na miarę czytelniczych apetytów - nie tylko dla kobiet.
Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy papierową wersję tej książki, a spod pióra Pitera Murphy'ego wyjdą kolejne publikacje.

 Chcesz przeczytać? Zajrzyj  tutaj.









poniedziałek, 12 września 2011

Depesza

Elwira chora. STOP. Mama zmartwiona. STOP. Nieobecna do odwołania. STOP.
***
Małe złapało infekcję wirusową, byliśmy w przychodni, dostało leki, jest dzielne, ale mimo to wymęczone kaszlem i katarem. Siedzę przy niej prawie cały czas. Późnym wieczorem, gdy kaszlaczek zasnął - czyli teraz - mam chwilę, to zaglądam tu i tam (na poczcie akurat ważny mail był) i pewnie uda mi się zaglądać tak codziennie, ale na krótkim "zwiedzaniu" dla relaksu się skończy, nie ma mowy o pisaniu/czytaniu.
Zatem przepraszam: recenzja pewnej debiutanckiej książki opóźni się, nie mam głowy do aktywnego czytania - ale z zobowiązania wywiążę się tylko proszę o czas i cierpliwość.
Z opóźnieniem także muszą się liczyć Ci, którym mam coś wysłać (zdjęcia, książki).
Przepraszam i liczę na wyrozumiałość.
Do zobaczenia/ do napisania!



środa, 7 września 2011

Wyniki konkursu- fotorelacja

Pierwszy i mam nadzieję nie ostatni konkurs blogowy mam za sobą.  Czas na krótkie podsumowanie i oczywiście wyniki. 
Udział wzięło siedem osób. Dużo czy mało - pojęcie względne. Wiem, że zajrzało o wiele więcej. Nie każdego jednak pewnie interesowała książka "Samotny mężczyzna"Ch. Isherwooda, więc po co mieli grać... dla sportu? No można i tak, ale miło z ich strony, że dali szansę tym, którym naprawdę zależało na danej powieści, a nie na jakiejkolwiek wygranej. W każdym razie cieszę się bardzo, że konkurs spotkał się z pozytywnym odzewem, dziękuję za wypowiedzi na temat adaptacji filmowych. Zwycięzcę proszę o dane adresowe - kontakt w zakładce u góry. Wysyłka w przyszłym tygodniu.

Gadu gadu, a wyniki gdzie? 
Zatem przejdźmy do "ad remu" ;-)

W konkursie udział wzięły: 
Karteczki trafiły do bębna maszyny w postaci mojej różowej czapki.


W roli tradycyjnej sierotki wystąpił mój mąż:
 Zamieszał, zamieszał i wyciągnął szczęśliwy los:
And the winner is..................................................................................................................................

.....................................................................................................................................................................

Gratulujemy!


wtorek, 6 września 2011

Stosik wrześniowy

Ostatnio troszkę mi przybyło na półkach, więc zgarnęłam nabytki, wyciągnęłam dwie pożyczone wcześniej i powstał mały stosik. Oto on:
1. Niccolo Ammaniti - Jak Bóg przykazał - pożyczone od szwagierki, podobno dziwne, ale fajne. Książka z przeceny. Ciekawa jestem, dlaczego trafiła na wyprzedaż.... nie kupował nikt? ;-)
2. Leonie Swann, Triumf owiec- pożyczone od siostry; skoro podobała nam się "Sprawiedliwość owiec" to jak mogłybyśmy nie przeczytać kolejnej?
3. Ewa Nowak, Drugi - odkupiłam od Soulmate; lubię książki tej autorki, chciałam mieć choć jedną, nadarzyła się okazja.
4. W. Golding, Widzialna ciemność - przygarnięte za cenę przesyłki na portalu gratyzchaty.pl, w miarę możliwości staram się liznąć twórczości noblistów.
5. J. I. Kraszewski, Papiery po Glince - źródło: gratyzchaty.pl, do Projektu Kraszewski.
6. Hisako Matsubara, Szelest złotolitego brokatu - źródło: jak wyżej; ładny tytuł, prawda? Japońskie!Seria: Klub Interesującej Książki.
7. D. Macomber, Wiktoriańska herbaciarnia - zakup na Targu Książki u Kasandry_85; chciałam zapoznać się z tą autorką, to zdaje się z cyklu nad Zatoką Cedrów?
8. K. Michalak, Rok w Poziomce - książeczka zakupiona w Biedronce i przysłana przez dzielną Inviernitę, u nas niestety nie było w ofercie. Już przeczytałam, bardzo mi się podobało ;-*!

Ostatnia szansa na zapisy do losowania książki "Samotny mężczyzna". Jutro wieczorem losuję i podam wyniki. Tymczasem zmykam oglądać mecz ;-)

Sto diabłów

 Wypowiedż na temat książki "Sto diabłów" znajdziecie tutaj.
Zapraszam do przyłączenia się do czytania Kraszewskiego.

Do końca konkursu z Isherwoodem jeszcze jeden dzień. Póki co mało karteczek będę musiała wyciąć i wypisać.

Deszcz u nas popadał. Ciekawe jak dalej z pogodą.

Dobranoc.


Moja lista blogów