wtorek, 31 lipca 2012

Przerwa techniczna

Tup, tup, tup... Wielkimi krokami zbliża się remont naszej kuchni i łazienki, a z tym się wiąże czasowa przeprowadzka i nie będę miała stałego dostępu do sieci.. W związku z tym zawieszam działalność blogową na pewien czas, najprawdopodobniej miesiąc, może ciut dłużej. 

 Teraz jeszcze będę u siebie przez kilka dni, ale wątpię, bym miała nadmiar czasu, toteż już dziś sporządzam niniejszy wpis informacyjno- rozstaniowy.
Zanim ogarnę wszystko w domu i  poukładam klamoty w nowych kuchennych szafkach  to trochę potrwa, zatem nieprędko znów coś napiszę u siebie, ale wcześniej pewnie do Was zajrzę. Ciekawe, o czym będziecie wtedy pisać, czy będą nowe wyzwania, konkursy, stosiki, jaka nowość "opanuje" nagłówki postów, jakie interesujące książki wyciągniecie z Waszych przepastnych regałów....

Czytania nie zawieszam, w planach "na wygnaniu" są trzy - w tym "Hrabina Cosel", aby rocznicę JIK-a godnie uczcić. Tymczasem mam na tapecie "Agenta", wrażeniami podzielę się dopiero we wrześniu.

Będę tęsknić za Wami.
Trzymajcie się ciepło, czytajcie dużo ;-)

Pozdrawiam serdecznie.
Do przeczytania za jakiś czas!
-A.


[Źródło]


poniedziałek, 30 lipca 2012

Książeczka z pazurkami -"Casting na diabła" Grażyna Bełza

G. Bełza, Casting na diabła, Wyd. Czarny Koń 2006.
 Bywają opasłe tomiszcza, które w czytaniu idą jak burza, ani się obejrzymy, a już żegna nas ostatnia kartka; są też takie chudziny, niewiele ponad sto stron liczące, które nie dają się wcale tak łatwo pochłonąć. Nie pozwalają się czytać w przelocie, ani za jednym zamachem. Brniemy przez nie jak przez zaspy, mozolnie podnosząc kolana, jednocześnie nie mogąc wyjść z zachwytu, ile śniegu napadało i jak pięknie dookoła... Słowo za słowem, zdanie po zdaniu. Niespiesznie, czasem nawet powracając w to samo miejsce i od nowa. Słowo do słowa, frazami jak saniami suniemy przez fikcję i życie, w zachwycie i niedosycie, niekiedy podskakując na wybojach wrażeń.

Skończyłam czytać, a ta niewielka książeczka z czerwoną sukienką na okładce, wczepiła mi się pazurkami we włosy i mruczy nad uchem. Niełatwo nam będzie się rozstać. Z naostrzonym ołóweczkiem wyruszę znów na literacką wędrówkę. Nie fabułą, a narracją utwór ten przemawia, impresyjnym słowotokiem wbija się w myśli. Poetycko, ale zarazem swojsko, przyjacielsko snuje się jak babie lato. Zaskakuje skojarzeniami, metaforami, ujmuje wrażliwością, której autorce nie brakuje, podobnie jak wyobraźni  i słuchu językowego. 
 
Nieprzypadkowo przychodzi do głowy porównanie z twórczością Doroty Masłowskiej, pewna fascynacja nią zostaje wspomniana  w tekście (s. 83). To zresztą widać po stylu. Tylko nie krzywić mi tu ryjków, bo to korzystna inspiracja, a Bełza mimo wszystko pisze inaczej, bogatsza w inne doświadczenia ( jakby nie było różnica pokolenia), moim zdaniem lepiej niż autorka "Wojny polsko-ruskiej" rzeźbi słowa w literacką formę.

O czym jest "Casting na diabła"? O eliminacjach do piekielnego "tapmadel"? O selekcji kandydatów do roli rogatego kolędnika? Jasne, że nie. Jest o tym,  o czym traktuje większość piosenek - o miłości. Także o samotności. O szukaniu drugiej połówki. O byciu na przekór światu O tym, że czasem się zdarza, by "hollywoodzki scenariusz przyjął się w naszej glebie klasy szóstej". O tym, jak "szurnięta poetka z miasta Warszawa" poznała via internet amerykańskiego pisarza s-f i co z tego wynikło.... O czerwonych sweterkach i piżamkach w misie... I o ulicy Puławskiej, z którą bohaterka nie jest po imieniu, ale wygląda na Beatę... i o ukochanych parkach... O listopadach i wiosnach...O życiu, tylko niekonwencjonalnie.

Niby nic nowego pod słońcem. Kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach. Strach przed lataniem i głód doświadczeń. Samotność w sieci. Lepszy model. Pod piórem Grażyny Bełzy wszystko zgrabnie splotło się w nieco poetycką, ale realną skądinąd opowieść. Pełną refleksji, momentami depresyjną, ale też kwitnącą humorem i radością. Ze słowami Z. Herberta na zakończenie.

Nie wnikam, czy i na ile, Grażyna,"chroniczna marzycielka"- główna bohaterka, stanowi alter ego autorki. Chyba każda fikcyjna historia ma swoje korzenie w życiu, nawet jeśli ten korzonek stanowi tak naprawdę tylko cieniutka niteczka, drobny rys, którego użycza się kreowanym postaciom. A postaci pięknie i żywo wykreowane, kredą narysowane, czerwoną farbą zaznaczone, śladami literek opisane.

Moim zdaniem ta książka z powodzeniem mogłaby być wydana w serii "z miotłą", znakomicie wpisuje się w ten profil literatury ("dobra proza pisana przez kobiety, nie tylko o kobietach i nie tylko dla kobiet").

"Casting na diabła"  zaskoczył mnie pozytywnie, nastroił dziwnie, stąd ten zwichrowany charakter mojej wypowiedzi. The end.

Na deser kilka fragmentów na spróbowanie:

Fragment 3 (z dedykacją dla Mag przepisany):
" - Sweetheart, kupię ci odtwarzacz do empetrzy. Będziesz sobie mogła tego swojego Brel'a w czasie spacerów słuchać. I kogo jeszcze?
- Grabaża.
- A jaki to rodzaj muzyki?
- Kardiologiczny.
- Kardiologiczny?
Bo ma skierowanie prosto do mojego serca." 
(s.72)
 

środa, 25 lipca 2012

Jak Sancho Pansa

Tak jak wierny giermek Sancho Pansa  podążał za swoim panem Don Kichotem, tak każdy z nas może wędrować z Don Quijotem  i uczyć się hiszpańskiego. Jedno słówko dziennie - to tak niewiele, a przecież grosz do grosza i będzie kokosza, tu raczej słowo do słowa i będzie rozmowa.
Język Cervantesa nie jest taki straszny jak go malują, próby jego opanowania nie muszą być walką z wiatrakami. Krótka lekcja raz w tygodniu nie sprawi kłopotu chyba nikomu, a  warto zdobyć chociaż podstawy języka.

¿Cómo está el tiempo?
 Hay lluvia. Está nublado.

Wyjrzałam za okno- dokladnie taką mam tu aurę - a Wy zajrzyjcie na dół bloga. 
Zapraszam.

Lalko! Lalko! Gdy cię wspominam....

Lalko!Lalko!
Gdy cię wspominam,
Tęsknota w serce się wgryza,
Oczy mam pełne łez! 

Parafrazą słów wiersza Juliana Tuwima rozpoczynam  notatkę sentymentalną poświęconą jednej z moich ulubionych powieści. Tę książkę dostałam w nagrodę na zakończenie roku szkolnego w ósmej klasie, piękne wydanie (duży format, twarda okładka, ilustracje), cenna pamiątka. O jej głównym bohaterze - spóźnionym romantyku, chybionym pozytywiście - pisałam na próbnej maturze (było to w czasach, gdy obowiązywała swoboda wypowiedzi na dany temat, a nie formowanie myśli pod klucz).  Z jej kart nauczyłam się zdania po niemiecku: Gut Morgen, meine Kinder! Der Kaffee ist schon fertig... Przeczytałam ją ze trzy razy ( to żaden rekord, ale w moim przypadku  rzadko czytam coś powtórnie) i nie powiedziałam w tym względzie ostatniego słowa.

"Lalka" Bolesława Prusa stanowi  nie tylko wybitne dzieło doby  pozytywizmu, ale i filar literatury polskiej.  Szeroka tematyka, wielowątkowość,  bogate tło, otwarta kompozycja, sposób narracji (retrospekcja w pamiętnikach), wielowymiarowe sylwetki bohaterów, humor, refleksja, szczegółowość, realizm,  perfekcja opisu - każdy z tych elementów zasługuje na odrębne omówienie, każdy warty jest zwrócenia nań uwagi. Badacze literatury (wymienię chociażby takie nazwiska jak J. Bachórz, H. Markiewicz, E. Paczoska) przeanalizowali  "Lalkę" na wskroś, doczekała się ona także filmowych adaptacji, cały czas jednak (przynajmniej taką mam nadzieję) pozostaje powieścią przystępną dla zwykłego czytelnika i popularną.
O czym jest to opowieść? O społeczeństwie, o Warszawie, o nieszczęśliwej miłości, o trzech pokoleniach idealistów,  o Żydach, o handlu, o  postępie cywilizacyjnym,  o odchodzącym świecie arystokracji, o marzeniach, o rozczarowaniach.... długo by wymieniać.

Nie ukrywam, że moim ulubionym bohaterem jest Stanisław Wokulski - niejednoznaczny, pełen sprzeczności, wychowany na romantycznych ideałach, na "książkach zbójeckich", kupiec z głową na karku, ale jednocześnie z głową pełną marzeń. Ambitny altruista, indywidualista, samotnik, idealista. Z sympatią też myślę o Ignacym Rzeckim, starym subiekcie, niepoprawnym romantyku, oddanym przyjacielu. To on ustawiając figurki, marionetki na wystawie sklepu, wygłasza: "(...) dokąd wy jedziecie, podróżni?... Dlaczego narażasz kark, akrobato?... Co wam po uściskach, tancerze?... Wykręcą się sprężyny i pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!... a wam, gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!.. To jeden z moich ulubionych cytatów.
Postać Izabeli Łęckiej daje do myślenia. Na pierwszy rzut oka wydaje się nam zimną salonową lalą, która żyje tylko strojami i balami, a marząc o posągowych apollinach gardzi prawdziwym człowiekiem i depcze jego uczucia. Łatwo ją potępić, tymczasem nie bierzemy pod uwagę faktu, iż miało na nią wpływ środowisko, w jakim wyrosła i wykształcenie, jakie otrzymała. Nie znała innego życia niż to na salonach, społeczna degradacja dla niej nie wchodziła w grę. Mimo to trudno ją usprawiedliwić samym pochodzeniem. Charakter też robi swoje, że tak powiem.
Prus stworzył całą plejadę bohaterów z różnych grup społecznych  i umieścił je na różnych planach, każdemu z nich, nawet wtapiającym się w tło dorożkarzom,  poświęcił uwagę, nadał znaczenie obdarzając epizodem czy chociażby określeniem, szczegółem. Realizm jest zdecydowanie mocną stroną  powieści. Trudno o taką drugą panoramę obyczajową, która i bawi, i smuci, i do refleksji przywodzi.

Zapyta ktoś, po co po raz kolejny czytać to samo? Fabuła już wiadoma, bohaterowie poznani, hasła  szkolnego omówienia przyswojone,  teraz przyszedł czas czas pochylić się nad "Lalką", by odkryć inne aspekty, przyjrzeć się detalom, wniknąć głębiej, spojrzeć inaczej, odsłonić nowe znaczenia, wyłowić ironię, podelektować słowem. Albo po prostu - przeżyć to jeszcze raz. 
 

 

wtorek, 24 lipca 2012

Diabelskie sztuczki po francusku - "Diabeł kulawy" A. R. Lesage

A.R Lesage, Diabeł kulawy, Wydawnictwo Zielona Sowa, 2003.
Wątki paranormalne nie należą do moich ulubionych, toteż aby zrealizować trzecie zadanie w ramach lipcowej Trójki e-pik, podeszłam do tematu nieco inaczej i sięgnęłam, zgodnie z radami, po klasykę, gdzie czasem także można spotkać postaci i zdarzenia "nie z tego świata".

"Diabeł kulawy" reprezentuje klasykę literatury francuskiej, pochodzi z XVIII wieku. Jego autor Alain Rene Lesage zasłynął powieścią łotrzykowską "Przypadki Idziego Blasa", był też dramatopisarzem. Motyw diabła odkrywającego dachy domów i ujawniającego sekrety ich mieszkańców  zaczerpnął z hiszpańskiego utworu  pióra Guevary, ale na  tym zapożyczeniu poprzestał, samodzielnie konstruując galerię ludzkich typów, jaką nie powstydziłby się i sam Balzac. 

Rzecz dzieje się w Madrycie, ale to literacka przykrywka dla "paryskiego bruku". Don Kleofas Leandro Perez Zambullo, szkolarz z Alkali (dziś byśmy powiedzieli 'student')zostaje przyłapany na amorach z pewną damą  i salwuje się ucieczką. Skacząc po dachach, natrafia na poddaszu na izdebkę uczonego astrologa - czarnoksiężnika. Wśród książek, globusów, kwadranów i fiolek rozlega się głos zamkniętego w buteleczce demona. Okazuje się, że to Asmodeusz, tytułowy Diabeł Kulawy, najbardziej zapracowana persona w całym piekle, które skądinąd nijak ma się do ludzkiego o nim pojęcia. Czym zajmuje się  ów pracuś?
"... klecę pocieszne małżeństwa: kojarzę staruchów z nieletnimi dziewczątkami, panów ze służebnymi, panny bez posagu z tkliwymi kochankami gołymi jak święci tureccy. To ja wprowadziłem na świat zbytek, rozpustę, gry hazardowe i chemię. Jestem wynalazcą turniejów, tańca, muzyki, komedii i wszystkich nowych mód (...)" (s.11)
To on jest bożkiem Kupidynem,  malowanym przez artystów jako złotowłosy cherubinek z łukiem i strzałami, tymczasem jego wygląd przedstawia się dość szpetnie, a ubiór mieni pstrokato. Najosobliwszy jest jednak jego płaszcz - narysowane na nim postaci są żywym obrazem tego, co się dzieje na świcie za sprawą tego diabła.
Wypuszczony na wolność Asmodeusz dzięki swoim mocom zabiera młodzieńca w podróż i odsłania przed nim wnętrza domów, pokazuje, co tam się dzieje, jak postępują ludzie, jakie są ich motywacje, myśli, czyny. snuje też opowieści  np. o romansach hrabiego Belflor. Przed oczami don Kleofasa przesuwa się cała galeria typów. Chciwcy, lichwiarze, oszuści, uwodziciele, kokietki, swawolnicy, fałszerze, manipulanci... Piekło to my, aż chce się powiedzieć, bo czy od wieków, od czasów Lesage'a aż tak bardzo się zmieniliśmy?

Styl Lesage'a jest zwięzły, sam utwór niewielkich rozmiarów, w 21 rozdziałach z podtytułami spisany.  Charakterystyczna dla epoki  dygresyjność jest i tu obecna, choć nieprzesadnie. Niekiedy zdania mają postać aforyzmów, są to najczęściej słowa włożone w usta ( w pysk?) diabła. np. "Podziwiam doprawdy ludzi: własne wady wydają im się błahostką, podczas gdy na błędy innych patrzą przez mikroskop", "Wiem, że istnieją dobre lekarstwa, ale nie wiem,  czy istnieją dobrzy lekarze".  Może i niezbyt odkrywcze, ale jakże prawdziwe...
Widać wyraźny rys satyryczny i zmysł obserwacji.

Nie jest  zaskoczeniem chyba dla nikogo, iż "Diabła kulawego" czytamy w przekładzie Tadeusza Boya- Żeleńskiego, znakomitego tłumacza literatury francuskiej. Książkę tę postawiłabym na półce obok "Niebezpiecznych związków" Laclosa, "Rękopisu znalezionego w Saragossie" J. Potockiego oraz dzieł H. Balzaca. Pasują bowiem do siebie charakterem, epoką, formą. 
Zielona Sowa wydała ten utwór w serii "Arcydzieła literatury światowej", to jednak dla wielu nadal klasyka mniej znana, a nawet nieznana. Warto czasem sięgać dla odmiany po takie perełki. Tylko trzeba mieć na to odpowiedni nastrój.







poniedziałek, 23 lipca 2012

Przyjaźń, balia i niebieskie kajety, czyli urzekająca "Wiosna w Różanach"

Bogna Ziembicka, Wiosna w Różanach, Wydawnictwo Otwarte 2012.
Z niecierpliwością czekałam aż kontynuacja "Drogi do Różan" znajdzie się w moich rękach, byłam ciekawa jak potoczą się losy bohaterów. Z przyjemnością zanurzyłam się w świat powieści, a ostatnią kartkę odwróciłam z żalem, że to już koniec i nadzieją, że może jeszcze będzie kolejna część. Bardzo miło, choć nie bez wzruszeń i chwilami ze ściśniętym gardłem, spędziłam czas w towarzystwie Zosi, Eryka, Marianny i innych osób. Znów byłam w Różanach, gdzie po kryjomu moczyłam nogi w podgrzewanej balii w ogrodzie pani Milejko, znów wędrowałam jak cień krakowskimi ulicami - Lea, Starowiślną, Stradomiem, jadłam zapiekanki z okrąglaka na Kazimierzu, a nawet wybrałam się do Dalmacji!

Nie chciałabym wyjawić zbyt wiele z treści, więc poprzestanę na dość ogólnych stwierdzeniach. Byłam zaskoczona pewnymi wydarzeniami, inne zaś potoczyły się po mojej myśli - czuję jak kibic, którego drużyna wygrała mecz. Nie da się bowiem czytać bez sympatii dla jednych bohaterów, a niechęci czy irytacji dla drugich. 
Emocji nie brakowało, były i łzy i śmiech. Kapitalne dialogi. Postaci prowadzą inteligentne rozmowy, z których można się dowiedzieć sporo ciekawych rzeczy ( np. co jest szczytem chamstwa w Japonii, co oznaczają inskrypcje na żydowskich nagrobkach, kim są bambrzy). Humor też jest na swoim miejscu. Nawet udało mi się zapamiętać dwa dowcipy, w tym jeden o Kubusiu Puchatku.
 Motywy kwiatowe nadal są obecne, choć w znacznie mniejszym stopniu niż w pierwszej części. Nie bez znaczenia jest fakt, iż rzecz dzieje się w dużej mierze zimą - wiosna rozkwita dopiero w finale opowieści. Noc Walpurgii jest nie mniej magiczna niż Świętojańska. Apetytu przysparzają opisy dań przygotowywanych i jedzonych przez bohaterów. Są też przepisy niani. Z nich powstaje książka kucharska, a jej wydanie przynosi sporo zamieszania i zmiany w życiu kluczowych postaci. Zapiski Zuzanny zawarte w niebieskich zeszytach dotyczą jednak nie tylko kulinariów. To pamiętnik opowiadający o jej życiu z czasów, gdy nakazem pracy  została wysłana do szkoły na wsi, gdzie mieszkała w izdebce bez wody i prądu, z trudem wiążąc koniec z końcem, dzielnie "niosąc kaganek oświaty" i własnym sumptem organizując dodatkowe dochody pieczeniem ciast na zamówienie i szyciem. Szkoda, że tak w sumie niewiele tych wspomnień.

 Skoro już była mowa o edukacji... Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie- dobitnie przekonała się o tym Zosia, ale to nie jedyna nauka, jaką wyniosła z gorzkiej lekcji, jaką zgotowało jej życie. Szczegółów jednak nie zdradzę. Marianna, cudowna wiedźma, wspaniała kobieta, nauczyła się, żeby nie stawiać poprzeczki zbyt wysoko. Eryk - że warto być cierpliwym i ostrożnym. To właśnie tym dwojgu ustąpiła nieco miejsca na kartach powieści Zosia. Na arenę wkroczyli też Oszka, Natalia, Andrzej, Paweł, Leszek, Anthony i Milena. Kim są? Przeczytajcie sami.

Podobnie jak pierwsza część, a może nawet bardziej, i  ta  mnie urzekła swą malowniczością, emocjami, ciepłem. Beczka miodu nie obędzie się jednak bez odrobiny dziegciu. Odniosłam wrażenie, że niektóre wydarzenia, sytuacje wyskakują jak królik z kapelusza. Zbyt szybko coś się wyjaśnia, zbyt łatwo układa. Nie zapominajmy jednak, że powieść utrzymana jest w konwencji romansu obyczajowego, więc perypetie mogą  być burzliwe, ale koniec musi okazać się szczęśliwy.

Cóż więcej dodać, jestem bardzo zadowolona z lektury,  chciałabym jeszcze kiedyś powrócić do Różan, liczę na trzecią część. Może autorka tym razem rozwinie wątek Natalii, Ewy Wolskiej, Oszki..., a "starzy znajomi" pozostaną w tle? Ot, takie moje gdybanie...
Obie książki już powędrowały do kolejnych czytelniczek, a ja czuję, że przyjdzie czas, kiedy ponownie je przeczytam. 

Tymczasem zapraszam na stronę autorską: www.bognaziembicka.pl




niedziela, 22 lipca 2012

Dziesiątka na maksa (z dopiskiem)

Zamiast wstępu - czytajcie tutaj.
Tak, z ręką na sercu, a nawet  prawą ręką trzymając się lewe ucho, a lewą za duży palec u prawej nogi, tak, zawsze wiem, co chciałabym przeczytać. Zapasy na półkach czekają. Jeśli nie mam nastroju na nic, to odpoczywam, gazetę przeglądam.
Teraz, skoro już wiecie, o co chodzi, powiem, że miałam trudny orzech do zgryzienia, zastanawiałam się jaką obrać zasadę, jakie kryteria przyjąć przy polecaniu tych dobrych książek. Wszak dobre dla każdego znaczy co innego.
 Postanowiłam zostawić w spokoju klasykę, kanony, kategorię "nominacje do Nike", a skupić się na książkach nieco mniej znanych, o których nie huczy w mediach, ale są warte uwagi. Ominęłam celowo te wszystkie rozlewiska, cukiernie i poziomkowo-jagodowe historie, a także inne popularne ostatnio.

Wyobrażałam sobie, że jestem bibliotekarką i przyszła do mnie Klaudia Maksa prosząc, by jej coś polecić: coś dobrego, ładnego,coś takiego dla kobiet,  niegłupiego, coś na lato....
No to ja bach na ladę:

  • "Dziewczyny z Portofino" Grażyna Plebanek
  • "Białe zeszyty" Sonia Raduńska (i kolejne, ale jeszcze nie czytałam)
  • "Zupa z granatów" Marsha Mehran
    (jak dotąd- lecę  na miotle ;-) )
     
  • "Sto odcieni bieli" oraz "Kolory miłości" Prethi Nair (po tytułach nie osądzajcie)
  • "Dom Małgorzaty" Ewa Kujawska (to nic z serii domków na wsi nad jeziorem)
  • "Kolacja z Anną Kareniną" Gloria Goldreich
  • "Wciąż o tobie śnię" Fanny Flagg
  • "Ta jedna letnia noc" Luanne Rice (czemu nie czytacie L.R.??)
  • "Ksiądz Rafał" oraz "Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy" Maciej Grabski ( o tym co nieco było szumu)
  • "Opowieści mojej żony" Mirosław Żuławski
Zgodnie z zasadą "berek, teraz ty gonisz", o polecenie takiej 10-tki  i wklejenie linku (lub napisanie w komentarzu) na blogu "Co to ja dzisiaj miałam"(link w pierwszej linijce od góry) poproszę:
Natulę
Kasię.eire
Toscę82
 oraz każdego, kto tylko ma ochotę



Pozdrawiam i wracam do Różan moczyć nogi w podgrzewanej balii w ogrodzie Marianny!


PS. Dodam jeszcze parę tytułów, a co! Jak szaleć, to szaleć ;-)

L. Esquivel, Przepiórki w płatkach róży
W. Zambrzycki, Kwatera Bożych Pomyleńców
L. Lee, Jabłecznik i Rosie
A. Munthe, Księga z San Michele
K. Blixen, Pożegnanie z Afryką
T. Konwicki, Bohiń
I. Matuszkiewicz, Przeklęte, zaklęte
K. Enerlich, Oplątani Mazurami


 

:

środa, 18 lipca 2012

"Dobre maniery w przedwojennej Polsce. Savoir-vivre. Zasady. Gafy"

M. Barbasiewicz, Dobre maniery w przedwojennej Polsce. Savoir-vivre. Zasady. Gafy,
Wydawnictwo Naukowe PWN 2012.


"Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą" powiada Sędzia z kart mickiewiczowskiego dzieła. Niemałą i niełatwą pracę włożyła Maria Barbasiewicz w przygotowanie niniejszej publikacji poświęconej grzeczności - szeroko pojętej - właśnie. Autorka  jest z wykształcenia historykiem, jej zainteresowania oscylują wokół kultury, sztuki, etnografii i socjologii. Ma w swoim dorobku liczne dokumentacje, artykuły i opracowania naukowe z tej dziedziny. Można więc nazwać ją specjalistką. 

"Dobre maniery..." nie stanowią jednak pozycji specjalistycznej, są skierowane do szerokiego grona odbiorców. Istotę tej pozycji najlepiej oddają słowa ze wstępu:"Tematem książki będą zasady savoir-vivre'u praktykowane w okresie międzywojennym na ziemiach polskich,  w różnych regionach i środowiskach. Znajdą się tu także anegdoty oraz opisy gaf, wynikających zwykle z nieznajomości zachowań uznawanych za właściwe. Publikacja nie pretenduje do opracowania naukowego, lecz jest swobodną i subiektywną prezentacją wybranych tematów." Nic dodać, nic ująć - trudno trafniej okreslić tematykę i charakter tej publikacji.Warto jednak przybliżyć jeszcze kilka elementów.

 Księga składa się  z 11 rozdziałów. Ich tytuły np. "Maniery wojskowe- sam szyk", "Co przystoi kobiecie", "Za stołem", "W kawiarni, w lokalu, na balu", "Gafy, pojedynki, kłopoty", "Dzieci i młodzież" mówią same za siebie. Treść opiera się na  bogatym materiale źródłowym obecnym w licznych cytatach. W obszernej bibliografii znajdziemy nie tylko kodeksy, podręczniki i poradniki takie jak np. "Polski kodeks honorowy" W. Boziewicza, "Zwyczaje towarzyskie..."Z. Sarneckiego, czy M. Rościszewskiego, "Kodeks towarzyski" K. Hojnackiej, ale i książki kulinarne oraz beletrystykę np. "Rajska jabłoń" P. Gojawiczyńskiej czy "Kariera Nikodema Dyzmy" T. Dołęgi- Mostowicza. Integralną część stanowią ilustracje: ryciny oraz fotografie z adekwatnymi podpisami. Całość wypada dość zgrabnie. Nieco irytujące wydawało mi się tylko wyróżnianie pierwszego wyrazu każdego akapitu wersalikami i podkreśleniem.

"Dobre maniery w przedwojennej Polsce" to pięknie i elegancko wydana skarbnica ciekawostek. Uwagą obdarzą ją na pewno miłośnicy Dwudziestolecia Międzywojennego, którzy interesują się kulturą i obyczajami tamtego okresu. Sięgną doń również osoby pasjonujące się tematyką zmian obyczajowych, form towarzyskich, obrazem życia w minionych epokach, historią sztuki, modą, stylem.  To książka na kształt leksykonu, czy kompendium, którego przeważnie nie czyta się od deski do deski za jednym zamachem, ale podchodzi do niego wielokrotnie, wybierając interesujące nas zagadnienia, oglądając zdjęcia, szukając inspiracji. Znakomita propozycja na prezent - wartościowa publikacja będzie zarazem ozdobą półek.



Kulturę i obyczaje przedwojennych czasów zgłębiałam dzięki uprzejmości Księgarni Matras. 

Dziękuję serdecznie.




wtorek, 17 lipca 2012

Niedźwiedź w eterze i na papierze

Wyd. Agora 2011
Niedźwiecki nie wierzy w życie pozaradiowe, a ja nie wierzę w radio bez pana Marka. To dla mnie symbol Trójki, żywa legenda, głos, którego nie da się z nikim pomylić, przewodnik po muzycznym świecie, odkrywca nowych wrażeń. Dzięki niemu poznałam smooth jazz, smakowałam dźwiękową sałatkę włosko-francuską i  jak nieuleczalna "markomanka" popijałam niespiesznie kawę w sobotnie przedpołudnia, jak kania dżdżu czekałam piątkowego wieczoru, a już szczególnie nadstawiałam ucha na połączenie telefoniczne z Aliną Dragan, korespondentką z Holandii.

Ostanimi czasy bardzo mało słucham Trójki, albowiem tu, gdzie obecnie mieszkam, rzadko kiedy udaje mi się ustawić radio tak, by ją łapało w miarę wyraźnie. Ekwilibrystyka odbiornikiem i anteną nie jest wygodna na dłuższą metę. Przy złej pogodzie, o dziwo, jest lepiej. Na co dzień na falach eteru chwytanych przez moje radyjko panoszy się stacja na ostatnią literę alfabetu, wtrynia się łagodny puls przebojów regionalnej rozgłośni, tudzież zaszumione inne byty. Dobrze, że chociaż Jedynka odbiera i np. Lata z Radiem mogę słuchać. Tak czy inaczej, to Program Trzeci Polskiego Radia jest mi najbliższy pod względem muzycznym i sentymentalnym. Nie mogłam zatem przejść obojętnie obok autobiograficznej książki jednego z tuzów trójkowego dziennikarstwa.

Marek Niedźwiecki stanowi typ samotnika, nieco ekscentrycznego, introwertycznego, zanurzonego po uszy w swoim świecie pasjonata. W swojej książce nie jest zbyt wylewny, raczej oszczędny w słowach, konkretny, skromny i szczery. Opowiada o rodzinnym Szadku, o rodzinie, swoich pierwszych fascynacjach radiem i muzyką, o studiach, drodze zawodowej, początkach w Trójce i dalszych dziejach. Wspomina wiele postaci (bez zbędnego plotkowania), przywołuje dobre i złe chwile. Mowa jest także o podróżach - głównie do ukochanej Australii. Są fragmenciki z pamiętnika, gdzieniegdzie anegdoty, przepis na pyszne prawdziwki i mnóstwo zdjęć z prywatnego archiwum. Ta obfitość fotografii może być i zaletą i wadą książki  - w zależności od oczekiwań czytelnika. Przyznać trzeba, że nie jest oto obszerna publikacja, tekst owszem smaczny, ale budzi niedosyt. Na dobrą sprawę książkę da się przeczytać i obejrzeć w dość krótkim czasie, gdzieś w przelocie, przy okazji, jednak ma się też ochotę powracać do niej - przynajmniej ja jeszcze kiedyś ją otworzę i to pewnie nieraz. Trochę w tej opowieści słodkiego sentymentu, trochę goryczy, szczypta rozczarowania- bo ja wiem? -  ale też jest pewna harmonia i pogodzenie się ze światem i stanem rzeczy.

 Mocno pomarańczowym kolorem grzbietu i wklejki książka przypomina "RockManna..." pióra kolegi po fachu. Czyżby celowo, by pasowały do siebie na półce? Przydałaby się twarda oprawa, można dyskutować o jakości papieru. Taka forma wydania, jaką nam  zaoferowano, ma jednak też swój urok.

"Nie wierzę w życie pozaradiowe" to absolutny must read/must have dla sympatyków Trójki, Listy Przebojów i pana Marka, innym jednak też może przypaść do gustu taka prezentacja nietuzinkowego człowieka, żyjącego z pasją, po swojemu, spokojnie, na przekór rozpędzonemu światu. Miło mi było poznać bliżej postać, bez której nie wyobrażam sobie radia, której głos towarzyszy mi od lat.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Dopadło mnie

 Prędzej czy później każdego dopadnie, czy to zbiorowo, czy też personalnie: zabawa blogowa "otagowani". Zostałam wywołana do tablicy przez Soulmate. Zanim odpowiem na jej zestaw pytań, przypomnę o nowym, ciekawym projekcie internetowym - "Sport w literaturze".  Czytacie biografię słynnego sportowca? Trafił się Wam w powieści wątek sportowy? Bohater literacki uprawia jakąś dyscyplinę sportu? Dajcie znać! Księga Gości czeka na Wasze wpisy! Zapraszam w imieniu organizatorki i swoim.

Teraz przejdę już do pytań:
  1. Kryminalne śledztwa czy makabryczne sceny z horrorów? - kryminalne śledztwa, o ile czasem czytam kryminały, rzadziej sensacje, to makabra i horror mnie nie interesują.
  2. Główny bohater płci męskiej czy żeńskiej? - mi bez różnicy, nie zastanawiałam się nad bohaterami pod tym kątem, zdaje mi się jednak, ze najczęściej na wybór płci głównego bohatera ma wpływ płeć autora.
  3. Upalne lato czy mroźna zima? - z dwojga złego: mroźna zima, źle znoszę upały, ale najlepiej  ani to, ani to, preferuję umiarkowaną temperaturę każdej pory roku, bez skrajności.
  4. Serial czy film na podstawie książki? Zazwyczaj nie przepadam za ekranizacjami, bo to skrócą, tamto wytną, siamto pozmieniają... Generalnie jednak może być i film i serial
  5. Muzyka czy kompletna cisza podczas czytania? Kompletna cisza mnie rozprasza ;-)Lubię jak cokolwiek plumka.
  6. Pociąg czy autobus? Pociąg do książek, autobus do podróży
  7. Pisarze polscy czy zagraniczni? I jedni i drudzy
  8. Wątki romantyczne czy ich brak w powieściach? Mogą być ;-)
  9. Siatkarze czy reszta świata? ^^ A tak na poważnie: oglądanie czy uprawianie sportu? Siatkarze czemu nie. Oglądanie, ale nie jakoś fanatycznie.
  10. Czytanie książek cudzych czy pisanie własnych? Czytanie. Czasem są  takie sytuacje, kiedy wszyscy mówią, a nikt nie słucha. Mam nadzieję, że nie dojdzie do tego, że wszyscy będą pisać, a nikt nie będzie czytał. Dobrze byłoby też, gdyby niektórzy czytali własne książki przed wydaniem. Zajrzałam niedawno z ciekawości na stronę firmy wydawniczej, która oferuje bezproblemowe wydanie książki każdemu, kto chce ( kto ma na to fundusze) - przeraziła mnie liczba już wydanych pozycji i nazwisk autorów, normalnie tłum!
  11. Zabieranie książek na koniec świata czy czytanie tylko w sterylnych warunkach domowych? Sterylne warunki w moim domu to byłby dopiero koniec świata ;-) Nie mam nic przeciwko zabieraniu książek ze sobą gdzie tylko się chce.
Dobra, dam Wam spokój. Zresztą i tak multum osób już brało udział, a tez ileż można wymyślać tych pytań... Skrzydełko czy nóżka? I tak dalej....

sobota, 14 lipca 2012

Dwunastego- siła złego na jednego

Nie, nie pomyliłam się. Nie trzynastego i nie w piątek, ale dwunastego w czwartek miałam wyjątkowo feralny dzień.
Elwira - chora, kaszle i smarka, na lekach, marudna i płaczliwa jak mało kiedy. Na domiar tego ugryzła ją w łapkę osa. To była dosłownie chwila. Bawimy się, małe wędruje po pokoju, kątem oka widzę coś na podłodze, "co tam masz?" pytam, Elwi coś rzuca,  to coś czarne dziwnie ucieka, dziecko strasznie wrzeszczy. Łazienka, zimna woda, ból, ryk, płacz... Całe szczęście nie jest uczulona, skończyło się na  spuchniętej lekko dłoni. Ale co się strachu najadłam.... Potem utłukłam gada, osę znaczy się, pełzającą niemrawo pod ścianą. Nie wiem kiedy toto wleciało i że też musiała akurat tam być... Teraz mam wręcz obsesję patrzenia na podłogę.
Wieczorem zabrałam się za prasowanie, szykując rzeczy zawadziłam o żelazko. Upadło tak niefortunnie, że stłukło mi szybkę w telefonie, to znaczy warstwę plastiku nad wyświetlaczem, Czy to da się wymienić? Miałam już dość wrażeń. Przypomniało mi się jeszcze, że muszę wyjąć pranie... Zatem poszłam i wyjmuję. Co ten ręcznik taki niebieskawy.... O, a co to jest? To nie jest nasze ubranko! Elwi nie ma (już ma) niebiesko-zielonego body.... Ups, to było to w biało-zółte paseczki...O, i to białe w zwierzątka jest już niebieskawym w zwierzątka. To mnie dobiło: zafarbowało! Nieopatrznie, a wręcz bezmyślnie wrzuciłam ciuchy jak leci, w tym takie jedne czarne letnie spodnie 3/4 z bylejakiego materiału rodem ze sklepu indyjskiego... Ech!

I jak się tu nie przejmować...
Pal sześć ciuchy i telefon, ale nie mogę znieść, gdy Elwi coś doskwiera. Takie gadanie "jak każde",  "dziecko się musi wychorować",  " zdarza się", "musi doświadczyć", "nie martw się"  itp.wcale mnie nie pociesza, nie mogę się nie przejmować chorobą własnego dziecka, bo to by było nienormalne i wbrew naturze. Mojej przynajmniej. Grrrr.....

Czytelnia odłogiem.

Tymczasem!



środa, 11 lipca 2012

Poziomkowo-jagodowo...

 Bedą zapiski, nie owoce z miski.

W zeszłym roku dowiedziałam się nie tylko o istnieniu autorki nazwiskiem Michalak, Katarzyny zresztą, ale i o tym, że ma ona na koncie kilka bestsellerowych powieści. Czułam się tak, jakbym coś przegapiła... Chciałam  i ja spróbować tych książek, o których tak szumnie i głośno w blogosferze.

Pierwszą, jaka wpadła w moje ręce, był "Rok w Poziomce". Dostałam ją z "rekomendacją", iż jest "mdła, przesłodzona i do rzygu przewidywalna" (mniej więcej tak to brzmiało), co mnie wcale nie odstręczyło. Milutko sobie czytałam jesiennymi wieczorami, a raczej powieść "czytała się sama" w tempie ekspresowym,  jednym tchem nieomal. Dziś pamiętam co prawda tylko imiona bohaterów (Ewa, Andrzej, Witek, Karolina...) i strzępki zdarzeń (wydawnictwo, domek, odnaleziona rodzina...) ale książek nie czyta się po to, by je pamiętać. Dobrze się bawiłam, odpoczywałam, a o to mi wtedy chodziło. Nie zastanawiałam się też, czy bohaterka zachowuje się racjonalnie, czy jest naiwna, roztargniona taka, siaka, owaka...Nie analizowałam zanadto, dając się ponieść opowieści. Oczywiście z góry wiedziałam, że to ma być historia z happy endem, pełna niesamowitych przypadków, szczęśliwych zbiegów okoliczności i spełnionych marzeń sypiących się jak z rękawa.  Przynajmniej w książkach  można oderwać się od rzeczywistości. Przy "Poziomce" śmiało mogę narysować uśmiechniętą buzię. Serial chętnie obejrzę.


Po tak sympatycznym spotkaniu z prozą Tej Michalak, bez wahania złapałam z bibliotecznej lady "Zmyśloną". I tu zonk.... Najpierw ucieszyła mnie duża czcionka (wygodniej się czyta) i rozbawiły scenki z dziećmi. Potem zaś mina mi zrzedła. Czułam się jakbym oglądała film od środka, albo wybiórczo kolejny odcinek serialu -nie znam dziejów bohaterów, nie orientuję się w wątkach ( te wydały mi się takie jakieś polepione). Nie wiedziałam, że seria "poczekajkowa" jest tak ściśle powiązana, że kolejność tomów ma znaczenie. Numerki na okładce ułatwiłyby rozeznanie. Nastawiłam się na romantyczną, pogodną bajkę, a znalazłam dramaty rozdzierające serce. Za dużo złego naraz jak dla mnie (zdrady, podejrzenia, szantaże, śmierć dziecka - wspomniana, śpiączka, strzelanina....). Nie zaprzyjaźniłam się z tą książką.


Tymczasem upały sprawiły, iż wyciągnęłam ze sterty "Lato w Jagódce", by poczytać w międzyczasie coś lekkiego, odmiennego od ostatnich lektur. Przyznam, że jestem usatysfakcjonowana rozrywką. Generalnie dobrze się bawiłam, choć momentami nie było wcale do śmiechu. Miała być baśń i była. Z kopciuszkiem, sierotką Gabrysią, wróżką (nawet Cukrową!), księciem (marokańskim dla egzotyki), był sokół, pierścień i róża, biały rumak ( ba, stadnina!), motywu przemiany brzydkiego kaczątka też nie zabrakło (z bestii w piękność). Dobro nagrodzone, zło ukarane (nauczka dla bezwzględnej Maliny), rodzina odnaleziona, posiadłość odzyskana... jednym słowem happyend! Znajdą się sceptycy, którzy powiedzą, że takie rzeczy się nie zdarzają. E tam, każdemu nieraz przytrafi się nieprawdopodobna historia. Kondensacja niesamowitych zdarzeń, wyjątkowych zbiegów okoliczności i szczęśliwych trafów na kartach współczesnej baśni jest jak najbardziej uzasadniona. Coś przesadzone, przerysowane ma swój cel. 
Wspomniałam, że chwilami nie było tak wesoło - w ogólnie optymistycznej opowieści, tak między wierszami nieco, poruszono wiele trudnych spraw (m.in. traktowanie osób niepełnosprawnych, ich pragnienie bycia takimi jak wszyscy; bieda-  sytuacja rodziny Gwoździków,  wpływ wojennej zawieruchy na życie Stefanii, historia Pawła i jego matki, los Alka, prawnicy bez sumienia, kulisy telewizyjnego show... - tak sobie wypunktowałam nieco dziwnie, ale to tak dla siebie notatka). Nie płakałam. Ale koniec wzruszający!


 Optymizm, wiara w spełnianie marzeń, ciepło, humor, pogoda ducha, emocje, niespodzianki oraz niczym nieskrępowana wyobraźnia - to emblematy twórczości Kasi Michalak. Następnym razem, gdy najdzie mnie ochota na "owocowe" baśnie, wytchnienie od literatury cięższego kalibru, zabiorę się za "Powrót do Poziomki", który otrzymałam jako nagrodę w "kąkórsie" anty-ortograficznym na blogu Kejt Em. Ciekawe co tam u Ewki...




wtorek, 10 lipca 2012

Jaskółki pod czeczeńskim niebem

G. Sadułajew, Jestem Czeczenem, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011, s. 180
Inna Europa, Inna Literatura. Dawno nie czytałam nic z tej serii, nie  mogłam zatem ominąć tej książki w bibliotece, zwłaszcza, że po publikacje Czarnego sięgam w ciemno, wiedząc, iż dostarczą mi odpowiednich wrażeń. Dość długo pochylałam się nad prozą Sadułajewa, choć to tylko sto kilkadziesiąt stron, nie mogłam bowiem przyjmować zbyt dużych jej dawek naraz. Za mocne na jeden łyk.Dławi.

Wschodnie i południowe tereny Europy są dla nas niby nie tak odległe, a jednak  w pewnym stopniu egzotyczne, na tyle odmienne pod względem kulturowym, że z ciekawością patrzymy na nie, czy to okiem  kamery, czy też przez okno literatury. O wojnie w Czeczenii  nie sposób nie słyszeć, znamy ją jednak przeważnie tylko z telewizyjnych wiadomości. Wspomnienia i uwagi kogoś, kto jej doświadczył, są dla nas cennym źródłem, a literacki kształt, jaki im nadano, dodaje wartości.

German Sadułajew, syn Rosjanki i Czeczena, przejmująco opowiada o  ziemi- matce, o ojczyźnie, o istocie bycia Czeczenem, o dumie, honorze, o rodzinnej tragedii, o dzieciństwie, o wojnie,  o obłąkaniu, o tych, którzy zginęli, o jaskółkach -duszach przodków, które przynoszą lato... To nie jest opowieść fabularna, składa się z zapisków, wspomnień, miejscami przypomina reportaż, esej, momentami przybiera obrazowe poetyckie formy. Stanowi jakby autoterapię i ocala od zapomnienia ludzi, fakty, miejsca i czas.

"Znowu piszę(...)Teraz piszę dużo. Wiem, w sposób nieskładny, wyrywkowy, chaotyczny, splątany, rozbity, pogięty...Nie ma wyraźnego wątku. Ciężko czytać taką prozę, nie?" - przyznaje autor. (s. 74)
Owszem, ciężko. Chwilami serce się kraje. Chwilami krzyczy się z narratorem lub zagryza zęby. Mimo wszystko, piękna to proza, choć bywa mocna i brudna, to i  sentymentalna. Spektakl pamięci, jaskółek i pękniętych serc.

"Za moim oknem - późna biała petersburska jesień.Cisza starego zaułka. Cisza przedrewolucyjnego domu. I wspomnienia. Jak wybuchy. Kiedyś moja pamięć była poziomkową polaną. Teraz moja pamięć to pole minowe" (s.98)  Wojna swe piętno odcisnęła nawet na metaforyce. Przesiąkło nią całe życie autora, rozdrapywanie ran nie uwolni go jednak od sennych wizji miasta umarłych.

Tomik składa się z trzech integralnych części :
- Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Opowieść z okruchów
- Dlaczego niebo nie spada. Sonetti a corona
- Kiedy zbudziły się czołgi.
Ostania - najbardziej literacka(poprzednie bardziej osobiste, konfesyjne, wspomnieniowe) - to historia dwóch przyjaciół z dzieciństwa: Zelika i Dińki, których wojenny koszmar postawił po dwóch stronach barykady....

Inna Europa, Inna Literatura. Inni ludzie? Inna pamięć, inny ból?
Ważna i wartościowa książka, zapadająca w pamięć.

sobota, 7 lipca 2012

Trup w bibliotece? Czemu by nie...

...ale tylko na kartach książki Agathy Christie. Królową kryminału odkryłam bardzo późno( zawsze to lepiej niż wcale),  oczywiście miałam świadomość jej istnienia i popularności, ale nie korciło mnie, by sięgnąć po jej utwory. Zazwyczaj nie miałam ochoty, jednak gdy już spróbowałam, stwierdziłam, że to całkiem smaczny kąsek i teraz co jakiś czas chętnie podczytuję.

A. Christie, Noc w bibliotece, Wyd Dolnośląskie 1999.

The Body in The Library rozpoczyna się od razu "z grubej rury"- w dworku państwa Bantry, przed kominkiem w bibliotece znaleziono zwłoki nieznajomej młodej kobiety. Ani właściciele rezydencji, ani służba nie mają pojęcia kim jest nieboszczka i skąd, u licha, się tu wzięła. Sytuacja jest mocno niezręczna, absurdalna.  Rozpoczyna się śledztwo, trop prowadzi do hotelu w pobliskiej miejscowości, gdzie ofiara pracowała jako tancerka. W grę wchodzą motywy romansowe i majątkowe, krąg podejrzanych, zamieszanych w sprawę jest szeroki.Co z tego wyniknie? No przecież nie napiszę...

Po raz pierwszy w tej książce spotkałam się ze słynną panną Marple ( na imię jej było Jane - nie wiedziałam). Do tej pory czytałam (przypadkowy dobór) te, gdzie występował niemniej słynny Herkules Poirot. Zupełnie inne miałam wyobrażenie o niej. Sądziłam, że jest młodsza i pełni bardziej formalną funkcję(nie wiem czemu uznałam, że była detektywem) w systemie dochodzeniowym. Tymczasem to starsza pani, która niesamowity zmysł obserwacji i  zdolność logicznego myślenia wykorzystuje w amatorskim działaniu, a swoje spostrzeżenia buduje na podstawie analogii do osób, które zna z okolicy. Jej umiejętność wyłapywania szczegółów zasługuje na uznanie.Do samej postaci i jej sposobu bycia muszę przywyknąć.

"Noc w bibliotece" to dobry kawał rozrywki w starym, ale jakże uroczym, stylu. Wciąga czytelnika w wir śledztwa i domysłów, prezentuje galerię ludzkich typów oraz poplątanych losów. Znakomicie i szybko się czyta.

 Do przeczytania tej książki wygrzewającej się na półce od dawna, zmobilizowało mnie wyzwanie u Sardegny:


środa, 4 lipca 2012

Mój pierwszy bal z Katherine Mansfield


Od dawna chciałam poznać coś pióra tej zmarłej młodo pisarki. Upolowałam tomik "Jej pierwszy bal" wydany w popularnej niegdyś i bardzo przeze mnie lubianej serii "Koliber"(Książka i Wiedza). Pierwsze spotkanie z prozą Katherine Mansfield  nie było - wbrew moim oczekiwaniom - spektakularne. 
Zbiór zawiera osiem króciutkich tekstów, w tym tytułowy, w przekładzie Bolesławy Kopelówny. Streszczanie ich, czy podawanie zarysu mija się z celem. Autorka skupia się na przeżyciach, odczuciach i myślach postaci tworząc swego rodzaju obrazki czy scenki. Mało tu wydarzeń, a jednak wiele się dzieje, tylko że w sferze emocjonalnej. Bohaterom przypada w udziale najczęściej rozczarowanie, zawód, odrzucenie, niespełnienie, samotność. Z relacji damsko-męskich nie płynie optymizm i szczęście, ma tu miejsce raczej dość gorzka diagnoza ludzkiej kondycji.  

Nota na okładce głosi, iż:
Opowiadania zawarte w tomie "Jej pierwszy bal" mają wszystkie cechy jej wysokiego kunsztu pisarskiego: świetną znajomość psychologii, głęboki humanizm, piękny język, umiejętność odtwarzania nastroju i wydobywania uroku i piękna z rzeczy powszednich.
Nie odmawiam tych walorów utworom, ale nie zachwyciły mnie one specjalnie. Przeczytałam je w miarę szybko, ale spokojnie i  z uwagą. Cieszę się, że poszerzyłam swe czytelnicze doświadczenia, ale na tym tomiku Mansfield poprzestanę - tylko jeden taniec dla tej autorki przeznaczyłam w karneciku (nawiązując do balowej przenośni).


PS. Co to jest tangeryna z imbirem? (taka propozycja zamówienia w kawiarni padła w opowiadaniu "Podlotek") Brzmi nieco dziwnie, to już wolę świeżego ananasa z kremem.(tamże)




Powyższa lektura wpisuje się w ramy lipcowej Trójki e-pik

 

wtorek, 3 lipca 2012

Niezłe ziółko z tej Klaudyny

Sidonie Gabrielle Colette, Klaudyna w szkole, W.A.B. 2011
Twórczość Colette przeżywa ostatnio prawdziwy renesans, przyczyniło się do tego wznowienie przez   wydawnictwo W.A.B cyklu o Klaudynie ( w serii z miotłą!) oraz opublikowanie innych utworów (Cheri, Czyste, nieczyste). Dużą popularnością cieszą się też starsze wydania. Byłam i ja ciekawa, na czym polega fenomen gwiazdy literatury francuskiej. Gdy nadarzyła się sposobność przeczytać "Klaudynę w szkole", bez wahania z niej skorzystałam.

Cóż, jak już wspominałam, początkowo książka jakoś mi nie szła i bez żalu zarzucałam lekturę. Już oczyma wyobraźni widziałam "oburzenie" fanów Colette, gdy napisałabym, że pamiętniki egzaltowanej pensjonarki nie przypadły mi do gustu, że  to nudne i może sto lat temu tym się gorączkowano, ale teraz to nic wielkiego. Tymczasem gdzieś po około stu stronach  coś zaskoczyło i ruszyło z kopyta, zatem planowana opinia wzięła w łeb.

Odpuszczam opis o czym jest książka, bo jedni wiedzą, a drudzy sobie znajdą, na przykład tutaj. Chętnie zaś podyskutowałabym o tytułowej bohaterce. Doprawdy, niezłe z niej ziółko, a niemal każda jej cecha może być i wadą i zaletą.
Pamiętacie jak Ania Shirley przywaliła Gilbertowi w głowę tabliczką i jaka była z tego afera? Klaudyna  zaś tłucze swoje szkolne koleżanki na porządku dziennym, ba, niektóre to nawet lubią... To ona dzieli i rządzi, rozstawia po kątach całe towarzystwo - urodzona przywódczyni, typ dominujący. W szkole bynajmniej się nie nudzi, choć nauka nie jest jej sensem życia. Ciekawska, wścibska, ma oczy i uszy otwarte, dziwnym trafem zawsze znajduje się tam, gdzie nie powinna... dzięki temu jest zorientowana w wielu sprawach, o których wiedzieć nie musi grzeczna uczennica. Nie zapomina języka w gębie, a ów jęzor ma niewyparzony. Nie da sobie napluć w kaszę, prędzej ona kogoś opluje.. Prymuską ją nazywać nie można ale w rzeczy samej najlepiej zdaje egzaminy. Inteligentna, bystra, śmiała, sprytna, odważna, bezczelna. Nade wszystko kocha wolność, nie sposób ją zamknąć na klucz i do czegokolwiek zmusić. Cieszy się większą swobodą niż koleżanki. Ojciec zaabsorbowany malakologią (zabłysnę jak zapytają o to kiedyś w teleturnieju) pozostawia córce wolną rękę, ale nie musi się o nią martwić. Klaudyna bowiem mimo że świadoma swej urody i nieco próżna (ach te sukienki, wstążki, manipulowanie wyglądem...) nie jest naiwna i nie z tych, co to łapią się na lep czułych słówek. Trudny z niej przeciwnik i w konwersacji i w życiu ( przynajmniej na szkolnej niwie). Takiej postaci nie da się pominąć milczeniem.

Cieszę się, że poznałam Klaudynę oraz jej koleżanki: wielką Anais, Marysię Belhomme, Łusię, nauczycielki pannę Aimee i dyrektorkę  Sergent. Z przyjemnością czytałam o pięknie przyrody prowincjonalnego Montigny oraz o białej kotce Fanszetce, która lubiła spać na półce z książkami między tomami Larousse'a. Z uśmiechem śledziłam figle, psoty i brewerie, jakie wyczyniały dziewczęta. Na pewno kiedyś jeszcze wrócę do twórczości Colette, sprawdzę jak potoczyły się losy Klaudyny, a także chętnie poznam inne utwory pisarki.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Lipcowa "Trójka e-pik" - wchodzę w to!

Od paru miesięcy śledzę organizowane przez Sardegnę cykliczne wyzwanie (szczegóły tutaj), polegające na zrealizowaniu 3 czytelniczych zadań. Zazwyczaj było mi jednak z nimi nie po drodze. Propozycje na lipiec okazały się wyjątkowo dość zbieżne z moimi planami i możliwościami czasowymi, zatem przyłączam się, ale z małym zastrzeżeniem.

Lipcowe zadania to:
1) klasyczny kryminał ze "starej szkoły"(Agata Christie, Arthur Conan Doyle, Raymond Chandler) przeczytam oczekujący na półce tomik "Noc w bibliotece" A. Ch.
2) zbiór opowiadań - akurat czytam K. Mansfield
3) powieść o wątku paranormal -  pośpieszyłam się z e-bookiem "Melancholii...", byłby teraz jak znalazł,  tymczasem nawet jak bym bardzo chciała, to nie mam (chyba?) nic, co by pasowało pod tę kategorię i to właśnie jest to zastrzeżenie - nie przeczytam najprawdopodobniej nic takiego, chyba, że coś mam, a sama o tym nie wiem, gdyby ktoś coś podpowiedział - byłabym wdzięczna.

Moja lista blogów