wtorek, 24 września 2019

"Śledztwo na cztery ręce" Agatha Christie

Wyd. Hachette 2002 r.
Po trzech latach przerwy postanowiłam znów wziąć udział w wyzwaniu czytelniczym "Wrzesień z Agathą Christie".
Niczym "córka marnotrawna" powracam  do klasyki kryminału w mistrzowskim wykonaniu. Tak się składa, że ostatnio czytałam sporo polskich powieści kryminalnych, przeważnie w duchu komediowym. Nie zawsze były to udane spotkania, ale trafiłam też na takie książki, które dostarczyły mi odpowiedniej rozrywki i pozwoliły określić czytelniczą ścieżkę, którą zamierzam podążać. Co jakiś czas warto jednak wracać do źródeł, do "starych, ale jarych" powieści, do sprawdzonych autorów.
Gdy czuję przesyt współczesnych "czytadeł", sięgam po twórczość Dostojewskiego, zaś z kryminalnej półki wybieram Christie. Właśnie przyszedł czas, by znów podążyć tropem Agathy....

Tę książkę wybrałam dość przypadkowo spośród licznych tomów w bibliotece, szukając tytułu z dwuznakiem, bo akurat takiego potrzebowałam do innego wyzwania. "Śledztwo na cztery ręce" zawiera aż dwa dwuznaki, pasowało więc idealnie, a do tego spodobał mi się pies w okularach na okładce. Niezłe kryteria wyboru, prawda?

Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że to nie powieść a zbiór kilkunastu opowiadań połączonych ramą fabularną i osobami głównych bohaterów, co więcej, nie występuje tu ani Herkules Poirot, ani panna Marple! Poczułam się nieco zdezorientowana. Nie wiedziałam, że oprócz serii z wymienionymi postaciami (i poza powieściami obyczajowymi  wydanymi pod pseudonimem Mery Westmacott) Agatha Christie napisała także utwory o Tuppence i Tommym Beresfordach, czy - jak potem sprawdziłam - jeszcze innymi bohaterami ( np. Parker Pyne). Teraz już wiem, a po lekturze tego tomu wiem też, że raczej wolę trzymać się utartych szlaków.

Tuppence i Tommy Beresfordowie są uroczą parą, dobraną pod każdym względem, świetnie się dogadują, mogą zawsze na siebie liczyć. Ich dialogi nie obywają się bez drobnych złośliwości, ale też skrzą się inteligencją i humorem. Znudzona rutyną domowych obowiązków i życia towarzyskiego Tuppence marzy o tym, aby coś się wydarzyło, tęskni za przygodami i niebezpieczeństwami, jakie wspólnie przeżyli. Jej mąż obecnie nadal pracuje w służbach specjalnych, ale na stanowisku czysto biurowym.
Jak z nieba zatem spada Beresfordom zlecenie poprowadzenia Międzynarodowej Agencji Detektywistycznej Teodora Blunta. To niby ma być przykrywka dla pewnych działań związanych z rozpracowywaniem rosyjskich szpiegów, ale poza tym małżeństwo ma wolną rękę w przyjmowaniu zleceń i prowadzeniu śledztw.

To było wprost przezabawne jak Beresfordowie wczuwali się w swoje role, jak urządzili  swoje biuro, jak udawali, że jako "błyskotliwi detektywi Blunta" mają mnóstwo pilnej pracy i ważnych spotkań, podpatrywali interesantów zatrzymywanych przez rezolutnego Alberta na recepcji. Trochę zachowywali się jak dzieci bawiące się w detektywów. Przy tym odnosili się do zgromadzonych na półce kryminałów i naśladowali ich bohaterów, przyjmując ich styl zachowania i sposób prowadzenia spraw.
Tomy i Tuppence jako detektywi-amatorzy okazali się jednak bezbłędni i rozwiązali szereg różnorodnych zagadek, od kradzieży przez fałszywe alibi po morderstwa. Nie sposób ich  nie polubić: bystrzy, inteligentni, zabawni, sprytni, charyzmatyczni. Trochę zwariowani w pozytywnym znaczeniu. Spostrzegawczość, umiejętność logicznego myślenia i dedukcji, odwaga i otwartość to cechy, które znakomicie przydały się im w pracy, która też była dla nich w pewnym sensie zabawą, życiowym wyzwaniem. Tuppence niejednokrotnie wykorzystywała swoje 'kobiece sztuczki': jej wiedza z dziedziny mody, czy znajomość plotek, towarzyskich układów i koneksji bardzo się przydawała.  Trzeba przyznać, że obydwoje uzupełniali się nawzajem, tworząc świetną parę  jako detektywi i małżeństwo.

Opowiadania, raczej dość krótkie, często zajmujące dwa rozdziały wydawały mi się idealne do publikowania w prasie. Nie pomyliłam się, bowiem sprawdziłam i owszem, w latach 1923-28 ukazywały się w brytyjskich czasopismach, dopiero w 1929 roku wydano je w formie książki, z tym, że autorka dokonała niezbędnych zmian (układ, tytuły, drobne poprawki) tak, by całość była spójna. W trakcie lektury pomyślałam także, że to mógłby być niezły serial. I proszę! Dowiedziałam się, że  nakręcono taki w 2015 roku, na podstawie cyklu o perypetiach Beresfordów. Jest też film z 2008 roku, w którym - sadząc z opisu - opowiedziana jest całkiem inna historia na podstawie książek A. Christie a pan Beresford dostał na imię Belisaire(!).

"Śledztwo na cztery ręce" ("Partners in Crime") czyta się lekko, przyjemnie, z uśmiechem, z mniejszym lub większym zaangażowaniem w kolejne detektywistyczne zagadki. Sporo tu dzieje się bez udziału czytelnika, mamy podane rozwiązania, a wcześniej nie znaliśmy pewnych faktów. Sporo zbiegów okoliczności, schematów, niektóre intrygi są dość przewidywalne. Nie można jednak odmówić uroku ani opowiadaniom ani bohaterom.  Śmiem twierdzić, że w tym przypadku Agatha Christie bardziej skłaniała się ku komedii niż typowym kryminałom i coraz bardziej rozumiem współczesne próby pisania "kryminałów na wesoło". To naprawdę sztuka, choć nie każdemu się udaje. Jakby co, to autorzy mogą się uczyć od mistrzyni.

Nie sądzę, aby to była jedna z najlepszych książek Agathy Christie, ale też nie uważam lektury za stratę czasu. Nie każdemu "Śledztwo na cztery ręce" przypadnie do gustu, z racji  swojej specyfiki i kreacji bohaterów. Warto jednak poznać tę nieco inną odsłonę twórczości Christie, zwłaszcza, gdy znało się dotąd tylko Marple i Poirota ;-) . Osobiście nie narzekam.




Moja lista blogów