środa, 31 października 2012

Kontrastowa komedia


Przesympatyczny to utwór, choć bardzo schematyczny i na na wyraźnych kontrastach oparty. Już w tytule zaznaczona jest pewna dychotomia. Pałac i folwark, a ściślej ich mieszkańcy wraz ze swoimi charakterami, wartościami i stylem życia, stanowią dwa przeciwlegle bieguny, i choć perypetie losu próbują je zetknąć ze sobą, one się jednak odpychają. Na upartego utwór mógłby się też nazywać "Pałac, folwark i plebania", bo i to trzecie miejsce również, choć w mniejszym stopniu, wnosi swoje znaczenie i bohaterów do akcji wprowadza. (...)
Na ciąg dalszy zapraszam TUTAJ.

wtorek, 30 października 2012

Rzutem na taśmę...

... czyli przewagą jednego głosu oddanego w ostatnim dniu trwania ankiety pod hasłem 'Kryminalny listopad' zwyciężyła "Boska trucizna" Antona Cziża. Zatem wkrótce przeniosę się  ponad sto lat wstecz, do Rosji i wraz z Wanzarowem będę wędrować tropem kryminalnej zagadki.
 Poza tym, tak jak wspominałam, zamierzam przeczytać "Szopkę", a także pokończyć zaczęte i zarzucone lektury, ze 2-3 będzie. Czy coś jeszcze się zmieści, czas pokaże ;-) Notatki zapewne jakoweś poczynię.

Z ciekawostek: wyczytałam na opakowaniu mydła  płynie, że zawiera pochodną masła murumuru. Od razu milej myć ręce, aż chce się mruczeć z zachwytu!




poniedziałek, 29 października 2012

Ankieta - dogrywka i różne dopiski

Nie wiem, na czym rzecz polega, ale odnalazły się "zniknięte" glosy w ankietce pt. Kryminalny listopad.
Wcześniej wyświetlały się "cząstkowo", albo wcale. Zdążyłam jednak je zapamiętać i zapisać.
I tak: najpierw były 2 głosy na "Liczby..", 1 na "Boską...", potem 1 na "Zimne..." ( plus mój głos -ale był testowy, jak sprawdzałam, co się dzieje z ankietką,  więc nie liczy się), następnie przybył 1 na "Boską...".
Mamy na chwilę obecną stan:
"Zimne serca" - 1
"Liczby Charona" - 2
"Boska trucizna" - 2
Ankieta jeszcze trwa, jak ktoś ma ochotę - zapraszam do głosowania. Zwycięski tytuł doczeka się wynurzenia z czeluści regału i w listopadzie zmieni status na "przeczytane" (swoją drogą  nie mam cierpliwości i systematyczności do prowadzenia wirtualnych biblioteczek na LC, i innych Biblionetkach).
 W kolejce rewolucję zrobiła "Szopka" - wepchnęła się  do pierwszych szeregów - na listopad.
Ciekawe,  na co jeszcze mnie najdzie w najbliższym czasie. Czekam na listopadową Trójkę E-pik, a nuż zadania będą kompatybilne z zawartością moich zbiorów...

Śnieżkowato i pluchowato u mnie, ogólnie całkiem znośnie. Dziękuję za miłe słowa i wsparcie pod poprzednim wpisem ględzącym ;-)
Poczytałam dziś co nieco relacji z Targów Książki, fajnie, ale ten ścisk... ;-)
Czytam nadal "Kobietę w lustrze" plus Kraszewskiego uroczą ramotkę (określenie zapożyczone ;-) )

Dokonałam zakupu obuwia zimowego dla Elwi, a przy okazji wyprawy na miasto  zajrzałam do nowego (nieciekawego zresztą jak się okazało) second-handu i zdybałam coś w rodzaju makatki - obrusika - świetne jakościowo płótno, obrazek przedstawia dwójkę dzieci w holenderskich strojach, obok tulipany, w tle wiatrak... i napis "Schep wreugde in het leven" . Wie ktoś może co to znaczy?
 (zdjęcia nie mogę teraz dodać, bo bateria padła, ale pokażę kiedyś tę zdobycz)

Tymczasem!



czwartek, 25 października 2012

Szafa... nie gra, czyli ludzie, co się tu dzieje...!

Jak się człowiek zorientuje w środku dnia, że założył majtki na lewą stronę, to już się przestaje dziwić, że ma pecha, choć niby ludowe porzekadło głosi, iż to niespodziankę zwiastuje, a nie niefart. Cóż, niespodzianki też bywają niefajne.

Rano Elwira z rozbrajającą logiką zareagowała na polecenie "Zostaw tę lampkę", zostawiając ją tam, gdzie ją trzymała, czyli w powietrzu. Łubudu! Się stłukło. Taki korpus ceramiczny. Dobrze, że się dziecię nie skaleczyło. Lampki nie tyle, że szkoda, ile jest niezbędna - nocna. Potem twarożek przy śniadaniu frunął z Elwi pomocą. Krzesło, podłoga, mata - do natychmiastowego sprzątania.Normalne, powiecie, tak to już jest z małym dzieckiem. Zgadzam się, to żaden problem. Nic to, że ciągle latam ze szczotką i  ścierą.
Tylko, że to tylko kropla w morzu....
Od tygodnia pół  pokoju na podłodze zajmowało w kartonie leżące skrzydło drzwi od szafy (od przesuwnej, to nadal skrzydło?), bo przy montażu okazało się, że brakuje "kółeczka" (taka część z kółeczkami właściwie). Miało być sprowadzone na wtorek, nie było. Na czwartek w końcu się udało. Przy zakładaniu owo kółeczko (jego część) trzasło.  Drzwi są niby zamontowane, ale czy wytrzymają...Do tej pory mam nie przeniesione wszystko do nowej szafy, bo bez drzwi, to by mi Elwi wywlekła z niższych półek.
Nie dalej jak wczoraj był pan od pralki.... To niby tylko śrubka, ale był kłopot z praniem - bo się drzwiczki nie domykały i się lało. 
Lało się też mi z nosa. Przeziębienie notoryczne. Przez to wiele rzeczy leży odłogiem, a mam co nieco na głowie. Może nie są to jakieś megaistotne sprawy, ale też wymagają trochę czasu, uwagi, wykonania.
Wczoraj brałam udział w konkursie na fb. Wysłałam szybko odpowiedź (dobrą) ale potem okazało się, że nadal nie ma poprawnej odpowiedzi, potem ktoś przysłał i wygrał. Nie zgadzało mi się to czasowo. Próbowaliśmy dociec co i jak. Niestety, mój wysłany mejl zaginął. Nie dotarł. WHY????
Nie powiem, zależało mi na książce, o która toczyła się gra. Były kolejne zadania konkursowe, ale nie mogłam brać udziału o danych godzinach.
Dziś patrzę, a wcięło mi głosy w ankietce. Były trzy- dwa na Krajewskiego, jeden na Cziża.  Teraz kliknęłam sama na "Zimne serca", ale to głos testowy, nie liczy się. Głos można zmienić, ale czy można anulować? Można wyzerować ankietę? Wątpię. Zupełnie nie mam pojęcia, o co chodzi.
Taka byłam dumna, że odkryłam jak się robi te ankietki... a tu proszę, blogspot zeżarł mi głosy.
Zła jestem nooooooooo.
Jeszcze Elwi umęczyła przy zasypianiu tak długo, że ja zamiast brać się teraz za zajęcia domowe tudzież czytanie, łapię oddech przy przeglądaniu blogów, pisaniu, podjadaniu.
Poględziłam.  The end.
Wykasowywać nie zamierzam.

PS. W dodatku okazało się, że z zamówionych odbitek (200 sztuk z kuponem  typu grupon czy inszy mydeal do jakiegoś Pamprofilu czy jakoś tak) sporej części brakuje. Mam foldery przygotowane do wysłania i sobie porównuję, zresztą widzę, że mam jedną odbitkę czegoś, co na pewno chciałam ze 3 kopie. Na reklamacje już za późno. Nie sprawdziłam wcześniej, czy się zgadza, bo założyłam, że tak.
Nigdy więcej nie zamówię tam.



wtorek, 23 października 2012

Skarb domowej biblioteczki

Baśnie i legendy polskie (wybór)  Nasza Księgarnia 2012, s. 280.
Nie wyobrażam sobie domowej biblioteczki bez co najmniej jednego zbioru baśni, a wręcz uważam, że powinno być ich tam sporo. Nie wyobrażam sobie dzieciństwa bez baśniowych opowieści. Klasyką, wręcz "żelazną", są utwory H. Ch. Andersena, braci Grimm, czy Ch. Perraulta. Obok światowego kanonu i  baśni z egzotycznych zakątków naszego globu ( mam tu na myśli np. te opracowane przez Wandę Markowską i Annę Milewską) nie może zabraknąć naszych rodzimych legend, klechd i podań.

Zbiór wydany przez Naszą Księgarnię zawiera aż  51 utworów. Są  tu baśnie, legendy i podania z różnych regionów Polski, od Podhala przez Śląsk, Mazowsze, Kurpie, aż po Pomorze; zarówno te najsłynniejsze i najbardziej popularne (np. Legenda o Warsie i Sawie, Złota Kaczka, Żywa woda, Królowa Bałtyku, O śpiących rycerzach w Tatrach), jak i mniej znane (np. Legenda o babiem lecie, Jak łomżyńskie wiedźmy wyniosły się z miasta, czy  Łopata małego piekarczyka). Wśród autorów znajdziemy takie znamienite nazwiska jak m.in. G. Morcinek, A. Oppman, . K. W. Wójcicki, J. Kasprowicz, M. Kruger, W. Chotomska, F. Fenikowski, L. Siemieński, a nawet J. Korczak. I choć mi osobiście zabrakło "Kwiatu paproci" J.I. Kraszewskiego, to wybór tekstów dokonany przez Elzbietę Brzozę generalnie uznaję za trafny i różnorodny.

Baśnie opowiadają o fantastycznych zdarzeniach, występują tam fantastyczne postaci - diabły, zjawy, wróżki, zazwyczaj realizują pewien schemat, dobro zwycięża, a zło zostaje ukarane. Nie obywa się też bez morału. Legendy otaczają fantastyką wydarzenia i postaci historyczne, wyjaśniają pewne zjawiska, tłumaczą pochodzenie nazw, stanowią wykładnię ludowej historii. Podania zaś wiążą się z danym regionem, miastem, czy miejscem. Wszystkie te gatunki wywodzą się z tradycji ustnego przekazu, stanowią o poczuciu wspólnoty ludu, o sile płynącej z "małych ojczyzn". Spisane przez badaczy folkloru i literatów, utrwalone w literaturze stały się dziedzictwem pokoleń. Warto je nadal ocalać od zapomnienia.

Baśnie i legendy rozwijają wyobraźnię i ciekawość świata, uczą wartości, pomagają przyswoić pewne treści, mogą być przyczynkiem do nauki historii, ale przede wszystkim dają przyjemność czytania. 

  Niewielka objętość poszczególnych utworów  oraz optymalna czcionka sprawiają, iż księga znakomicie sprawdzi się u najmłodszych odbiorców w rozwijaniu umiejętności samodzielnego czytania, nadaje się także oczywiście do głośnego czytania np przez rodziców dziecku przed snem. Dorośli również chętnie przypomną sobie znane baśnie i legendy, a może i w niektórych przypadkach poznają całkiem dla nich nowe.

O szatę graficzną zadbał Mirosław Tokarczyk( na końcu publikacji znajduje się krótki biogram artysty grafika). Ilustracje są kolorowe, przyjazne, nieprzesadne. Twarda oprawa i kredowy papier przydają książce jakości. 

"Baśnie i legendy polskie" zasługują na miano skarbu domowej biblioteczki, mogą być wspaniałym i uniwersalnym prezentem dla dziecka, ale i cała rodzina skorzysta z lektury.


 Za  egzemplarz recenzyjny dziękuję serdecznie:


http://www.matras.pl/basnie-i-legendy-polskie-7.html



poniedziałek, 22 października 2012

Fog on the blog

Mgła dziś się nieźle rozpanoszyła spowijając świat w wilgotne tiule i mięciutkie waciki. Ograniczyła pole widzenia, ale nie ograniczyła pola czytania. 
Mgłą czasem zachodzi lustro, ale nie wtedy, gdy przegląda się w nim kobieta, a zwłaszcza trzy - z  różnych epok. Czytam  właśnie "Kobietę w lustrze" E. E. Schmitta i całkiem mi się podoba.
Mglistych poranków pewnie nie doświadczają w Bułgarii.... Mam za sobą lekturę "Wczesną jesienią w Złotych Piaskach" S. Fleszarowej- Muskat - nastrój tej krótkiej powieści był równie gęsty jak dzisiejsze zjawisko atmosferyczne.  Napisać więcej wrażeń?
Ponury dzień rozświetliła mi ( i to dość dosłownie, bo okładka - ta pod obwolutą - słonecznie żółciutka) "Szopka" Zośki Papużanki. Świeżutka i pachnąca przybyła dziś pocztą (wygrana w konkursie). Już troszeczkę nadczytałam, mniam mniam....
Zbliża się listopad, jaka będzie pogoda - to się okaże, a moja czytelnicza prognoza głosi, iż nadciąga front kryminalny. Naszło mnie na coś z tego typu literatury. Książek- kandydatek do przeczytania mam parę, na co się zdecydować? Pomóżcie - zapraszam do udziału w ankietce.
(Oczywiście nie tylko kryminały będę czytać w najbliższym miesiącu).
Znikam tymczasem w oparach absurdu, 
Pozdrawiam przeciwmgielnie ;-)



piątek, 19 października 2012

W Afryce z Budrewiczem

O. Budrewicz, Równoleżnik zero,
PWN 2010
 Kiedyś w teleturnieju "Postaw na milion" padło pytanie, kto z wymienionych podróżników/reporterów wydał najwięcej książek? Do wyboru były - o ile dobrze pamiętam - takie nazwiska: Wojciech Cejrowski, Olgierd Budrewicz, Beata Pawlikowska, Arkady Fiedler. Nie wiem, na co postawili zawodnicy, ale prawidłowa odpowiedź to 'Budrewicz'. Dziennikarz, pisarz, podróżnik, publicysta o pokaźnym dorobku twórczym.  
Autor wielu reportaży zagranicznych wydanych w kilkudziesięciu książkach, programów telewizyjnych, scenariuszy i komentarzy do dokumentów filmowych. Twórca publicystyki poświęconej zagadnieniom polonijnym przewodników, publikacji podróżniczych. Autor wydawnictw poświęconych historii i współczesności Warszawy, artykułów, felietonów, szkiców i esejów dotyczących tematyki varsavianistycznej/ podaję za Wikipedią/.

"Równoleżnik zero" trafił do mojej biblioteczki jako nagroda w konkursie i pewnie długo czekałby w kolejce do przeczytania, albo i nie doczekałby się nawet, gdyby nie zadanie z pażdziernikowej Trójki E-pik -literatura przygodowa/podróżnicza. Nie przyszło mi jakoś do głowy potraktować oddzielnie te przymiotniki i zupełnie nie szukałam na półkach niczego przygodowego, a zastanawiałam się nad lekturą przygodowo-podróżniczą,  z naciskiem na podróżniczą, której w swoich zasobach raczej nie posiadam. Przypomniałam sobie jednak o Budrewiczu.

Książka opatrzona logo serii "Odkrywanie świata" zawiera obszerny reportaż z podróży dziennikarza po Afryce wydany po raz pierwszy w 1964 roku. Składa się z trzech części;: Kongo Leopoldville, Kongo Brazaville, Burundi i Rwanda. We wstępie autor zaznacza, że wiele się zmieniło od tamtych czasów (np. sytuacja polityczna państw afrykańskich) i nazywa tekst prezentowany czytenikom wspomnieniem przygody na Czarnym Lądzie. Rzeczywiście da się zauważyć pewną nieaktualność opisywanych treści. Przyznam też, że fragmentami nie czytałam zbytnio uważnie, albowiem nieszczególnie mnie interesuje historia, gospodarka krajów Afryki. Czasem jednak Budrewicz przykuwał moją uwagę żywym językiem, humorem, anegdotą, reporterskim ujęciem otaczającej go rzeczywistości, a także literackimi nawiązaniami -głównie do "Jądra ciemności " J. Conrada. Z ciekawością czytałam o polowaniu na krokodyle, spływie rzeką, przedzieraniu się przez dżunglę, o Pigmejach,  polskich lekarzach na kongijskiej ziemi. Poznałam legendarną postać polskiego myśliwego, łowcy krokodyli Stanisława Hempla oraz jego dzielnej partnerki Iwony. Obejrzałam czarno - białe fotografie. Była to podróż w czasie i przestrzeni, do Afryki lat 60-tych XX wieku. Niby czasy nie tak odległe, ale jakże inne...

W sumie to jakoś specjalnie zachwycona tą lekturą nie jestem. Wolałabym przypomnieć sobie "Przygody Tomka na Czarnym Lądzie" A. Szklarskiego. Niestety, nie mam na podorędziu.

środa, 17 października 2012

Słówko o "Korzeńcu"

Z. Białas, Korzeniec, Wydawnictwo MG, 2011
Nie chciałabym, aby jedna z moich sierpniowych lektur przeszła bez echa, więc w ramach "nadrabiania zaległości", kreślę kilka zdań o debiucie powieściowym Zbigniewa Białasa - anglisty, literaturoznawcy, profesora nauk humanistycznych  Uniwersytetu Śląskiego. O "Korzeńcu" po raz pierwszy usłyszałam na antenie radiowej Jedynki i nabrałam ogromnej ochoty na przeczytanie. Intuicja mnie nie zawiodła, albowiem książka okazała się być jak najbardziej w moim guście. 

Tak jak o niektórych piosenkach, głównie tych dawniejszych,  mówimy  "piosenka z tekstem", to o tej powieści można powiedzieć "powieść z narracją" (dla odróżnienia od takich, w których fabuła jest najważniejsza i po prostu odautorsko opowiedziana). Nie znaczy to wcale, że cokolwiek zbywa w warstwie fabularnej. Chcę tylko podkreślić, że sposób budowania narracji i postać narratora są tu tym, co sprawia, że całość pysznie się czyta. Przynajmniej ja lubię, gdy autor odezwie się czasem z dygresyjką, gdy miesza narrację auktorialną, personalną i pierwszoosobową, gdy zmienia punkt widzenia oddając głos postaciom. Wszelkie urozmaicenia w narracji, a także gra z konwencją to dla mnie czytelnicza gratka. "Korzeniec" świetnie się sprawdził pod tym względem.

Rzecz dzieje się w Sosnowcu przed pierwszą wojną światową (1913 r.). Alojzy Korzeniec - znakomity glazurnik, kafelkarz ( co za ironia, żeby taką książkę czytać podczas remontu łazienki!) traci głowę - w dosłownym znaczeniu. Klandestyn Bizukont pisze sentymentalne powieści drukowane w odcinkach w "Iskrze". Redaktor Monsiorski chcąc nie chcąc bawi się w detektywa. Fińska bona (skąd tu Finka? ;-)) wpada w oko pewnemu kapitanowi... Postaci występuje sporo, razem stanowią barwną mozaikę (skoro już mowa o kafelkach...), reprezentując wielokulturową społeczność miasta.
To nie jest typowy kryminał, w ogóle dość trudno zaklasyfikować ten utwór. Wątek kryminalny, czy też sensacyjny, stanowi jakby oś powieści, ale wokół niego urasta cała otoczka obyczajowo-historyczno-kulturowa. To właśnie koloryt Sosnowca z początku XX wieku z autentyczną topografią i realiami zanurzonymi w fikcyjną opowieść stanowi istotę "Korzeńca". 

Białas znakomicie buduje klimat, posługuje się humorem, nienachalnie daje wyraz swojej erudycji, panuje nad skonstruowaną przez siebie całością. Sprawia, iż czytelnik zanurza się po uszy w świat przedstawiony i dobrze się bawi, choć nieraz grozę i widmo wybuchu wojny odczuwa.

Mam nadzieję, że napis "koniec tomu pierwszego" nie jest jedynie elementem konwencji i mrugnięciem okiem do czytelnika. Mimo iż z Sosnowcem i okolicami nie jestem związana, to z ciekawością czekam na kolejne tomy.

poniedziałek, 15 października 2012

Emiiiil, do drewutni!

A. Lindgren, Przygody Emila ze Smalandii, Nasza Księgarnia 2012

Agathę Christie nazywa się królową kryminałów, zaś w dziedzinie literatury dla dzieci berło i korona należą się bez wątpienia Astrid Lindgren. Szwedzka pisarka stworzyła szereg znakomitych opowieści i grono niezapomnianych postaci, które towarzyszą dzieciństwu kolejnych pokoleń. Któż bowiem nie zna Pippi Langstrumpf (vel Fizi Pończoszanki), Braci Lwie Serce, czy gromadki dzieci z uroczego Bullerbyn! Nie sposób także  nie słyszeć o Emilu ze Smalandii, choćby za sprawą telewizyjnego serialu - będącego  adaptacją książki. Pamiętam te niedzielne przedpołudnia, gdy kto żyw gromadził się przed ekranem, by śledzić perypetie małego urwisa i usłyszeć sakramentalny niemal okrzyk "Emiiiiiiiiiil, do drewutni!"- albowiem konsekwencją psot było spędzenie przez chłopca trochę czasu w komórce na drewno. Taka kara nie była dotkliwa, ale miała pedagogiczny wymiar - to coś w rodzaju "karnego jeżyka". O popularności serialu i głównego bohatera niech świadczy fakt, iż szkolny kolega mojej siostry został z racji usposobienia i czupryny jasnoblond mianowany Emilem, to przezwisko przywarło do niego na stałe. 

Emil Svensson mieszka z rodzicami, siostrzyczką Idą, służącą Liną i parobkiem Alfredem w zagrodzie Katthult we wsi Lonneberga w Smalandii. Jest dzieckiem dość nieokiełznanym, beztroskim, bardzo pomysłowym, żywiołowym, wszędobylskim. Główną motywację stanowi dlań zabawa. Jego energia i kreatywność nieraz przynoszą opłakane skutki, z działań Emila wynika przeważnie jakiś ambaras, afera.  Aż raz ludzie ze wsi złożyli się na bilet, aby wysłać chłopca do Ameryki, byle dalej od Lonnebergi. Młody Svensson nie jest jednak krnąbrnym, złośliwym chuliganem. Ma dobre intencje, dobre serce, o czym świadczy na przykład zaproszenie staruszków z przytułku na świąteczną ucztę, czy próba pomocy Linie w wyrwaniu bolącego zęba. Nie brakuje mu dowcipu, sprytu, zaradności, ma też doskonałe podejście do zwierząt. Potrafi doić krowy i świetnie jeździ konno. Umie też strugać drewniane ludziki - dzięki temu czas odbywania kary w stolarni nie dłuży mu się aż tak. Dzieciństwo Emila jest barwne, wesołe i szczęśliwe. Kto by pomyślał, że z małego rozrabiaki wyrośnie poważny obywatel i zostanie przewodniczącym rady gminy....

O wyczynach Emila można rzec, że na wołowej skórze by ich nie spisał... Jednak zostały one uwiecznione w niebieskich zeszytach pracowicie zapisanych przez mamę. To te kajety są źródłem historyjek, które mamy okazję poznać w formie jakby gawędy. Narratorka zwraca się bezpośrednio do odbiorcy ( z założenia małego dziecka), snując opowieści  o Emilu i przystępnie wyjaśniając to, co może być niezrozumiałe dla malucha. Całość znakomicie nadaje się do głośnego czytania, materiał na audiobook pierwsza klasa!

Książkę umieszczono w przedziale wiekowym 0-10 lat, ale powinno być do 110! Perypetie bohaterów z zagrody Katthult są zabawne i zajmujące, czyta je się z przyjemnością- niezależnie od wieku, tak jak  np."Przygody Mikołajka". Na pierwszy plany wysuwa się cel rozrywkowy, ale pod płaszczykiem zabawy kryje się ciepła, mądra, wartościowa opowieść, bardzo familijna.

W tomie wydanym przez Naszą Księgarnię zamieszczono wszystkie części - "Emil ze Smalandii", "Nowe psoty Emila ze Smalandii" oraz "Jeszcze żyje Emil ze Smalandii". Brakowało mi natomiast choćby krótkiego biogramu autorki. Nie podobały mi się czarno-białe ilustracje Bjorna Berga - postaci ze szpiczastymi zadartymi nosami wyglądały jak ludziki wystrugane z drewna, a Lina zupełnie nie pasowała wizerunkowo.
Pomijając te drobne niuanse, uważam publikację za cenny produkt na rynku literatury dziecięcej, wszak twórczość Lindgren to światowa klasyka, warto przybliżyć ją kolejnym pokoleniom, a i samemu miło powspominać.


Egzemplarz recenzyjny. Podziękowania dla Księgarni Matras

sobota, 13 października 2012

Zapraszam na torcik ;-)

Źródło zdjęcia: www.przepisy.net
Czas biegnie nieubłaganie... Dziś przypadają drugie urodziny mojego blogowego kawałka podłogi, zatem zapraszam na kawałek wirtualnego torcika oraz kawę, herbatę  i co kto tam lubi...;-)
Przepraszam, że tak późno urządzam to przyjątko, lecz niesforne me dziecię nie pozwoliło na zorganizowanie szczególnych obchodów wcześniej, ba, na nic nie pozwoliło...Ale mniejsza z tym, teraz korzystam, póki (wreszcie!) śpi.
I tak, w ramach podsumowania: 
- piszę nie dla statystyk, ale mimo wszystko miło odnotować, że licznik wejść przekroczył 20 tysięcy( równo rok temu było 5,5 tys.);
- kontynuuję udział w <Projekcie "Kraszewski">
- uczestniczę w projekcie <Klasyka Młodego Czytelnika>
- wspieram wyzwanie "Czy znasz Prusa?" (chociaż wątpię, bym zdążyła tego "Faraona" przeczytać...)
- zafascynowała mnie twórczość M. Kuncewiczowej ( wyzwanie "Marzec z Marią")
- biorę udział (sporadycznie,  choć ostatnio nawet całkiem regularnie) w Trójce-E-pik
- blogosfera zmobilizowała mnie do sięgnięcia po prozę Wańkowicza ("Jesień i zima z Wańkowiczem")
- brałam udział w wymiance książkowej "Z miłością w tle"
- nadal trwa też moja przygoda z "Włóczykijką"
 To chyba wszystko, nie przypominam sobie więcej przejawów działalności.
Aaa, jeszcze "Z półki" - czytam zapasy.

Czytelniczo - zapotrzebowanie na bardzo lekką literaturę chyba już mnie opuściło, skręciłam nieco ku klasyce, reportażom, biografiom, ale powieści obyczajowe nadal są mile widziane. Spis tegorocznych lektur pokazuje, iż nadal czytam "od Sasa do Lasa". Niekiedy brakuje mi jakiejś nici przewodniej.
 Przyczepiła się dziś do mnie piosenka "kiedy znajdziemy się na zakręcie, co z nami będzie, co z nami będzie..."
Właśnie, co będzie z moim czytaniem i pisaniem?
 Mam nadzieję znaleźć właściwą ścieżkę.

Dziękuję wszystkim za obecność i życzliwość.
Ściskam serdecznie-
A.
 







czwartek, 11 października 2012

W klimacie śródziemnomorskim- "Ból kamieni" Milena Agus

M. Agus, Ból kamieni, W.A. B. 2008 (seria z miotłą)
Bardzo szerokie pole do popisu dało jedno z zadań październikowej Trójki e-pik: pisarz pochodzący z kraju Basenu Morza Śródziemnomorskiego. Całkiem sporo państw wchodziło w grę i najchętniej przeczytałabym coś chorwackiego, słoweńskiego a może i maltańskiego (?), kusiła Turcja (Ewelinko, pożycz Safak, proszę) oraz Grecja ( "Grek Zorba", może jest w bibliotece...). Niestety, weryfikacja domowych zasobów ograniczyła mi znacznie pole manewru. Padło na literaturę włoską, a konkretnie na niewielką książeczkę pióra mieszkającej na Sardynii Mileny Agus.

Narratorka - młoda dziewczyna, wkrótce wychodząca za mąż-opowiada o swojej babci. Kobieta od  młodości była uważana za szaloną, dowodziły tego pewne ekscesy np. rzucanie się do studni, podcinanie żył. Za młodu uciekali od niej zalotnicy, bo pisała do nich listy i wiersze zbyt wyzwolone jak na tamte czasy i obyczajowość Sardyńczyków. Po wojnie - już jako stara panna - wyszła za mąż za starszego od siebie wdowca, ale to był raczej układ niż związek wynikający z uczucia. Powoli przywykła do codziennego życia, a swoje poetyczne myśli zapisywała jak to miała w nawyku w czarnym zeszycie z bordową obwódką. Mimo prób, nie dane jej było donosić ciąży, winna temu była dolegliwa przypadłość - kamienie nerkowe.Wyjechała na kurację termalną na kontynent. Tam poznała fascynującego mężczyznę - Weterana, który niósł bagaż wojennych przeżyć i życiowych doświadczeń. Dzięki niemu przekonała się, że jej wrażliwość i poetycka dusza to nie wariactwo. Po powrocie jej życie się odmieniło. Urodziła syna - tatę narratorki.... Opowieść obejmuje dalsze dzieje rodziny. Cały czas jednak toczy się wokół babci, której postać jest niezwykle ważna dla narratorki.
Wydawało by się, że to taka sobie historia o wojennych i powojennych dziejach włoskiej rodziny, o dziwnej szalonej kobiecie nierozumianej, niespełnionej, o miłości, o romansie...gdyby nie zakończenie, w którym autorka "odwraca kota ogonem" zamazując, co w tej historii  jest prawdą (oczywiście mam na myśli prawdę w ramach fikcji literackiej), a co fikcją. Jakby dołożyła warstewkę.
Właśnie to zakończenie zmieniło moje nastawienie do książki, bo cały czas wrażenia miałam średnie. Nie widziałam w niej "klejnotu literackiego" zapowiedzianego w opiniach na okładce. Potem moja ocena wrosła, ale nadal nie uważam, aby to była jakaś rewelacja.
 Spragnionych włoskich pejzaży muszę rozczarować- nie ma tu malowniczych opisów, i choć pojawia się wycieczka w góry, czy wyjazd do Mediolanu, to pisarka nie traktuje tego zbyt wylewnie. Ale klimat sródziemnomorski jest oddany(tworzą go np. wspomniane potrawy, rośliny, wygląd domu, relacje z sąsiadami).
 Opowieść prosta, zwięzła, ale treściwa, gęsta. Poruszająca trudne tematy, ale w nieprzytłaczający sposób. Może nie zabawna, ale pogodna. Kobieca. Pasuje według mnie idealnie do serii Z miotłą. Okładka niekoniecznie udana.

O "Szkicach spod Monte Cassino" M. Wańkowicza

M. Wańkowicz, Szkice spod Monte Cassino,
Wiedza Powszechna 1982 (wydanie VIII)
"Szkice spod Monte Cassino" zostały wydane jako 143 tom serii Biblioteka Wiedzy Współczesnej Omega pod patronatem PAN, stanowią skróconą wersję dzieła "Bitwa o Monte  Cassino" - obszernego reportażu wojennego. Adaptacji dokonał sam autor, i jak podkreśla w przedmowie - skrócił  momenty operacyjne na rzecz ustępów towarzyszących bitwie. Tym sposobem przystosował tekst na potrzeby powszechnego odbiorcy.

Po raz pierwszy spotkałam się z prozą  Melchiora Wańkowicza  i żałuję, że tak późno. Niewielka książeczka przyniosła mi podwójną korzyść - wiedzę historyczną oraz przyjemność czytania płynącą z języka, jakim operuje autor. 
Podręczniki historii zazwyczaj podają suche fakty, daty, miejsca, nazwiska, liczby. Opisują przyczyny, przebieg i skutki wojen. Wańkowicz jako dziennikarz, korespondent wojenny przy II Korpusie Polskim  widział niejako wszystko od kuchni i te kulisy frontu starał się pokazać w swojej relacji. Opisał na przykład jak wyglądało zaopatrywanie wojska w żywność i amunicję w ekstremalnie trudnym górskim terenie, przygotowywanie dróg przez saperów, działania transportowe pod ostrzałem wroga. Nie wyobrażalne, ile kursów, ile kilometrów musiały przebyć ciężarówki, łaziki i głównie muły przenoszące potrzebne rzeczy. Pokazywał ludzki (a zarazem nieludzki) wysiłek, poświęcenie, heroizm, patriotyzm, ogromną wolę przetrwania, dramatyczne cierpienie. Nieraz choćby krótką a dobitną wzmianką uwieczniał na kartach historii nazwisko danego żołnierza.

Nad niektórymi akapitami (typowe działania operacyjne wojska) przemykałam wzrokiem, inne czytałam z zapartym tchem, ze ściskiem w środku. Brutalne, turpistyczne obrazy - cóż, taka jest wojna. Reporter nie unika szczegółów w opisywaniu rannych i ofiar śmiertelnych.
Uwagę zwraca plastyczny, metaforyczny obraz atakowania organizmu przez bakterie dostające się do rany np."Szły esowatymi zagonami łańcuszkowce, szły grupami szturmowymi - po cztery, po sześć, po osiem - paciorkowce. Szły liczne ich szczepy, niektóre współwspierając się, inne współwalcząc ze sobą. Szedł licznym klanem najczęstszy  - gronkowiec złocisty. (...) Gęstym murem przeciwko nim zbiły się tuż za strupem zmobilizowane leukocyty...". Nasunęło mi się skojarzenie z serialem animowanym pt. Było sobie życie.

Sprawozdawca, rzetelny w gromadzeniu danych dotyczących bitwy, np. topografii terenu, czy formacji wojskowych, przybiera czasami maskę poety. Formułuje spostrzeżenia z wyjątkową wrażliwością, poetycko. Dla przykładu:
"Przyszedł maj i ziemia nieuprawna przez wojnę pokryła się makami. Maki czerwienią pokrywały każdy załomek gruntu. Nocą słowiki wydzierały się jak oszalałe. Roje świetlików pokrywały stocza płonącymi nitkami. Wyżej świetlne pociski żłobiły niebo. Trupy i maki, słowiki i wycie nebelwerferów, świetliki i świetlne pociski - tworzyły misterium, w którym nad zaklęśniętymi w głazach, miękkociałymi istnieniami chodziła śmierć." (s.23)
"Jeśli są chochliki dźwięku, to dziwne korowody wyprawiają po tej zatłumionej górami, obszernej dolinie, rwą pasma dźwięku wskrzeszają je na nowo, dźwięk powstały konserwują długo, aż jego goniec- światło dawno przebije czarny jedwab zasłony i zniknie, wówczas przynoszą w czarnych łapiętach dźwięk przed nasze nogi i dźwięk pęka jak kasztan. W górach powstają jakieś hurgotania, szurgoty, przesuwanie mebli, przeprowadzki (...)posuw dźwiękowy wąwozami i drobny werbel w niebie, i głuchy szmer na ziemi, i staccato dział ciężkich, przedzierających się jak dostojnicy przez plebs pohukiwań moździerzowych." (s. 56-57)

Jestem pod  wrażeniem "Szkiców...", nawet bym nie pomyślała, że aż tak mnie wciągnie tematyka historyczno - wojenna.


Do przeczytania  tego tomiku zmotywowało mnie wyzwanie "Jesień i zima z Wańkowiczem" zainicjowane przez Anek7.

piątek, 5 października 2012

Coś na kształt stosiku i rozmaitości

1. Stosik, a raczej stosinek obejmujący książkowe zdobycze z ostatnich 3 miesięcy wygląda tak (nie ma w nim bibliotecznych książek, nie ma już pożyczonej "Wiosny w Różanach", nie ma być może czegoś jeszcze, ale nie sądzę):
 Trzy pozycje od dołu- przytaszczone z rodzinnych pieleszy. Evans z Biedronki. "Opowiadacze.."- odkupione na Targu z Książkami.Po lewej prezentują się egzemplarze recenzyjne z Matrasa.
Poniżej wygrana w sierpniowym konkursie Rebisu:
2.  Pażdziernikowa Trójka E-pik kusi następującymi zadaniami:
- autor naszego dzieciństwa
- literatura przygodowa/podróżnicza
- pisarz pochodzący z krajów basenu Morza Śródziemnego

3. Zapraszamy do czytania twórczości M. Wańkowicza. Źródło wyzwania tutaj.

4. Tu dopiszę to, co miałam napisać, ale mi teraz umknęło ;-)

5. Zagadka:
Jaką książkę sobie spontanicznie zamówiłam?
;-)

czwartek, 4 października 2012

Niech diabli wezmą takiego adoratora!- "Cichy wielbiciel" O. Rudnicka

Olga Rudnicka, Cichy wielbiciel, Prószyński i s-ka, 2012
Twórczość Olgi Rudnickiej zewsząd chwalą i to bardzo, i choć nie każdej osobie zaistniałej ostatnimi czasy na rynku wydawniczym daję szansę, to co do pióra tej autorki miałam ochotę przekonać się sama. Nadarzyła się okazja we "Włóczykijce", nie omieszkałam skorzystać - zapisałam się w kolejce i oto przełom września i pażdziernika spędziłam nad najnowszą książką Rudnickiej. Z przyjemnością stwierdzam, że było warto!

"Cichy wielbiciel" nie jest czytadłem o perypetiach przyjaciółek, romansach singielek, domkach nad jeziorem i pensjonatach we mgle... - nic z tych rzeczy. To nie jest komedia romantyczna. Niech nikogo nie  zwiedzie tytuł. To powieść ważna i godna polecenia ze względu na temat, jaki podejmuje, a mianowicie zjawisko stalkingu. Problem dość niestety częsty, przerażający w skutkach, ale prawie niedostrzegalny społecznie, dopiero od niedawna ujęty w polskim kodeksie karnym.

Julia jest zwyczajną, młodą kobietą. Skończyła studia, ma pracę, chłopaka, wynajmuje mieszkanie z koleżankami z uczelni. Niczego nie pragnie jak spokojnego, zwykłego życia.  Tak w sumie jest, aż do czasu, gdy zaczyna dostawać głuche telefony, miłosne sms-y z fragmentami wierszy Asnyka, wyznania, kurier przynosi kwiat, lecz nie wiadomo od kogo... Niby fajnie, koleżanki zazdroszczą takiego romantycznego adoratora, sugerują, że Julka poznała kogoś nowego... Pozornie można by wszystko obrócić w żart, gdyby to był tylko incydent. Sytuacja jednak narasta. Uporczywe dzwonienie i nadsyłane wiadomości utrudniają, wręcz uniemożliwiają Julii pracę, zatruwają życie. Co gorsza - przychodzą już nie tylko na służbową komórkę, której numer był na wizytówce, ale i na numer prywatny.  Potem dochodzą prezenty, śledzenie... Rozkręca się spirala psychicznych oddziaływań.  Kobieta jest przerażona, czuje się osaczona, jej życie sypie się jak domek z kart (wszystko to bowiem odbija się na pracy, rodzinie, przyjaciołach), padła ofiarą czyjejś obsesji, stała się obiektem uczuć wahających się od miłości do nienawiści... Kim jest tajemniczy osobnik, który wie o niej wszystko? Do czego jeszcze może się posunąć? Dlaczego ją to spotyka? Jak można przerwać tę obsesyjną "wojnę podjazdową"?

Oczywiście nie ma sensu streszczać powieści, bo i tak więcej niż w sferze fabularnej dzieje się w psychice i zachowaniach bohaterów. Co ciekawe, mamy sytuację pokazaną nie tylko od strony nękanej dziewczyny, ale i z perspektywy stalkera - jego zachowanie, motywacje. W głowie się nie mieści tok myślenia takiego "psychola" i  jego kreatywność w snuciu pajęczej sieci, zdobywaniu namiarów, kamuflażu. Nie do wyobrażenia są skutki działań takiego "dręczyciela" - od ingerencji we wszystkie aspekty życia, przez wzbudzenie strachu, poczucia winy (!), po konieczność zmiany pracy, miejsca zamieszkania, jakby ucieczkę, aż po depresję. 
Poprzez fabułę Rudnicka ukazała cały mechanizm stalkingu, łącznie ze sposobami pomocy osobie, która padła jego ofiarą ( działalność detektywa, porady psychologa, strona internetowa temy poświęcona). W dodatku wręcz "podręcznikowo" zaprezentowane są typowe reakcje otoczenia - ignorowanie problemu, bagatelizowanie, uznawanie sytacji za romantyczną sprawę,  czy obarczanie winą osoby dręczonej (że niby sprowokowała kogoś). Niezrozumienie występuje także ze strony policji - brak podstaw do aresztowania, do szukania sprawcy, skoro czyn nie wyczerpuje znamion wykroczenia, czy przestępstwa (mimo zmian w prawie stalking jest trudny do udowodnienia) Reakcje bliskich ofiary są nieraz bardzo nieadekwatne do sytuacji, ale i sama sytuacja jest nietypowa, trudna do pojęcia, więc też nieraz trudno się dziwić, może sami  zareagowalibyśmy w taki sposób. Idąc dalej, nie wiadomo jak postępowalibyśmy na miejscu Julki - z zewnątrz przecież  łatwo oceniać, co niepotrzebnie zrobiła, co powinna była zrobić, jak się zachować... 
Kilka razy podczas lektury zdarzyło mi się pomyśleć np. " no przecież wystarczy zmienić numer telefonu i po kłopocie" , ale potem okazywało się, że moja rada jest próżna, bo bohaterka tak uczyniła, ale nadal tkwiła w pajęczynie stalkera, a ileż razy można zmieniać komórkę i to nie tędy droga, by uciekać. Dziwiłam się, dlaczego niszczy dowody, ale potem docierało do mnie, że chce się odciąć od tego, co jej zatruwa życie, że nie myśli jak prawnik, ale działa w złości, rozpaczy, czy bezsilności. Nie sposób czytelnikowi nie zaangażować się emocjonalnie w przedstawioną historię.

Powieść napisana jest zgrabnie, bez zgrzytów, prostym językiem. W pewnych fragmentach pojawia się specyficzny zapis, ale wydaje się on nieodzowny (np. powtarzające się słowa piosenki - odzwierciedlenie nieustannej melodyjki telefonu). Nie ma tu kunsztownych metafor i rozbudowanych opisów, bo nie o to tu chodzi. Ważny jest przekaz całej historii, uświadomienie istoty problemu, jakim jest stalking. Naprawdę, nie zdajemy sobie sprawy jak niebezpieczne może być to zjawisko, a także jak nieraz łatwowiernie wystawiamy swoje dane na portalach spolecznościowych oraz beztrosko udostępniamy namiary znajomych.

"Cichego wielbiciela" powinien przeczytać każdy - ku przestrodze i dla własnej wiedzy. Olga Rudnicka po raz pierwszy w literaturze polskiej podjęła temat stalkingu. Zbeletryzowana forma ułatwia poznanie problemu a postaci bohaterów sprawiają, że całość przemawia dobitniej niż suchy artykuł w prasie czy rozdział z podręcznika psychologii. Książka ma walory edukacyjne, owszem, ale przede wszystkim emocjonalne,  a czyta się niemal jednym tchem. Polecam tę powieść, bo warto.
"Cichego wielbiciela" przeczytałam w ramach akcji "Włóczykijka" i przyznam, że to najlepsza spośród wszystkich książek ( a było ich już kilka), jakie do mnie dotarły tą drogą.



PS. Ślicznie dziękuję za smakowite umilacze, które uprzyjemniły mi czas lektury, a do zdjęcia się nie załapały.

poniedziałek, 1 października 2012

Z drogą w tytule


Chodzi za mną ostatnio ta piosenka...

Zawsze mnie nurtowało, o jakiej książce mowa...
Dla poćwiczenia szarych komórek proponuję grę w wymienianie tytułów.
Jakie znacie tytuły z drogą?
Mi przyszły do głowy takie:
  • "Droga do Różan" B Ziembickiej (czytałam)
  • "Droga do piekła" M. Axelsson (czytałam w wydaniu jako "Daleko od Niflheimu")
  • "Droga" Cormac McCarthy ( nie czytałam, ale słynna książka)


Moja lista blogów