poniedziałek, 30 września 2013

Najlepsze książki na jesień!

Najlepsze książki na jesień mogą być:

  •  grube na dłuższy czas
  • cienkie na jeden wieczór
  •  pogodne i radosne na pluchę
  • smutne jak jesienny deszcz
  • ulubionych autorów
  • stanowiące wyzwanie
  • nowiutkie pachnące farbą drukarską
  • zakurzone i pożółkłe
  • gatunków wszelakich

... mogą też być to te, wyłonione w plebiscycie organizowanym co sezon przez Granice.pl!

Zapraszam do głosowania na wybrane tytuły poprzez poniższy link:

http://www.ksiazkanajesien.pl/polecamy,fcdf64d6aa

Wśród nominowanych m.in. "Zdobywam zamek" Dodie Smith,  "Honor" Elif Safak, "Łatwopalni" A. Lingas- Łoniewskiej, "Azyl" I. Sowy,  biografia "Tuwim. Wylękniony bluźnierca", "Psychologia roztargnienia" i cała masa innych rozmaitości.

Do wyboru, do koloru, do wygrania!

niedziela, 29 września 2013

Bezcenny - przeceniony

 To nie będzie wiadomość o wyprzedaży w księgarni, ale garść moich osobistych wrażeń.

Chciałam poznać cokolwiek z twórczości Z. Miłoszewskiego i dzięki temu, że w zasobach naszej biblioteki był 'Bezcenny", zrealizowałam ten zamiar. Mogę więc 'odhaczyć' to nazwisko na swojej liście i na razie nie zamierzam poszerzać tej znajomości. Chciałam spróbować, to spróbowałam. Niestety, nie jestem zachwycona tym "nowym thrillerem bestsellerowego autora", generalnie męczarnią ta lektura nie była, ale po fakcie widzę, że bez żalu mogłabym się bez niej obyć. Nie czuję się bowiem "oszołomiona", czy zafascynowana.

Gdybym miała zwyczaj porzucać książkę przed setną stroną, zapewne bym to zrobiła. Nie miałam komfortu czytania tej powieści na 3-4 posiedzenia, czytałam z doskoku i w sytuacji, gdy  początkowe rozdziały każdy jest o kim innym i o czym innym (1944, Amerykanie, Tatry, Warszawa, Berlin - czyli od Sasa do Lasa)- rozpraszałam się i nie czułam się wciągnięta w fabułę. Potem było już lepiej, rozkręciło się, choć momentami nadal mi się wszystko "rozjeżdżało" (ale to moje odczucie, kwestia braku skupienia, a nie kompozycji)
 Zakończenie - zarówno finał poszukiwań zaginionego dzieła, jak i kwestia losów bohaterów - zupełnie mi się nie podobało. 

W ogóle thrillery to nie moja specjalność, nie gustuję raczej w książkach tego typu, choć mam parę takich za sobą. Tematyka "Bezcennego" ciekawa, przyznam. Historia sztuki, kwestia zrabowanych/utraconych/zaginionych dzieł światowego malarstwa niegdyś będących w polskim posiadaniu, do tego oryginalna sugestia na temat znanej  osoby związanej z II wojną światową, taka "spiskowa teoria dziejów" trochę. Wolę właśnie taką dziedzinę niż thrillery medyczne/prawnicze czy makabryczno- horrorowate.

Miłoszewski posplatał wątki historyczne, polityczne, sensacyjne, "bondowskie", ale i romantyczne. Momentami za dużo tego było naraz. Nieraz nie wiadomo było, czy opisywana postać, czy zdarzenie będą jakoś dalej istotne, czasem zastanawiałam się, czy coś było potrzebne. Jednak podkreślam, że czytałam tę powieść w wielu podejsciach, przez dość dlugi czas, mogłam nie ogarnąć dość sprawnie całości.

Wydaje mi się, że gdzieś już spotkałam się z określeniem "Pan Samochodzik dla dorosłych", więc nie przypisuję sobie tego skojarzenia, ale się z nim zgadzam. Co ciekawe, gdzieś w tekście pada takie zdanie, w przybliżeniu mówiąc - "urzędniczka, gość z ferrari i tylko harcerzy brakuje", czyli nawet odautorskie korzenie "samochodzikowe" są ;-)
Porównanie do "Kodu Leonarda" Dana Browna jakoś mi aż tak bardzo się nie nasuwa, choć ze względu na tematykę - historię sztuki  oraz na gatunek - thriller/sensację będzie to ta sama półka.

Wymienię  nazwiska głównych bohaterów i parę danych - tak dla siebie ku pamięci: 
Zofia Lorentz- urzędniczka Ministerstwa Kultury zajmująca się odzyskiwaniem zrabowanego w czasie wojny dziedzictwa narodowego w postaci np. obrazów, "jędza".
Karol Boznański - niespokrewniony z Olgą marszand sztuki, dość oryginalny gość.
Anatol Gmitruk - agent na emeryturze, ale nadal w akcji.
Lisa Tolgfors - Szwedka, "Fantomas" w spódnicy,  złodziejka dzieł sztuki po dobrej stronie mocy, superwoman uwielbiająca Clauda M.
Ta czwórka w różnych konfiguracjach poszukuje "Portretu Młodzieńca" pędzla Rafaela.
Sporo poczytamy  też o impresjonistach, kolekcji ekscentrycznego hrabiego Korwina- Milewskiego (ciekawy link, garść faktów - tutaj) , Tatrach.Z bohaterami odwiedzimy USA, Szwecję,  Łotwę, Chorwację. pojawi się Zakopane i Przemyśl.
Trójkowa audycja na kartach powieści się pojawia.
Trochę humoru, trochę grozy, pościgów, strzelanin. 
Cięte dialogi.
 Momentami "Bezcenny" jest "bezecny." ;-)

Zanotuję też sobie taki jeden cytacik:
"Wysoki, szczupły dobrze ubrany. Zęby jak porcelana z Ćmielowa, włosy czarne jak pasta do butów, oczy zielone jak las w sierpniu. Wszystko za bardzo, jak to u Amerykanów." (s. 431)

Reasumując - subiektywnie odebrałam średnio na jeża ;-) Formalnie wszystko w porządku, akcja, ciekawy temat, fajne postaci, dialogi, ale jednak nie do końca moja bajka.


Kanon polskiej literatury współczesnej -?

Kilka dni temu w radiowym Klubie Trójki dyskutowano o tym, czy istnieje kanon polskiej literatury współczesnej, jakie są najważniejsze tytuły/nazwiska po '89 r..

Zgadzam się, że mogą być różne kanony - np. dla danego gatunku, czy typu literatury. Odrębny kanon literatury kryminalnej, fantastyki, romansu, reportażu itp.  Każda kategoria ma przecież swoje najlepsze pozycje, najpopularniejsze, najważniejsze. Kanony będą też inne ogólne, sugerowane przez krytyków literackich, a inne nasze prywatne. Nie zawsze to, co "powinno się znać" jest tym, co chce się znać.
Nie podobało mi się określenie "kanon klasy średniej" i "kanon inteligenta".

W moim współczesnym polskim "panteonie" na pewno znaleźliby się (kolejność przypadkowa): 
Olga Tokarczuk, Manuela Gretkowska, Wojciech Kuczok, Jerzy Pilch, Andrzej Stasiuk, Wiesław Myśliwski, Jacek Dehnel, Roma Ligocka. 
Dorzuciłabym Dorotę Masłowską, bo jakby nie było, to istotne zjawisko w literackim świecie. Może też Michała Witkowskiego i Ignacego Karpowicza choć zbyt mało znam ich twórczość, by mieć pewność, czy oprócz ogólnego uznania, zasługują też na moje osobiste względy.
Odnośnie poezji ciężko mi powiedzieć, gdyż nie czytuję poetów współczesnych, zatrzymałam się na Tuwimie i Staffie. Szymborska, Herbert , Miłosz, Różewicz - to wg mnie kanon oczywisty.
 
W literaturze "lżejszego kalibru" wydaje mi się, że na razie każdy ma swoich ulubieńców, ale czas pokaże, co przetrwa próbę czasu. Dla przykładu - Chmielewska trzyma się mocno, ale czy za kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt lat będzie się pamiętać - bez urazy za uogólnienie - o Grocholach, Kalicińskich, Michalakach i całej plejadzie popularnych autorek i autorów?

Ciekawa jestem Waszych współczesnych "kanonów" ;-)

sobota, 28 września 2013

Kijek w mrowisko?

"Mrówki w płonącym ognisku" Teresa Oleś - Owczarkowa, Wydawnictwo M, 2013.

W moim odczuciu ta książka nie jest ani magiczna, ani niezwykła i nie podzielam zachwytów and nią. Sądzę, że mam jako takie wyobrażenie o polskiej wsi oraz zmianach zachodzących na niej na przestrzeni lat, a opieram je zarówno na znanej mi literaturze, jak i przekazach ustnych, czy też w pewnym zakresie własnej obserwacji. Lektura "Mrówek..."  nie wniosła mi do tego obrazu nic nowego.
Spodziewałam się socjologii wsi, tymczasem - wielkie mi mecyje! Mamy w chaosie narracji takie oto na przykład odkrywcze i fascynujące spostrzeżenia:
-"Wieś, niezmieniająca się przez wieki, teraz ulega radykalnej zmianie. Ludzie coraz więcej miejsca potrzebują do tego, aby spać, jeść i chronić swoją coraz mniej liczną rodzinę. Domy są dużo większe, przestronne, a kuchnie lśnią czystością. Pachnie środkami do mycia i czyszczenia.
Ludzie nie mają już czarnych i spękanych dłoni. We wsiach jest higienicznie."
(s. 57)
- "Dawniej z każdej wsi do miasta było daleko i bywały to odległości na wyprawę, która dziś trwa pół godziny lub piętnaście minut. Odległości niewiele już znaczą.' (s. 41)
 - "Krok po kroku następują zmiany i dzisiejsza wieś wygląda już inaczej. Znikły drewniane chałupy z maleńkimi okienkami. Nie ma też stodół krytych strzechą. Ulice i uliczki asfaltowe prowadzą do domów o standardzie równym miejskiemu. Jest jasno, czysto i ciepło." (s. 156).

Zapiski Teresy Oleś -Owczarkowej mają wartość sentymentalną, głownie dla niej samej, jak sądzę. Doceniam to, że ocala ona od zapomnienia wizerunek dawnej wsi i jej mieszkańców, swoje  dzieciństwo, przypadające na okres powojenny, wiejską obyczajowość i mentalność, w której dominuje porzekadło "co się należy, to się należy". Pochwalam to, że pokazuje różne oblicza wsi, jej jasne i ciemne barwy: pracę, biedę, tragiczne zdarzenia, ale i zabawę, radość najeżonego trudami życia. Nie wydaje mi się jednak, by zarysowany przez autorkę obraz był szczególnie panoramiczny czy uniwersalny.
Wspomnienia dotyczą Blanowic i okolicznych miejscowości. Pojawiają się w nich zapamiętane przez małą dziewczynkę osoby i epizody z ich życia ( niestety to nie jest saga), ważną postacią jest Babcia, która wychowywała Tereskę pod nieobecność rodziców. Z przytoczonych historii najciekawszą wydaje się ta o leśniczym, którego mrówki zjadły. Trudno mówić tu zresztą o historiach, to strzępki.

Są pisarze, za których frazę dalibyśmy się pokroić. Są tacy, którym wierzymy od pierwszego zdania, i czerpiemy z ich tekstów pełnymi garściami. Nierzadko już od pierwszego spotkania z twórczością danej osoby czujemy doń sympatię, przekonanie, czy wręcz powinowactwo dusz. Tym razem jednak muszę podkreślić, iż autorka "Mrówek w płonącym ognisku" mnie zupełnie nie przekonuje. Wygłasza dziwne poglądy i wcale nie chodzi o to, że religijne.
Szczególnie uderzyło mnie np. to, że najpierw opowiada o bestialskim mordzie dokonanym przez Sowietów a potem głosi:  
"Bo chociaż wojna niesie krzywdę i śmierć, jest też źródłem postępu. Nie tylko daje wielki zysk agresorom i zwiększa cywilizacyjne zdobycze. Wpływa także na rozwój nauki. Ja, podobnie jak wszyscy, kocham wiedzę, ale jeszcze bardziej lubię wygodę, jaką daje cywilizacja. Niechętnie liczę koszty. Odwracam oczy od strat i nie pytam: gdzie jesteś, Maryjo?" (s.119)
W innym fragmencie zastanawia, się nad tym, że może chłopi są sami sobie winni ciężkiego losu, bo wpuścili do domu diabła.
Do tego cały czas przewija się nuta takiego ślepego pogodzenia się z losem, przyjmowania wszystkiego takim, jakie jest. Ton fatalistyczny jakby.
"Z żalem, ale bez buntu przyjmuję zasady rządzące światem, którego cząstką jest Ziemia i jestem nią także ja pośród ziemskiego mrowia. Jestem z ludu, który wierzy i nie wygraża Bogu pięściami, gdyż jego bezwzględna stałość, trudna do pojęcia i przyjęcia, tak mnie zgięła, że nie stawiam już pytań, na które nie znajduję odpowiedzi. Nie zarzucam Bogu obojętności, chociaż nie mam wpływu na bezwzględność natury. A idę, bo takie jest moje przeznaczenie." (s.171)
Wydawało mi się także, że w niektórych momentach autorka posługuje się ironią, ale taką, która do mnie nie przemawia, nie "łapię" jej. Wyczułam też pewną niekonsekwencję:  niby tak sentymentalnie wyrusza w pełen smaków i zapachów świat dzieciństwa, tak wspomina, tak żałuje jakby tego, co minęło bezpowrotnie, ale po uszy tkwi we współczesności wśród laptopów i telefonów, gdzie huk mediów zagłusza szept sumienia.
Wspomnienia z powojennego dzieciństwa i późniejszych czasów, opowieści o tych wszystkich Józkach, Halinach, Stasiach itp. itd. (które same w sobie by się obroniły) przeplatają się ze scenami ze współczesnego pobytu autorki w rodzinnych stronach i refleksjami - często wydumanymi i egzaltowanymi.
Dominuje chaos, który w tym przypadku  przeszkadza i irytuje, nie sprawia wrażenia celowego zabiegu kompozycyjnego. Nie jestem także skłonna by nazywać styl Oleś - Owczarkowej  gawędziarskim, jesli już, to dla mnie zbyt męcząca okazała się ta "gawęda", czy raczej  nasycona ideologicznie/religijnie  "pogadanka".

Nijak nie mogę postawić omawianej książki w jednym rzędzie z przypisywaną do tzw. nurtu wiejskiego prozą W. Myśliwskiego, T. Nowaka,  E. Redlińskiego, czy z zapomnianą powieścią Romana Turka "Mama, ja i reszta". Ciężko też stwierdzić, czy to bardziej literatura faktu, czy pseudosocjologiczna i pseudofilozoficzna publikacja z elementami fabuły. Moim zdaniem nie ma się czym ekscytować. Nie zdziwiłabym się,  szczerze powiedziawszy, gdyby wkrótce ta książka zagościła w wyprzedażowych koszach wyceniona na  jakieś 5 zł.
Myślę, iż odbiór "Mrówek w płonącym ognisku" w dużej mierze zależy od podłoża na jakie trafia ta książka, od zasobu wiedzy  i doświadczeń czytelnika. Na mnie akurat nie zrobiła wrażenia, ale spotkała się z aprobatą, czy nawet entuzjazmem wielu osób. Zawsze powtarzam: de gustibus... itd. Moje wzruszenie ramion nie stanowi wyroczni.


środa, 25 września 2013

Francuskie zachcianki


Gregoire Delacourt, Lista moich zachcianek, Wyd. Drzewo Babel 2013.

Krótka notatka:
  • Minipowieść w stylu E.-E. Schmitta,  traktująca o tym, że pieniądze szczęścia nie dają. O tym, co jest naprawdę ważne. Taka "powiastka", ale bez morału podanego na tacy.
  • Historia mieszkającego w niewielkim miasteczku Arras małżeństwa Jocelyne (żona) i Jocelyn (mąż) Guerbette, którym kupon "totolotka" wywrócił  życie (skądinąd nie zawsze sielankowe, wręcz przeciwnie) do góry nogami.
  • O przyjaźni, zaufaniu i jego stracie, o wierności i poświęceniu.
  • O pasji i o tym, jak można "zarazić" nią inne osoby; o tym, jak wielkie znaczenie dla odbiorców może mieć "jakiś tam" blog o szydełkowaniu i tasiemkach.
  • Potrzeby, zachcianki i szaleństwa, czyli co kupić za 18 milionów...
  • Narracja prowadzona  z punktu widzenia Jo - głównej bohaterki prowadzącej pasmanterię oraz blog o tematyce pasmanteryjno-robótkowej (dar2dłoni). Prosty, szczery przekaz.
  • Głos zabiera też "zwykły" narrator opowiadając, co działo się z Jocelynem po jego wyjeździe.
  • Ciekawe, jak trafnie autor "wszedł w buty" kobiety.
  • "Słodko - gorzka" wymowa utworu. Generalnie jest smutno, choć są i zabawne momenty.
  •  Ulubiona książka Jocelyne- "Oblubienica Pana"
  • Odniesienia do współczesnej kultury i sztuki.
  • Niegłupia.
  • Może ująć albo zirytować czytelnika, specyfika współczesnej prozy francuskiej. 
  • Dla mnie - taka sobie, ale o niebo wolę to niż noblistę Le Clezio.
  • "Pisarz rodzinny" - debiut Delacourta.
Książka wpasowała się do jednej z kategorii wrześniowej Trójki E-pik.

niedziela, 22 września 2013

Łatwoczytalni

Niniejszym wyjawiam, którą książkę z poprzednio prezentowanych przeczytałam w trybie  natychmiastowym i błyskawicznym:
Moją recenzję znajdziecie TUTAJ.

Oczywiście mam świadomość, że nie jest to literatura wielka, wybitna, taka z "wyższej półki" , z rodzaju tych nominowanych do Nagrody Nike, czy innych literackich trofeów. Mam jednak słabość do książek tej autorki, podobnie jak do Nory Roberts, potrzebuję czasem takich prostych acz ujmujących historii. Nieraz aż miło odpocząć od kunsztownych fraz i gęstych od znaczeń próz.

środa, 18 września 2013

Znowu... stare i nowe zdobycze książkowe

Miałam zrobić ten wpis w zeszłą niedzielę lub w poniedziałek, ale dobrze, że się wstrzymałam, albowiem wczoraj i dziś w skrzynce na listy zagościły duże białe koperty z książkami, które zasiliły stosik.
Zacznę jednak od wcześniejszych nabytków:

1. Wygrane w konkursie MATRASU:
2. Nabyte w drodze kupna. Antykwaryczne - sentymentalne skarby za 1-2 zł:
3. Przywiezione  z rodzinnych zbiorów, bo mi się klasyki zachciało:
4. Egzemplarze recenzyjne:
5. Zakup w Biedronce:
Jedną z książek widocznych na powyższych zdjęciach już przeczytałam (od wczoraj).
Ciekawe, czy ktoś zgadnie którą..... ;-)



środa, 11 września 2013

Tropami Tuwima i Staffa...

"W lecie 1913 roku Julian Tuwim przebywał na wczasach w Inowłodzu nad Pilicą.
Tam dowiedział się, że znakomity poeta Leopold Staff przebywa na wakacjach w Rudzie Malenieckiej - postanowił tam go odwiedzić. Od dawna marzył o takim spotkaniu. Któregoś dnia, w lecie 1913 roku wynajął żydowską bryczkę w i z dwoma kolegami szkolnymi wyruszył w podróż najpierw do Tomaszowa Mazowieckiego. Z stamtąd ,,szlepcugiem samowarkowym" do Końskich, gdzie zanocował, i rankiem nazajutrz wyjechał do Rudy Malenieckiej." 

[Źródło: http://www.mapakultury.pl/art,pl,kalendarz-literatura,126009.html ]


poniedziałek, 9 września 2013

"Trzy dziewczyny, trzy randki, trzy łóżka" Ewa Rajter

Być może kiedyś w przyszłości, może nawet niebawem, literaturoznawcy na potrzeby literatury rozrywkowej  ukują termin "greyizm". Abstrahując bowiem od wartości książek w stylu słynnych "50 twarzy Greya" nie da się nie zauważyć, że mamy do czynienia z pewnym zjawiskiem, które zatacza szerokie kręgi
i ostatnio jest bardzo popularne. Autorzy mają niemal gwarancję, że jeśli umieszczą w swej powieści wątki erotyczne i powiadomią o nich odpowiednimi hasłami na okładce, odniosą sukces i znajdą grono czytelników. W ten popularny ostatnio nurt wpisuje się wydana niedawno powieść Ewy Rajter, spod pióra której wyszła kiedyś  książka "Kaktus w sercu" - sygnowana nazwiskiem Barbary Jasnyk, bohaterki serialu "Teraz  albo nigdy". Zarówno serial jak i tamta publikacja są mi nieznane, więc nie mam żadnego porównania i mogę traktować nowe dokonania autorki jako debiut. Praktycznie debiutem jest moje spotkanie z prozą pani Rajter.  Ten pierwszy raz być może będzie jednak ostatnim...

Trzy dziewczyny. Marta, Anka i Zuzanna. Trzy Gracje. Kolejno: dentystka, archeolog i pracownica agencji reklamowej. Przyjaciółki jeszcze ze szkolnych lat, trzymające sztamę kumpelki, zwariowane imprezowiczki. Z całej trójki najnormalniejsza wydaje się Anna- perfekcyjna w swej pracy pasjonatka mumii, swobodna, ale nie skacząca tak z kwiatka na kwiatek jak pozostałe koleżanki.
Trzy randki. Kobiety kierują się zasadą: trzy razy i spadaj. Traktują mężczyzn przedmiotowo, jak towar. Postępują bez zahamowań, bez skrupułów, bez złudzeń. Zdarza się, że jedna po drugiej przejmuje "używany obiekt". Anna wyłamuje się ze schematu, nie stosując zasady trzech randek. Przeżyła zawód, który sprawił, że nie wierzy już  w miłość.
Trzy łóżka. Łóżko w tytule występuje w symbolicznej roli, sugerując cel wcześniej wspomnianych spotkań. Najczęściej eksploatowanym meblem jest łóżko w mieszkaniu Ani, do którego klucze mają  też Marta i Zuza - i to one częściej tam bywają. Jako miejsce "wydarzeń" występują również urządzenia na placu zabaw, ostatni wagon metra, kokpit w samolocie czy park.

Perypetie bohaterek skoncentrowane są wokół spraw łóżkowo-sercowych, ich przyjaźń zostaje wystawiona na próbę, gdy na scenę wkracza Michał. Do toczącej się gry pozorów dochodzi wówczas komedia pomyłek.Galimatias kończy się jednak szansą na happy end....
Tłem jest Warszawa, jej nocne życie - świat lokali, gdzie alkohol leje się strumieniami, a  ruletka się kręci, wabiąc ułudą bogactwa i blichtru. Mamy także wyprawę do Meksyku na archeologiczne wykopaliska - wątek związany z Anką sprawił, że w powieści jest nad czym się skupić, jest co wyłowić z całej otoczki. Epizod dotyczący Agaty, a związany z pracą Michała jako psychologa - wydał mi się niekonieczny, choć na obronę można by stwierdzić, że to też ubarwiło monotonię fabuły.

Książka rekomendowana jest jako "prowokacyjna, erotyczna i niegrzeczna komedia".
Prowokacyjne wydaje się to, iż to kobiety tu rządzą i dzielą, łowią zwierzynę i porzucają ofiary. Nie płaczą, że ktoś je zostawił, to one zostawiają zatrzaskując drzwi za kolejnym delikwentem. Nieraz mu dosłownie uciekają. Czyż jednak nie umykają przed samymi sobą? Czy nie zagłuszają w ten sposób swoich prawdziwych pragnień i marzeń, potrzeby uczucia? Można by się nad tym pozastanawiać. Opisy mogą, ale nie muszą szokować, w sumie chyba bardziej szokuje mentalność dziewczyn i ich zasady, czy też raczej ich brak.
Czy to komedia? Powiedziałabym, że taka w amerykańskim stylu. Mnie nie ubawiła. Z drugiej strony nie irytowała mnie. Akurat dobrze wpasowała się w czas, gdy potrzebowałam lektury lekkiej, nie wymagającej umysłowego zaangażowania.  Aczkolwiek to  niekoniecznie powieść w moim guście. Przeczytana bez większego problemu i w sumie z pozytywnym wydźwiękiem, ale nie zachwycajaca,  i nie wzbudzajaca wielkiego entuzjazmu.
Wbrew pozorom, ta książka jednak daje do myślenia, bo choć fikcja fikcją, to niestety - zważywszy na współczesne rozpasanie obyczajów - takie "Marty" i "Zuzki" istnieją, a światła wielkich miast oślepiają wielu ludzi.


Z prozą Ewy Rajter spotkałam się dzięki wydawnictwu Wielka Litera.

Na "Wyznania Crossa" i inne Greye się nie skuszę ;-)

poniedziałek, 2 września 2013

Kot, haszysz i teściowa, czyli minihurtownia jeszcze lipcowo -sierpniowa

 Kocie sprawki kryminalne
Grubą przesadą wydaje się określanie twórczości L. J. Braun największym hitem od czasu Agathy Christie, albowiem jak wiadomo - królowa jest tylko jedna. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności
z czytania tych niewielkich tomików z kotem, których nie odkłada się na potem! To takie kryminały retro (sięgające do lat 60-tych XX w.), w staroświeckim - można by rzec - stylu.  Tu nie  intryga, zbrodnia
i dedukcyjna działalność detektywa są na pierwszym planie, ale otoczka, tło, różne  szczegóły i smaczki.
 Tom 1 powinno się -jako kryminał - czytać "wspak". Właśnie nie jako kryminał, ale jako uroczą opowiastkę z niebanalnym kotem w roli głównej.
Dziennikarski wyga Jim Qwilleran podejmuje pracę w "Daily Fluxion" w dziale kultury. Na sztuce zna się jak kura na pieprzu, ale to nie przeszkadza w przeprowadzaniu wywiadów z lokalnymi artystami, których miesza z błotem  krytyk sztuki, ekscentryczny George Bonifield Mountclemens III. Jim powoli "rozeznaje się w temacie" tutejszych układów, a traf chce, że wynajmuje mieszkanie od wyżej wymienionego znawcy malarstwa, rzeźby i innych artystycznych eksponatów. Ów jegomość  zaprasza go na wykwintne posiłki, wykorzystuje do drobnych usług typu odebranie biletu z kasy, czy doglądanie mieszkania podczas wyjazdu i karmienie kota. Kota  to za mało powiedziane! Wspaniałego syjama lubującego się w zapachu świeżej farby drukarskiej, "czytającego" tytuły wspak. Dystyngowanego acz zdolnego do szaleństwa osobnika imieniem Kao Ko- Kung, w skrócie Koko. Bieg wydarzeń sprawia, że Jim i kocur zaczynają ze sobą "współpracować" i zanosi się na dłużej ( wszak seria liczy ok. 30 tomów).
Kryminalnie rewelacyjnie nie jest, fakt. Rozwiązanie zagadki w sumie wyskakuje jak diabeł z pudełka, czy też jak Filip z konopi.  Jakby się autorce przypomniało, że ktoś jednak musiał być mordercą... Czytelnik nie za bardzo ma pole do dedukowania z detektywem, którego na dobrą sprawę nie ma. Jeno dziennikarz i kot....
Fajne, lekkie do poczytania w pociągu, kolejce, czy normalnie w domowym zaciszu dla relaksu. Dla kocich sympatyków- koniecznie. Wadzą tylko niedostatki w korekcie.

Książkę wreszcie przeczytałam zmobilizowana sierpniową kategorią Trójki E -pik: powieść, w której jednym z bohaterów jest zwierzę.

Rozczarowanie nad Nilem
Gdyby to była pierwsza książka egipskiego pisarza, z jaką się zetknęłam, to Nadżib Mahfuz podzielił by los E. Jelinek i J. Le Clezio - noblistów, których omijam szerokim łukiem, nieomal spluwając przez lewe ramię.
"Opowieściami starego Kairu" byłam zachwycona, choć tylko I tom poznałam, zanurzyłam się po uszy w orientalnej kulturze, historii i kolorycie stolicy Egiptu, w  opowieści o rodzinie, jej tradycjach i codzienności. Niestety, "Rozmowy nad Nilem" mnie rozczarowały.
Grupa przyjaciół spotyka się co noc na barce zacumowanej na rzece, by palić haszysz i dyskutować, czy raczej snuć swoje wizje i gadki o życiu, sztuce, uczuciach itp. Są wśród nich urzędnik, finansista, tłumaczka, aktor, dziennikarka, adwokat, krytyk sztuki. Inteligenci, który uciekają od rzeczywistości w narkotyczną krainę iluzji i ułudy. Nocna przejażdżka samochodem po pustyni okazała się być dla nich tragiczną w skutkach. Nie jest jednak do końca powiedziane, czy poniosą konsekwencje zdarzenia. 
 Momentami ładne, liryczne, ujmujące (np. "Jest kwiecień, miesiąc kury i kłamstw"), ale ogólnie nudne. Oniryczna, filozoficzna, psychodeliczna nieco atmosfera. Trudne do uchwycenia treści.
Nie chodzi  o to, by krytykować utwór Laureata Nagrody Nobla 1988, po prostu nie podobał mi się.

Książkę wyciągnęłam z półki na użytek sierpniowej  Trójki E -pik: powieść "afrykańska".

Dajcie mi spokój z Chmielewską! Kursa - to jest to! 
Nic to, ze intryga kryminalna grubymi nićmi szyta, nic to, że wątek romansowy do przewidzenia - grunt, że całość jest zabawna, lekka i przyjemna i nie pretenduje do "bóg -wie-czego". Kraśnickie historyjki Małgorzaty J. Kursy są pisane gawiedzi ku uciesze i zgodnie z przeznaczeniem dostarczają rozrywki czytelnikom. Nie znajdziemy tam psychologicznej głębi, rozlewnych pejzaży, wydumanych "złotych myśli". Oczywiście wymagane jest od odbiorców poczucie humoru i brak sztywności, tudzież przymrużenie oka.
W tej części dowiadujemy się jak Ama poznała pewnego prokuratora i poznajemy  tajemnicę, jaką skrywał inkrustowany stoliczek sprzedany przez przyszłą denatkę. Tytułowa teściowa, będąca teściową Izy, a mamą Pawełka  (eks męża Luizy), występuje epizodycznie i w sumie jest nieszkodliwa. No chyba, że zabiera się za przekopanie grządek z liliami.... ;-)
Bawiłam się dobrze, czytałam głownie w łazience przy suszeniu włosów. Cieszę się, że jeszcze parę kursów z książkami M. Kursy mam przed sobą.

Książka przydała się do wakacyjnej edycji "Pod hasłem".

Moja lista blogów