środa, 31 sierpnia 2011

Konkurs - przygarnij książkę

 Ponawiam zaproszenie. "Samotnemu mężczyznie" będzie smutno jesienią , przygarnij go! Przeczytaj i podaj dalej. Daj mu szansę;-)


Kiedy rozpoczyna się nowy rok szkolny, tylko patrzeć jak z drzew będą spadać kasztany i jesień rozpostrze  kolorowe skrzydła znacząc deszczem ścieżki.
Na pocieszenie proponuję Wam mały konkurs- wygrywajkę, której patronem jest jusssi (zapraszam  na jej blog  tutaj) 
Od niej właśnie dostałam pewną książkę i umówiłyśmy się, że podam ją dalej w świat - niech wędruje do kolejnych czytelników.
Czuję ogromną tremę, bo to pierwszy konkurs, jaki organizuję.

Przygarnij "Samotnego mężczyznę"
Zasady konkursu:
- zgłoś się w komentarzu poniżej, 
- jak chcesz, możesz napisać co sądzisz o filmowych adaptacjach utworów literackich, czy film bywa lepszy od książki itp. (wypowiedź nie jest koniecznym warunkiem udziału w konkursie)
-  umieść informację na swoim blogu /link/
-  czas trwania: 31.08 - 6.09.
- losowanie i wyniki 7 lub 8. 09 (o ewentualnym opóźnieniu poinformuję)

Oczywiście książkę przekazuję po przeczytaniu. Oto garść moich refleksji.

Nie wiedziałam, że to na podstawie powieści Christopera Isherwooda "Pożegnanie z Berlinem" powstał słynny "Kabaret" w reżyserii Boba Fossa. Nie znałam w ogóle tego angielskiego prozaika (1904-86), który po licznych podróżach (m.in. do Chin) osiadł w USA. W 1964 roku wydał mini powieść "A Single Man", którą przekładano jako "Samotność" lub "Samotnego mężczyznę". Stała się ona dla Toma Forda (projektant Gucciego) materiałem na film -  nakręcony w 2009 roku obraz zrobił furorę na festiwalu w Wenecji, nagrodę dla najlepszego aktora odebrał grający główną rolę Colin Firth.Filmu nie widziałam, więc nie mam możliwości porównania go z literackim pierwowzorem. Natomiast mam kilka uwag co do książki.

Napis na okładce "zmysłowa opowieść o miłości" jest mylący.  To raczej opowieść o pustce, braku sensu życia po odejściu ukochanej osoby, o utarcie i tęsknocie. Poznajemy jeden dzień z życia George'a Falconera, towarzyszymy mu od przebudzenia poprzez kolejne czynności w jego codziennych działaniach. Anglik, wykładowca na amerykańskim uniwersytecie (omawia ze studentami powieść A. Huxleya - lubię takie tropy: książka wspomniana w książce), cierpi po śmierci Jima. Tak, tak, Isherwood był jak na owe czasy śmiały obyczajowo, dziś bohater o innej orientacji seksualnej nie wzbudza już takiej reakcji, ale chyba nadal jest rzadkością. George wspomina, rozpamiętuje, snuje refleksje. Jest samotny wśród sąsiadów, kolegów z pracy,  studentów; otaczają go ludzie, ale to nie wystarczy...Chowa się jakby w skorupie i drepcze własną ściezką. Na okładce zaznaczono, że to "opowieść (...) o wadze pozornie nieistotnych chwil" - rzeczywiście, Geo odnajduje poczucie błogiego odpoczynku jadąc "rwącym nurtem " autostrady, raduje go pobyt w siłowni -"krainie łatwej demokracji fizycznej", gdzie próżność jest całkiem naturalna,;cieszy go kolacja u przyjaciółki i  nocna kąpiel w morzu. To również opowieść o zderzeniu przeszłości z teraźniejszością, młodości z dojrzałością (wątek Kenny'ego). 
Nie ma tu wartkiej akcji, za to jest miejsce na refleksję i zadumę. Lektura wymaga skupienia, pewnej powagi. Mimo niewielkiej objętości  szybko mi się nie czytało. Dla mnie był to leniwy przystanek w gwarze wielu fabuł i motywacja, żeby obejrzeć kiedyś filmową wersję.Czym będzie dla następnego czytelnika?





7 komentarzy:

  1. Bardzo chętnie się zgłaszam:)).
    Moim zdaniem książka jest zawsze lepsza od filmu, ponieważ ekran nie jest w stanie oddać w pełni bogactwa naszej wyobraźni, gdy czytamy. Oczywiście są małe wyjątki, kiedy to film był lepszy, np. Forrest Gump:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgłaszam się;)
    Co do ekranizacji: w większości przypadków to książka wiedzie prym, o ile oczywiście w ogóle trzyma się jej treści. Nie raz zdarza się, że fabuła filmu niby opiera się na tekście literackim, jednak zmienia w nim właściwie wszystko, prócz tytułu rzecz jasna i jakiegoś ogólnego zamysłu. To boli.
    Za dobre ekranizacje uważam wiele filmów biograficznych oraz klasyczne romanse kostiumowe {np.Jane Austen - wolę adaptacje niż oryginał}. Temat rzeka;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgłaszam się :)

    jeśli chodzi o ekranizacje to prawie zawsze książka podoba mi się bardziej, choć oczywiście zdarzają się wyjątki (ale tu musiałabym się długo zastanawiać, chyba przede wszystkim seriale są lepsze od książek, na podstawie których powstały). Lubię ekranizację, bo lubię porównywać swoje wyobrażenia z wizją reżysera ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Samotny mężczyzna? Dotychczas spotykałam tylko samotne kobiety;)
    Lubię porównywać książki z ich adaptacjami, czytać i oglądać parami. Czasem nawet się zdarza, że są równie dobre.
    A tu nie znam ani książki, ani filmu:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgłaszam się również. :)
    A do adaptacji filmowych zawsze podchodzę z dystansem i raczej nie oglądam ich zbyt chętnie. Muszę przyznać, że oglądałam film "Samotny mężczyzna" (książki niestety jeszcze nie czytałam) i wylałam przy tym filmie mnóstwo łez.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja się zgłaszam również i chętnie napiszę króciutko o adaptacjach, bo mam na ich temat wiele do powiedzenia.

    Mianowicie, moim zdaniem adaptacje w 70% to czysty chłam, który preparuje książkę w ten sposób, iż traci ona na wartości. Znam przykłady kompletnych porażek ekranizacyjnych tudzież "Złodziej pioruna", "Opowieści z Narnii. Powrót wędrowca ze świty". I może filmy mogłyby funkcjonować samodzielnie bez podkładu książki jako bardzo dobre, aczkolwiek z podłożem literackim dla osoby, które czytały książki są kompletnym dnem. Nie skreślam oczywiście wszystkich ekranizacji, bo pojawiają się również takie, które w interpretacji stały się lepsze od książki tudzież "Carrie". Film jest stary jak świat, ale śmiało mogę powiedzieć, iż kilka wątków wyimaginowanych przez reżysera było wnet pożądane w lekturze. Tak więc reasumując z adaptacjami jest jak z pogodą: raz słońce, raz deszcz (biorąc oczywiście warunki klimatyczne Polski :))
    Dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. O nie! To ja baner tydzień trzymam a się jeszcze nie zapisałam! Cóż za ironia! A więc jestem i się zgłaszam obiema rękami!

    Adaptacji widziałam niewiele, ale zazwyczaj są tak 40% słabsze od książki :D Np. Harry Potter - jako osobny film jest całkiem niezły ale w porównaniu z lekturą wypada bardzo słabo. Percy Jackson był minimalnie gorszy od książki, może ten starszy aktor trochę nadrobił - bo jak to 13latek ma walczyć z potworami? No hej! Za to najgorszą adaptacją jest Eragon, nie czytałam książki ale film bł koszmarny i do książki nie zachęcił mnie wcale. Jeszcze jedną adaptacją, znaną przez wszystkich chyba jest Zmierzch. Po przeczytaniu książki tarzałam się po podłodze ze śmiechu oglądając ten koszmarny stwór - jednakże moja kuzynka była na tyle zafascynowana filmem, że przeczytała całą sagę :)

    OdpowiedzUsuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów