niedziela, 28 sierpnia 2011

Koń by się uśmiał

Weekend jak zazwyczaj spędziliśmy na wsi. Ta wieś to właściwie niedługo będzie dzielnicą miasteczka, bo to same posesje, nie gospodarstwa,  że zwierząt to tylko psy, koty i może gdzieś parę kur by się znalazło... a przepraszam, u jednych państwa są dwie owieczki.  Tak czy owak byliśmy w plenerze, ogród  las za płotem, ciepło, ładnie... sielanka.
Siedzimy tak sobie rodzinnie za domem w altance (pod płóciennym pawilonem, ale mniejsza o szczegóły), pochylamy się czule nad Elwirsonem, który albo się śmieje i giga ("gi" to jej ulubiony dzwięk, jaki wydaje) albo krzywi i płacze, w każdym razie poświęcamy małej uwagę.
Nagle rozlega się donośne "Iiiiiihhhhhhahaaaaa". Aż się przelękłam i głowę daję, że podskoczyłam z wrażenia. Koń??? Rozglądamy się, patrzymy za płot - nikogo nie ma! Od drogi przez wieś odgradzał nas częściowo dom, drogę leśną częściowo przesłaniał budynek gospodarczy...Ale ani z jednej ani z drugiej strony konia nie widać. Patrzymy na siebie z Justylią - Słyszałaś? To był koń, on tu gdzieś musi być.
Nam niewiele potrzeba, by coś szalonego zrobić. Idziemy szukać konia! Zostawiłyśmy dziecię pod okiem taty i wybiegłyśmy za furtkę. Ja się nie mogłam przestać śmiać. 
Patrzymy na drogę - pusto! Lecimy na zakręt - to samo. Ale przecież ten koń musiał być blisko, skoro tak głośno rżał. Schował się za samochody? Ukrył się za krzakiem? Bez jaj. Gdzieś w końcu musi być. Najwyżej wyskoczy zza węgła i nas stratuje.Lecimy wzdłuż ogrodzenia drogą w las. Nie ma śladów kopyt!!! Ki diabeł?? Chyba to nie mogło się nam zdawać. Wszyscy przecież słyszeli, tylko my wariatki musimy zobaczyć ;-) Poszłyśmy kawałek i .... bingo! Był konik! Ależ się ucieszyłyśmy. Droga lekko skręcała, dlatego od początku nie było nic widać, dopiero trochę dalej- jechał sobie ktoś wierzchem na takim ciemno brązowym (karym?) koniu. Zaspokoiwszy ciekawość, radośnie wróciłyśmy na rodzinne łono ;-)
Tak skończyła się historia o dwóch takich, co szukały konia w lesie. 
Ciekawe, może to był jakiś kuzyn Konia Rafała? 

;-)

PS. Małe wyjaśnienie: nie było śladów kopyt, bo konik biegł środkiem drogi, który porasta trawa (takie dwie koleiny są, wiecie), natomiast my go nie zobaczyłyśmy od razu, bo pewnie jak zarżał, to zasłaniał go budynek, a my najpierw odwróciłyśmy głowy w lewo (przed budynek), gdy tymczasem koń śmignął dalej i zasłonił go las.
I całość była znacznie śmieszniejsza jak to się działo niż jak to opisuję.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów