Według Mariusza Szczygła to najbardziej antydepresyjna książka świata. I coś w tym jest, bo choć nad nią raczej nie wybuchamy salwami śmiechu, to jednak podczas lektury czujemy odprężenie, wchłaniamy pozytywną energię, radość życia i ładujemy akumulatory.
Literatura czeska jest specyficzna, trudno wytłumaczyć jej fenomen i nie można jej odmówić uroku. Taka też jest "Śmierć pięknych saren" Oty Pavla.
Książka jedyna w swoim rodzaju.
Taka, którą
czyta się niespiesznie. Piękna i szlachetna.
Taka, którą się pamięta i do której się powraca...
Niby w końcu ma się już dość o tym łowieniu ryb, ale czyta się dalej, bo to wszytko takie jakieś piękne i
kojące...
"Można powiedzieć, że słońce jest często wielką żółtą pigułką od niebiańskich psychiatrów, która rozpędza smutek i wytwarza różowy nastrój. Słońce działa niekiedy skuteczniej niż szwajcarskie proszki noveril czy amerykańskie aventyl HCI. Słońce jest także żółtym ręcznikiem frotte, który nas samoczynnie wyciera do sucha. Słońce również dostaje się nam do krwi, by ogrzać nasze serca, kiedy są zimne jak psi nochal."
(Ota Pavel, Śmierć pięknych saren/ Jak spotkałem się z rybami, wydanie: kolekcja lit. czeskiej.s.143)
Jest w tej prozie żartobliwość, czułość, pogoda ducha, ciepło, ironia, piękna radość i równie piękny smutek. To sentymentalna podróż w czasy dzieciństwa i młodości, pełne cudownych chwil związanych głównie z łowieniem ryb, ale i naznaczone wojenną rzeczywistością (np. rozdział "Karpie dla Wermachtu").
Autor snuje wspomnienia o ojcu - najlepszym komiwojażerze firmy Elektroluks, hodowcy karpi i królików, zapalonym wędkarzu, nieobliczalnym przedsiębiorcy ładującym się w coraz to nowe "biznesy". Są to opowieści serdeczne, nieco ironiczne, stanowią hołd dla rodziców narratora, zwłaszcza ojca, o którym czytelnik w końcu powtórzy, że "Fajny chłop z tego Poppera".
O. Pavel opowiada o wyprawach na ryby, opisuje piękno czeskich rzek i stawów. Przebija w tym ogromna pasja, umiłowanie życia i przyrody. Jest też nuta melancholii, przemijanie, śmierć...
Nie wiem, jak innym czytelnikom, ale mi "Śmierć pięknych saren" ogólnie kojarzy się z twórczością Marcela Pagnola ("Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki") - wyczuwam podobny nastrój, wrażliwość, sentymentalność.
Za genezą tej książki kryje się niestety tragiczna historia. W 1964 r. Ota Pavel, relacjonujący jako dziennikarz sportowy olimpiadę zimową w Innsbrucku, doznał "pomieszania zmysłów", zobaczył "diabła". Atak choroby psychicznej zmienił jego życie w koszmar naznaczony pobytami w szpitalach, cierpieniem, traumą. Wspomnienia przynosiły pewną ulgę, ich spisywanie- stało się terapią. To wspomnienia o rybach i rzece - wielkiej miłości Pavla, pomagały mu żyć. Zmarł w 1973 r. na zawał serca, miał zaledwie 43 lata...
I nawet pewnie nie przemknęło mu przez myśl, ze jego książka będzie w kanonie literatury czeskiej, że stanie się klasyką....
I nawet pewnie nie przemknęło mu przez myśl, ze jego książka będzie w kanonie literatury czeskiej, że stanie się klasyką....
Szykuje się na tę książkę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że czeskie przygody zaczynasz od tak magicznych książek. Uwielbiam Ota Pavla, jest taki ciepły i naprawdę potrafi wpędzić w dobry nastrój. W języku polskim wyszły jeszcze chyba dwie jego książki, polecam, bo to podobny klimat.
OdpowiedzUsuńNie do końca "zaczynam", bo już trafiało mi się coś czeskiego na tapecie. Czytałam kiedyś "Pociągi...", "Postrzyżyny " Hrabala, Kunderę, Karela Capka.
UsuńBardzo magiczne te "Sarny".
Nie zdążę już więcej czeskiej w kwietniu, bo oczywiście zabrałam się za inne rzeczy, ale mam pod ręką ministosik czeski i będę sięgać co jakiś czas.
Chyba cię nie zdziwi jeśli powiem, że książka jest na mojej liście:) Uwielbiam literaturę czeską za ten niepowtarzalny klimat.
OdpowiedzUsuń