W powieści australijskiej pisarki w intrygujący sposób splatają się trzy wątki skoncentrowane wokół postaci Cecilii, Tess i Rachel. To opowieść o stracie, zdradzie, zbrodni, odpowiedzialności, poczuciu winy… i nie tylko. Ważny jest w niej motyw muru berlińskiego, a akcja rozgrywa się przed Wielkanocą. Nie dziwię się, że Liane Moriarty nazywana jest mistrzynią prozy psychologicznej.
Wyobraź sobie, że znajdujesz list,
zaadresowany do ciebie, z adnotacją, że masz go otworzyć po śmierci
nadawcy. Tymczasem ten nadawca, twój mąż tudzież inna bliska osoba, żyje
i ma się świetnie. Co zwycięży: ciekawość czy lojalność?
Z takim dylematem zmierzyła się Cecilia, na co dzień perfekcyjnie
zorganizowana żona, matka i pani domu, konsultantka znanej branży
pojemników na żywność, aktywna w radzie szkolnej. Czy otworzyła “puszkę
Pandory”? Co położyła na szali sprawiedliwości?
Wyobraź sobie, że dwoje bliskich ci osób oznajmia ci coś, co sprawia, że
twoje dotychczasowe życie i zaufanie do nich legło w gruzach? Co
zrobisz? Tess zabrała syna i przeniosła się do matki, która akurat
potrzebowała opieki po wypadku – to jednak przecież tylko tymczasowe i w
sumie żadne rozwiązanie, trzeba podjąć konkretne decyzje. Wtedy jednak
pojawia się ważna osoba z dawnych czasów i nowa perspektywa.
Jeszcze jedna sytuacja – twoja najbliższa rodzina (dzieci i wnuki)
wyjeżdżają za ocean, zostawiając cię z samotnością, wspomnieniami,
rozważaniami – co by było, gdyby.. Jak się w tym odnajdziesz? Rachel ma
naprawdę ciężki orzech do zgryzienia: nigdy nie odetnie się od
przeszłości, nie spocznie, póki morderca jej córki nie poniesie kary.
Tymczasem niezbadane są ścieżki losu…
(...)
Całość mojej recenzji:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)