Dawno już żadna książka nie wywołała we mnie tak szerokiego spektrum wrażeń. Najpierw – ciekawość. Wydawnictwo i seria ( „z miotłą”) znajome, ale nazwisko autorki i tytuł zupełnie nic mi nie mówiły. Omyłkowo sądziłam, że to książkowa wersja pewnego serialu z Tomaszem Karolakiem w roli głównej. Okazało się, że nie. (Zresztą to dla mnie bez różnicy, jako że i tak nie oglądałam żadnego odcinka.) Potem nastąpiła feeria wrażeń estetycznych. Rzut oka na okładkę… a tam… oko. Wielkie błękitne oko zdobiące twarz w stylu kubistycznym. Nieomal Picasso. Nad okiem – błękitny mózg przypominający chmurę, albo chmura przypominająca mózg. Może to symbol bujania w obłokach i myślenia o niebieskich migdałach? A może to ilustracja uzewnętrzniania myśli? Coś w tym musi być, albowiem nawet w kubistycznym portrecie raczej nie pokazuje się wnętrza czaszki. Gratulacje za intrygującą okładkę należą się Joannie Szachowskiej- Tarkowskiej.
Początek książki przyniósł mi nadzieję i … rozczarowanie. „1 stycznia. Dzień postanowień. Do moich czterdziestych urodzin powinnam schudnąć znacznie…”- zapachniało miłym czytadełkiem w stylu Bridget Jones. Już się ucieszyłam na relaksujące czytanie do poduszki o perypetiach czterdziestolatki „we współczesnym świecie pełnym wyidealizowanych kształtów”( cytuję notę z okładki), a tu wraz z kolejnymi stronami rzedła mi mina. Nie tego się spodziewałam. A oto, co znalazłam: strumień świadomości
(akurat dobry pomysł na oddanie gonitwy myśli, zwłaszcza w kobiecym pamiętniku), zapiski i wstawki rozmaitego kształtu: wspomnienia z dzieciństwa, przemyślenia, notatki z codziennego życia rodziny, ale też np. wykaz przeczytanych i nieprzeczytanych książek, wiersz o wiośnie i miesięczną statystykę snów. Drażnił mnie dziwny zabieg narracyjny: w typowej dla dziennika pierwszoosobowej formie wypowiedzi bohaterka nagle mówiła o sobie w trzeciej osobie (np. zapisek z datą 26 lutego). Podejrzewam, że chodziło tu o spojrzenie na siebie z zewnątrz, z dystansu. Niezbyt podobało mi się też żonglowanie czasem. Pod płaszczem bieżących dat snuły się wspomnienia z dzieciństwa przeplatane refleksjami. Zbyt wiele w tym bałaganu, pośpiechu, gorączkowości opowiadania. Stąd może też to tytułowe „ 39.9”. W gorączce trudno, bowiem o klarowność myśli. Nie mogłam też przekonać się do „podmiotu mówiącego”. Bohaterka zmaga się z traumą z dzieciństwa- samotnością, trudnymi relacjami z matką inwalidką, drąży kwestię swej tożsamości i żydowskiego pochodzenia, dręczą ją wojenne losy przodków. Czytając o jej histerycznej reakcji, gdy z powodu objazdu drogowego znalazła się w pobliżu Oświęcimia, miałam ochotę definitywnie odłożyć tę książkę. Z premedytacją zrobiłam sobie przerwę i sięgnęłam po inną powieść- też o kobietach tuż przed czterdziestką, borykających się z rozmaitymi problemami, ale napisaną w zupełnie inny sposób, tradycyjną narracją odautorską - a mianowicie po „Klub mało używanych dziewic” Moniki Szwai. Po tej porcji uśmiechów i wzruszeń powróciłam do debiutu Rakusy. I o ile na początku byłam skłonna twierdzić, że „Rakusa mnie nie wzrusa”, tak im dalej w las, mniej więcej po 140 stronie, zmieniłam zdanie. Zapiski stały się bardziej uporządkowane, zaczęły przypominać małe felietoniki (np. „8 czerwca, praktyczne skutki kobiecej bezwzględności”, czy „9 czerwca. Domniemanie winy”. Czytając „39,9” nie byłam w nastroju na filozoficzno- psychologiczne rozważania z depresją i echem Holokaustu w tle. Może dlatego ta książka do mnie nie trafiła.
(akurat dobry pomysł na oddanie gonitwy myśli, zwłaszcza w kobiecym pamiętniku), zapiski i wstawki rozmaitego kształtu: wspomnienia z dzieciństwa, przemyślenia, notatki z codziennego życia rodziny, ale też np. wykaz przeczytanych i nieprzeczytanych książek, wiersz o wiośnie i miesięczną statystykę snów. Drażnił mnie dziwny zabieg narracyjny: w typowej dla dziennika pierwszoosobowej formie wypowiedzi bohaterka nagle mówiła o sobie w trzeciej osobie (np. zapisek z datą 26 lutego). Podejrzewam, że chodziło tu o spojrzenie na siebie z zewnątrz, z dystansu. Niezbyt podobało mi się też żonglowanie czasem. Pod płaszczem bieżących dat snuły się wspomnienia z dzieciństwa przeplatane refleksjami. Zbyt wiele w tym bałaganu, pośpiechu, gorączkowości opowiadania. Stąd może też to tytułowe „ 39.9”. W gorączce trudno, bowiem o klarowność myśli. Nie mogłam też przekonać się do „podmiotu mówiącego”. Bohaterka zmaga się z traumą z dzieciństwa- samotnością, trudnymi relacjami z matką inwalidką, drąży kwestię swej tożsamości i żydowskiego pochodzenia, dręczą ją wojenne losy przodków. Czytając o jej histerycznej reakcji, gdy z powodu objazdu drogowego znalazła się w pobliżu Oświęcimia, miałam ochotę definitywnie odłożyć tę książkę. Z premedytacją zrobiłam sobie przerwę i sięgnęłam po inną powieść- też o kobietach tuż przed czterdziestką, borykających się z rozmaitymi problemami, ale napisaną w zupełnie inny sposób, tradycyjną narracją odautorską - a mianowicie po „Klub mało używanych dziewic” Moniki Szwai. Po tej porcji uśmiechów i wzruszeń powróciłam do debiutu Rakusy. I o ile na początku byłam skłonna twierdzić, że „Rakusa mnie nie wzrusa”, tak im dalej w las, mniej więcej po 140 stronie, zmieniłam zdanie. Zapiski stały się bardziej uporządkowane, zaczęły przypominać małe felietoniki (np. „8 czerwca, praktyczne skutki kobiecej bezwzględności”, czy „9 czerwca. Domniemanie winy”. Czytając „39,9” nie byłam w nastroju na filozoficzno- psychologiczne rozważania z depresją i echem Holokaustu w tle. Może dlatego ta książka do mnie nie trafiła.
Zastanawiało mnie, na ile ta powieść jest autobiograficzna, a na ile jest wytworem wyobraźni literackiej psychologa społecznego i dziennikarki w jednej osobie, czyli Moniki Rakusy. Dzięki temu, że nie poddałam się w lekturze, znalazłam wyjaśnienie- w zapisku z 30 czerwca:
„Przeczytałam dzisiaj całość dziennika. (…)Czy ta zimna i sentymentalna neurotyczka to ja, a jeśli ja, to w jakim stopniu? Gdybym ją na przykład uśmierciła pod koniec, rodzina zaczęłaby mnie pilnować.(…)Niepotrzebnie. Bo jestem od niej daleko i tylko ze względu na znaczne biograficzne podobieństwo chciałabym jej zbyt surowo nie oceniać.”
Rodzi się tu pytanie, czy autorką dziennika jest autorka publikacji, czyli pani Rakusa, czy bohaterka? Gdzie jest ta delikatna granica autor- narrator- bohater? Czy to trzy różne byty, a może trzy wersje tego samego? Nawet nie przypuszczałam, że lektura „39,9” doprowadzi mnie do rozważań teoretyczno literackich, a także do dylematu - polecać, czy odradzać, oto jest pytanie….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)