Prawdopodobnie nigdy nie sięgnęłabym po twórczość Maeve Binchy, gdyby nie kasia.eire i ten wpis. Przyznam, że nazwisko pisarki nie było mi tak do końca obce, kojarzyłam je z grzbietów i okładek książek w bibliotece, jednak to nie był "mój" regał. Tym razem jednak z premedytacją wypożyczyłam "Miłość i kłamstwa". Tytuł i okładka z góry skazują książkę na miejsce wśród romansideł i harlekinów. Wiele osób, które takowych lawstorów nie czytuje, ominie ją szerokim łukiem, a szkoda, bo to bardzo bardzo ładna i mądra powieść obyczajowa.
Oryginalny tytuł brzmi "Quentins". To nazwa restauracji, miejsca wielce istotnego dla fabuły, splatającego wiele wątków. Poznajemy bowiem historie założycieli, pracowników i klientów lokalu. O Quentins ma powstać film dokumentujący przemiany zachodzące w dublińskim społeczeństwie na przestrzeni lat, ale to właściwie tylko pretekst dla zaprezentowania galerii postaci i ich losów. Są one równorzędnym elementem do głównego wątku opowiadającego życiowe perypetie Elli Brady, która tak niefortunnie ulokowała swoje uczucia jak niektórzy swoje oszczędności. Dodam, że motyw oszustwa finansowego jest tu kluczowy, a czytałam tę powieść akurat jak media trąbiły o aferze z pewną parabankową instytucją.Bohaterów występuje sporo, do moich ulubieńców zaliczają się Deidre, oddana przyjaciółka Elli oraz Blouse - chłopak taki nieco w stylu Forresta Gumpa, najbystrzejszy nie był, ale wiedział to,co najważniejsze.
Troszeczkę w tych opowieściach mieści się baśniowości - odnaleźć można motywy typu: król w przebraniu chłopa sprawdza swych poddanych, dobra wróżka nagradza kogoś za dobroć i pracowitość, głupi Jaś odnosi sukces.... - ale to nie stanowi żadnego mankamentu książki, wręcz przeciwnie. W życiu nieraz też dzieją się rzeczy na pozór nieprawdopodobne, nie zdziwiłabym się, gdyby autorka czerpała z autentycznych zdarzeń i osób.
Maeve Binchy nie szczędziła wrażeń i rozterek wykreowanym przez siebie bohaterom, zadbała o realność i różnorodność postaci, o emocje i nasuwające się refleksje. Nie pozwoliła, by czytelnik się nudził. Tchnęła w tekst wiele ciepła, optymizmu, pogody ducha. Oczywiście, że jest happy end, ale czyż nie tego oczekujemy?
Z przyjemnością wsiąknęłam w świat "Quentins" i niewykluczone, że jeszcze się spotkam z prozą zmarłej niedawno Irlandki.
Często dobrzy autorzy są doceniani dopiero po śmierci :-)
OdpowiedzUsuńPisany inaczej - maeve była doceniona także przed śmiercią.
OdpowiedzUsuńCzytalam "Quentins", podobnie jak kilka innych książek autorki. A o okładkach na przykladzie innej książki napisałam tutaj: http://filetyzizydora.blogspot.com/search/label/Maeve%20Binchy
Tak jak napisałaś, sugerując się okładką pomyślałabym, że to romansidło o mało zachęcającej okładce :) Ominęłabym na pewno :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie należy sądzić, ale czasem się nie da. Ile razy to już nie mogłam się zabrać za książkę, bo okładka mnie odstraszała, lub wręcz odwrotnie.
OdpowiedzUsuńNiby nie należy, ale jednak ... odstrasza, jeśli się nie jest wielbicielką harlekinów.
OdpowiedzUsuńCzasami aż trudno się połapać, skąd tłumacze biorą te swoje tytuły. Gdyby Autor książki mógł zobaczyć ją w polskiej księgarni, mógłby nie rozpoznać, że to on ją napisał... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDla mnie tytuł stanowi integralną część utworu, jak autor wymyślił tak powinno być w każdym języku świata, nie mam pojęcia skąd się biorą te kombinacje tłumaczy/wydawców czy kogo tam jeszcze...
OdpowiedzUsuńW powyższej powieści owszem są wątki romansowe, ale harlekinowym romansidłem to nie jest.
Pozdrawiam hurtem ;-)
Cieszę się, że się nie zawiodłaś. W ogóle nie poznałam jej powieści, nie dość, że ta okładka (tej jeszcze nie widziałam), to tytuł, który w ogóle nie przypominał 'z twarzy' żadnego z jej oryginalnych. Obciachowy strasznie. Za takie coś, takie zmarnowanie dobrej powieści obyczajowej, wydawca powinien karę płacić. Okropieństwo. Dojść do siebie nie mogę, po tym co zobaczyłam. Wystarczy obejrzeć jej oryginalne okładki i widać, jak daleko odbiegają od tych harlequinowatych polskich
OdpowiedzUsuń