środa, 27 kwietnia 2011

Cień wschodzącej gwiazdy

Z najnowszych lektur czynię dopiero przemyślenia i zapiski,  tymczasem gdyby ktoś chciał poczytać nowy wpis, wygrzebałam z zapasów taką oto recenzyjkę, dla odmiany negatywną w ocenie.

 M. Pearl "Cień Poego" 
 
Pokaźnych rozmiarów księga o przepięknej okładce zapowiadała się interesująco, jednak bardzo mnie rozczarowała. Według opinii z „Publishers Weekly” miał to być „pasjonujący thriller”, tymczasem zdarzyło mi się kilka razy zasnąć nad tą powieścią i często ją odkładać ze znużeniem po uprzednim żmudnym pokonywaniu kolejnych stron. Dobrnęłam jednak do końca lektury.
         Przyznaję, że nie jestem entuzjastką literatury sensacyjnej, ale zdarzało mi się „zaczytać” np. w którymś tomie H. Cobena, H. Mankella czy D. Browna. Kiedyś „pochłonęłam” w jeden wieczór „Mroczny tunel” Iris Johansen. Owe teksty po prostu „dobrze się czytało”- szybko, w napięciu, z zainteresowaniem. Takiego odbioru spodziewałam się sięgając po książkę Pearla. Dodatkową zachętą do jej lektury było to, iż dotyczy tajemniczej śmierci Edgara Allana Poe, mistrza literatury grozy, oparta jest na oryginalnych materiałach, źródłach z epoki (listach, artykułach, pismach sądowych itp.) – stanowi więc jakby „zbeletryzowaną biografię” (czy raczej „śmierciografię”) pisarza. Nie sugerowałam się rewelacyjnymi rekomendacjami z okładki, ale nawet traktując je z dystansem odniosłam wrażenie, że są zdecydowanie „na wyrost”.
Ktoś kiedyś powiedział, że nie ma tak złej książki, żeby nie zawierała czegoś dobrego. Trudno mi jednak znaleźć tu coś pozytywnego. Bohater Quentin Clark, moim zdaniem, jest niemrawy i pajacowaty, przypomina mi swą kreacją bohatera romantycznego, ale nie sposób traktować go jak Wertera czy Kordiana, nie ma w nim za grosz tragizmu. Narracja pierwszoosobowa z perspektywy Clarka nie wydaje mi się najlepszym pomysłem, wolałabym tu standardowego wszechwiedzącego narratora zewnętrznego, aczkolwiek to nie jest zarzut wobec Pearla. Kolejny bohater – tajemniczy Duponte, rzekomy geniusz kryminalistyki, dziwak i arogant – również nie wzbudził mojej sympatii, a zazwyczaj czytelnik „lubi” wszelkich „jamesów bondów i sherloków holmesów”. To najzupełniej subiektywna opinia, ale mnie ani nie bawiła postać sprytnej oszustki zwanej Bonjour, ani nie przerażał motyw dostarczania świeżych zwłok w celu przeprowadzania badań naukowych. Wątek miłosny też godny pożałowania. Ach, jaka wspaniałomyślna była Hattie! (Ciężko mi powstrzymać się od ironii) Clark traktował ją jak sztuczny kwiatek, którego nie trzeba podlewać, a ona po wielu perypetiach jednak wybrała właśnie jego, mimo( a może z powodu?) szargania uczuć, zatargów z prawem, kłopotów. Scena uwolnienia bohatera  z więzienia dzięki gigantycznej powodzi, która przebiła ściany celi, też „woła o pomstę do nieba”, choć zapewne w niebie mają ważniejsze sprawy niż kiczowate fragmenty á la przygody supermana.
 Fabuła wlecze się jak makaron. Dokładniej – zimne kluski, niesłone, bez sosu i w ogóle bez smaku. Nijak nie mogłam zrozumieć, co w końcu (około 300-ej strony powieści!) udało się odkryć, czy chociaż ustalić, tym „detektywom z Bożej łaski”, jaką wiedzę mają na danym etapie swojego dziwnego śledztwa? Wszystko takie niejasne, rozmyte, nie ma mowy o układaniu jak puzzle kolejnych faktów, to raczej irytuje niż intryguje. Wszystko jest „zaśniedziałe, zamglone, zardzewiałe”, a fakt, że w czasie akcji powieści prawie nonstop pada deszcz, jest zimno, mokro i ponuro, wcale nie stanowi usprawiedliwienia.
O ile Poe potrafił, jak na swoje czasy, stworzyć atmosferę grozy i makabry, to Pearl tego nie potrafi. Nie wiem, dlaczego okrzyknięto go „jednym z najbardziej utalentowanych pisarzy amerykańskich”. Trudno jest mi odnieść się do debiutu tego autora – „Klubu Dantego”, nie znam tej powieści, krytyka wypowiada się niezwykle pochlebnie, a liczba sprzedanych egzemplarzy świadczy o popularności wśród czytelników. Zakładam więc, że rzeczywiście jest to świetna książka, aczkolwiek „jedna jaskółka wiosny nie czyni”, jak głosi przysłowie. Doskonały debiut to chyba za mało, żeby pisarza okrzyknąć geniuszem, a każdą jego następną publikację z góry przyjmować z zachwytem i czcią. Owszem, możliwe, że Mathew Pearl to „wschodząca gwiazda literatury”, jak określił go Dan Brown. Dajmy mu szansę. Pozwólmy mu rozbłysnąć na literackim firmamencie, stopniowo ukazać talent i kunszt pisarski, aby nie stał się spadającą gwiazdą, gwiazdą jednego sezonu.



2 komentarze:

  1. Zerkam na Twoje recenzje i widzę podobne preferencje czytelnicze. Dlatego spokojnie odkładam lekturę "Cienia Poego" na lepsze czasy. Nie przekreślam i dam jej szansę, ale teraz tyle innych - zdaje się - ciekawszych nowości.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobne preferencje? A to miło ;-) Teraz czytajmy coś wiosennego, zielonego, a "Cień..." raczej jesienno - zimowy, mglisty i deszczowy.

    OdpowiedzUsuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów