„I weszła miłość” Marisy de los Santos, debiutancka powieść amerykańskiej poetki, już samym tytułem wpisuje się w pewien typ książek. Myli się jednak ten, kto myśli, że to typowy „harlequin”. Już bliższe byłoby określenie „komedia romantyczna”, chociaż i to nie do końca, gdyż zbyt wiele tu poważnych i smutnych spraw. Pozostanę przy zaklasyfikowaniu tej książki do prozy obyczajowej, zakończonej mimo wszystko happyendem.
Cornelia patrzy na świat przez pryzmat filmowych scen, jest niepoprawną marzycielką, ma już 31 lat i ciągle czeka na swojego księcia z bajki ( a raczej z ekranu). Pewnego dnia w jej kawiarni pojawia się właśnie on, ten wymarzony, wręcz idealny, ucieleśnienie pragnień, amant nad amantami. Nowy rozdział życia bohaterki okazuje się jednak nie aż tak sielankowy jak by się mogło wydawać. Książę ma swoje wady i przeszłość, która w pewnym sensie staje się przyszłością dla Cornelii. Brzmi tajemniczo? Przeczytajcie sami.
Clare ma 11 lat i przypomina głodne pisklę, szukając uczuć u matki, z którą zaczyna się dziać coś niedobrego i u nieobecnego ojca. Potrzebuje pomocy, serdeczności, czułości, ciepła rodzinnego domu. Świat wali jej się na głowę. Na szczęście zjawi się ktoś, dla kogo dziewczynka stanie się „dzieckiem serca”.
Dwie historie splatają się ze sobą niczym warkocz. Nie zabraknie tam też trzeciej opowieści- okazuje się, że często to, o czym marzymy, mamy na wyciągnięcie ręki. Szukamy daleko tego, co jest blisko. Trzeba było wielu lat i wydarzeń, by Clare uświadomiła sobie, ile dla niej znaczy Teo.
Obok miłości między kobietą a mężczyzną- dodam, że w różnych odcieniach - Marisa del Santos w ciekawy sposób i z ogromną wrażliwością przedstawiła siłę rodzinnych uczuć, moc pączkującej miłości do obcego dziecka, rozkwitającą serdeczność i dobroć.
To książka o różnych obliczach miłości. Najchętniej narysowałabym mapę, na której poszczególnych bohaterów połączyłabym strzałkami w różnych kolorach, różne bowiem łączą ich relacje i uczucia. Miłość romantyczna, rodzicielska, między przyjaciółmi, pozorna, prawdziwa, ulotna, wytrwała, cierpliwa, kapryśna, bezinteresowna... i wiele innych określeń można by przywołać.
„I weszła miłość” pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodziewałam się banalnego romansu, znalazłam piękną poruszającą opowieść, oczywiście o miłości.
Powyższa recenzja powstała w lutym na walentynkowy konkurs księgarni MATRAS. Wrzuciłam ją, bo na razie nie mam weny do pisania o bieżących lekturach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)