niedziela, 19 stycznia 2014

"Sztuka uprawiania róż z kolcami" M. Dilloway

Źródło: http://margaretdilloway.com/
Jakiś czas temu "Sztuka uprawiania róż z kolcami" była omawiana na tak wielu blogach, że można było mieć poczucie przesytu i odnieść wrażenie,  że nic nowego o tej książce powiedzieć się nie da, a jeśli nawet - to już mało kto przeczyta to w zalewie innych opinii. Celowo odłożyłam więc jej lekturę, choć nie sądziłam, że aż tak długo to potrwa. W końcu i na powieść pióra Margaret Dilloway nadeszła pora.

Autorka pochodzi z Kalifornii, ma japońsko-amerykańskie korzenie. Dowiedziałam się o niej, że "Pisała odkąd nauczyła się pisać, ale zajmowała się także innymi formami sztuki np. w Art Studio w Scripps College. Po studiach pracowała jako redaktor dla dwóch tygodników." 
( z opisu na lubimyczytac.pl)
Źródło: http://margaretdilloway.com/







Wydała dotychczas dwie książki. Są to:
"Jak być amerykańską gospodynią domową" 
oraz
 "Sztuka uprawiania róż z kolcami"
 Za tę powieść zdobyła  
American Library Association  Reading List Award: Best Women’s Fiction 2012 .
Wyróżniono ją także w 2013 r. , o czym świadczy nalepka na okładce - zob. zdjęcie po prawej.


 Książka ukazała się  również w Niemczech i w Polsce.


 "Sztuka uprawiania róż z kolcami" opowiada o 36-letniej Galilee Garner, nauczycielce biologii  zatrudnionej w prywatnej szkole, zmagającej się od dzieciństwa z chorobą nerek. Kobieta oczekuje na przeszczep organu, co drugi dzień poddawana jest dializowaniu, musi stosować odpowiednią dietę, mimo ograniczeń stara się prowadzić normalny tryb życia.  Z powodzeniem kultywuje swą pasję, a jest nią uprawa i hodowla róż, ze szczególnym uwzględnieniem  hulthemii. Gal pracuje nad nową odmianą, z zapałem krzyżuje  gatunki w poszukiwaniu wyjątkowej rośliny, która odznaczałaby się odpowiednim ubarwieniem, powtarzalnością kwitnienia i pięknym zapachem. Jej życie właściwie ogranicza się do szkoły, szklarni i szpitala, czasem odskocznią bywa tylko udział w wystawie kwiatowej, czy wizyta troskliwych rodziców. Wszystko się zmienia, gdy niespodziewanie zjawia się u niej nastoletnia siostrzenica Riley. Opieka  nad dziewczyną i jej wychowywanie to prawdziwe wyzwanie dla dość zasadniczej i zamkniętej w sobie panny Garner. W szkole też zaczynają się zmiany, nowy nauczyciel współprzygotowuje drużynę uczniów do olimpiady z przedmiotów ścisłych, a dyrektor pod presją rodziców wyraża niezadowolenie z metod  pracy biolożki.  Szansa na nową nerkę staje się jakby coraz mniej realna, przyjaciółka Dara coraz bardziej się oddala,  a pieczołowicie wyhodowana róża  na wystawie robi klapę. Może czas przejść na pół etatu, a Riley odesłać do dziadków? Nie, panna Garner nie odpuszcza tak łatwo!

 Zazwyczaj czytając o bohaterze zmagającym się z chorobą  współczujemy mu, darzymy go sympatią. Galilee nie łatwo jest polubić. Jako nauczycielka jest wymagająca i apodyktyczna, prywatnie również bywa oschła, zasadnicza, zgryźliwa.  Lubi się szarogęsić. Nie jest zbyt towarzyska, ani otwarta. Można częściowo zrzucić to na karb choroby, ale to też kwestia charakteru. Jej zawsze musi być na wierzchu, ona wszystko wie lepiej, nawet to, co inni sądzą. Bywa złośliwa, niekiedy nietaktowana, potrafi wyłożyć kawę na ławę i walić prawdę między oczy.
Nie mozna jej odmówić determinacji, uporu, ani dobrych chęci. Naprawdę się stara pomóc swoim uczniom, podaje konkretny materiał do nauczenia się do testów, prowadzi zajęcia wyrównawcze. Próbuje też jak najlepiej zająć się siostrzenicą, dać jej namiastkę domu, zrozumieć jej problemy.

Gal zdobywa nowe doświadczenia w relacjach z ludźmi, naprawdę, wiele się od nich uczy. Przede wszystkim - patrzenia przez pryzmat szerszy niż czubek własnego nosa. Powoli  zmienia podejście do innych. Dociera do niej, że nie wszyscy są przeciwko niej, jak to sobie ubzdurała, że czasem trzeba pozwolić sobie pomóc. Nieco inaczej patrzy też na swoją siostrę Becky, poznała bowiem co leżało u podstaw jej zachowania i ucieczki od odpowiedzialności. Przedstawiona w negatywny sposób Becky okazuje się nie tak do końca być czarną owcą, ona też miała swoje problemy, wpadała w sidła uzależnień. Na szczęście zaczęła wychodzić na prostą. Wątek dwóch sióstr - chorej, która skupia na sobie uwagę rodziców i zdrowej, ale osamotnionej, Dilloway nakreśliła bardzo ciekawie i dała tym samym do myślenia. 
Wydanie niemieckie

Wracając do Gal, często porównuje się ją do róży z kolcami:  niby taka najeżona, nieprzystępna, ale ma wewnętrzne piękno, dobre serce. Według mnie przypomina raczej kaktusa, który wyróżnia się siłą przetrwania, ma małe potrzeby, jest kolczasty i niezbyt piękny,  ale potrafi zachwycić zakwitając. W dodatku pobiera mało wody - tak jak osoba poddawana dializom. Różą - w moim odczuciu - jest prędzej Riley. Wyhodowana jak roślina w niezbyt sprzyjających warunkach, niemal dzika, zostaje przeflancowana do domostwa ciotki i pod wpływem "podlewania i nawożenia" dobrym słowem, okazanym sercem, opieką, zrozumieniem, zmotywowaniem - rozkrzewia się i rozkwita...


Ciekawą postacią wydaje się Mark Walters, z racji wąsów i czupryny nazywany Markiem Twainem. On również czeka na przeszczep, ale według Gal nie zasługuje na to, bo sam niszczył swoje zdrowie. Los bywa jednak przewrotny, a przypadek Marka staje się dla Gal lekcją przyjaźni, życzliwości i wiary w marzenia.


Czy powieść dobrze się kończy? W sumie tak, choć nie ma baśniowego happy endu i nie wszystko jest różowe. Przed Gal otworzyły się pewne perspektywy, ale przede wszystkim ona sama otworzyła się na świat i ludzi.

Margaret Dilloway zastosowała pierwszoosobową narrację i oddała głos głównej bohaterce. Dzięki temu czytelnicy mają możliwość głębiej wniknąć w dylematy, rozterki, opinie i sądy Gal, choć na pewno nie zawsze się z nimi zgodzą. Nie ma tu żadnych wykładów, moralizowania, co najwyżej pytania i impuls do rozmyślań. Trzeba wyciągać wnioski z rozgrywających się wydarzeń,  zachodzących zmian, poznawanych przyczyn, scen między postaciami. Tak jak Gal, możemy wiele się nauczyć w ten sposób.

"Sztuka uprawiania róż z kolcami" to bardzo ładna, mądra i spokojna powieść o zmaganiach z chorobą, o trudnych relacjach rodzinnych i ogólnie międzyludzkich, o pasji, wytrwałości, o sensie życia. Zawiera obraz życia osoby funkcjonującej na dializach ( oparte na autentycznym przypadku z rodziny autorki) oraz pewien zasób wiedzy z zakresu hodowli róż (poradnik ogrodniczy Winstona Blythe'a, namiętnie czytywany przez Gal).
Przyznam, że ta książka od razu mnie nie wciągnęła, ale im dalej w las, tym więcej drzew, czy raczej w tym przypadku - róż. W trakcie lektury zaczęłam coraz bardziej ją doceniać, a pod koniec wręcz nie mogłam się oderwać. Naprawdę mi się podobało.

Cóż, muszę jednak stwierdzić, że polskie wydanie nie zapewniło  tej pięknej powieści godnej oprawy. Okładki w wersji amerykańskiej i niemieckiej są śliczne, urocze, romantyczne, zachęcające do sięgnięcia po książkę. Na jednej z nich sa nawet hulthemie, o których mowa w fabule! Tymczasem polscy czytelnicy mają przed sobą rozpościerające się na całą stronę  mega-sztuczne zdjęcie: zbliżenie kwiatu czerwonej róży pokrytej kroplami rosy. Może to i jest artystyczna fotografia, ale do mnie - zwykłego odbiorcy - nie przemawia, wręcz odpycha. Zupełnie nie koresponduje z treścią, mimo że to róża, o których głosi tytuł.
Moim zdaniem, przydałaby się twarda oprawa, wyróżniająca się czcionka. W takiej oprawie ta powieść wiele traci, bo nie zasługuje na pomijanie, a tak wiele osób jest wzrokowcami i dokonuje wyboru lektury kierując się wrażeniami estetycznymi.

Mam nadzieję, że mimo niespecjalnej okładki, a za sprawą wielu pozytywnych opinii i ocen, "Sztuka uprawiania róż z kolcami" będzie poczytną i popularną powieścią, a może i doczekamy się polskiego tłumaczenia innej publikacji Margaret Dilloway. Z chęcią bym poczytała więcej książek jej pióra.


Za przyjemną i mądrą lekturę dziękuję Wydawnictwu M.

Książka akurat wpasowała się w kategorię styczniowej Trójki E-pik 2014.

8 komentarzy:

  1. Również zamieszczam zagraniczne okładki, bo te nasze są czasami (choć nie zawsze:) jakieś niedopracowane.
    Książkę czytałam, o dziwo mi się podobała. Może trafiła na swój czas:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam Twoją opinię.
      Bywają przecudne polskie okładki, takie, że oczu oderwać nie można. Ta, akurat do nich nie należy, ale treść powieści ładna i warta przeczytania, choć to tylko obyczajówka.

      Usuń
    2. Ładne są okładki Elif Safak, oglądałam dla porównania zagraniczne i powiem szczerze, że mamy najładniejsze.

      Usuń
  2. Świetna recenzja.
    Książka mi się również podobała czemu dałam wyraz w recenzji.
    To bardzo dobra książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Nie dajmy jej zginąć w natłoku innych powieści.
      Dziękuję za mile słowa.

      Usuń
  3. Nie słyszałam o tym tytule, ale zaciekawiłaś mnie. Okładka jest tragiczna w porównaniu do tych zagranicznych, wyjątkowa i pełna uroku jest niemiecka. Często zastanawiam się kto jest odpowiedzialny w danym wydawnictwie za te buble w wyborze zdjęć. Przecież jest tyle świetnych zdjęć w Internecie, zdjęć kwiatów są miliony, genialne zdjęcie róży znaleźć jest dziecinnie łatwo, nie mam pojęcia jak można było wybrać coś tak słabego, bo okładka rzeczywiście odpycha. Dla mnie okładka jest konstytutywna częścią książki i powinna być dopracowana i dopieszczona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szata zdobi człowieka, ale okładka - książkę - jak najbardziej!
      Mi szczególnie podoba się okładka z kobietą w kapeluszu.
      Zgadzam się, że można było niewielkim kosztem i nawet amatorsko przygotować lepszą oprawę dla tej powieści w polskiej wersji. Nie wiem, ktoś widocznie miał bardzo dziwne wyobrażenie, albo niezbyt mu na tym zależało.

      Usuń
    2. Właśnie to mnie irytuje, że mimo możliwości ktoś zrobił to byle jak. Polska okładka "Sekretnego języka kwiatów" jest piękna. Da się ? Tak tylko trzeba chcieć.

      Usuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów