czwartek, 10 listopada 2011

Póki pies nas nie rozłączy, R. Pawlak

W piątek przybyła do mnie Włóczykijkowa paczuszka. Batonik został pożarty niemal natychmiast, herbatki trafiły do pojemnika, gdzie je gromadzę i losowo wyciągam do zaparzenia późnym spokojnym wieczorem. Zakładki dotarły  drugim kursem. Wcale się nie dziwię, sama zawsze bardzo się pilnuję, żeby nie zapomnieć ich włożyć do paczki. Nie uwieczniłam przesyłki na zdjęciu. Okładkę zapożyczyłam z sieci.
Książka wskoczyła od razu na pozycję " czyta się", to nic, że miałam już dwie inne napoczęte.
Tym sposobem na listę przeczytanych wpisuję:
Romuald Pawlak, Póki pies nas nie rozłączy, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2011, s. 284.

O autorze do tej pory wiedziałam tylko tyle, że jest. Po lekturze - polubiłam go awansem. Wyszukałam co nieco informacji na jego temat. Nie gustuję w fantastyce i powieściach historycznych, więc wierną czytelniczką prozy pana Romualda nie zostanę, najwyżej sięgnę po twórczość dla dzieci i młodzieży. Pozostanę jednak w przekonaniu, że to bardzo sympatyczny, fajny człowiek, zwłaszcza, że fascynują go humbaki, do których mam pewien sentyment...  Garść wiadomości na temat pisarza znajdziecie tutaj.

Swoją wypowiedź odnośnie książki zacznę od pochwalenia okładki. Zielony grzbiet, roślinne ornamenty, sympatyczna psia mordka i słonecznik w miejscu, gdzie zazwyczaj widnieje logo wydawnictwa (jest ono umieszczone bardzo dyskretnie) - całość sprawia bardzo dobre wrażenie, wzbudza pogodny, optymistyczny nastrój i zachęca do czytania.

Przyznam, że choć zdecydowanie wolę koty, to psy też lubię. Zwłaszcza, gdy nie skaczą po mnie jak opętane, nie tratują mnie w drzwiach, nie ładują tyłka na kanapę i broń Boże, nie liżą. Mimo sympatii mam do nich dystans, nie chcę mieć psa w domu, raz, że mieszkamy w bloku, dwa- byłby problem z wyprowadzaniem ( o świcie nie wstanę, po zmroku nie wyjdę, a w ogóle to mało spacerowa jestem, gdyby spacer z przyjemności stał się obowiązkiem byłaby to dla mnie istna udręka). Kończę tę dygresję i przechodzę do sedna. 

 Zacznę od przedstawienia głównych bohaterów.
Michał Kindera (czyżby zawoalowany ukłon w stronę czeskiego pisarza?) jest dziennikarzem lokalnej gazety, bazującej na plotkach, skandalach i historiach wyssanych z palca bądź odgrzewanych sprzed roku. Aktywnie działa na internetowym  forum osiedlowym, kryjąc się pod kilkoma nickami wywołuje burzę w szklance wody. Jest znawcą koszykówki i  ma tajny układ z szefem, który "żeruje" na jego pasji.
Renata Maj to wrażliwa wegetarianka, pracuje jako kierowniczka w osiedlowym spożywczaku, marzy o rycerzu na białym koniu i czułości.

W nieformalnym związku Michała i Reni dzieje się coraz gorzej, są razem chyba już z przyzwyczajenia.On nie chce rozmawiać o ślubie, wręcz przeciwnie - zastanawia się  nad odejściem od swojej "lepszej ćwiartki". Tymczasem ona chce kupić psa. Michał jest sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, już nawet nie dlatego, że pochodzi z rodziny kociarzy, ale dlatego, że nie chce kolejnych kłopotów- to nie czas na wspólnego psa, gdy kroi się  rozstanie. 
Kobiety jednak są uparte i mają swoje sposoby. W mieszkaniu Michała i Reni pojawia się Egon, czarny pudel, diabeł wcielony, ale słodziak. W dodatku ma on misję nadaną przez samego Pana Stworzenia. Perypetii i zamieszania będzie co niemiara. Michał powziął plan trzymania się na dystans od pupila partnerki, potem postanowił go skompromitować. Czy to mu się uda? Czy pies scementuje związek bohaterów? Jak bardzo namiesza w ich życiu? Szczegółów nie zdradzę.

Nie powiem też jak zakończy się "wojna podjazdowa" wypowiedziana przez Michała sąsiadowi z dołu, Rospondkowi,  który pod oknem hodował paskudnie śmierdzącą meksykańską roślinę. Nie wiem, czy taki okaz flory rzeczywiście dałby radę rosnąć w naszym klimacie, ale nieistotne, grunt, że wątek botanicznego śmierdziela jest zabawny i oryginalny.
Duży plus stawiam za bohaterów - normalnych, zwykłych szaraczków. Sprzedawczyni ze sklepu, pijaczek, emeryt, kierowca ciężarówki, sąsiedzi z osiedla... To ich spotykamy na co dzień, nie aktorów, pisarki, prawników, pracowników pr i  reklamy, czy szefów wielkich firm, od których aż roi się w niektórych pozycjach literatury popularnej, typu czytadło.

Słówko o narracji. Opowieść jest snuta z męskiego punktu widzenia. Raz opowiada Michał, raz narrator zewnętrzny,  trzecioosobowy. Język jest prosty, żywy, rzeczowy, ładny.

To pogodna, lekka powieść, z humorem. Trochę w krzywym zwierciadle pokazuje życie zwykłych ludzi na osiedlu małego miasteczka, zaplecze redakcji lokalnego pisemka, świat hodowców psów i relacje damsko - męskie. 
Lektura  "Póki pies nas nie rozłączy" to prawdziwa dogoterapia - bawi, relaksuje, odstresowuje.
Polecam nie tylko miłośnikom psów. 

Książkę przeczytałam dzięki akcji "Włóczykijka".

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam psy, więc już sama okładka mnie przekonuje a tu jeszcze dodatkowo Twoja recenzja. Z chęcią przeczytam:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Lekka powieść z humorem, to coś dla mnie w te szare, jesienne dni. Na dodatek występują i moje ulubione psy, dlatego z miłą chęcią poznam bliżej ,,Póki pies nas nie rozłączy''.

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę się dowiedzieć, co to są humbaki :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. a mnie też ciekawi co to są humbaki.
    O psach czytałam książkę Sumińskiej o Bolku- jamniku:) . Lubię takie książki, w których zwierzęta mają głos i są narratorami, albo są głównymi bohaterami. Choć ja też jestem bardziej kocia niż psia :) Ale jakbym tylko mogła to bym i jedno i drugie przygarnęła :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Humbaki to takie wieloryby. Chyba. "Póki pies..." to rzeczywiście świetna książka na jesienne wieczory. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystko co związane z psami mnie ciekawi ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie nie przekonało historyczno-fantastyczna wizja pana Pawlaka, ale podobno ta książka jest o wiele lepsza, dlatego jestem jak najbardziej na tak:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mery- w tej książce nie ma żadnych historyczno - fantastycznych wizji. To taka zabawna obyczajówka ;-)

    OdpowiedzUsuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów