czwartek, 27 listopada 2014

"Ostatnia miłość Edith Piaf" Christie Laume

Wyd. Marginesy 2014

Zapewne każdy wie, kim  była Edith Piaf,  kojarzy jej  charakterystyczny, "wielki" głos oraz utwory, ze słynnym "Je ne regrette rien" na czele. Natomiast chyba mało kto słyszał o Theo Sarapo, o Christie Laume nie wspominając! Ewentualnie dziennikarze muzyczni, specjalizujący się w muzyce francuskiej, bądź pasjonaci tej dziedziny przygotowujący się teleturnieju "Wielka gra"... A tak poza nimi, no proszę, ręka w górę, kto kojarzy te nazwiska? Niestety, lasu rąk nie dostrzegłam, a i ja sama dopiero teraz o nich się dowiedziałam. Dlaczego w ogóle o nich  napomknęłam? Otóż są to postaci zajmujące bardzo ważne miejsce w życiu legendarnej Edith Piaf, czyli: jej ostatni mąż i jego siostra, którzy także próbowali swych sił na piosenkarskiej scenie.

 "Ostatnia miłość Edith Piaf" to przedstawione w fabularyzowanej formie wspomnienia(powieść biograficzna) o rodzinie Lamboukasów, greckich emigrantów osiadłych we Francji, w której cieple mogła się ogrzać boleśnie doświadczona przez los pieśniarka. Christie (póżniej występowała pod pseudonimem: Laume) było dane nie tylko poznać, ale zaprzyjaźnić się z Edith, która zwierzała się jej - siostrze swojego ukochanego, otoczyła ją opiekuńczymi skrzydłami, choć sama była niczym pisklę potrzebujące ogrzania i  troski. 

Po pięćdziesięciu latach pani Laume postanowiła opowiedzieć historię miłości swojego brata (znanego jako Theo Sarapo) i gwiazdy francuskiej piosenki. Historię niezwykłą, wręcz trudną do pojęcia, a jednak prawdziwą, taką, która "przypomina trochę sytuację, o której się marzy, myśląc, że nie zdarzy się nigdy". (s. 137). Opierając się na własnych obserwacjach i doświadczeniach, dała szczere, wiarygodne, emocjonalne świadectwo niespotykanego uczucia i przedstawiła obraz paryskich bulwarów i francuskich prowincji w połowie XX w.  przy tym pokazała nieco inne oblicze Edith - kobiety wiecznie młodej duchem, spełnionej,  cieszącej się życiem u szczytu swej sławy. Oprócz epizodu dotyczącego Sarapo i Piaf  mamy zarys dziejów rodziny autorki tej książki, ważną cegiełkę całej tej opowieści.

Można sobie zadawać wiele pytań, bo trudno przejść obojętnie wobec związku czterdziestoparoletniej kobiety po przejściach, na dobrą sprawę niezbyt urodziwej i schorowanej, z młodszym o dwie dekady przystojniakiem greckiego pochodzenia, przed którym dopiero całe życie. Słynna wokalistka i syn fryzjera. Mezalians? Kaprys damy? Chęć zrobienia kariery i wzbogacenia się?  Nie tędy droga, drodzy czytelnicy. To było zupełnie inaczej. To realny,  choć niepojęty,  ale z życia wzięty,  przykład romantycznego porozumienia dusz, związku opartego na głębokiej więzi, wzajemnym zrozumieniu,  przyjaźni, bezinteresowności. Byli ze sobą nie przez przypadek, kierowała tym jakaś wyższa siła.

Dziś, różnica wieku między partnerami, zwłaszcza, gdy ona jest starsza, już tak nie szokuje, ale nadal spotyka się z brakiem akceptacji społecznej i zrozumienia. W tamtych czasach to też nie było normą. To, co połączyło Theo i Edith było na tyle silne i szczere, że zyskało aprobatę rodziny, mimo ich początkowego dystansu, czy też sceptycznej postawy. Edith przyznała, że "musi kogoś kochać, żeby żyć", była sławna, nie przywiązywała wagi do bogactwa, wiele w życiu wycierpiała, czuła się samotna. Theo wypełnił jej tę pustkę, co więcej, był tym jedynym, wyjątkowym. Wiek i pochodzenie nie miały znaczenia. Liczyła się jego osobowość, charakter. Theo nie planował zostać wokalistą, to Edith go zmotywowała, popchnęła na tę ścieżkę, podobnie jak potem Christie, która im towarzyszyła, zapowiadała koncerty. Ale nie "kupiła" im kariery, wymagała od nich ciężkiej pracy nad głosem, repertuarem, oszlifowała ich zdolności. Może nie byli to szczególnie wybitni wykonawcy, ale słoń im na ucho nie nadepnął. Pomogła im zaistnieć, ale sami musieli włożyć w to wiele wysiłku i starań. Dzięki nim jednak przeżyła ostanie swe lata otoczona miłością, przyjaźnią, troskliwością, rodzinnym ciepłem. Razem tworzyli jedną "drużynę", wzajemnie się wspierając. Współtworzyli legendę... O tym, jak splotły się ich losy, opowiada z osobistej perspektywy uczestniczka tamtych czasów i zdarzeń.


Uważam, że a książka mogłaby być lepiej dopracowana, jeśli chodzi o wydanie. Moim zdaniem zasługuje na dokładniejszy szlif, którego troszkę zabrakło, twardą oprawę i papier pozwalający na wyeksponowanie zdjęć. Pomijając odbiegające od ideału kwestie techniczne, muszę przyznać, że "Ostatnia miłość Edith Piaf" wywarła na mnie duże wrażenie, ujęła i wzruszyła. Już samo spojrzenie na okładkę, na której widnieje fotografia pary pozornie "nie do pary", zaowocowało nurtującym pytaniem, co takiego niezwykłego ich połączyło... Zanim przeczytałam całość od deski do deski - podczytywałam fragmenty, przyglądałam się zdjęciom. I choć tak się dzieje w moim przypadku, to tym razem miałam oczy na mokrym miejscu....

... bo to taka piękna historia, taka piękna historia.... ech....




PS.
Dopiero w tym roku, tak się złożyło, że dopiero na urlopowym wyjeździe, wieczorem, w spokoju  obejrzałam film "Niczego nie żałuję" o Edith Piaf. Jej postać zafascynowała mnie na tyle, że chciałam poszerzyć swą wiedzę lekturą biografii. Traf chciał, że akurat  Marginesy wydały  opowieść o dramatycznym ale jakże pięknym kresie jej życia, uwieńczonym wyjątkową miłością. Znakomite uzupełnienie filmu, ale nadal chętnie bym poczytała więcej.


1 komentarz:

  1. Oglądałam film już dawno, ale muszę go sobie przypomnieć, na książkę też bym miała chęć..

    OdpowiedzUsuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów