... i są książki, które warto przeczytać. Do nich, moim zdaniem, należy debiutancka powieść Kathryn Stockett. Nie będę się rozwodzić nad treścią, bo już sporo opisów się pojawiło, zanotuję tylko krótko wrażenia z lektury.
"Służące" niezwykle mnie wciągnęły i wzbudziły wiele emocji. Oburzało mnie zachowanie niektórych postaci, zwłaszcza białych pań (Hilly, Elisabeth Leefolt), ich głupota i hipokryzja ("inicjatywa sanitarna", traktowanie dzieci). Były chwile wzruszenia i rozbawienia, a także przejęcia i grozy. Współczułam i przeżywałam. Zaskoczyła mnie postać Celii, która z pozoru głupiutka i próżna okazała się bardzo nieszczęśliwa i zagubiona. Polubiłam mądrą, dobrą i czułą Aibeleen. której doświadczenia w prowadzeniu domu i opiekowaniu się dziećmi można pozazdrościć, a także Minny - znakomitej kucharki (słynne ciasto czekoladowe) o niewyparzonej gębie, ale złotym sercu. Sympatią obdarzyłam też panienkę Skeeter, której ambicje były równie wysokie jak wzrost, a pomysły równie niesforne (ach, te sedesy...) jak burza włosów na głowie. Z trudem odkładałam książkę w środku nocy.
Bardzo podobała mi się opowieść o kobietach, które odważyły się opowiedzieć o tym, jak wyglądają relacje czarnoskórych służących w domach białych państwa, a trzeba wiedzieć, że nie zawsze były prawidłowe. W książce chodzi nie tylko o problem segregacji rasowej i tolerancję, ale i ogólnie o różne aspekty relacji międzyludzkich.
Zawsze zwracam uwagę na język i narrację. Tu głos oddawany jest kolejno trzem bohaterkom, ale mamy też rozdział opowiedziany przez narratora zewnętrznego (relacja z balu charytatywnego). Co do języka, to rozumiem zastosowanie zabiegu stylizacji na prostą i nieraz błędną mowę osób niewykształconych, ale trochę drażniły mnie te wszystkie "dzisiej", "lubieją", "tutej" itp. Nie bardzo wiem, czemu pomoce domowe zwracały się per "panienko" do mężatych i dzieciatych kobiet- swoich chlebodawczyń.
Doceniam pokorę autorki, która w posłowiu opisała pobudki napisania tej powieści i dała do zrozumienia, że jej historia jest podobna do Skeeter, a ona sama spłaca pewien dług (względem swojej niani ). Zaznaczyła, że może napisała za wiele, a może za mało, nie rości sobie praw do wiedzy, jak czuły i co myślały czarnoskóre kobiety w latach 60-tych w Missisipi, czy w ogóle.
To fikcyjna opowieść, ale bardzo prawdziwa pod względem emocjonalnym. Ciepła, poruszająca, słodko - gorzka. Postawiłabym "Służące" na półce z prozą Fanny Flagg, tak mi się one kojarzą "klimatycznie" i nie chodzi mi tu tylko o Południe USA. Z całą pewnością nie zapomnę tej książki i gorąco ją polecam.
PS. Są książki, które prowadzą do innych książek. Tym razem kierunek brzmi: "Zabić drozda". No nie czytałam.
Słyszałam o niej wiele dobrego, i na pewno ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie brzmi bardziej niż zachęcająco! Z przyjemnością uzupełnię swoją wiedzę na temat amerykańskiego Południa:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Myślę, że Wam też przypadnie do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
Przeczytalam Twój tytul i przypomniala mi się niesamowita historia - modela i leha... pamiętasz?
OdpowiedzUsuńNo ba!
UsuńOglądałam tylko film i bardzo mnie poruszył, ale teraz sięgnę jeszcze po książkę. Masz rację, ta historia z pewnością warta jest przeczytania.
OdpowiedzUsuńDroga Anonimowa Osobo! Podobno w filmie okroili wątki, zatem tym bardziej warto poznać wersję książkową. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja, aż chce się sięgnąć po tę książkę!
OdpowiedzUsuń