piątek, 31 lipca 2015

Do kosza



Poniższy tekst napisałam jakiś czas temu na Konkurs - kartka z podróży  „Jeden przełomowy dzień życia”, już się nie przyda, więc niech sobie tu "leci".

Zderzenie

Droga Elu!
Dobrze wiesz, jak lubię święty spokój w zaciszu mojego wiejskiego domu, gdzie rozbrzmiewa radiowa Trójka, klawiatura stuka, a koty mruczą uroczo. Czasem jednak potrzebuję trochę ponapawać się „gwarem wielkiego miasta”. Przeobraziłam się więc w kobietę taką bardziej „światową”. Sukienka i makijaż poprawiły mi humor i dodały skrzydeł, może to śmiesznie brzmi, ale naprawdę działa. Pojechałam do Krakowa, ot tak, powłóczyć się bez celu po uliczkach, zajrzeć do  znajomych antykwariatów i księgarni, posiedzieć na plantach, wpaść do ulubionego „Pierwszego Lokalu Na Ulicy Stolarskiej Idąc na Lewo Od Małego Rynku”. I wyobraź sobie, że wpadłam, ale zanim tam na kawę – na Macieja L. Tak, tego samego, o którym właśnie pomyślałaś. Kopę lat nie widzieliśmy się, ale jak to mówią: góra z górą się nie zejdzie… Dosłownie zderzyliśmy się pod Wierzynkiem. Żałuj Elka, że nie widziałaś naszych zdziwionych min! Siłą sentymentu (oraz zderzenia, cha cha) poszliśmy na kawę. Na Stolarską.
Mieliśmy sobie co opowiadać, od liceum przecież upłynęło sporo lat. Gdzie się podziewałaś, co studiowałeś, bla bla bla. Aktualności, przy muzyce - o sporcie, lista przebojów, program radiowy z naszej pogawędki by ułożył. Tylko „ powtórki z rozrywki” nie było. Zupełnie nie wspominaliśmy o tamtej sytuacji…. Nie wracaliśmy do tego. Trudno powiedzieć, dlaczego. W ogóle zastanawiałam się, czy on pamięta… Ja pamiętałam, ale raczej nie zamierzałam poruszać tego tematu. Przynajmniej nie teraz.
Nie byłam Maćkiem tak oczarowana jak przed laty, ale przyznam, że czułam coś w rodzaju satysfakcji, gdy łowiłam zazdrosne spojrzenia dwóch kobiet siedzących przy stoliku obok. W końcu towarzyszył mi typ niemal jak z reklamy: wysoki, elegancki, wysportowany, ciemnooki, z lekko szpakowatymi włosami. Niekoniecznie „macho”, raczej taki gość, z którym można konie kraść. Mimo garnituru. Tu sobie wyobraź jak on w tych kancikach i kołnierzykach skacze przez ogrodzenie stadniny, a potem chwyta na lasso jakiegoś gniadego araba i cwałuje niczym Indianin po prerii… Głupia jestem, wiem. Ale ad rem.
Wyobraź sobie, że ktoś do Maćka zadzwonił. Okazało się, że jego kolega ma do oddania dwa niedrogie bilety na Majorkę, z pilnych przyczyn nie mogą z żoną jechać. Szukają kogoś w zamian ich, żeby bilety nie przepadły. Myślałam, że spadnę z krzesła, gdy Maciej rzucił lekko, jakby prosił o przysuniecie cukierniczki: „Słuchaj, a może my polecimy?”
To była propozycja całkiem na luzie, koleżeńska, bez zobowiązań. Nie wyobrażaj sobie, Elka, „niewiadomoczego”. Zgodziłam się spontanicznie. Sama nie wiedziałam, co mną kierowało. Miałam jednak dziwne przeczucie, że od tej decyzji wiele zależy.
Wylot był nazajutrz, toteż nie było chwili do stracenia. Załatwiłam opiekę moim kotom (zadzwoniłam do sąsiadki, która ma drugie klucze, już nieraz mi pomagała), w Galerii Kazimierz kupiłam strój kąpielowy, parę łachów, uzupełniłam kosmetyczkę. Nocowałam w hotelu. Sama. Elka, nie wyobrażaj sobie, mówiłam.
No i poszły konie po betonie, a raczej samolot pofrunął po niebie
Majorka okazała się rajsko piękna. Hotel - wygodny, komfortowy, Mieliśmy osobne pokoje, jeśli o to chcesz zapytać. Fantastycznie spędzaliśmy czas, zwiedzaliśmy, pływaliśmy, plaża, drinki z palemką, takie tam.. Dużo rozmawialiśmy: o muzyce, filmach, literaturze. Nawet zbieżny mamy gust, jak się okazuje. Plotkowaliśmy, a jakże. Trafiliśmy do małej kawiarenki, gdzie podają przepyszne makowe torty Obżeraliśmy się po uszy. …. Ta sielanka trwała krótko, bo tylko 3 dni, ale wiesz, warto było. Oderwaliśmy się od rzeczywistości, naładowaliśmy akumulatory. Byliśmy dla siebie parą kumpli, którzy dobrze się bawią.
A tamto sprzed lat? Cóż, w końcu udało nam się o tym porozmawiać. I nie uwierzysz, czego się dowiedziałam… Ech, gdyby można było cofnąć czas, gdyby nos Kleopatry był krótszy… Cóż… Marzenia… Wtedy ktoś nieźle namieszał między nami, ktoś uwierzył w fałszywe tony, ktoś odpuścił, ktoś uniósł się dumą… Potem nasze ścieżki rozeszły się. Zbyt daleko, zbyt szybko. Wciągnęło nas życie, inni ludzie, inne sprawy. Tamto pozostało w cieniu pamięci, otoczone mnóstwem pytajników.
Wróciłam do domu zmęczona, ale szczęśliwa. Kocury się ucieszyły. Sąsiadka dbała o nie jak o własne lecz wiesz, pańskie oko kota tuczy. Z Maciejem umówiliśmy się, że czasem będziemy się spotykać,  tak na kawę, czy do kina. Nie sądzę, żeby którekolwiek z nas liczyło na coś więcej niż przyjaźń. Nie wróciliśmy z Majorki jako para, choć pewnie tego się spodziewałaś. A tu masz babo placek. Z wyspy przywiozłam słomkowy kapelusz pełen wspomnień i marzeń. Powiesiłam go na ścianie nad biurkiem, niech mi przypomina majorkańskie chwile.
Tamten dzień w Krakowie, kiedy spontanicznie zdecydowałam się na  wyjazd z Maćkiem okazał się dla mnie szczególnie ważny, wręcz przełomowy. Doprowadził do tego, że rozliczyliśmy się z przeszłością. Postanowiłam napisać powieść. Opowiedzieć naszą historię ku pamięci, ku przestrodze. Może to komuś innemu pozwoli nie zaplątać ścieżek…
Trzymaj kciuki, aby nie opuściła mnie literacka wena. Kończę te moje bazgroły, bo zaraz wyruszam w drogę - wybieramy się z Maćkiem na kręgle.

Moc serdeczności!
- Paulina

2 komentarze:

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów