wtorek, 14 lipca 2015

"Dom przy alei Rothschildów" S. Zweig

Tę książkę wybrałam dość przypadkowo, tak intuicyjnie. Nazwisko autorki gdzieś mi "dzwoniło" i dopiero nota na skrzydełku okładki przypomniała mi, skąd je znam. Otóż Stefanie Zweig (1932-2014) jest autorką powieści "Nigdzie w Afryce", której ekranizacja została uhonorowana Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny w 2003 r. Czytałam i oglądałam.
Tym razem to nie autobiograficzna powieść niemieckiej pisarki żydowskiego pochodzenia (urodzonej w Głubczycach i mieszkającej  niegdyś we Wrocławiu) lecz pierwszy tom obyczajowej sagi rodzinnej.

Wyd. Marginesy
Spotkałam się już z głosami osób rozczarowanych książką, zawiedzionych  tym, że sporo tu mowy o kulinariach i modzie, że dużo detali,  mało wydarzeń, że za mało "sagi w sadze". Ja jednak nadal tkwię w zadowoleniu i wręcz zachwycie nad atmosferą tej powieści.
Owszem, tu akcja nie pędzi w zastraszającym tempie, wręcz przeciwnie - snuje się leniwie. Autorka skupia się na opisach, szczegółach, codzienności bohaterów. Nie ma tu wyjątkowo głębokiej psychologi postaci, łatwo zarzucić powierzchowność. Nie można jednak odmówić powieści uroku, klimatu, barwności. 
Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu taki styl narracji.  Trzeba mieć  zamiłowanie do nieśpiesznych fabuł, plastycznych opisów, detali, sentymentalizmu, do takiego "proustowskiego" skupiania się na smakach, kształtach, zapachach...
Mnie urzekł np. opis,  z którego aż "pachnie" owocami:
"Jak co roku w wakacje Josepha przyrządzała pierwszą marmoladę. Czerwona porzeczka oraz agrest z małej posesji w dzielnicy Seckbach, dostarczane przez pewnego mężczyznę z wózkiem i szpotawą stopą, wcześnie dojrzały i były większe niż zazwyczaj. Gdy Josepha mieszała w garach, w mieszkaniu i na schodach roztaczał się ów sycący zapach słodyczy i lata, który ożywiał każde kobiece serce. Kucharka była uszczęśliwiona, ale zarazem nieco zadziwiona sama sobą.
- Nie wiem - zwierzyła się chlebodawczyni, stojąc przy parującej kuchni - co się ze mną dzieje w tym roku. Mogłabym wekować tę marmoladę bez końca. Już nawet we śnie liczę słoiki i myję owoce. Ostatnio śniło mi się, że zabrakło cukru.
- Może to dlatego, że mój mąż i Otto tak często rozmawiają o wojnie - wysnuła przypuszczenie pani Betsy. - To musiało wywrzeć na ciebie jakiś wpływ."
(s. 111).
Zwrócił moją uwagę specjalny słój do miodu ("Szklana pszczoła rozpościerała brązowe skrzydełka na wieczku  musztardowego garnczka z miodem" - s. 136) - niezwykły pietyzm podawania i spożywania posiłków, tak rzadki w obecnych czasach. Przyznajcie, kto ma dziś osobny pojemnik do miodu i to z pszczołą... Ech, gdzie są niegdysiejsze śniegi...
Pierwszy tom obejmuje lata 1900-1917, a więc  wybuch pierwszej wojny światowej, schyłek pewnej epoki, a przynajmniej początek znacznych zmian w społeczeństwie, nowy porządek, niestety nie dla wszystkich korzystny.
Zweig opowiada o żydowskiej rodzinie Sternbergów z Frankfurtu. Głowa rodziny, Johann Isidor jest zamożnym i szlachetnym przedsiębiorcą, który małymi krokami od sklepiku pasmanteryjnego doszedł do bogactwa pozwalającego na zakup domu w prestiżowej dzielnicy, a nawet auta, będącego wówczas przywilejem nielicznych. Jego żona Betsy to kobieta wykształcona i pracowita, gospodyni pełną gębą, choć korzystająca z pomocy służby. Są i dzieci - pierworodny Otto, bliźniaki Erwin i Clara, rozbrajająca Victoria i najmłodsza Alice. Nie brakuje też majętnych ciotek. Ich życie to sielanka, zakłócona przez wojnę, która przerwała im pobyt w Baden Baden. I nie dane było malej Victorii posmakować śliwek w czekoladzie w złotych, szeleszczących papierkach... Patriotyczny obowiązek wezwał syna rodu do wojska, ale na cóż mu przyszło poświęcać się dla kraju, który tak im się odpłacił. Pojawiło się zarzewie antysemityzmu. Mimo to, Johann nadal kochał kraj, któremu przestał ufać.  
Wbrew pozorom bohaterowie przeżywają dramaty większe niż kwestia rodzaju mąki, z której upieczono świąteczną chałkę z warkoczem. Rzeczywistość wojenna każdemu z członków rodziny przyniosła brzemię trosk, trudnych wyborów oraz konieczności odnalezienia się w nowej sytuacji. Szkoda tylko, że autorka tych zagadnień nie wyeksponowała bardziej. 

"Dom przy alei Rothschildów" jest jak zbiór scenek z epoki, która odeszła bezpowrotnie na oczach bohaterów, to  fotografia tamtych czasów, gdy nad sielanką zawisła katastrofa, a szlachetni i porządni obywatele zostali umniejszeni tylko ze względu na swe żydowskie korzenie. 

Jak wspomniałam, nie każdemu będzie z tą powieścią po drodze. Zależy co kto lubi. Sama chętnie poznam dalsze dzieje Sternbergów i znów zanurzę się w opisy i sceny, gdzie czas się zatrzymał... Wiem, że wskazywane są powinowactwa z "Buddenbrookami" T . Manna - te tomy u mnie wciąż czekają na lekturę, więc ewentualne podobieństwo stylu sprawdzę innym razem.

1 komentarz:

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów