Wyd. Wielka Litera 2014 |
"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę", a nieszczęśliwi - topią smutki w strugach deszczu i alkoholu w nieco surowej acz malowniczej scenerii irlandzkiego miasteczka.
To nie jest słodka historyjka o kobiecie po przejściach, która wyjeżdża w świat i w górach nad jeziorem otwiera wymarzoną cukiernię, księgarnię czy pasmanterię, odnosi sukces, znajduje szczęście, miłość i następuje totalny happy end. To gorzka opowieść o długim i skomplikowanym procesie przeżywania żałoby i poczuciu niepowetowanej straty po tragicznym odejściu najbliższych, o (nie)radzeniu sobie z zaistniałą sytuacją, o tkwieniu we wspomnieniach, o trudnym i wręcz niewyobrażalnym powolnym powracaniu do "normalnego" funkcjonowania w społeczeństwie, do codziennych zajęć, pracy zawodowej. O pogrążaniu się w nie do końca może uświadomionej depresji. O tym, że trzeba dać sobie naprawdę dużo czasu, by po takiej traumie otworzyć się na innych i na świat, by pogodzić się ( w takim stopniu na ile to możliwe) z tym, co się stało.
Przeczytałam tę powieść w jeden wieczór, nieomal jednym tchem, w tym samym dniu, w którym wyjęłam ją ze skrzynki pocztowej. Stopień nieodrywalności od lektury wiele o niej świadczy - coś w niej przykuło moją uwagę tak, że zapominałam o wszystkim, a sterta prasowania leżała odłogiem. Chciałam od razu poznać historię Diane i przekonać się, jak sobie poradzi. Przyznam, że początkowo skusił mnie tytuł i okładka, ale w moim przypadku - nie żałuję lektury.
Nie twierdzę, że to wyjątkowa i rewelacyjna powieść osadzona w szerokich kontekstach, bo tak nie jest. Tak też chyba nie miało być. Jest to debiut literacki francuskiej psycholog klinicznej, Agnes Martin-Lugand. Nie każda książka, zwłaszcza debiutancka, musi być od razu perłą na miarę Nobla, czy - jako że bliższa ciału koszula.... - Nagrody Goncourtów. Czytelnicy chcą zwykłych, życiowych, nieprzekombinowanych i emocjonalnych opowieści - taką właśnie napisała francuska autorka i wydała własnym sumptem. Zaryzykowała, spełniła swoje marzenie i odniosła sukces - prawa do publikacji sprzedano do kilkunastu krajów.
Przyznam, że zaskoczyły i zdziwiły mnie nieco niektóre opinie o "Szczęśliwych ludiach...", a mianowicie, że to powieść zła, słaba, banalna - w moim odczuciu taka nie jest, ale zależy jakie kto ma oczekiwania i do czego porównuje. Czy jest to powieść schematyczna - można polemizować. Nie da się ukryć, że wystepują tu znane motywy (wyjazd - początkiem zmian, homoseksualny przyjaciel, "kto się czubi, ten się lubi" itp.).
Dobrze i zajmująco zrealizować schemat też jest sztuką, która nie wszystkim się udaje, według mnie Martin- Lugand się to udało.
Nie zgadzam się, ze stwierdzeniem, że to "marne romansidło". Nie odczytałam tego jako romans, ale jako opowieść o stracie i próbie pogodzenia się z rzeczywistością, o powracaniu do "normalności" chociaż już zawsze będzie inaczej... Przytyk: "w dodatku facet nazywa się Edward" - wydaje mi się bezzasadny, może komuś nie podobać się to imię, czy występować ono w innych utworach, ale w sumie imię jak imię, niejednemu psu Burek, za przeproszeniem.
Nie podzielam zdania, że tytuł jest zupełnie nie związany z treścią. Nie wszystko przecież musi być podane wprost, czasem trzeba sobie doczytać "między wierszami". Wolę też dziwaczne, zastanawiające, intrygujące tytuły niż proste i bezpośrednie nazwy, które szybko ulatują z pamięci ( czy to był domek czy dworek nad jeziorem, a może na wzgórzu, na wiśniowym, czy topolowym... itp. itd.)
"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to nazwa widniejąca na drzwiach kawiarni literackiej, którą prowadziła Diane, a od czasu wypadku nie przestąpiła jej progu, gdyż za bardzo kojarzy jej się ona z życiem sprzed tragedii. Nawet dźwięk dzwoneczka u wejścia przypomina jej małą Klarę. To, co dzieje się z lokalem pod nieobecność szefowej, w pewnym stopniu odpowiada jej stanowi ducha - jest tu pusto i brudno. Bohaterka zmagając się doświadczeniami losu, owszem, pija kawę i czyta książki ( m. in. The Good Life Jaya McInerneya, kryminał Arnaldura Indridasona, Kroniki San Francisco Arminsteada Maupina) ale nie czuje się szczęśliwa, co jest zrozumiałe w jej przypadku. Tu pojawia się pytanie - czy kiedyś uda się tej kobiecie odzyskać względny spokój i choć namiastkę utraconego szczęścia? Być może. Przed Diane jednak długa droga. I jakby dla niej są akurat słowa piosenki "Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest". Tylko nieraz potrzeba wiele czasu, by nauczyć się to dostrzegać.
Nie podzielam zdania, że tytuł jest zupełnie nie związany z treścią. Nie wszystko przecież musi być podane wprost, czasem trzeba sobie doczytać "między wierszami". Wolę też dziwaczne, zastanawiające, intrygujące tytuły niż proste i bezpośrednie nazwy, które szybko ulatują z pamięci ( czy to był domek czy dworek nad jeziorem, a może na wzgórzu, na wiśniowym, czy topolowym... itp. itd.)
"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to nazwa widniejąca na drzwiach kawiarni literackiej, którą prowadziła Diane, a od czasu wypadku nie przestąpiła jej progu, gdyż za bardzo kojarzy jej się ona z życiem sprzed tragedii. Nawet dźwięk dzwoneczka u wejścia przypomina jej małą Klarę. To, co dzieje się z lokalem pod nieobecność szefowej, w pewnym stopniu odpowiada jej stanowi ducha - jest tu pusto i brudno. Bohaterka zmagając się doświadczeniami losu, owszem, pija kawę i czyta książki ( m. in. The Good Life Jaya McInerneya, kryminał Arnaldura Indridasona, Kroniki San Francisco Arminsteada Maupina) ale nie czuje się szczęśliwa, co jest zrozumiałe w jej przypadku. Tu pojawia się pytanie - czy kiedyś uda się tej kobiecie odzyskać względny spokój i choć namiastkę utraconego szczęścia? Być może. Przed Diane jednak długa droga. I jakby dla niej są akurat słowa piosenki "Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest". Tylko nieraz potrzeba wiele czasu, by nauczyć się to dostrzegać.
Dla mnie ta książka to prosta opowieść o skomplikowanych sprawach. Romans nie stanowi jej meritum. Diane i Edward to dwoje samotników, zamkniętych w sobie i najeżonych, zatraconych w swym cierpieniu i przeżyciach z przeszłości, zagmatwanych emocjonalnie. Lgną do siebie, oswajają się nawzajem jak dzikie zwierzątka, nieufne, niepewne siebie. To, co dzieje się między nimi jest w sumie dla nich korzystne, ale czy to zaowocuje w przyszłości? Oboje stawiają krok do przodu, nie ma jednak pewności, co dalej.
Wbrew pozorom nie jest to opowieść smutna, choć wychodzimy od przygnębiających faktów. Bywa ironicznie, a za sprawą Judith i Feliksa, nawet zabawnie, czy chociaż "uśmiechnięto".
Zakończenie jest dość otwarte, pogodne i optymistyczne, ale nie daje ostatecznej odpowiedzi, pozostawiajac bohaterów i czytelników z nadzieją.
Wbrew pozorom nie jest to opowieść smutna, choć wychodzimy od przygnębiających faktów. Bywa ironicznie, a za sprawą Judith i Feliksa, nawet zabawnie, czy chociaż "uśmiechnięto".
Zakończenie jest dość otwarte, pogodne i optymistyczne, ale nie daje ostatecznej odpowiedzi, pozostawiajac bohaterów i czytelników z nadzieją.
Oczami wyobraźni widzę filmową wersję "Szczęśliwych ludzi..." - W rolach głównych - Meg Ryan jako eteryczna Diane oraz Colin Firth jako gburowaty Edward. Do przebojowej roli Feliksa jeszcze nie mam kandydata. W literackich skojarzeniach ( np. pod względem klimatu, motywu, emocji) przyszły mi na myśl trochę "Wichrowe wzgórza", trochę "Łatwopalni", jakoś też mi pasuje C. Ahern głównie poprzez pryzmat "PS. Kocham Cię.", poniekąd także - pozostając wśród francuskiej literatury - "Lista moich zachcianek" G. Delacourta, a może i nawet opowiadania E. E. Schmitta.
"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to, powtórzę, prosta opowieść o skomplikowanych sprawach, taka, którą się po prostu pochłania. Emocjonalna, niegłupia, kobieca. Pozornie lekka, ale swój ładunek posiada. Podobała mi się o niebo bardziej niż np."Wiśniowy Klub Książki".
Może nie każdy zapamięta tę lekturę, ale ja tak. Stawiam jej plusa, bo zgadzam się, że:
"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to, powtórzę, prosta opowieść o skomplikowanych sprawach, taka, którą się po prostu pochłania. Emocjonalna, niegłupia, kobieca. Pozornie lekka, ale swój ładunek posiada. Podobała mi się o niebo bardziej niż np."Wiśniowy Klub Książki".
Może nie każdy zapamięta tę lekturę, ale ja tak. Stawiam jej plusa, bo zgadzam się, że:
"W waszym życiu też chyba nie zawsze jest miejsce i czas , żeby czytać Sartre'a w oryginale od tyłu i do góry nogami"
( D. Masłowska, Kochanie, zabiłam nasze koty..., s. 5)
***
PS. A teraz idę czytać Prousta. W oryginale, od tyłu i do góry nogami! P.A.
no właśnie, właśnie, prosta powieść o skomplikowanych sprawach-dobrze to ujęłaś, też tak odbieram tę książkę. A z tym Proustem, to prawie się nabrałam ;P
OdpowiedzUsuńNo to piąteczka!
UsuńA co do Prousta, to owszem, żartowałam, ale tylko dlatego, że nie mam go na stanie, ani nie mam wiele czasu na wnikliwe czytanie. Teraz to mi wchodzą najlepiej romanso-obyczaje, ale wkrótce będzie zmiana repertuaru.
Łykam. PS. czy ty raz możesz napisać gorszą recenzję, żeby mi zrobić przyjemność? ;) ;) ;) tak ciągle mam kompleksy....
OdpowiedzUsuńWspółczesna proza francuska!!! wyobraź sobie, że o Tobie myślałam ;-)
UsuńPS. Następnym razem napiszę streszczenie i dodam tylko, że "autorka ma potencjał" i że mi się podobało, ale "czegoś mi zabrakło" ;-D
A wczoraj czytałam właśnie opinię bardzo negatywną na jej temat. Dzisiaj Twoja mnie zachęca - może ta wczorajsza to w związku z Prima Aprilis? Świetna recenzja, a ja chyba poczekam na inne opinie (chociaż nie do końca będę się nimi sugerować) i zdecyduję czy jednak chcę się zapoznać z lekturą.
OdpowiedzUsuńWiem, że są różne opinie o tej książce, bo sama polemizuję z niektórymi stwierdzeniami. Mi się akurat podobało, trafiła ta powieść w dobry moment, ale nie każdemu może być z nią po drodze.
UsuńPrzeczytam, bo jestem ciekawa jak obcokrajowcy widzą Irlandię. W końcu też jestem tu obca, chociaż swoja. Ebola sobie sprawię
OdpowiedzUsuńBardzo na czasie pomyłka nie Ebola a ebooka oczywiscie
UsuńBroń Boże ebola, lepiej etolę,
Usuńale doprawdy - ebooka wolę!
Nie spodziewaj się jakoś rozbudowanego obrazu tej Irlandii, ani obyczajówki na poziomie np. Meaeve Binchy. Dzieląc "czytadełka" na fajne, takie sobie i niekoniecznie, to akurat ja zaliczam do tych fajnych.