wtorek, 1 kwietnia 2014

"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" A. Martin- Lugand

Wyd. Wielka Litera 2014

"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę", a nieszczęśliwi - topią smutki w strugach deszczu i alkoholu w nieco surowej acz malowniczej scenerii irlandzkiego miasteczka.

To nie jest słodka historyjka o kobiecie po przejściach, która wyjeżdża w świat i  w górach nad jeziorem otwiera wymarzoną cukiernię, księgarnię czy pasmanterię, odnosi sukces, znajduje szczęście, miłość i następuje totalny happy end. To  gorzka  opowieść o długim i skomplikowanym procesie przeżywania żałoby i poczuciu niepowetowanej straty po tragicznym odejściu najbliższych, o (nie)radzeniu sobie z zaistniałą sytuacją, o tkwieniu we wspomnieniach, o trudnym i wręcz niewyobrażalnym powolnym powracaniu do "normalnego" funkcjonowania w społeczeństwie, do codziennych zajęć, pracy zawodowej. O pogrążaniu się w nie do końca może uświadomionej depresji. O tym, że trzeba dać sobie naprawdę dużo czasu, by po takiej traumie otworzyć się na innych i na świat, by pogodzić się ( w takim stopniu na ile to możliwe) z tym, co się stało.

Przeczytałam tę powieść w jeden wieczór, nieomal jednym tchem,  w tym samym dniu, w którym wyjęłam ją ze skrzynki pocztowej. Stopień nieodrywalności od lektury wiele o niej świadczy - coś w niej przykuło  moją uwagę tak, że zapominałam o wszystkim, a sterta prasowania leżała odłogiem. Chciałam od razu poznać historię Diane i przekonać się, jak sobie poradzi. Przyznam, że początkowo skusił mnie tytuł i okładka, ale w moim przypadku - nie żałuję lektury.

Nie twierdzę, że to wyjątkowa i rewelacyjna powieść osadzona w szerokich kontekstach, bo tak nie jest. Tak też chyba nie miało być. Jest to debiut literacki francuskiej psycholog klinicznej, Agnes Martin-Lugand. Nie każda książka, zwłaszcza debiutancka, musi być od razu perłą na miarę Nobla, czy - jako że bliższa  ciału koszula.... - Nagrody Goncourtów. Czytelnicy chcą zwykłych, życiowych, nieprzekombinowanych i emocjonalnych opowieści - taką właśnie napisała francuska autorka i wydała własnym sumptem. Zaryzykowała, spełniła swoje marzenie i odniosła sukces - prawa do publikacji sprzedano do kilkunastu krajów.
Przyznam, że zaskoczyły i zdziwiły mnie nieco niektóre opinie o  "Szczęśliwych ludiach...", a mianowicie, że to powieść zła, słaba, banalna - w moim odczuciu taka nie jest, ale zależy jakie kto ma oczekiwania i do czego porównuje. Czy jest to powieść schematyczna  - można polemizować. Nie da się ukryć, że wystepują tu znane motywy (wyjazd - początkiem zmian, homoseksualny przyjaciel,  "kto się czubi, ten się lubi" itp.).
Dobrze i zajmująco zrealizować schemat też jest sztuką, która nie wszystkim się udaje, według mnie Martin- Lugand się to udało. 
Nie zgadzam się, ze stwierdzeniem, że to "marne romansidło". Nie odczytałam tego jako romans, ale jako opowieść o stracie i próbie pogodzenia się z rzeczywistością,  o powracaniu do "normalności" chociaż już zawsze będzie inaczej...  Przytyk: "w dodatku facet nazywa się Edward" - wydaje mi się bezzasadny, może komuś nie podobać się to imię, czy występować ono w innych utworach, ale w sumie imię jak imię, niejednemu psu Burek, za przeproszeniem.

Nie podzielam zdania,  że tytuł jest zupełnie nie związany z treścią. Nie wszystko przecież musi być  podane wprost, czasem trzeba sobie doczytać "między wierszami". Wolę też dziwaczne, zastanawiające, intrygujące tytuły niż proste i bezpośrednie nazwy, które szybko ulatują z pamięci ( czy to był domek czy dworek nad jeziorem, a może na wzgórzu, na wiśniowym, czy topolowym... itp. itd.)
"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to nazwa widniejąca na drzwiach kawiarni literackiej, którą prowadziła Diane, a od czasu wypadku nie przestąpiła jej progu, gdyż za bardzo kojarzy jej się ona z życiem sprzed tragedii. Nawet dźwięk dzwoneczka u wejścia przypomina jej  małą Klarę. To, co dzieje się z lokalem pod nieobecność szefowej, w pewnym stopniu odpowiada jej stanowi ducha - jest tu pusto i brudno. Bohaterka zmagając się  doświadczeniami losu, owszem, pija kawę i  czyta książki ( m. in. The Good Life Jaya McInerneya, kryminał Arnaldura Indridasona, Kroniki San Francisco Arminsteada Maupina) ale nie czuje się  szczęśliwa, co jest zrozumiałe w  jej przypadku.  Tu pojawia się pytanie  - czy kiedyś uda  się tej kobiecie odzyskać względny spokój i choć namiastkę utraconego szczęścia? Być może. Przed Diane jednak długa droga. I jakby dla niej są akurat słowa piosenki "Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest". Tylko nieraz potrzeba wiele czasu, by nauczyć się to dostrzegać.

Dla mnie ta książka to prosta opowieść o skomplikowanych sprawach. Romans nie stanowi jej meritum. Diane i Edward to dwoje samotników, zamkniętych w sobie i najeżonych, zatraconych w swym cierpieniu i przeżyciach z przeszłości, zagmatwanych emocjonalnie. Lgną do siebie, oswajają się nawzajem  jak dzikie zwierzątka, nieufne, niepewne siebie. To, co dzieje się między nimi jest w sumie dla nich korzystne, ale czy to zaowocuje w przyszłości? Oboje stawiają krok do przodu, nie ma jednak pewności, co dalej.
Wbrew pozorom nie jest to opowieść smutna,  choć wychodzimy od przygnębiających faktów. Bywa ironicznie, a za sprawą Judith i Feliksa, nawet zabawnie, czy chociaż "uśmiechnięto".
Zakończenie jest dość otwarte, pogodne i optymistyczne, ale nie daje ostatecznej odpowiedzi, pozostawiajac bohaterów i czytelników z nadzieją.

Oczami wyobraźni widzę filmową wersję "Szczęśliwych ludzi..." - W rolach głównych - Meg Ryan jako eteryczna Diane oraz Colin Firth jako gburowaty Edward. Do przebojowej roli Feliksa jeszcze nie mam kandydata. W literackich skojarzeniach ( np. pod względem klimatu, motywu, emocji) przyszły mi na myśl trochę "Wichrowe wzgórza", trochę "Łatwopalni", jakoś też mi pasuje C. Ahern głównie poprzez pryzmat "PS. Kocham Cię.", poniekąd także - pozostając wśród francuskiej literatury - "Lista moich zachcianek" G. Delacourta, a może i nawet opowiadania E. E. Schmitta.

"Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" to, powtórzę, prosta opowieść o skomplikowanych sprawach, taka, którą się  po prostu pochłania. Emocjonalna, niegłupia, kobieca. Pozornie lekka, ale swój ładunek posiada. Podobała mi się o niebo bardziej niż  np."Wiśniowy Klub Książki".
Może nie każdy zapamięta tę lekturę, ale ja tak. Stawiam jej plusa, bo zgadzam się, że:
"W waszym życiu też chyba nie zawsze jest miejsce i czas , żeby czytać Sartre'a w oryginale od tyłu i do góry nogami"   
( D. Masłowska, Kochanie, zabiłam nasze koty..., s. 5) 


 ***
PS. A teraz idę czytać Prousta. W oryginale, od tyłu i do góry nogami!
P.A.



9 komentarzy:

  1. no właśnie, właśnie, prosta powieść o skomplikowanych sprawach-dobrze to ujęłaś, też tak odbieram tę książkę. A z tym Proustem, to prawie się nabrałam ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to piąteczka!
      A co do Prousta, to owszem, żartowałam, ale tylko dlatego, że nie mam go na stanie, ani nie mam wiele czasu na wnikliwe czytanie. Teraz to mi wchodzą najlepiej romanso-obyczaje, ale wkrótce będzie zmiana repertuaru.

      Usuń
  2. Łykam. PS. czy ty raz możesz napisać gorszą recenzję, żeby mi zrobić przyjemność? ;) ;) ;) tak ciągle mam kompleksy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczesna proza francuska!!! wyobraź sobie, że o Tobie myślałam ;-)

      PS. Następnym razem napiszę streszczenie i dodam tylko, że "autorka ma potencjał" i że mi się podobało, ale "czegoś mi zabrakło" ;-D

      Usuń
  3. A wczoraj czytałam właśnie opinię bardzo negatywną na jej temat. Dzisiaj Twoja mnie zachęca - może ta wczorajsza to w związku z Prima Aprilis? Świetna recenzja, a ja chyba poczekam na inne opinie (chociaż nie do końca będę się nimi sugerować) i zdecyduję czy jednak chcę się zapoznać z lekturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że są różne opinie o tej książce, bo sama polemizuję z niektórymi stwierdzeniami. Mi się akurat podobało, trafiła ta powieść w dobry moment, ale nie każdemu może być z nią po drodze.

      Usuń
  4. Przeczytam, bo jestem ciekawa jak obcokrajowcy widzą Irlandię. W końcu też jestem tu obca, chociaż swoja. Ebola sobie sprawię

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo na czasie pomyłka nie Ebola a ebooka oczywiscie

      Usuń
    2. Broń Boże ebola, lepiej etolę,
      ale doprawdy - ebooka wolę!

      Nie spodziewaj się jakoś rozbudowanego obrazu tej Irlandii, ani obyczajówki na poziomie np. Meaeve Binchy. Dzieląc "czytadełka" na fajne, takie sobie i niekoniecznie, to akurat ja zaliczam do tych fajnych.

      Usuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów