Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 czerwca 2024

"Mała draka w fińskiej dzielnicy" Marta Kisiel

 


'Mała draka w fińskiej dzielnicy"? Jestem na TOTAL TAK!

Uwielbiam Martę Kisiel - za jej osobowość, poczucie humoru, umiejętność zabawy słowem, zamiłowanie do romantyzmu i mitologiczne nawiązania. Nigdy nie przepadałam za fantastyką, ale przepadłam w serii "Małe Licho...". Spodobał mi się zarówno fantastyczny, słowiański cykl "Dożywocie" , jak i cykle komediowe - "Autokorekta" i "Tereska Trawna'. Nie znam jeszcze zupełnie  cyklu 'wrocławskiego', wydaje mi się, że właśnie on stanowi  poważną odsłonę twórczości tej autorki. Pozostałe bowiem -  są nie tyle niepoważne, co zwariowane, szalone, zabawne.


"Mała draka w fińskiej dzielnicy" to najbardziej pokręcona i 'porąbana' książka, jaką ostatnio czytałam, taka na wskroś 'kiślowa", rewelacyjnie niwelująca stresy i smutki codzienności, skutecznie zajmująca głowę, relaksująca, bawiąca do łez, ale i skłaniająca do refleksji i wzruszeń. Ostatnio furorę robi określenie 'kocykowa', no niech będzie.
Generalnie jest to komedia mocno fantastyczna, ale jednocześnie bardzo życiowa - podejmująca temat pokolenia, które ma poczucie porażki w zderzeniu z dorosłością,  czy problem ze znalezieniem własnej drogi, a także wątek przyjaźni, śmierci, straty, pogodzenia się z odejściem bliskiej osoby.
 
To opowieść o przyjaciołach z dzieciństwa i ich babciach, mieszkających w fińskich domkach w dzielnicy Starego Deszczna. Zarówno wnuki jak i seniorki noszą nietypowe, rzadko spotykane imiona (np. Dalia, Nadzieja, Krystal, Bambi...), przez to też na pewno o nich nie zapomnimy po lekturze, ani nie pomylimy. Każda z postaci jest inna, różnią się charakterem, wyglądem, nastawieniem do życia, a nawet... statusem ontologicznym, że tak to ujmę.

To też opowieść o powrotach i odejściach, w różnym znaczeniu.
Do tego mamy motyw atrakcji turystycznych i ich znaczenia dla rozwoju lokalnej społeczności, w tym mały sklepik z pamiątkami i rękodziełem, a także zorzę polarną, krwiożercze kiwi, sabat, rosołek, szydełkowanie, czarodziejski młynek i tajemnicę z przeszłości. Brzmi absurdalnie? Cóż, w tym szaleństwie jest metoda! Mitologia fińska, magia, życiowa mądrość i ciepełko!
Bywa nieco przewidywalnie, ale ogólnie jest nietuzinkowo, humorystycznie, wzruszająco. Ta jazda na wariackich papierach prowadzi nas do domu.


 

czwartek, 31 marca 2016

Zwariowany teatr Piny

Wiosnę powitałam w tym roku lekturą najnowszej powieści z serii "Babie lato". Jej autorka, Maciejka Mazan do tej pory pozostawała nieco w cieniu, nawet założę się, że większość czytelników nie ma pojęcia, kto zacz. Nie ukrywajmy, nazwiska tłumaczy przeważnie nie są powszechnie znane, a szkoda, bo to od nich w dużej mierze zależy jakość dzieła przekładanego z obcego języka. Maciejka Mazan jest tłumaczką książek, musicali i piosenek, reżyserką, autorką dwóch książek dla dzieci oraz musicalu "CASTING", a w swoim translatorskim dorobku ma m.in. słynny "Shantaram" G.D. Robertsa.
"Pina, zrób coś!" to jej powieściowy debiut.


 Jeśli chcecie dowiedzieć się, co sądzę o tej książce, zapraszam  tutaj:/klik/

sobota, 27 lutego 2016

"Lesio", czyli czemu kwiczę nocą i czytam wg hasła

Nie jestem "chmielewskolubna", o czym szerzej we wpisie:
http://agnestariusz.blogspot.com/2013/02/cae-zdanie-o-chmielewskiej.html
Do wspominanej tam książki "Wszystko czerwone" jeszcze nie dotarłam, ale pojawiła się sposobność, aby wreszcie przeczytać też polecanego "Lesia". Miałam na półce własny egzemplarz, zakupiony ongiś tanio jako pierwszy tom kolekcji "Królowa polskiego kryminału". Hmmm, to takie kryminały nie-kryminały, ale koronę jednak bym jej zostawiła. Bo wiecie... Teraz pełno przebierańców, coraz trudniej o oryginał.
Odnośnie samego "Lesia":
-  wydana po raz pierwszy w 1973 r., wielokrotnie wznawiana, podtytuł "Powieść-nie da się ukryć-humorystyczna";
- składa się z  3 części -opowiadań, połączonych tymi samymi postaciami
-  rzecz rozgrywa się w środowisku architektów, polskie realia lat 60. XX w.
- bohaterowie:
Lesio - wieczny spóźnialski, zdolny leń, nieobliczalny pechowiec - kombinator, beznadziejnie zakochany w Barbarze, Barbara - piękna, sprytna, "gwiazda", Janusz, Karolek, kierownik pracowni Hipolit  (Hipcio), naczelny inżynier Zbyszek, kadrowa Matylda, Duńczyk Bjorn - nowy pracownik.
- humor sytuacyjny, słowny, absurdalny
- wydarzenia: "zamach" na kadrową, heca z lodami, "wygrana" w totolotka, "napad" na pociąg, prace w plenerze - wykradzenie matrycy, udział w przedstawieniu, spotkanie z buhajem....

Nie spodziewałam się takiego uroczego ubawu. Co się naśmiałam, to moje. Czytałam sobie w niedużych dawkach, przeważnie późną porą, kwiczałam ze śmiechu i ocierałam łzy. Jak nie dialogi z cudzoziemcem, to znowu heca z telegramem, zresztą, co ja będę wyliczać. Kupa śmiechu i tyle. Lepszej komedii w życiu nie czytałam. Bardzo mi się ostatnio przydała taka rozrywkowa lektura.


A teraz kilka zdań o tym, dlaczego akurat teraz sięgnęłam po "Lesia". Otóż ta książka ślicznie mi pasowała do zabawy-wyzwania "Pod hasłem", który prowadzi Ejotek. Hasło na luty, jakie wymyśliła pomysłowa kobieta to...."medium rare". Czy miała to być średnio wysmażona powieść? Hi, hi, niekoniecznie.  Pozwólcie, że zacytuję "wykładnię" hasła:
 
http://czytelnicza-dusza.blogspot.com/2016/02/podsumowanie-stycznia-i-haso-na-luty.html
"Aby zaliczyć lutową odsłonę należy przeczytać książkę, której (na poniższe punkty patrzymy na zasadzie "albo", czyli wystarczy że książka będzie zaliczała się do jednej wytycznej):
  • wszystkie litery tytułu na okładce mają kolor czerwony
  • litery tytułu nie są czerwone, ale "cieknie" z nich krew (widać krople lub smugi)
  • imię lub nazwisko autora będzie "krwiste" 
  • imię i nazwisko autora będzie miało czerwone litery
  • wyraz lub wyrazy tytułu będą "krwiste" np. czynność w wyniku której widać krew lub wyrazy będące stricte mięsem (zaliczę nie tylko wołowinę)"
     
Widzicie zatem, że "Lesio" wpasował się idealnie - zarówno pod kątem koloru liter, jak i poziomem "zakręcenia".

Ciekawe, co będzie w marcu.....
Przyłączycie się? (link)

środa, 28 października 2015

Ku radości i do śmiechu /Edytowano/

Tak sobie pomyślałam, że od czasu do czasu pobazgrzę sobie na blogu o tym i owym, bo choć nikt mi tego wprost nie powiedział, to zdaję sobie sprawę, że "suche" posty z linkiem do  mojej recenzji opublikowanej gdzieś tam w internetach, na dłuższą metę mogą być irytujące.
Ostatnio jestem dość zagubiona w książkach, mam tyle smacznych kąsków, że czuję się identycznie jak ten fredrowski osiołek. A propos, to miałam pokazać stosik. Pieczołowicie poznosiłam i ułożyłam książki, zrobiłam zdjęcie, podłączyłam aparat i "wycięłam" foto, tylko, jak się okazało ( następnego dnia, kiedy chciałam przygotować wpis) nie "wkleiłam" go nigdzie. Muszę więc od nowa... Tylko już nie będzie wszystkich książek wtedy, bo "Z  Pokorą przez życie" zawiozłam już mamie do czytania.
Zatem stosik będzie next time, a tymczasem...
Czy są na sali fani twórczości Nicolasa Sparksa?
Przyznam, że sama jeszcze nic tego autora nie czytałam (chyba, bo mogę nie pamiętać, jeśli czytałam coś dawno temu w ilościach hurtowych), ale oczywiście kojarzę, a to głównie za sprawą filmowych adaptacji jego powieści (oglądałam np. "List w butelce").
Dla tych, którzy lubią książki Sparksa oraz dla tych, którzy mają ochotę zapoznać się z nimi, szykuje się nie lada gratka. Otóż już wkrótce w kioskach pojawi się kolekcja. Prawda, ze śliczna? ;-)
Pod wyrazem "kolekcja" był link do strony z kolekcją-prenumeratą, niestety - i tu dziękuję Magdalenardo za czujność i najmocniej przepraszam - sprowadził ten link na manowce i to paskudne. Nie miałam o tym zielonego pojęcia, a już bynajmniej - złych intencji. Teraz  sama wypróbowałam  link i pokazuje "błąd serwera". Ki diabeł? W związku z tym kolekcji poszukajcie sobie sami w sieci. Odlinkowałam to podejrzane.




Na pewno kupię sobie coś z tej serii, całości nie planuję. Wybiórczo także zamierzam nabywać publikacje z kolekcji "Wszystkie oblicza kobiety", mam już 1 i 2 tom. "Szepty" - akurat w trakcie lektury. Powieści są, moim zdaniem, dobrane tu od Sasa do Lasa, ale może to i dobrze, bo każdy znajdzie coś dla siebie, coś starszego, coś nowszego... Zapoluję na "Harpię" i "Złote nietoperze". Coś jeszcze polecacie? "Modliszkę" już czytałam.

Powyższe informacje były ku radości czytelnika-kolekcjonera, teraz  to obiecane w tytule "do śmiechu". Spokojnie, dowcipów opowiadać nie będę, bo nie potrafię, za to podrzucę link do mojej recenzji przezabawnej komedii, a mianowicie powieści "Klątwa utopców" Iwony Banach. Zapraszam na łamy magazynu  "Życie i pasje".  
A teraz lecę nadrabiać zaległości w czytaniu i pisaniu.
Pa!

środa, 15 lipca 2015

"Trzy panie w samochodzie, czyli sekta olimpijska" M. Thiele


Ten tomik z serii "Babie Lato" wydany w ubiegłym roku trzymałam sobie na zapas i właśnie go "skonsumowałam", z uśmiechem i w dobrym nastroju. Jego autorką jest Małgorzata Thiele, kobieta dojrzała, debiutantka w dziedzinie literatury, laureatka  konkursu Naszej Księgarni. 

Od razu powiem, że tytuł - choć stanowiący ewidentne nawiązanie literackie (swoją drogą muszę w końcu przeczytać tego Jerome;-) ) - powinien iść do poprawki. Bohaterki, czyli Marta (narratorka całej opowieści), Bożena i Jolka to nie żadne spokojne i eleganckie "panie", tylko dziarskie, szalone "baby", które dadzą sobie radę w każdych okolicznościach przyrody. Wszystkie są o krok od półwiecza, ale wiek naprawdę nie ma znaczenia. Zainspirowane przez koleżankę z dawnej klasy, Olimpię, planują wyprawę do niej w odwiedziny do Portugalii. W związku z tym "ćwiczą" i urządzają sobie małe wycieczki krajoznawcze. Nie obywa się bez przygód. A to muszą na odludziu raptem znaleźć wodę do chłodnicy. Kawa nie nie nadaje. A to "ciotkują" autostopowiczowi w  kłopocie. Albo spotykają w opustoszałym miasteczku dziwne postaci w futrach i maskach... i same zostają... ha, nie powiem kim.

Marta jest rozwódką, pracuje w bibliotece, taka z niej raczej szara myszka, ale potrafi złapać wiatr w żagle. Barbara to taka "kwoka", nieustannie troszcząca się o dorosłych synów i lubiąca  wpaść na kawę z ciastkiem. Jola  - artystka o barwnej duszy dopełnia ten tercet znakomicie. Ich "guru" stanowi Olimpia, która chyba nawet nie przypuszczała, że jej pojawienie się w  rodzinnych stronach i spotkanie z koleżankami, tak zainspiruje i zmotywuje je do działania. Gdyby nie Olimpia, nie zebrałyby się i nie odbyły swoich wyjazdów, nie przeżyły tylu przygód, nie poznały tylu ludzi...

Początkowo miałam wątpliwości, bo liczyłam na zabawną lekturę, a było tak średnio-nijako i mocno obyczajowo. Na szczęście potem się rozkręciło, ruszyło z kopyta i choć nie pękałam ze śmiechu, to czytałam z przyjemnością i uśmiechem. Z Martą, Bożena i Jolą nie dało się nudzić! Sekta olimpijska daje czadu!

"Trzy panie..." cieszą humorem słownym i sytuacyjnym, literackimi nawiązaniami, wartkością i lekkością, w której osadzone są ważne życiowe sprawy. To przesympatyczna, kolorowa opowieść o przyjaźni,  z wątkiem uczuciowym. O tym, że często nie dostrzegamy tego, co mamy przed samym nosem, a pozory - jakże mylą! Dodatkowo książkę  z przymrużeniem oka mogę polecić fanom twórczości Jerzego Dychawskiego, autora słynnej trylogii o jędzonie ;-)  i powiem, że postać Nagieta okazała się kimś wyjątkowym dla jednej z bohaterek powieści Małgorzaty Thiele. 



Po książkę sięgnęłam, by zrealizować lipcowe zadanie  wyzwania-zabawy "Pod hasłem". Tym razem mamy przeczytać 3 książki autorów o tym samym imieniu. U mnie padło na Małgorzaty.
Ciekawe, czy ktoś trafnie " obstawi" pozostałe nazwiska pisarek i tytuły.

"Moralność pani Piontek" - dobry humor na początek

Okładka książki Moralność pani PiontekSłuchaj, Krystyna... jeśli szukasz jakiejś sympatycznej, zabawnej i lekkiej lektury na wakacyjny wyjazd, do czytania na plaży, na ławce w parku, czy na ciasnym, ale własnym balkonie, to bez dwóch zdań wybierz "Moralność pani Piontek". Nie, nie Dulskiej. Wiem, że tak się od razu ten tytuł kojarzy, ale to zupełnie inna para kaloszy. Tylko ostrzegam cię, mąszeri, gdy będziesz czytała w miejscu publicznym, weź pod uwagę, iż mogą wystąpić niekontrolowane wybuchy śmiechu, a co za tym idzie, rozmaite reakcje osób postronnych. Jedni spojrzą na ciebie jak na ufoludka, który nie dość, że czyta, to jeszcze chichocze. Drudzy popukają się w czoło i obejdą szerokim łukiem, a inni - oby tacy się trafili - może podejdą i zapytają, co też takiego czytasz... , zainteresują się i pobiegną do księgarni...

Wróćmy do Piontek. Wiem, mąszeri, dziś jest środa, ale mi nie przerywaj. Gertruda jest z domu Piontek, a nosi po mężu znamienite nazwisko Poniatowska i stara się być ze wszech miar arystokratyczną. Jest też despotyczna, bo nie może się pogodzić z faktem, że jej ukochany i jedyny syn, Augustyn Poniatowski, który co prawda zgodnie z jej marzeniem został lekarzem, ale o zgrozo - ginekologiem, wyprowadził się był.
Co więcej, zamieszkał (niekoniecznie z własnej woli) wspólnie z jakąś "lafiryndą". Która oczywiście żadną taką nie była, ale przecież pani Gertrudzie (harpii i piranii) nie wytłumaczysz... co innego, gdyby współlokatorka była dziedziczką fortuny, hektarów ziemi i stadniny koni...  - według wersji Cyryla. Przebrzydłego. Kumpla najlepszego.
Augustyn nie miał lekko ze swoją szanowną rodzicielką, ale i jego ojciec, Romuald miał przechlapane z małżonką, której na dobrą sprawę ciągle pobłażał wielkopańskie maniery i dziwactwa. Nawet pogodził się z widniejącym w garderobie strojem do trumny. Ze szpilkami Louboutine o czerwonej podeszwie włącznie. No co... musi być szykownie do grobowej deski!

Ale słuchaj, Krystyna, co ja ci będę opowiadać!!! Sama sobie przeczytaj. To naprawdę śmieszna powieść, komedia pomyłek, z motywem qui pro quo, oczywiście ze szczęśliwym zakończeniem. I wiesz, mąszeri,  wszystkie, absolutnie wszystkie postaci da się lubić. I tego Cyryla, o którym można powiedzieć , że w końcu przyszła kryska na Matyska. Na Cyryska :D  I Anulę, która "chciała, to sobie wzięła". I Anitę - pracowitę. ;-) I pana Romualda poczciwego i panią Janinkę zaczytaną i nawet Halinę, która  - zapewne o tym nie wiedząc - stała się spiritus movens całej hecy. Oczywiście także Gertrudę, mimo jej dziwactw i uciążliwości. Bo przecież chciała dobrze....

Fabuła nie jest skomplikowana, problematyka niespecjalnie poważna (choć jest pewna istotna kwestia), ale taki jest urok komedii. Grunt, że podczas lektury można świetnie się bawić, wplecione zostały także różne anegdoty i wesołe historyjki, np. ta o haśle "jesienny liść", "o zakopanym piesku" i "zabawie w pogrzeb".
Wiem, brzmi upiornie, ale zobaczysz, uśmiejesz się setnie. Stawiam tej książce ogromnego plusa za motyw książkowy (King, Sparks, Musso - autorka przemyciła swoich ulubieńców, hihihi) oraz za porcelanę z Ćmielowa.  Fabryka powinna ufundować pisarce chociaż pamiątkowy kubek za promocję :-)

To już wiesz, Krystyna, co będzie znakomitą lekturą na poprawę humoru, czy utrzymanie dobrego nastroju. Mam nadzieję, że Magdalena Witkiewicz jeszcze nie raz rozbawi nas do łez. Wiem, że coś się szykuje na jesień, ale tym razem raczej będzie bardziej obyczajowo i romantycznie.
A gdyby komuś zabrakło lekkich i zabawnych historii, to już wkrótce opowiem o kolejnej....


piątek, 30 stycznia 2015

Po macoszemu

Natasza Socha „Macocha” Wyd. FILIA 2014

Okładka książki Macocha
Nie miałam tej książki w planach, ale skoro akurat napatoczyła się w bibliotece, no to czemu nie… Przeczytałam ją właściwie od  ręki, znaczną część w okolicach obiadu, wieczorem dokończyłam. Kilkadziesiąt stron leciało migiem. Taki typ. W dodatku w formie zapisków z pamiętnika. Zachwycona nie jestem, ale co się pośmiałam – to moje!

Na początku strasznie mnie irytowała bohaterka – narratorka. Wykreowana została na infantylną, egoistyczną, próżną istotę. Rozumiem, że to wszystko  w zabawnej, humorystycznej konwencji, ale bez przesady…. Zgadzam się, że pewnie trudno było Romie emanować radością i entuzjazmem, gdy nagle jej sytuacja domowa uległa zmianie. A mianowicie: przyjechała nastoletnia córka jej męża (z pierwszego małżeństwa) z zamiarem zamieszkania u nich. Ale te „mordercze” plany  pozbycia się intruza….Mnie to raczej nie ubawiło…  No i nawet w komedii jakoś nie na miejscu wydaje mi się określanie  (nawet tylko  w myślach bohaterki) córki swojego partnera mianem „zezowatego potwora ze skundlonymi włosami” i tym podobnymi epitetami. Podejście Romy do Kasi rzutuje w pewien sposób na jej relację z Brunonem – nie musi lubić jego córki, ale jakiś elementarny szacunek jej się należy. Skoro „po wierzchu” wszystko jest poprawnie, to biorąc pod uwagę jej notatki – jest w tym fałsz.  Zabrakło też udziału tego całego Bruna w rodzinie – jakby zupełnie się nie angażował w jej sprawy. Cóż, być może ważniejsze były dla niego operacje chomików…

Krzywe zwierciadło, w którym pokazano tę „patchworkową rodzinkę” aż nadto zostało przechylone.
Potem  - może się przyzwyczaiłam, bo już dałam się porwać komedii, ale i tak do głównej bohaterki sympatią nie pałałam, za to bardzo polubiłam jej matkę z Niemiec (czy ona miała w ogóle  jakieś imię? Bo nie utkwiło mi w pamięci. Chyba funkcjonowała jako Matka. Kojarzyła mi się za sprawą swojego temperamentu z postacią Simony z dawniejszych odcinków „M jak miłość”), czyli  „babcochę”  - dla Kasi. I tu brawa ogromne za tę pomysłową, trafną nazwę! (matka macochy = babcocha).

Fabuły w sumie w tej powieści brak. Całość dzieje się w przeciągu roku, od przyjazdu Kasi – do jej wyjazdu, a pomiędzy – mamy szereg luźnych scenek z życia wziętych, przez krzywe zwierciadło przepuszczonych. Zlepek epizodów, mniej lub bardziej zabawnych, dotyczących nie tylko Romy, Bruna i Kasi, ale także ich przyjaciół, znajomych, sąsiadów, tudzież przypadkowych ludzi (np. o fiksacji na punkcie barbie jednego z użytkowników kafejki internetowej, perypetie klientów biura matrymonialnego prowadzonego przez Romę z koleżanką…) plus  inne dodatki. To tak jakby powieść była ciastem i dodano za dużo środka spulchniającego…

Dla mnie dla książka, owszem, była rozrywką, ale nie nazwałabym jej ciepłą i wzruszającą. Jeśli ktoś szuka dramatu obyczajowego z pogłębioną psychologią postaci, studium przypadku relacji macocha-pasierbica – to nie ten adres. Natomiast tym, którzy mają ochotę na lekką, „głupkowatą” komedię, chcą się pośmiać i oderwać od codzienności – polecam.

Na koniec mam jeszcze tylko taką uwagę. Znalazłam w treści błąd rzeczowy. I wytknę go tutaj, bo mnie on bardzo razi. Otóż brzmi to następująco:
"Polecam panu od biologii nowelkę Sienkiewicza Dobra pani" (s. 57)
Polecona lektura pasuje do sytuacji z biologiem, ale autor się nie zgadza. Można niby zrzucić tę gafę na konto bohaterki, o niezbyt dużym rozumku, ale jednak – sądzę, że to może zmylić część czytelników i nie najlepiej świadczy... Tu więc minus.



Moja lista blogów