czwartek, 15 marca 2012

Zera dla Tylera, czyli dlaczego Palmer palmy nie dostanie


Mając w pamięci szczere rekomendacje czytelniczek Diany Palmer oraz niedawną wizytę na Dzikim Zachodzie, jaką odbyłam za sprawą "Na wagę złota" Nory Roberts, ochoczo chwyciłam z bibliotecznego regału niewielką książeczkę rozpoczynającą się od słów: "Upalna, spalona słońcem południowo-wschodnia Arizona wydawała się Tylerowi Jacobsowi równie obca i nieprzyjazna jak Mars, i to nawet po sześciu tygodniach pracy na ranczu o nazwie Double R w pobliżu Tombstone"


Nie rozpaliła mnie "Pustynna gorączka" i nie zaraziłam się palmeromanią. U Nory Roberts narracja płynie wartko i jest zabawnie, tu zaś było- jak dla mnie - dość ciężkawo, takie wyduszone zdania, nie lepiło się, że tak to ujmę. Możliwe, że Diana Palmer ma w dorobku i gorsze i lepsze kawałki, jeśli trafiłam na ten średni - to mam pecha, jeśli zaś taki jest standard, to ja tej autorce podziękuję. Palmy pierwszeństwa u mnie nie dostanie, jeśli chodzi o wybór literatury lekkiej, łatwej i przyjemnej. Gdy będę szperać na półce z romansowymi historiami, sięgnę na pewno po inne książki, oprócz wspomnianej Nory, którą już przyswoiłam z wynikiem pozytywnym, jest jeszcze parę nazwisk do sprawdzenia.

"Pustynna gorączka", jak się zorientowałam, należy do cyklu "opowieści teksańskich" (Long Tall Texans series), tytuł oryginału brzmi "Tyler",  tomik po raz pierwszy ukazał się w 1988 roku, niedawno został wznowiony, ja czytałam akurat starsze wydanie( 2004 r.). Jest to romans rozgrywający się na agroturystycznym ranczu w Arizonie. Między Tylerem -  pochodzącym z Jacobsville w Teksasie zarządcą a jego młodą   chlebodawczynią Nell iskrzy, ale jest pełno nieporozumień, niedomówień, sprzeczek i fochów... a to ktoś czegoś nie dosłyszy, a to ktoś coś źle zinterpretuje, jedno się uniesie dumą, drugie się naburmuszy...Często nimi powoduje zazdrość.Oboje mają niełatwe charaktery. Do kompletu mamy jeszcze dziarską wdówkę Maggie, która raz jest jak jaguar polujący na zdobycz (Tylera), raz jak dobra wróżka, która przynosi Kopciuszkowi (Nell) kreację na bal, znaczy się potańcówkę. Jest jeszcze Daren - mężczyzna, który parę lat temu nieźle namieszał... Ta czwórka dostarczy sobie nawzajem wielu emocji.

Jakoś nie polubiłam bohaterów, nie wciągnęły mnie ich perypetie. Czytałam, bo czytałam, ale żeby z zacięciem, to nie. Wiem, że romanse rządzą się swoimi prawami, że  typowe postaci, że przewidywalne zdarzenia, że koniec końców bohaterowie padają sobie w ramiona, bo happy end musi  być itd. ale nawet prosta schematyczna historia, o ile jest zgrabnie opowiedziana, a w dodatku ma ciekawe tło, to potrafi wciągnąć tak, że przymykamy oko na to i owo. W tym przypadku zabrakło mi pewnej  płynności i czułam się podczas czytania jakbym brnęła po tych pustynnych szlakach wśród piachu i kamieni....Nie w sensie wczuwania się w fabułę, ale żmudnego przyswajania kolejnych stron. Najbardziej doskwierały mi dwie rzeczy. Po pierwsze - często jest napomykane o zdarzeniu z przeszłości, które wycisnęło piętno na osobowości Nell, sprawiło uraz, można się powoli domyślić o co chodzi, drażniło mnie jednak to, że choć to niby takie przykre dla tej dziewczyny, to ciągle do tego wracają, takie traumatyczne, a mówią, że w sumie to nic się nie stało... raz, bagatelizują, raz wyolbrzymiają.... Po drugie - nie jestem w stanie uwierzyć, że silny mężczyzna w kwiecie wieku mając zapalenie oskrzeli i nadwyrężone mięśnie od kaszlu nie ma siły sam się ubrać.... Jakieś granice wiarygodności  nawet i  w harlekinie powinny być.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki "Pustynnej gorączce" poszerzyłam swoją znajomość fauny (helodermy meksykańskie, kacyki pąsowobokie, kukawki srokate) i flory (krzewy kreozotowe, palo verde). Pochwalić też muszę pewien rys kreacji  głównego amanta:
"Tyler był
miłośnikiem kryminałów, posiadał mnóstwo powieści sir Artura Conan Doyle'a i Agathy Christie. Oprócz tego na jego półkach stały biografie i książki historyczne, w znakomitej większości na temat początków Dzikiego Zachodu, a także dzieło poświęcone starożytnemu Rzymowi" (s. 84)

Cóż, nie udało się to spotkanie z Dianą P. ( czy wiecie, że
ukończyła historię, archeologię i filologię hiszpańską, a uzupełnienie wykształcenia podjęła w wieku 45 lat?), nie spisuję jej na straty całkowicie, ale póki co, dam szansę innym autorkom.

4 komentarze:

  1. Mnie podeszła, choć fakt niektóre książki są lepsze inne gorsze. Roberts za to cały czas trzyma poziom :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależnie od tego, czy trafi się na lepszą czy gorszą, można się zarazić, albo zrazić. Nie będę się zarzekać, że nie, bo kiedyś pewnie dam Palmer jeszcze szansę ;-)Tymczasem z lekkiego kalibru mam jeszcze trochę do przetestowania ;-)

      Usuń
  2. Ależ wyrazista, konkretna recenzja! Lubię to:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dianę lubię, tej jeszcze nie czytałam, ale i tak ma się ona daleko za Norą :D

    OdpowiedzUsuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów