niedziela, 11 czerwca 2023

"Anne z Szumiących Wierzb" L. M. Montgomery


 Czwarty chronologicznie tom perypetii Anne Shirley został napisany i wydany  jako siódmy, w 1936 r. L. M. Montgomery zadedykowała go  “dla przyjaciół Anne na całym świecie”. Powstał jakby na życzenie czytelników i można się zastanawiać, czy nie był pisany “na siłę”?

Szczerze powiem, że nie przepadam ani za nadmiernie rozbudowanymi sagami, ani za dopisywaniem dalszych bądź wcześniejszych losów postaci, ani za mnożeniem wątków pobocznych tylko ze względu na popularność cyklu i oczekiwania czytelników. Po prostu łatwo tu o przesadę i “odgrzewanie kotletów”.
W przypadku “Anne z Szumiących Wierzb”, nie odmawiając powieści ciepła i uroku, jednak trochę czuć, że została napisana na fali popularności serii. Autorka wykorzystała ulubienicę czytelników, by opowiedzieć szereg epizodów, historyjek o różnych postaciach. Gdyby to były odrębne opowiadania, z innymi bohaterami w roli głównej, zapewne też byłyby urocze, ale już nie tak “chwytliwe”. Nie mają większego wpływu na fabułę całości serii.
Ten tom nie cieszy się zbyt wielką sympatią, choć zapewne ma swoich oddanych fanów, a właściwie fanki.

Książka oprócz rozdziałów z typową trzecioosobową narracją zawiera fragmenty listów Anne do studiującego medycynę narzeczonego – Gilberta i stanowi zbiór rozmaitych historyjek z czasów, gdy panna Shirley przez 3 lata pracowała jako dyrektorka liceum w Sommerside i  wynajmowała pokój przy Zaułku Duchów w domu pod nazwą Szumiące Wierzby u sióstr Kate i Chatty – wdów, nazywanych przez wszystkich  ciotkami.  Mieszkała tam również charakterna służąca/gosposia – Rebecca Dew, która tak naprawdę rządziła w tym domu oraz kot, Dusty Miller. Natomiast w sąsiednim domu pod nazwą Chojary: surowa pani Cambell z wnuczką Elisabeth – która w zależności od nastroju przybierała różne zdrobnienia (np. Betty, Beth, Elisa itp.); była smutną marzycielką i nieustannie czekała aż nadejdzie JUTRO.
W miasteczku prym wiódł wrogo nastawiony do nowej dyrektorki ród Pringle’ów, a w szkole pracowała antypatyczna, sarkastyczna i pełna pretensji dla świata Katherine. Charyzmatyczna Anne jednak nie dała sobie dmuchać w kaszę i zjednała sobie dotychczasowych oponentów.

Mam nieco mieszane uczucia wobec tej powieści, choć absolutnie nie mogę jej odmówić uroku i naprawdę przyjemnie się ją czytało. W dodatku zostałam fanką Rebeki Dew, cudowna osoba!
Z jednej strony jest to świetna proza obyczajowa, doskonale portretująca społeczeństwo tamtych czasów, ówczesną mentalność, sytuację kobiet, rodowe konflikty, rodzinne spory, uczuciowe perypetie, ludzkie charaktery z całą gamą wad i zalet. Montgomery potrafiła znakomicie ukazać rozmaite sceny, a każdą historię doprawić szczyptą humoru lub ironii.
Z drugiej strony Anne ukazywana jako nieustanna “pomagaczka”, niepoprawna optymistka,  krzewiąca wokół dobroć i przyjaźń nieco mnie irytowała. Nie tyle same jej dokonania, co nadmierne ich idealizowanie, bo z każdej sytuacji, opresji, sporu, nieporozumienia wychodziła zwycięsko. Kruszyła lody, przecierała szlaki i niosła nadzieję.  Potrafiła przełamać każdą barierę, wpłynąć na wszelkich mruków, ponuraków, samotników itp.; umiała zdobyć serca i zaskarbić sobie zaufanie, przyjaźń okolicznych mieszkańców. Zapewne takiej bohaterki oczekiwali ówcześni czytelnicy. Współcześnie – wiemy już, że świat nie jest łaskawy dla takich altruistek jaką była Anne.
“Mam nadzieję, że mnie zawsze ktoś będzie potrzebował  – powiedziała do śpiącego kota. – Jak cudownie jest móc kogoś uszczęśliwiać.” ( s. 148)

Przekład moim zdaniem jest świetny, zgrabny, bliski oryginałowi. Zachowuje pierwotny tytuł nadany przez L. M. Montgomery, a zmieniony potem na prośbę wydawcy, by nie mylić  z wydaną wówczas książką “O czym szumią wierzby” K. Grahame’a. Zawiera fragmenty pominięte przez innych wydawców oraz przypisy do cytowanych przez bohaterkę dzieł literackich. Nie byłam przywiązana do poprzednich tłumaczeń, nie sadzę, bym w dzieciństwie czy latach nastoletnich więcej niż raz przeczytała “Anię z Szumiących Topoli”, ale cieszę się niezmiernie, że w końcu mamy ciotki Kate i Chatty, a nie Kasię i Misię, Katherine Brooke nie jest już przemianowana na Juliannę, a Rebecca Dew na… Monikę Rosę (!).

Wydaje mi się, że warto mimo wszystko zapoznać się z “Anne z Szumiących Topoli”, bo ciepła, humoru i optymizmu, takiego książkowego otulenia kocykiem,  nigdy nie za wiele, a pisarskiego kunsztu w snuciu opowieści Lucy Maud Montgomery odmówić nie można. Fanów serii na pewno nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po kolejny tom, w nowym, odświeżonym tłumaczeniu. Miłe są takie powroty do lubianych postaci, nawet jeśli zostały wyidealizowane.  Dla młodego pokolenia to już raczej książka “tracąca myszką”, ale nadal wierzę, że jeszcze kogoś ta proza zachwyci, a przynajmniej zapewni satysfakcjonującą czytelniczą przygodę w stylu retro.

Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów