niedziela, 29 grudnia 2013

Biblioteczne - hurtem

"Listy na wyczerpanym papierze " Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory 
- zbiór listów  z lat 1964-66, oprócz uczuć zawiera kawałek tamtej epoki

-  piękne, ale na dłuższą metę nużące, wyczerpujące emocjonalnie, jakoś zlewały mi się ze sobą,
- oryginalne- jak na tę dwójkę poetyckich dziwaków przystało - określenia, metafory, zwroty, uroczy i zachwycający styl,
- czułość, tęsknota, rozdarcie wewnętrzne, 
- pytanie o granice między prywatnością korespondencji a literaturą,
- ładnie opracowane przez M. Umer, choć nieraz drażniły mnie przypisy wyjaśniające rzeczy dla mnie oczywiste,
- dużo zdjęć, faksymile listów, notatek, pocztówek, teksty piosenek ww. autorów.

"Ukrainka" B Kosmowska
- Szczerze powiedziawszy, ta powieść średnio mi się podobała. Głównie chyba dlatego, że okazała się  cięższa niż się spodziewałam, zupełnie inna i bardziej skomplikowana niż to sugerowała nota na okładce. Powieść trudna i zapamiętywalna. Warta przeczytania.
- Opowieść o losach ukraińskich emigrantów- muzyków, o ich polskich pracodawcach i ich rodzinach, sąsiadach. Rozproszenie uwagi czytelnika na wiele postaci i problemów.
- Intrygujące pierwsze zdanie. Zakończenie - niespodziewane, jakby przerzucające książkę w inny gatunek, przesuwające punkt ciężkości, a nawet wymowę powieści. W sumie to mi nawet nie zgrzytało, ale jakoś tak dziwnie się zrobiło, mroczno.
- Pani z okładki- wielu czytelnikom nijak nie pasuje- a mi się skojarzyła z matką Mykoły, niespełnioną artystką, a nie z Iwanką - główną bohaterką,
- Znakomity przykład dla  osób poszukujących materiałów dotyczących motywu matki w literaturze współczesnej. Paleta kobiet- matek toksycznych, szereg skomplikowanych relacji z dziećmi. 
-  Motyw muzyczny ( to- wraz z motywem matki - przywodzi na myśl "Cudzoziemkę")
- O samotności, marzeniach zmieszanych z błotem, depresji i innych zaburzeniach, cierpieniu, konfrontacji z brutalną rzeczywistością.


"Gdzieś indziej, gdzieś dalej" Dariusz Czaja
- przepiękne włoskie peregrynacje,  eseje literacko-historyczno-filmowo-muzycznie- podróżnicze,
- seria SULINA, wyd Czarne ( jedna z moich ulubionych )
- autor: antropolog kultury, eseista, recenzent muzyczny, krakauer,
-  rekomendacja z okładki:
"Nie czytajcie słów Czai w pośpiechu. Smakujcie je. Jego eseje łączą w sobie erudycję antropologa, przenikliwość badacza, otwartość podróżnika, wrażliwość estety, słuch muzyka, oczy reportera i język wytrawnego pisarza. Uczta!" ( W. Tochman)
Trudno coś dodać do powyższej opinii, więc może odnośnie treści... Początkowo, czytając robiłam notatki z poszczególnych rozdziałów(!) zatem je tu przepiszę:
O podróży - Podróżujemy nie tylko wtedy, gdy przemieszczamy się w fizycznie w przestrzeni geogr. , "Podróż, choć da się ją bez wątpienia kartograficznie obrysować i precyzyjnie zaznaczyć w kalendarzu, wykracza poza tempus praesens rzeczywistej wędrówki";
 "Każda podróż zaczyna się od oczekiwania, od jakiejś  wizji tego, co chcemy zobaczyć" (przygotowania, studiowanie przewodników, map, kreślenie tras  - to tez element podróży), "Podróż, by nabrała kształtów, by zaczęła realnie znaczyć, musi zostać - w ten czy inny sposób opowiedziana". ("obrysowanie słowem");"Podróż antycypowana ma, jako swój rewers podróż wspominaną. I myślę, że ta właściwa podróż zaczyna się (zaczyna po raz trzeci) właśnie po powrocie do domu".
O wymiarach pamięci - kreacyjna i niszczycielska siła, selektywność; P. Matvejevic "Inna Wenecja" - ożywił spojrzenie na to miasto; esej R. Bartha o włoskim doświadczeniu Stendhala, tytuł książki Czai zaczerpnięty z akapitu rozpoczynajacego ów esej.
Góra Św. Anioła - rozdział z angelologią w tle; Gregorovius - XIX w. historyk - o św. Michale Archaniole, różne spojrzenia na tę postać.
Dzienniki  motocyklowe - P. Muratow "Obrazy Włoch" + osobny tekst o podróży do Apulii; środek lokomocji - niespieszność podróży - ma wpływ na wrażenia i opis; precyzyjny język opisu, liryczna wrażliwość,, atencja dla szczegółu.
Zmęczony - S. Tarkowski (reżyser) porównanie jego lakonicznych zapisków z dziennika i jego obrazów filmowych dot. Apulii; uwieczniona zwyczajność; chęć poznania prawdziwego życia, nie zwiedzania.

Dalej już nie notowałam, a było m. in.  o historiozofii i psie, kolosie z brązu, bitwie pod Kannami, tajemniczym zamku Castel del Monte, księciu di Venosa, tarantelli.....

Piękne, wartościowe eseje, godne polecenia nie tylko italianofilom i antropologom.

"14:57 do Czyty. Reportaże z Rosji" Igor T. Miecik
- wyborne reportaże wyd. Czarne, 
- teksty publikowane już wcześniej w "Polityce",
-  m.in. o podróżowaniu koleją transsyberyjską,  o tragedii okrętu Kursk,  o wyborach miss w kolonii karnej, o korpusie kadetów, młodzieżowej organizacji "Nasi",  o mieszkańcach tzw. "Domu Rządu", rodzinach  z Biesłanu,
- suchy, rzeczowy styl,  ukazane samo sedno,
- współczesna Rosja w obrazach rysowanych twardą, ostrą kreską.


 Z bibliotecznych lektur mam jeszcze za sobą "Papuszę"  - o niej napiszę osobno, prawdopodobnie już i tuż po Nowym Roku. Skrobnę też słowo o "Ptakowcu" Osieckiej.

Tymczasem!

sobota, 28 grudnia 2013

"Wiśniowy Klub Książki" Ashton Lee

  • Myślałam, że Ashton Lee to kobieta, okazało się jednak (wnioskując z form czasowników we wstępie), że to mężczyzna, w dodatku jakiś młodzian (wnioskując z opisu zamieszczonego w sieci), w dodatku po kursie kreatywnego pisania :-/
  • Książka nadaje się jako lekki przerywnik między lekturami ciężkiego kalibru, choć są lepsze czytadła.
  • Do odnotowania dla miłośników książek o czytaniu/czytelnictwie/ klubach książkowych/bibliotekach/książkach.
  • Wątek kulinarny - przepisy kuchni amerykańskiej. Moim zdaniem nic specjalnego, ewentualnie torcik wiśniowo-czekoladowy (dygresja: nie lubię nazywania tortem/torcikiem zwykłego ciasta typu "murzynek", czy innego ucieranego. Tort w moim pojęciu to zupełnie inny wypiek).|
  • Akcja toczy się w fikcyjnym miasteczku Cherico, niedaleko Nashville, w 2012 r., ale jest jakoś sztucznie, nierealnie, staroświecko. Owszem, są bohaterowie "starej daty", ale przecież nie wszyscy. Czytając, można pomyśleć, że to dzieje się parę dekad wstecz.(Czy współcześnie w Ameryce, czy gdziekolwiek, mówi się o starszej niezamężnej kobiecie per panna? W codziennych relacjach "np. "Dzień dobry, panno Mary?" )
  • Główna bohaterka - Maura Beth, młoda kierowniczka biblioteki - drętwa, blado wypada (mimo burzy włosów w odcieniu brandy) w porównaniu np. ze staruszką Voncille Nettles. Autor próbował wykreować ją na dziarską babeczkę, która nie da sobie napluć w kaszę i nie zapomina języka w gębie, ale raczej do siekających ripostami bohaterek powieści Nory Roberts jej bardzo daleko. W sumie była dość irytująca. Przez kilka lat nic nie robiła, by zwiększyć  znaczenie biblioteki. Odrzucano podania o dotacje, o sprzęt komputerowy, ale widocznie nie walczyła o to. Dopiero, gdy realnie zagrożono zamknięciem biblioteki, co wiązałoby się w utratą stanowiska - zaczęła działać. Zorganizowała klub czytelników. Pomysł podsunęła jej nowa mieszkanka Cherico, emerytka, która przeprowadziła się z miasta, gdzie należała do Książkowych Moli. Dziwne, że bibliotekarka, taka wykształcona i ambitna, jak podkreślano, sama nie miała jakby pojęcia o potrzebie i możliwości tworzenia takich klubów.Nie polubiłam Maury. Zajmowała miejsce za  katedrą podczas spotkań klubu, jakby się wywyższała.
  • Wątek Voncille i Locka, ich historia i związek w jesieni życia to jasne światełko tej powieści. Tak trochę "zalatywało" - w dobrym tego słowa znaczeniu - Fanny Flagg. Niestety, reszta wiśni w tym kompocie okazała się robaczywa.
  • Wątek Tęgiego Faceta i Becci Brokoli - amerykańska papka.
  • Wątek uczuciowy - nudy na pudy.  Szczerze mówiąc, liczyłam na tego Sparksa....
  • Zastanawiają mnie zasady  funkcjonowania władz w amerykańskich miasteczkach. Nie mają jakiegoś burmistrza? W Cherico  rządzi 3 radnych a właściwie 1 szycha i 2 tępogłowych pachołków.
  •  Główny pożytek z tej książki: motywacja do przeczytania "Zabić drozda" i "Przeminęło z wiatrem". 
  • Walorem duża czcionka - wygodnie się czyta, choć format pocket.  Cena - niska. Okładka ładna. Opis na wyrost.Trafiają się literówki.

Wesoła sobótka, czyli przygoda na balkonie

Święta, święta i po świętach...  Dostałam książkę pod choinkę, ciekawe, czy ktoś zgadnie jaką! Klaudia Maksa już wie, to niech nie wypapla i da  innym pozgadywać ;-)
Dziś wreszcie się wyspałam i oto upust radosnej tfu-rczości mej:

Jak dobrze wstać "skoro świt",
Gdy blisko już dziewiąta,
Wyspany człek, radosny tak
I nic mu się nie pląta!
Nastawi pranie, w kuchni - gar,
Pozmywa i odkurzy,
potem poczyta - wiadomy fakt -
i czas mu się nie dłuży.

(A.G.)

Potem już było mniej radośnie, bo gdy wyszłam na balkon powiesić wspomniane pranie (co za pogoda!), to Elwi nacisnęła klamkę i... mnie uwięziła. Na szczęście drzwi od mieszkania nie były zamknięte ( zazwyczaj zamykam od razu jak mąż wyjdzie do pracy) i sąsiadka mnie uratowała. Uff, co za przygoda!

niedziela, 22 grudnia 2013

/Świątecznie/

Życzę Wam
dobrych, zdrowych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia.
Grzejcie się w blasku Betlejemskiej Stajenki
i cieple przyjaznych serc.

Pamiętajcie, że święta to nie tylko prezenty i promocje,
to także nie powód, by przed nimi urabiać sobie ręce po łokcie przy garach i sprzątaniu, ani nie plebiscyt na najbardziej świecące dekoracje.
Pamiętajcie o tym, co jest naprawdę ważne.

Kolędujcie wesoło i nie przewróćcie choinki ;-)

Ściskam świątecznie-
Agnieszka


środa, 11 grudnia 2013

Pomiędzy

Dawno już nie było żadnych notatek w kratki, a i od ostatnich książkowych zapisków sporo czasu upłynęło. Pomyślałam zatem, ze napiszę słówko, tak pomiędzy recenzjami, aby nikt nie pomyślał, że mnie orkan porwał, czy śnieg zasypał, tudzież deszcz zalał. Jestem cała i zdrowa (jeszcze zdrowa, bo pozostałe 2/3 rodziny na antybiotykach), sporo czytam ( tytuły w zakładce Lektury 2013 notuję), nawet piszę - tylko docelowo teksty ukażą się gdzie indziej ( w swoim czasie zamieszczę stosowny link).

Święta za pasem, przygotowania w lesie. Jedynie plan kiedy- gdzie jedziemy poczyniony, a także zaplanowane jakie ciasto zrobię. Śledzi w curry nie planuję, bo to od paru lat jest stałym punktem programu, więc za pewnik przyjęte ;-) Sprzątać będę normalnie, bez wariacji, kurzu z białą rękawiczką sprawdzać nikt nie będzie. Pierniki upieczemy. Normalnie też, jak zawsze, nie kilka tygodni przed. Czuję się zupełnie niezorganizowana. O, kartki!

Przyniosłam dziś z biblioteki reportaż "14:57 do Czyty" I. T. Miecika, z radością stwierdziłam, że jeszcze sporo Czarnego na regale mają. W ogóle tyle interesujących mnie tytułów mają w zbiorach, że nie mogę się doczekać, kiedy uda mi się ich dopaść ( zarezerwowałam sobie kolejkę np. do "Papuszy", "Wolnej miłości", "Szczęścia w cichą noc" a tam jeszcze i biografia Tuwima, i nowy Schmitt, i Munro i ....)

Pochwalę się też, że słuchałam audycji o książkach w radiowej Jedynce, była tam  m.in. ciekawa rozmowa z Danutą Awolusi  ("Książki Zbójeckie"), wysłałam sms-a i udało mi się znaleźć w gronie osób, które otrzymają książkę "Na wysokim niebie".



Tyle na razie.
Trzymajcie się ciepło!

piątek, 29 listopada 2013

Tak jakby stosik... + suplement

Listopad już niemal za nami, doczytuję porozpoczynane książki, tytuły notuję w miarę na bieżąco w zakładce "Lektury 2013". Żadna nie zalicza się do jakiegoś wyzwania, nawet Trójka E-pik tym razem zupełnie nie zrealizowana.

Na powyższym zdjęciu znajdują się książki, które u mnie zagościły ostatnio:
4 od dołu  - biblioteczne,
2  najgrubsze - recenzyjne,
2 na górze - nabytki własne.

Plan na grudzień: dokończyć zaczęte i nadrobić zaległości. Upolować w bibliotece coś fajnego - mają sporo tego, co bym chciała przeczytać.


Dopisek z 29. 11:
Dziś w skrzynce czekała na mnie przyjemność w niebieskiej okładce. Już w czytaniu! Egz. rec.
( wrzucam okładkę, bo tak szybciej niż robić sesje foto danego tomiku)


środa, 27 listopada 2013

"Kochanie, zabiłam nasze koty" , czyli moja ulubiona książka Doroty

Dorota Masłowska, Kochanie, zabiłam nasze koty, Noir Sur Blanc 2012.
  • Spośród 4 przeczytanych przeze mnie książek Doroty Masłowskiej (do kompletu brakuje mi sztuki "Między nami dobrze jest" ) ta podobała mi się najbardziej.
  • Niektóre zdania/akapity czytałam wciąż de novo tak były piękne, wpadały w ucho; fraza i metaforyka autorki wyjątkowo przypadły mi do gustu.
  • Zupełnie nie zgadzam się z opiniami, że to powieść o niczym, bez fabuły, beznadziejna. Nie jest to jednak książka dla każdego. Niektórzy preferują napisane okrągłymi zdaniami opowieści "z życia wzięte", których fabułę da się zapisać w punktach jak w szkole - "przebieg wydarzeń".
    Tu natomiast ważniejsza jest  forma, sposób narracji, język.
  • To rzecz o zazdrości  o przyjaciółkę, samotności,  wyobcowaniu i frustracji. Także o zwariowanej współczesności, z której często chce się wyciągnąć korek i spuścić wodę - jak z tego oceanu ;-)
  •  Wcale nie jest o kotach (choć pojawia się tu kot), ani o ich zabijaniu (cho padają strzały i leje się krew- ale w sumie nie wiadomo, czy to jawa, czy sen.... Te dwie przestrzenie zazębiają się ze sobą w całym tekście.
  • Tytuł jest parafrazą tytułu komediowego serialu.
  •  Surrealistyczno-oniryczny klimat, trochę taki lynchowsko -allenowski.
  • Bywa psychodelicznie, ale i zabawnie.
  • Sytuacja z Go i jej kotem ( oboje samotnicy, outsiderzy) kojarzy się z Holly Golightly i jej kotem. ("Tylko spojrzałam na niego i wiedziałam,że jest taki jak ja, że to przeznaczenie"( s. 129))
  •  Postaci: Farah - główna bohaterka, Joanne i jej "hungarysta", szef salonu fryzjerskiego "Hairdonism", sąsiad z pierwszego piętra (leczony psychiatrycznie), Gosha (Go) - ekscentryczna dziewczyna z kręgu artystycznej bohemy. Pisarka, Ernest.
    Syreny ( stare i wyliniałe śmieciarki, a nie zjawiskowe "arielki" - świetne kreacje!
     Generalnie - plejada rozmaitych freaków.
  • Przestrzeń: lato w wielkim mieście, gdzieś nad oceanem,  jest jakby "nowojorsko", amerykańsko, ale to w sumie takie "wszędzie i nigdzie".
  • Motyw autotematyczny. Niemoc twórcza. Autorka jednocześnie bohaterką własnej książki (albo postać będącą jednocześnie autorką ;-) )
  • Narratorka "gada" do czytelników - lubię to!
  • Klamrowa budowa. Zaskakująco uporządkowane jak na Masłowską.
  •  "W waszym życiu też chyba nie zawsze jest miejsce i czas , żeby czytać Sartre'a w oryginale od tyłu i do góry nogami" ( s. 5)  - uwielbiam to zdanie.
  •  Słowa Sławomira Mrożka ( z okładki):
    "Dorota Masłowska ma podstawową zaletę: umie opowiadać, niezależnie od innych zalet, czy przywar pisarskiego rzemiosła. Jej metafory, porównania, sposób opowiadania, cały sposób, budzą zdumienie, potem rozbawienie, a nierzadko wrażenie autentycznej poezji. Ta mieszanina wszystkiego ze wszystkim stanowi i jej uroku".
  •  Ktoś gdzieś kiedyś marudził, że "Kochanie, zabiłam nasze koty" jest krótka, ma dużą czcionkę i sporo światła. Spodziewałam się zatem naprawdę kilku zdań rzuconych "krowami" na stronę  i przeplatania rycinami. Tymczasem jest to normalna książka, niewielkiej objętości - fakt, ale nie każda musi być od razu "cegłą" maczkiem drukowaną. Czcionka i w ogóle całość przyjazna i wygodna do czytania. Przynajmniej ja sobie chwalę.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Pluszowy miś w wersji kryminalno-filozoficznej

Z okazji  Dnia Pluszowego Misia wyciągnęłam z czeluści archiwum tekst z 2008 roku napisany przeze mnie( jeszcze pod panieńskim nazwiskiem) na konkurs  IK dla uczestników DKK.
Clifford Chase, Oskarżony pluszowy M., Wydawnictwo Amber


Miś, czy nie-miś…? Oto jest pytanie…

Drogi Czytelniku, jeżeli podczas lektury „Oskarżonego pluszowego M.” zaczniesz nagle gorączkowo rozglądać się po całym domu (z piwnicą i strychem włącznie) w poszukiwaniu swoich starych pluszaków, a następnie będziesz je obsesyjnie przytulał – nie dziw się. Taka reakcja jest całkiem możliwa… Niemożliwy zaś jest brak emocji. Tej książki opatrzonej chwytliwym podtytułem - „filozoficzna powieść o miłości, samotności i wolności”- nie da się tak po prostu odłożyć na półkę. Już fragmenty wystarczą, by w głowie powstało „kłębowisko myśli”.
Miś – pluszowy przyjaciel, towarzysz dziecięcych zabaw, czasopismo dla najmłodszych, sympatyczny Uszatek z dobranocki, poczciwy Kubuś Puchatek „o bardzo małym rozumku”, słynna komedia Barei, maskotka, pamiątka, biały futrzak pozujący do zdjęć w Zakopanem, „Hej dziewczyno oo, spójrz na misia aa…on przypomni chłopca ci…” – zobacz, drogi Czytelniku, można mnożyć takie przykłady. Miś, niedźwiedź na stałe zagościł w naszym życiu, kulturze, świadomości. Zazwyczaj kojarzymy go z ciepłem, dobrem, wszelkimi pozytywnymi uczuciami i wartościami. Tymczasem powieściowy miś został posadzony na ławie oskarżonych, postawiono mu absurdalną liczbę 9678 zarzutów, obciążono go złem całego świata, ze zbrodniami popełnionymi w czasach starożytnych włącznie. Rozprawę poprzedziło brutalne pojmanie przy udziale brygad antyterrorystycznych, pobyt rannego pluszaka w szpitalu i w więziennej celi. Pluszowy miś w szponach wymiaru sprawiedliwości… Groteska, absurd…przychodzi tu na myśl „Proces” F. Kafki, nie tędy jednak chyba wiedzie droga, którą chciałby Cię, drogi Czytelniku, poprowadzić autor. Wątek sensacyjny, nawet wzbogacony przez dość niezwykłą postać – zabawkę, nie jest rewelacyjną stroną powieści. Zdaje się, że pisarzowi chodziło o zupełnie coś innego…
Drogi Czytelniku, czy zastanawiałeś się kiedykolwiek nad bytem misia? Wkroczmy w krąg zagadnień ontologicznych. Czy miś ma płeć? Czy posiada wolną wolę, świadomość? Jaka jest jego tożsamość? Miś to miś i tyle – tak pewnie powiesz Czytelniku, zanim ulegniesz sugestywnej prozie C. Chase’a. Później nieco inaczej spojrzysz na swego zakurzonego przyjaciela z oberwanym uchem, którego wyciągniesz z głębi szuflady i otchłani pamięci. W rzeczy samej, kimże jest tytułowy oskarżony? Powstał w fabryce zabawek, gdy trafił do rodziny Ruth „był dziewczynką o imieniu Marie”, później jako „chłopiec Winkie” przechodził z rąk do rąk, przekazywano go najmłodszemu z rodzeństwa. Nie był zwykłą maskotką, albowiem myślał, czuł, tęsknił, bał się…. Z czasem zrodziła się w nim pewna „moc”, która pozwoliła mu najpierw nauczyć się samoczynnie zamykać i otwierać oczy, a potem mówić, chodzić, jeść, wydalać, a nawet wydać na świat potomka! Dzieje tego wyzwolonego, zbuntowanego pluszaka stanowią niezwykle poruszającą i dającą do myślenia historię. To paraboliczna opowieść o poszukiwaniu samego siebie, własnej istoty, własnego miejsca na ziemi, własnego szczęścia.
Jeżeli nadal, drogi Czytelniku, wzruszasz ramionami na kwestię misiowej ontologii, zwróć uwagę na postać Małej Winkie. Jej status ontologiczny nastręcza wiele trudności. Wyskoczyła z brzucha Winkiego niczym Atena z głowy Zeusa. Była ideałem istoty żywej, kwintesencją miłości, radości i piękna. W niewoli okazała się dziwem o niezłomnej postawie i niezwykłej umiejętności – wchłonęła treść biblioteki profesora i przemawiała fragmentami ksiąg, zawsze adekwatnie do sytuacji. Przejawem jej cierpienia, tęsknoty i buntu wobec utraty swobody było powolne a konsekwentne znikanie. Stawała się coraz jaśniejsza, aż rozpłynęła w niebycie. Kim lub czym była? - oto zagadka.
Dlaczego w ogóle bohaterem został miś, a nie na przykład piesek czy pajacyk? Być może i tu ukryte jest drugie dno. Drogi Czytelniku, sięgnij po „Słownik symboli” W. Kopalińskiego. Dowiesz się, że niedźwiedź jest symbolem m. in. ciemności, pierwotnej siły, brutalności, ale także odwagi, szlachetności, zabawy, melancholii, podświadomości, opieki i macierzyństwa. Czy wiedziałeś, że w wierzeniach ludów Północy niedźwiedź uważany jest za protoplastę człowieka i przypisuje mu się posiadanie duszy? Czy masz pojęcie, że w alchemii niedźwiedź symbolizuje sekrety pramaterii i odpowiada wszelkim etapom początkowym i instynktom? Powieściowemu Winkiemu można przypisać bardzo dużo rozmaitych znaczeń, także tych, które wyodrębnił Kopaliński, a więc tych głęboko zakorzenionych w kulturze.
Problematyka filozoficzna, refleksyjna zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan. Sporo rozważań, uwag, czy też obserwacji dotyczy współczesnego świata i społeczeństwa. Pojawiają się kwestie terroryzmu, homoseksualizmu, równości społecznej, tolerancji. Gdy spojrzysz, drogi Czytelniku, na świat i ludzi oczami misia, zobaczysz, jak wiele zarzutów pod adresem człowieka mogłyby wysunąć pluszowe zabawki. Egoizm, bezduszność, fanatyzm, biurokracja, bezmyślność to tylko niektóre „łatki”, jakie pisarz przypina ludzkości, tym samym prowokując do zastanowienia się i zrewidowania naszych postaw wobec wszystkiego, co jest w jakikolwiek sposób „inne”.
Po przeczytaniu tej książki będziesz mieć, drogi Czytelniku, zupełnie inne spojrzenie na misie w ogóle, a w szczególe na swoje własne (o ile je masz, a to jest dość prawdopodobne). Przekonasz się, że Clifford Chase, którego nazwisko w świecie literatury na razie nie istniało, ma coś mądrego do przekazania, a dodatkowo potrafi nietuzinkową treść ująć w równie niebanalną formę. Nie jest to kolejna powieść „w stylu…”, ani zgrabne naśladownictwo któregoś z ostatnich bestsellerów. Po prostu – to książka, którą przeczytasz jednym tchem, będziesz ją przeżywać na swój sposób, a potem niewykluczone, drogi Czytelniku, że będziesz do niej powracać.


czwartek, 21 listopada 2013

Znacie specjalistkę od szczęśliwych zakończeń?


Miałam przyjemność przeprowadzić dla magazynu kultiralno-literackiego
"Szuflada" wywiad z Magdaleną Witkiewicz.
Emocje, ciepło, humor, optymizm i życiowe problemy - to wszystko znajdziemy w książkach tej gdańskiej autorki. Nie wszystkie jeszcze czytałam, ale na pewno to nadrobię, zwłaszcza, że pożądane tytuły znajdują się w zasobach lokalnej biblioteki.
Z ciekawością czekam też na przyszłe publikacje - na opowieść o Augustynie P. i o  czereśniach...
Tymczasem zapraszam do przeczytania rozmowy z autorką m. in. "Milaczka, "Szkoły żon" i "Zamku z piasku".


PS. Zastanawiam się - opisać wrażenia z lektury "Kochanie, zabiłam nasze koty' czy nie...?
A może słówko o starym spektaklu obejrzanym na TVP Kultura?

niedziela, 17 listopada 2013

Złoty notes zamknięty na zawsze...

Dziś w wieku 94 lat odeszła Doris Lessing. Laureatka Literackiej Nagrody Nobla w 2007 r., wybitna pisarka o ciekawej biografii. Nie zapisze już nic w złotym notesie, nie usłyszy jak trawa śpiewa i nie opisze już więcej wspomnień z farmy w Rodezji, ani o kocich osobowościach.

Smutno mi wyjątkowo, bo bardzo ceniłam jej twórczość.
Starałam się w miarę możliwości poznawać jak najwięcej jej publikacji, zamierzałam zagłębić się także w jej autobiografię. Mam już zatem jeden punkt obowiązkowy do czytelniczych planów na Nowy Rok.

Oto lista książek pióra Doris Lessing ( wg spisu w BiblioNETce). Zaznaczyłam pogrubieniem te, które czytałam, a podkreśliłam to, co mam.
  • Alfred i Emily
  • Dobra terrorystka
  • Drugie opowieści afrykańskie
  • Dwie kobiety
  • Fala po burzy
  • Idealne matki ( to opowiadanie wydano także w tomie Dwie kobiety)
  • Lato przed zmierzchem
  • Mara i Dann
  • Martha Quest
  • Mężczyzna i dwie kobiety
  • Mrowisko: Opowiadania
  • O kotach
  • Odpowiednie małżeństwo
  • Opowieści afrykańskie
  • Pamiętnik przetrwania
  • Piąte dziecko
  • Playboy science fiction (antologia; wraz z Bradbury Ray (Bradbury Raymond Douglas), Le Guin Ursula K. (Le Guin Ursula Kroeber), Spinrad Norman i inni)
  • Pod skórą: Autobiografia do roku 1949
  • Podróż Bena
  • Pokój nr 19
  • Przed zstąpieniem do piekieł
  • Rafa Trzech Szkieletów (antologia; wraz z Toudouze Georges Gustave, Stephenson Carl, Johnson Dorothy M. (właśc. Johnson Dorothy Marie) i inni)
  • Spacer w cieniu: Autobiografia 1949-1962
  • Szczelina
  • Trawa śpiewa
  • Złoty notes
  • Znów ta miłość

czwartek, 14 listopada 2013

Okrutna baśń o kobietach i sile przetrwania - "Gołębiarki" Alice Hoffman


"Gołębiarki" to powieść polecana zarówno przez popularną i niezwykle poczytną pisarkę Jodie Picoult jak i przez uznaną noblistkę Toni Morrison, rekomendowana również przez polską znaną autorkę Małgorzatę Gutowską - Adamczyk i chwalona przez czytelników. Jej lektura stanowiła zatem bardzo obiecujące wyzwanie. Podjęłam je z dużą ciekawością i niepewnością, czego mogę się spodziewać po Alice Hoffman. Przyznam bowiem, że po raz pierwszy słyszę o tej amerykańskiej pisarce, choć zrealizowany na podstawie jej powieści film "Totalna magia" gdzieś mi świta w czeluściach pamięci. Wróćmy jednak do książki uważanej za najważniejszą w dorobku tej powieściopisarki.

Powieść składa się z czterech części, narratorką w każdej jest inna bohaterka. Kolejno poznajemy dzieje Jael - córki skrytobójcy, Riwki - żony piekarza, Azizy - młodej wojowniczki oraz Sziry - "czarownicy". Są one jak cztery żywioły, o niektórych nawet mowa wprost: symbol Sziry  to  woda, a znak Jael stanowi ogień. Różnią się wiekiem, stanem cywilnym i  rodzinnym, charakterami. Mimo niejednorodności jest coś, co je łączy - niesamowita wola przetrwania,  siła, trudna do określenia kobieca moc. Ich losy -  pełne tragizmu, cierpienia, rozpaczy, naznaczone bólem, okrucieństwem i śmiercią - splatają się w trudnej wojennej sytuacji, w twierdzy Masada, gdzie wspólnie pracują zajmując się gołębnikami. Każda z kobiet dźwiga jakieś brzemię, cierpią, nie poddają się jednak okrutnej rzeczywistości. Twardo udeptują swoją ścieżkę mocą miłości, wytrwałości, nieraz zemsty, ale i przebaczenia, poświęcenia. Zdobywają się na naprawdę wiele, walczą - nie tylko bronią, ale i sprytem, uczuciem, czy za pomocą magicznych rytuałów i talizmanów. To, czego doświadczają, trudno jest sobie wyobrazić i przyjąć, sprawia to lekturę bardzo przytłaczającą i bolesną. 
Całość wieńczy epilog - ukazujący z perspektywy kilku lat zakończenie dramatycznej historii. Naprawdę trudno się pogodzić z tym, co czytamy, co się stało ze społecznością twierdzy Masada, a wśród nich z bohaterkami i ich bliskimi. Czy to było słuszne, heroiczne, jedyne wyjście z sytuacji? Nie wiem. Można tu postawić wiele pytań. Zapewne równie wiele byłoby odpowiedzi.

Powieść jest obszerna nie tylko pod względem ilości stron (niemal 600), ale i tematów, jakie w sobie zawiera - mamy oto całe spektrum relacji międzyludzkich ( np.kobieta- mężczyzna, ojciec- córka, matka - dziecko, przywódca- wojownik, pan - niewolnik, przyjaciel - wróg), uczuć i emocji (np.miłość, nienawiść, przyjaźń, zawiść, zaufanie, poświęcenie), kwestie takie jak walka o wolność, heroizm, wiara oraz wiele innych,  każdy czytelnik dostrzeże coś innego, zwróci uwagę na rozmaite aspekty. 
Autorka kreśląc portrety bohaterek, nie pominęła ciekawego historycznego tła, a  fabularny tok wydarzeń snuł się raz szybciej  raz wolniej, czasem - ujęty retrospektywnie, ale zawsze zajmująco. Jedyne, do czego można mieć zarzuty, to brak zróżnicowania  narracji w poszczególnych częściach - według mnie każda z bohaterek opowiadała jednakowo.
Finał sprawił, że po skończeniu lektury czułam się roztrzęsiona i wyczerpana emocjonalnie. Warto jednak było doświadczyć tej przejmującej historii rozgrywającej się w starożytnym Izraelu, w latach 70- tych n.e.

"Gołębiarki" to opowiedziana kilkoma kobiecymi głosami egzotyczna baśń z tysiąca i jednej nocy. Baśń smutna, okrutna i bez szczęśliwego zakończenia. Poruszająca i  przytłaczająca. Ważna i piękna! Niełatwo ją udźwignąć emocjonalnie i trudno ją zapomnieć.

Na zakończenie, tak już na marginesie, kilka uwag technicznych:
Na uznanie zasługuje piękne wydanie tej powieści - wręcz hipnotyzujące zdjęcie na okładce, wytłaczane litery, połyskujący szlachetnie tytuł. Szkoda tylko, że oprawa nie jest twarda.
Brawa ogromne należą się tłumaczowi - Bohdanowi Maliborskiemu, znanemu m.in. z przekładów twórczości Doris Lessing. Znakomicie, moim zdaniem, uchwycił "ducha" tej powieści.

Za możliwość przeżycia tej trudnej acz pięknej historii  dziękuję 

piątek, 8 listopada 2013

Czy czasu strata na "Literata"?

Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.  Darowanej, bo wygranej książce - w zęby, czy raczej w kartki zajrzeć trzeba.
Tym razem "ofiarą" padła debiutancka powieść kryminalna Agnieszki Pruskiej "Literat".
  • Dobry pomysł spalił na panewce, bo jedna mumia wiosny i dobrego kryminału nie czyni... 
  • Książkę zaczęłam czytać niemal od razu po rozpakowaniu przesyłki, ale stopniowo mój entuzjazm gasł. Ciekawie zapowiadająca się zagadka kryminalna utknęła w długich i nudnych fragmentach, gdy prowadzone jest śledztwo, a polega to głównie na rozdzielaniu zadań, oczekiwaniu na wyniki, raporty, zdawanie relacji przełożonemu, a nic z tego nie wynika, wszystko stoi w martwym punkcie.
  • Całość przewidywalna, nawet dla kogoś, kto nie czytuje kryminałów tonami.
  •  Występuje dwutorowość narracji (1os. i 3 os.)  i akcji (przeszłość/teraźniejszość)- myśli mordercy planującego zbrodnię (zresztą dość słabo napisane) oraz bieżące wydarzenia związane ze śledztwem.
  • Dużo postaci, ale niektóre niewiele albo nic nie wnoszą.
  • Główny detektyw- nadkomisarz Barnaba Uszkier -  godzi pracę z życiem rodzinnym, znajduje czas, by pograć z synami w RPG. Aspekt rodzinny wart podkreślenia.
  • Bardzo przypadkowe i naciągane "wpadnięcie" na właściwy trop. ( Na zasadzie -  daj mi znać, jakby  ktoś ci powiedział, że ktoś mu mówił, że  ktoś się dziwnie zachowuje...)
    Przestępca pojawia się trochę tak "deus ex machina".
  • Nie da się nie zauważyć, że w pewnym momencie na jakiś czas jedna z postaci (właściwie biernych, ale to nic) zmienia imię!!! W sumie co za różnica Angelika, czy Agata....
  •  "Oglądnąć"  - regionalizm małopolski uznany jest za poprawny,  jednakowoż mnie jego używanie drażni ( więc np. nie "oglądnę"  filmu, a obejrzę) i dziwi w tekście gdańskiej autorki.
  • Tytuł do bani. ( Przenośnia tak daleka, że aż nietrafna)
  • Nie będę pisać, że autorka ma potencjał, ale go nie wykorzystała, bla bla bla....Nie będę usprawiedliwiać, bo poza słabym wątkiem kryminalnym nie ma tu nic ciekawego, fajnego, dodatkowego...
  • Lubię ( też  kryminalną) literaturę polską. Pruskiej - czytać nie będę.

czwartek, 7 listopada 2013

Przestrzenie Banach, w dodatku szcześliwe

Nie, drodzy matematycy, nie pomyliłam się!
Nie chodzi mi bowiem o liniowo-topologiczne odkrycia Stefana Banacha, a o nagrodzoną w konkursie Naszej Księgarni powieść Iwony Banach - "Szczęśliwy pech", wydaną w przesympatycznej serii "Babie lato".

Na początku czytania pomyślałam, że będzie banalnie, potem - że jest irytująco (zachowanie bohaterki), a jeszcze dalej - to już nic nie myślałam, tylko się śmiałam.
W skrócie powiem tak:
  • Postaci:
    Regi (ale wcale nie Regina) - niedoszła przyszła autorka bestsellerowych romansów, o bynajmniej nieromantycznej duszy; chodząca katastrofa, człowiek -demolka, bezczelna, nieobliczalna i zakręcona.
    Rafał - dość tajemniczy gość, ma psa Szatana i anielską cierpliwość, uciążliwą eks-małżonkę, w przeszłości  - szalonego dziadka.
    Tonino - drugoplanowy, ale uroczy obcokrajowiec, którego próby posługiwania się językiem polskim doprowadzają do łez ze śmiechu.
    Do tego listonosz, policjant, była żona, mieszkańcy Dębogóry - niezbędni w tym całym zamieszaniu.
  • Jest to komedia romantyczna, z akcentem na KOMEDIA. Mnóstwo w niej gagów, nieporozumień, głupich sytuacji, zabawnych scen i dialogów.
    Trochę może to przesadzone, przerysowane, do absurdu dążące, ale widać, że to celowe zamierzenia autorki
    Uśmiałam się jak norka!
  • Nie perypetie miłosne są tu tematem, ale poszukiwanie skarbu i różne po drodze przygody.
    Finał - ten w sferze uczuciowej - typowy i nietypowy zarazem, ale nie chcę zdradzać szczegółów.
  • Czułam gdzieś w oddali ducha ( teraz to już dosłownie) Chmielewskiej - głównie ze względu na komiczny wątek quasi-kryminalny: seria domniemanych morderstw dokonanych przez rzekomego zabójcę i liczne zamachy na życie bohaterów.
  • Nie wszystko mi w tej powieści grało, ale zważywszy na ubaw po pachy, można przymknąć oko na drobiazgi, zresztą nie da brać całości na poważnie.
    ( Zastanawia mnie np. czy "przyrodni brat siostry jej matki" to nie to samo co " przyrodni brat jej matki", czyli po prostu jej wuj, przyrodni...:-) )
Reasumując, kawał dobrej zabawy!
A kolorystyka okładki bardzo energetyzująca i optymistyczna.


Powieść przeczytałam w październiku w ramach Trójki E-pik jako optymistczną książkę na jesienną chandrę. Nadaje się jak znalazł!



niedziela, 3 listopada 2013

"Blogotony" Inga Iwasiów


Feministka, pisarka i akademiczka - takie potrójne określenie widnieje w nagłówku bloga Ingi Iwasiów.  Wydaje mi się, że najkrócej i  najtrafniej  charakteryzuje ono tę znaną profesorkę Uniwersytetu Szczecińskiego, literaturoznawczynię, honorową ambasadorkę Szczecina, autorkę m.in. nominowanej do Literackiej Nagrody Nike powieści "Bambino", opowiadań "Smaki i dotyki",  prac naukowych o twórczości W. Odojewskiego i L.Tyrmanda, a także z zakresu gender oraz najnowszej książki "Umarł mi. Notatnik żałoby".

Wydane przez Wielką Literę "Blogotony" stanowią zbiór tekstów pogrupowanych w sześciu częściach, których tytuły już wskazują na rodzaj zawartej w nich treści: Zawodowo uczestnicząc, Przełamując fale (feminizmu i wszystkie inne), Tryb podróżny i osiadły, Myślenie jest polityczne, Mijanie, Blog w życiu (raczej nieprywatnym). 
Nietrudno wyjaśnić "blogotony" jako formę felietonów publikowanych jako wpisy na blogu. Ta nazwa ma jednak w sobie także coś muzycznego. Podążając za tym skojarzeniem, mogę stwierdzić, że  teksty serwowane przez Ingę Iwasiów nie brzmią fałszywie i choć różnorodne tematycznie (m.in. o książkach, filmach, podróżach, feminizmie, polityce i wydarzeniach kulturalnych) nie tworzą kakofonii, a budują harmonijne i mocne akordy. 
Można wyróżnić wśród nich ton osobisty, jednak najbardziej prywatne sprawy i wydarzenia z życia autorki nie są na pierwszym miejscu, a jakby "zanurzone" w szeroko  pojętej kulturze. To nie jest ekshibicjonistyczny dziennik "celebrytki", zresztą za taką  Inga Iwasiów żadną miarą nie uchodzi To osobiste notatki intelektualistki, która może być,  i zapewne jest, autorytetem dla wielu osób, nie tylko utożsamiających się z ideą feminizmu, czy krytyką feministyczną.
Zgodnie z tym, co autorka deklaruje we wstępie, jest  to autoprezentacja "z majaczącymi w tle przejawami kultury".  Taki subiektywny ( bo niby jak inaczej!) zapis uczestniczenia w życiu kulturalnym, zawodowym, codziennym, z wyostrzonym do maksimum zmysłem obserwacji i celnymi, nieraz ciętymi  czy ironicznymi uwagami. Trzeba podkreślić, że całość jest napisana przystępnie dla zwykłego odbiorcy, nie naukowym dyskursem pełnym specjalistycznych terminów. Zwyczajnie, a przy tym błyskotliwie, lekko i jednocześnie mądrze ( choć to się przecież nie wyklucza).
Widoczny jest - wspomniany także na początku - mozaikowy charakter zbiorku. Ta jakże różnorodna mozaika została jednak dobrze ułożona, bo choć najlepiej czytać tę książkę porcjami, to czyta się ją płynnie i z ciągłym apetytem na kolejny fragment. Przeczytamy  m. in. o edycjach Nagrody Nike, o wyjazdach do Wilna, likwidacji dwumiesięcznika Pogranicza, o Bałkanach wg Stasiuka, o kobietach  u  Wajdy, o karierze M. Szwai, o powieści "Na krótko", o filmach nagradzanych na festiwalu w Gdyni, o Euro 2012, wystawach, kongresach, własnych lekturach,  o prasie kobiecej, o współczesnym  języku... O tym, co dla Iwasiów ważne, ciekawe, zajmujące, irytujące, czy dające do myślenia.

Przy "Blogotonach" dobrze mieć pod ręką coś do pisania, by zanotować sobie a to interesującą uwagę ( np. że "Dziennik" Pilcha jest z Tyrmandowego ducha), a to wymieniony tytuł książki lub filmu (np powieść. "Numer zerowy" Pauliny Grych) - jako inspirację. Nie z każdą jednak myślą musimy się zgadzać, ale przynajmniej pole do rozmyślań mamy otwarte.
Inga Iwasiów jawi się jako "trzcina myśląca"; osoba zaangażowana w pełni w to, co robi, bezkompromisowa, krytyczna, szczera. Przyznam, że intuicyjnie czuję wobec niej sympatię ( nie tylko za rozmiar buta 35 slim), ale i pewien... respekt. Z duszą na ramieniu poszłabym na egzamin do prof. Iwasiów i pewnie z wrażenia odebrałoby mi głos. Zdecydowanie wolę pisać niż mówić, a już najbardziej - wolę czytać. 
Do "Blogotonów", które uważam za inspirującą i wartościową lekturę - jeszcze wrócę, tymczasem czuję się zmobilizowana, by wreszcie zmienić status stojących od dawna na półce powieści "Bambino" i "Ku słońcu" z "jeszcze nieprzeczytane" na "już  poznane".


Za impuls do poznawania twórczości Ingi Iwasiów dziękuję wydawnictwu Wielka Litera.

poniedziałek, 28 października 2013

Pocztówka z Sosnowca, czyli "Puder i pył"


Drugi tom historyczno-obyczajowych, a po trosze kryminalnych, "kronik sosnowieckich" Zbigniewa Białasa już za mną.  Trzeciej części już chyba nie będzie, a może się mylę...
Moją wypowiedź odnośnie powieści "Puder i pył" znajdziecie tutaj.
Natomiast dla przypomnienia - o "Korzeńcu" - tam.











czwartek, 24 października 2013

Poezji ciut może... - Niebo w dobrym humorze

Nie przyszłam nikogo nawracać..., bo - posiłkując się słowami Wisławy Szymborskiej - tylko niektórzy lubią poezję: "Niektórzy - czyli nie wszyscy. /Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość. /Nie licząc szkół, gdzie się musi, /i samych poetów, /będzie tych osób chyba dwie na tysiąc"./
Nie każdy  lubi poezję, nie każdy ją czuje, nie każdy jej potrzebuje. Nie wyobrażam sobie jednak całkowitej ignorancji wobec tego rodzaju literackiego. Są nazwiska, nurty, tytuły, których po prostu nie wypada nie znać! Do nich należy m. in. ksiądz Jan Twardowski, którego biografię pt. "Ksiądz Paradoks" pióra Magdaleny Grzebałkowskiej miałam przyjemność czytać na początku bieżącego roku. Natomiast przez ostatnie miesiące przeglądałam i  podczytywałam sobie tom 10-ty  utworów zebranych poety,  opracowany przez jego spadkobierczynię Aleksandrę Iwanowską w którym zgromadzono wiersze z tomów z lat 1998 - 2002. Znalazły się tu teksty m.in. ze zbiorków:
  • Niebo w dobrym humorze
  • Elementarz
  • Resztę zostawić Łasce
  • Z pliszką siwą
  • Zielnik
  • Nadzieja uczy czekać
  • Mała ojczyzna
  • Wiersze zebrane
O cechach twórczości ks. Twardowskiego nie powiem nic nowego. Jest to poezja religijna, ale bardzo też zmysłowa, ludzka. Pełna paradoksów, humoru, wręcz żartobliwa.  Przepełniona wiarą, nadzieją i miłością, a także zachwytem nad życiem, przyrodą, Naiwna i prosta lecz  mądra i głęboka zarazem.

Chciałabym zwrócić uwagę na pewien utwór, a mianowicie "Trzy królowe" - pochodzący ze zbiorku "Jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca" (wyd. 2, 1999).
Jest to dość długi  wiersz, jak na tego poetę, który przyzwyczaił nas do lakonicznych, skondensowanych najczęściej kilkuwersowych form.  Przywiódł mi na myśl skojarzenie z "Opowieścią małżonki Świętego Aleksego" Kazimiery Iłłakowiczówny, a to za sprawą ukształtowania podmiotu lirycznego - oddania głosu osobie jakby "z tła" słynnej postaci, pokazania czegoś znanego od nieznanej, innej strony.Tu "mówią" żony Kacpra, Melchiora i Baltazara, oczekujące na powrót swych mężów ze śniadaniem, szalikiem i lekarstwem. Królowe są jak trzy Penelopy, jak zwykłe kobiety, krzątające się po domu, troskliwe i zapobiegliwe gospodynie, jednak samotne w tej przyziemnej codzienności, podczas gdy ich mężowie bujają w obłokach. Śpiesząc za gwiazdą - uciekają od rzeczywistości.
Podziwiam koncept poety, który skierował uwagę na aspekt wcale nie uwzględniany- wszak biblijne opowieści czy kolędy głoszą o Trzech Królach, a nikt nawet nie pomyśli, że oni mieli żony, rodziny, domy, koty i psy...., że były też Trzy Królowe i co się z nimi działo.

Wiersze ks. Twardowskiego niosą pociechę i ukojenie, wywołują uśmiech i skłaniają do zadumy. Pokazują, że to, co najprostsze bywa najważniejsze, a niebo "jest w dobrym humorze, chociaż ciężka jesień...". Wnoszą wiele ciepła  i pogody, zostawiając miejsce na łagodne zdziwienie.Warto poświęcić chwilę tej poezji.



sobota, 19 października 2013

Przybyłam, zobaczyłam, przeczytałam - "Zdobywam zamek"

Świat Książki 2013
Ostatnio ta książka wyskakuje zza rogu niemal na każdym blogu, zbierając przeważnie bukiety pochwał i zachwytów. Skoro już była w bibliotecznych nowościach - jakże mogłabym jej nie wypożyczyć... Uprzednio zarezerwowawszy, udałam się po nią do biblioteki i oczarowana okładką
(wytłaczane litery, ornamenty na wewnętrznej stronie oprawy, postać na zdjęciu przypominająca filmową Amelię) przyniosłam w domowe pielesze. Trochę obawiałam się, że to towar przereklamowany.
Co się okazało? 
To nie jest książka dla mnie.... Na okładce  widnieje bowiem zdanie: "Dla wszystkich, którzy pokochali powieść L. M. Montgomery "Błękitny zamek", a ja.... nie czytałam go nigdy! A tak serio, to już  moja druga lektura w niedługim odstępie, nawiązująca bądź porównywana do "Błękitnego zamku", toteż będę musiała nadrobić ten  karygodny czytelniczy brak. ;-)
Przejdźmy jednak do meritum.

Urocza powieść! Pomyśleć, że tak długo przyszło na nią czekać polskim czytelnikom! Po raz pierwszy wydana w 1948 r. odniosła duży sukces w Anglii i Ameryce, doczekała się scenicznej adaptacji i filmowej wersji. Dopiero teraz, w 2013 r ukazała się u nas w tłumaczeniu Magdaleny Mierowskiej. Cóż, lepiej późno niż wcale. 
 Dodie,a właściwie Dorothy Gladys Smith zaistniała w historii literatury opowieścią o "101 dalmatyńczykach", ale któż tam pamięta nazwiska autorów disneyowskich bajek! Ma na swoim koncie 9 sztuk teatralnych, scenariusze, kolejne części "dalmatyńczyków" oraz 4 tomy autobiografii. Wykonawcą jej literackiego testamentu był Julian Barnes, który "opisując półki z książkami jednej z bohaterek, wymienia "Zdobywam zamek" jako powieść pocieszycielkę, do której zawsze się wraca." (cyt. z okładki).
Czy będę wracać i ja - czas pokaże. Na razie tylko przyłączam się do licznych rekomendacji.

"Zdobywam zamek" ma formę pamiętnika prowadzonego przez 17-letnią Cassandrę, która chce ćwiczyć świeżo poznaną metodę stenografowania oraz uczyć się, jak pisać powieść - zamierza opisać osoby i przytoczyć rozmowy. Tematem będzie oczywiście jej rodzina - ekscentryczna i niebanalna gromadka Mortmainów z dodatkami (macocha,  zadomowiony u nich syn dawnej pokojówki). Żyją oszczędnie, wręcz biednie, nie mają prawie nic, bo nawet większość mebli wyprzedali. Za to gdzie oni mieszkają!
W prawdziwym zamku! Dokładnie w tym, co po nim pozostało - resztkach zabudowań, otoczonych murami, fosą i wieżami.Nie muszą nawet płacić czynszu, i tak nie mieliby z czego.
Sceneria jest niezwykle malownicza i romantyczna. Daleko jednak do sielanki, choć na swój sposób Mortmainowie są szczęśliwi, mają w sobie radość życia, tylko warunki mogliby mieć ciut lepsze. Dziewczęta chciałyby wyrwać się w kręgu nędzy i głodu, światełko w tunelu daje im spadek po ciotce (odziedziczyły futra) oraz pojawienie się dziedzica posiadłości Simona wraz bratem, Neilem. I tu zaczynają się te wszystkie konwenanse i niuanse...

Fabularnie niewiele się tu dzieje, główne osie  to zamążpójscie Rose i perypetie uczuciowe bohaterów oraz przełamanie niemocy twórczej ojca rodziny, autora słynnych "Bojów Jakuba". Istota rzeczy leży w epizodach znakomicie opisanych przez bystrą, zabawną, charyzmatyczną, ale niekiedy naiwną Cassandrę. Jej opowieści są żywe i barwne. Trzeba przyznać, że panna Mortmain ma zadatki na pisarkę ;-)
Historia z łapaniem "niedźwiedzia", niespodziewani goście podczas kąpieli w balii po farbowaniu  ubrań, rozmowy z krawieckim manekinem, świętojańskie rytuały, pies Heloiza i kot Abelard, damsko- męskie gierki, wyprawy do Londynu, podstęp wobec ojca - to i wiele innych spraw uwiecznionych w zeszytach przez Cassandrę dostarcza czytelnikom wiele przyjemności i uśmiechu.
Inteligentnie, z nawiązaniami literacko-muzycznymi, z humorem, ciepłem, nieco sentymentalnie, nieco"wiktoriańsko", ale przede wszystkim barwnie i ujmująco  - tak Dodie Smith wykreowała świat swej powieści. Oddając głos, czy raczej pióro,  bohaterce - dodała smaku całości. Forma bowiem tutaj doskonale pasuje do treści.
Walorem kolejnym są sylwetki występujących tam osób. Moją uwagę szczególnie zwróciła postać Topaz - z jednej strony artystyczna dusza, oryginalnej urody modelka malarzy, obcująca z naturą (w ciemnościach można ją było wziąć za ducha), z drugiej - zapobiegliwa gospodyni, troskliwa macocha (niewiele w sumie starsza od pasierbic) i dobra żona. Jednym słowem - zjawiskowa.

Trochę jakby Jane Austen, trochę jakby L. M. Montgomery, nieco sióstr Bronte  - w te klimaty wpisuje się powieść Dodie Smith. Jest to proza przyjemnie staroświecka, taka bardziej "dziewczyńska", ale sądzę, że i płci przeciwnej ta lektura nie zaszkodzi, zwłaszcza tym osobnikom, którzy odnajdują się w klimatach cyklu o Ani z Zielonego Wzgórza i Jeżycjady.

"Zdobywam zamek" - zdobył moje uznanie. Chciałabym, aby było więcej takich powieści, więcej wznowień "starej" dobrej literatury, niech młode pokolenia mają szansę poznać coś innego ( i wartościowszego!) niż te wszystkie Szepty, Zmierzchy i Greye...
Klasyka górą!
;-)



Powieść  - jako lektura bardzo optymistyczna - kwalifikuje się do kategorii październikowej Trójki E-pik.


wtorek, 15 października 2013

Zagościły u mnie książki...

Na krócej, bo z  biblioteczną wizytą przybyły:

Wszystkie przeczytane, na razie jedna tylko opisana.


Na dłużej natomiast, wręcz na zawsze, zagościły u mnie:


"Blogotony" - egzemplarz recenzyjny, dziś otrzymany i pobieżnie przejrzany - już się cieszę na lekturę.
"Szczęśliwy pech" - wygrana w konkursie na profilu "Książka Zamiast Kwiatka", wczoraj przeczytałam
1 rozdział, jakieś 70 stron, najpierw okropnie mnie irytowało zachowanie bohaterki, potem zrobiło się zabawnie a dalej... poczytamy- zobaczymy ;-)
"Tajemnica błękitnego zamczyska" - co prawda to nie "Błękitny zamek", ale kolor i budowla się zgadzają ;-) Wygrałam na fb  u  Ani /Asymaki

Będę mieć jeszcze coś w zanadrzu do pochwalenia się ;-)

W najbliższym czasie zamierzam skończyć "Szczęśliwy pech" i zabieram się albo za "Blogotony" albo "Gołębiarki".
Na pewno napiszę o "Zdobywam zamek". Ma być w punktach, skrótowo czy  normalnie, opisowo? ;-)

niedziela, 13 października 2013

Trójka na liczniku ;-)

[Źródło]







                                                                                                              
[Źródło]
[ Źródło]
Zupełnie zapomniałam, że to dziś...
Sporo wody w rzece upłynęło od 13 października 2010 r., sporo wspaniałych książek od tego czasu przeczytałam, większość tu opisałam.
Co się działo od ostatnich urodzin przywoływać nie będę, kto zaglada, ten mniej więcej wie, a i tak podsumowania jakoweś pod koniec roku kalendarzowego pewnie czynić będę.
Tymczasem częstuję Was książkowymi torcikami, jeden z nich  - makowy zamawiałam na Majorce ;-)
Krójcie sobie ile dusza zapragnie ;-)

Aby nie było jednak zbyt słodko,  oto coś do picia:
[Źródło]

Natomiast w ramach rozmów w kuluarach, może pomożecie mi się zdecydować, którą z książek teraz czytać, bo biblioteczne mam już za sobą.

Pozdrawiam złotojesiennie!

środa, 9 października 2013

"Sonieczka" Ludmiła Ulicka

 O autorce:
Wyd. Philip Wilson 2004

  • ur.1943.
  • z wykształcenia jest biologiem, pracowała w Instytucie Genetyki 
  • była kierownikiem literackim Żydowskiego Kameralnego Teatru Muzycznego
  • pisała sztuki, scenariusze filmowe, opowiadania i powieści
  •  jej utwory przetłumaczono na 25 języków
  • laureatka wielu prestiżowych nagród w Rosji, Francji, we Włoszech
  • uznana w Rosji za pisarkę roku 2004
  • "Medea i jej dzieci" - pierwsza powieść Ulickiej wydana w Polsce
    (czytałam, dlatego też bez wahania sięgnęłam po "Sonieczkę")

Zaczerpnięte z okładki:
  •    "Proza Ulickiej  jest początkiem wspaniałej podróży do wnętrza rosyjskiej duszy"
  •    "Czechowowska opowieść o zwyczajnej kobiecie"
  •    "Wzruszająca opowieść o różnych rodzajach kobiecości"
Ode mnie:
  •  to niewiele ponad 90 stroniczek dobrej, rasowej prozy
  • treść skondensowana, realistyczna,
  • tytułowa bohaterka - znów posiłkuję się notą z okładki, bo trafna: 
    • "dorasta w odpychajacej radzieckiej rzeczywistości w świat książek",
    • "Historia Sonieczki przypomina bajkę o Kopciuszku",
    • "prowadzi zwyczajne życie, w którym szczęśliwe chwile przeplatają się z tragicznymi. Godzi się z rzeczywistością i uważa, że dostała od życia więcej niż się spodziewała"
  • wątek historyczny (rosyjskie realia od lat 30-tych XX w.)
  • wątek polski: dzieje Jasi
  • motyw bibliotekarsko- książkowy (Sonia została bibliotekarką) 
  • kwestie psychologiczne, dramatyczne wybory, uwarunkowania losu, postawa życiowa
  • opowieść w sumie smutna, przejmująca, na wskroś rosyjska, w dobrym tego słowa znaczeniu - Dostojewski mógłby być dumny z młodszej koleżanki po piórze ;-)

    Garść cytatów:
  • "Czytanie było ulubionym zajęciem Sonieczki od wczesnego dzieciństwa, można powiedzieć od pieluch. Jej starszy brat Jefrem pierwszy żartowniś w rodzinie, lubił powtarzać, że od tego ciągłego ślęczenia nad książkami tyłek siostry  upodobnił się już do siedzenia krzesła, a nos- do gruszki" (s. 5)
  • "Czytanie  było dla niej czymś w rodzaju lekkiego obłędu, który nie opuszczał jej nawet we śnie - sny też czytała jak książki. Śniły jej się fascynujące powieści historyczne, których akcję zgadywała na podstawie typu czcionki, a wszystkie akapity i wykropkowania przeczuwała w jakiś tajemniczy sposób." (s.7)
     
  • "Po skończeniu  technikum bibliotekarskiego rozpoczęła pracę w piwnicznym magazynie starej biblioteki, dołączając do tego rzadkiego grona szczęściarzy, którzy z bólem serca opuszczają wieczorem swoje zakurzone i duszne miejsce pracy, nie zdążywszy nacieszyć się w ciągu dnia rzędami katalogowych kart, bladymi karteczkami zamówień, napływających z czytelni na parterze i przyjemnym ciężarem tomów lądujących w ich rękach." (s.8)
  • "Z czasem nauczyła się jednak odróżniać  w morzu książek fale dużych od małych, a małe - od przybrzeżnej piany, wypełniającej ascetyczne szafy z literaturą współczesną" (s.9)
    - czego sobie i Wam życzę, polecając Waszej uwadze prozę Ludmiły Ulickiej.

niedziela, 6 października 2013

Czarne mleko - do kawy po turecku

Wyd. Literackie 2011
  • Moje pierwsze spotkanie z popularną ostatnio turecką pisarką  i już mogę "przybić jej piątkę" albo mówiąc po "fejsbukowemu"  - lubię to!
  • Podtytuł: "O pisaniu, macierzyństwie i wewnętrznym haremie" - krótko i trafnie określa treść.
  • Dylemat, czy da się pogodzić pisarstwo ( i pewną niezależność) z macierzyństwem; problem depresji poporodowej w niebanalnym ujęciu.
  • Chór wewnętrznych głosów (miniaturowych kobiet, zwanych Calineczkami)  wśród których są:
    Panienka Praktyczna, Milady Ambicja Czechowska, Panna Intelekualistka Cyniczna, Pani Derwisz.
    Panie dyskutują, kłócą się, wprowadzają przewrót wojskowy. Prowadzą konwersacje i dywersję wobec swojej "właścicielki", każda chce nią rządzić.
    Później pojawiają się także Mamcia Pudding Ryżowy (dążąca do monarchii absolutnej) oraz Blue Bell Bovary (nazwa wielce wymowna). Jest także dżinn Lord Poton- uosabiajacy depresję.

    Świetny pomysł na przedstawienie tego wszystkiego, co się dzieje w naszych głowach, tych różnych cząstek naszego "ja", cech, potrzeb,  instynktów, odczuć itp.
  • Minieseje, czy felietony o kobietach - pisarkach ( nazwiska bardziej i mniej znane,bardzo ciekawe teksty)
    m.in. Zofia Tołstoj, George Sand, Sylvia Plath, Anais Nin, Zelda Fitzgerald,  Ayn Rand, Doris Lessing ( po tym, czego się dowiedziałam o noblistce - ma u mnie wielkiego niewybaczalnego minusa).
  • Proza autobiograficzna - eseistyczna ("esejowata"), bardzo osobista, kobieca, bliska.
    Bardo mi się podobało. Kiedyś na pewno też spróbuję typowej powieści pióra E. Safak.
    Są w zasobach biblioteki.
  •  Tak na marginesie: u niektórych widać, że Mamcia Pudding Ryżowy zawładnęła nimi totalnie. Nie jest łatwo, ale trzeba jednak starać się zachować równowagę między wpływami naszych własnych "Calineczek" ;-)

czwartek, 3 października 2013

Wdziera się pazdziernik...

Ze zdumieniem i niedowierzaniem zdzieram kartkę z wyimaginowanego ( bo mam tylko taki "|planszowy") kalendarza... To już trzeci października???? Niemożliwe!!!
 Oj, wdziera się ten październik, wdziera! Pazurkami w szyby skrobie i żółtoczerwone liście w ząbki chwyta. Szumi wiatrem i szeleści kartkami książek Wydziera się przy tym, że "Strofy o późnym lecie" to mogę sobie w kieszeń wsadzić! Teraz to już tylko "Jesień patriarchy" i "Jesienny koktajl"  albo  ewentualnie "Polowanie na Czerwony Pażdziernik", notabene którego autor zmarł był wczoraj.
Zanim jednak jesień na dobre zagości u nas wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza, zdałoby się podsumować czytelniczy wrzesień.
Zatem do dzieła:

We wrześniu przeczytałam łącznie 8 książek (lista tutaj) w tym:
  •  2 własne, 
 -   z czego jedną  niemal 2 razy, a to dlatego, że Elwirka przed snem życzy sobie: "Czytaj! Filefona!" i  wspólnie z mężem czytając na głos (jak on czytał, to ja miałam wtedy "audiobooka na żywo") zrobiliśmy już 2  rundy "Przygód kota Filemona";

- 1 z nich pasowała do kategorii wrześniowej Trójki E-pik.
  • 4 recenzyjne ( 1 jeszcze nie opisana),
  • 2 biblioteczne  ( 1 z nich pasowała do wyzwania "Kapitan Żbik na topie")
Książką miesiąca zostało "Czarne mleko" Elif Safak, o której napisać chciałabym słówko  niebawem. 

Nie najgorzej wypadł wrzesień, przyznam, bo nie chodzi tylko o ilość przeczytanych książek, ale ogólnie jestem nimi ukontentowana.

Tymczasem mam nowe obiekty książkowe - biblioteczne i wygrane (w drodze).

Październik rozpoczęłam zupełnie przypadkowo:  "Sonieczka" Ludmiły Ulickiej już przeczytana.




poniedziałek, 30 września 2013

Najlepsze książki na jesień!

Najlepsze książki na jesień mogą być:

  •  grube na dłuższy czas
  • cienkie na jeden wieczór
  •  pogodne i radosne na pluchę
  • smutne jak jesienny deszcz
  • ulubionych autorów
  • stanowiące wyzwanie
  • nowiutkie pachnące farbą drukarską
  • zakurzone i pożółkłe
  • gatunków wszelakich

... mogą też być to te, wyłonione w plebiscycie organizowanym co sezon przez Granice.pl!

Zapraszam do głosowania na wybrane tytuły poprzez poniższy link:

http://www.ksiazkanajesien.pl/polecamy,fcdf64d6aa

Wśród nominowanych m.in. "Zdobywam zamek" Dodie Smith,  "Honor" Elif Safak, "Łatwopalni" A. Lingas- Łoniewskiej, "Azyl" I. Sowy,  biografia "Tuwim. Wylękniony bluźnierca", "Psychologia roztargnienia" i cała masa innych rozmaitości.

Do wyboru, do koloru, do wygrania!

niedziela, 29 września 2013

Bezcenny - przeceniony

 To nie będzie wiadomość o wyprzedaży w księgarni, ale garść moich osobistych wrażeń.

Chciałam poznać cokolwiek z twórczości Z. Miłoszewskiego i dzięki temu, że w zasobach naszej biblioteki był 'Bezcenny", zrealizowałam ten zamiar. Mogę więc 'odhaczyć' to nazwisko na swojej liście i na razie nie zamierzam poszerzać tej znajomości. Chciałam spróbować, to spróbowałam. Niestety, nie jestem zachwycona tym "nowym thrillerem bestsellerowego autora", generalnie męczarnią ta lektura nie była, ale po fakcie widzę, że bez żalu mogłabym się bez niej obyć. Nie czuję się bowiem "oszołomiona", czy zafascynowana.

Gdybym miała zwyczaj porzucać książkę przed setną stroną, zapewne bym to zrobiła. Nie miałam komfortu czytania tej powieści na 3-4 posiedzenia, czytałam z doskoku i w sytuacji, gdy  początkowe rozdziały każdy jest o kim innym i o czym innym (1944, Amerykanie, Tatry, Warszawa, Berlin - czyli od Sasa do Lasa)- rozpraszałam się i nie czułam się wciągnięta w fabułę. Potem było już lepiej, rozkręciło się, choć momentami nadal mi się wszystko "rozjeżdżało" (ale to moje odczucie, kwestia braku skupienia, a nie kompozycji)
 Zakończenie - zarówno finał poszukiwań zaginionego dzieła, jak i kwestia losów bohaterów - zupełnie mi się nie podobało. 

W ogóle thrillery to nie moja specjalność, nie gustuję raczej w książkach tego typu, choć mam parę takich za sobą. Tematyka "Bezcennego" ciekawa, przyznam. Historia sztuki, kwestia zrabowanych/utraconych/zaginionych dzieł światowego malarstwa niegdyś będących w polskim posiadaniu, do tego oryginalna sugestia na temat znanej  osoby związanej z II wojną światową, taka "spiskowa teoria dziejów" trochę. Wolę właśnie taką dziedzinę niż thrillery medyczne/prawnicze czy makabryczno- horrorowate.

Miłoszewski posplatał wątki historyczne, polityczne, sensacyjne, "bondowskie", ale i romantyczne. Momentami za dużo tego było naraz. Nieraz nie wiadomo było, czy opisywana postać, czy zdarzenie będą jakoś dalej istotne, czasem zastanawiałam się, czy coś było potrzebne. Jednak podkreślam, że czytałam tę powieść w wielu podejsciach, przez dość dlugi czas, mogłam nie ogarnąć dość sprawnie całości.

Wydaje mi się, że gdzieś już spotkałam się z określeniem "Pan Samochodzik dla dorosłych", więc nie przypisuję sobie tego skojarzenia, ale się z nim zgadzam. Co ciekawe, gdzieś w tekście pada takie zdanie, w przybliżeniu mówiąc - "urzędniczka, gość z ferrari i tylko harcerzy brakuje", czyli nawet odautorskie korzenie "samochodzikowe" są ;-)
Porównanie do "Kodu Leonarda" Dana Browna jakoś mi aż tak bardzo się nie nasuwa, choć ze względu na tematykę - historię sztuki  oraz na gatunek - thriller/sensację będzie to ta sama półka.

Wymienię  nazwiska głównych bohaterów i parę danych - tak dla siebie ku pamięci: 
Zofia Lorentz- urzędniczka Ministerstwa Kultury zajmująca się odzyskiwaniem zrabowanego w czasie wojny dziedzictwa narodowego w postaci np. obrazów, "jędza".
Karol Boznański - niespokrewniony z Olgą marszand sztuki, dość oryginalny gość.
Anatol Gmitruk - agent na emeryturze, ale nadal w akcji.
Lisa Tolgfors - Szwedka, "Fantomas" w spódnicy,  złodziejka dzieł sztuki po dobrej stronie mocy, superwoman uwielbiająca Clauda M.
Ta czwórka w różnych konfiguracjach poszukuje "Portretu Młodzieńca" pędzla Rafaela.
Sporo poczytamy  też o impresjonistach, kolekcji ekscentrycznego hrabiego Korwina- Milewskiego (ciekawy link, garść faktów - tutaj) , Tatrach.Z bohaterami odwiedzimy USA, Szwecję,  Łotwę, Chorwację. pojawi się Zakopane i Przemyśl.
Trójkowa audycja na kartach powieści się pojawia.
Trochę humoru, trochę grozy, pościgów, strzelanin. 
Cięte dialogi.
 Momentami "Bezcenny" jest "bezecny." ;-)

Zanotuję też sobie taki jeden cytacik:
"Wysoki, szczupły dobrze ubrany. Zęby jak porcelana z Ćmielowa, włosy czarne jak pasta do butów, oczy zielone jak las w sierpniu. Wszystko za bardzo, jak to u Amerykanów." (s. 431)

Reasumując - subiektywnie odebrałam średnio na jeża ;-) Formalnie wszystko w porządku, akcja, ciekawy temat, fajne postaci, dialogi, ale jednak nie do końca moja bajka.


Kanon polskiej literatury współczesnej -?

Kilka dni temu w radiowym Klubie Trójki dyskutowano o tym, czy istnieje kanon polskiej literatury współczesnej, jakie są najważniejsze tytuły/nazwiska po '89 r..

Zgadzam się, że mogą być różne kanony - np. dla danego gatunku, czy typu literatury. Odrębny kanon literatury kryminalnej, fantastyki, romansu, reportażu itp.  Każda kategoria ma przecież swoje najlepsze pozycje, najpopularniejsze, najważniejsze. Kanony będą też inne ogólne, sugerowane przez krytyków literackich, a inne nasze prywatne. Nie zawsze to, co "powinno się znać" jest tym, co chce się znać.
Nie podobało mi się określenie "kanon klasy średniej" i "kanon inteligenta".

W moim współczesnym polskim "panteonie" na pewno znaleźliby się (kolejność przypadkowa): 
Olga Tokarczuk, Manuela Gretkowska, Wojciech Kuczok, Jerzy Pilch, Andrzej Stasiuk, Wiesław Myśliwski, Jacek Dehnel, Roma Ligocka. 
Dorzuciłabym Dorotę Masłowską, bo jakby nie było, to istotne zjawisko w literackim świecie. Może też Michała Witkowskiego i Ignacego Karpowicza choć zbyt mało znam ich twórczość, by mieć pewność, czy oprócz ogólnego uznania, zasługują też na moje osobiste względy.
Odnośnie poezji ciężko mi powiedzieć, gdyż nie czytuję poetów współczesnych, zatrzymałam się na Tuwimie i Staffie. Szymborska, Herbert , Miłosz, Różewicz - to wg mnie kanon oczywisty.
 
W literaturze "lżejszego kalibru" wydaje mi się, że na razie każdy ma swoich ulubieńców, ale czas pokaże, co przetrwa próbę czasu. Dla przykładu - Chmielewska trzyma się mocno, ale czy za kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt lat będzie się pamiętać - bez urazy za uogólnienie - o Grocholach, Kalicińskich, Michalakach i całej plejadzie popularnych autorek i autorów?

Ciekawa jestem Waszych współczesnych "kanonów" ;-)

sobota, 28 września 2013

Kijek w mrowisko?

"Mrówki w płonącym ognisku" Teresa Oleś - Owczarkowa, Wydawnictwo M, 2013.

W moim odczuciu ta książka nie jest ani magiczna, ani niezwykła i nie podzielam zachwytów and nią. Sądzę, że mam jako takie wyobrażenie o polskiej wsi oraz zmianach zachodzących na niej na przestrzeni lat, a opieram je zarówno na znanej mi literaturze, jak i przekazach ustnych, czy też w pewnym zakresie własnej obserwacji. Lektura "Mrówek..."  nie wniosła mi do tego obrazu nic nowego.
Spodziewałam się socjologii wsi, tymczasem - wielkie mi mecyje! Mamy w chaosie narracji takie oto na przykład odkrywcze i fascynujące spostrzeżenia:
-"Wieś, niezmieniająca się przez wieki, teraz ulega radykalnej zmianie. Ludzie coraz więcej miejsca potrzebują do tego, aby spać, jeść i chronić swoją coraz mniej liczną rodzinę. Domy są dużo większe, przestronne, a kuchnie lśnią czystością. Pachnie środkami do mycia i czyszczenia.
Ludzie nie mają już czarnych i spękanych dłoni. We wsiach jest higienicznie."
(s. 57)
- "Dawniej z każdej wsi do miasta było daleko i bywały to odległości na wyprawę, która dziś trwa pół godziny lub piętnaście minut. Odległości niewiele już znaczą.' (s. 41)
 - "Krok po kroku następują zmiany i dzisiejsza wieś wygląda już inaczej. Znikły drewniane chałupy z maleńkimi okienkami. Nie ma też stodół krytych strzechą. Ulice i uliczki asfaltowe prowadzą do domów o standardzie równym miejskiemu. Jest jasno, czysto i ciepło." (s. 156).

Zapiski Teresy Oleś -Owczarkowej mają wartość sentymentalną, głownie dla niej samej, jak sądzę. Doceniam to, że ocala ona od zapomnienia wizerunek dawnej wsi i jej mieszkańców, swoje  dzieciństwo, przypadające na okres powojenny, wiejską obyczajowość i mentalność, w której dominuje porzekadło "co się należy, to się należy". Pochwalam to, że pokazuje różne oblicza wsi, jej jasne i ciemne barwy: pracę, biedę, tragiczne zdarzenia, ale i zabawę, radość najeżonego trudami życia. Nie wydaje mi się jednak, by zarysowany przez autorkę obraz był szczególnie panoramiczny czy uniwersalny.
Wspomnienia dotyczą Blanowic i okolicznych miejscowości. Pojawiają się w nich zapamiętane przez małą dziewczynkę osoby i epizody z ich życia ( niestety to nie jest saga), ważną postacią jest Babcia, która wychowywała Tereskę pod nieobecność rodziców. Z przytoczonych historii najciekawszą wydaje się ta o leśniczym, którego mrówki zjadły. Trudno mówić tu zresztą o historiach, to strzępki.

Są pisarze, za których frazę dalibyśmy się pokroić. Są tacy, którym wierzymy od pierwszego zdania, i czerpiemy z ich tekstów pełnymi garściami. Nierzadko już od pierwszego spotkania z twórczością danej osoby czujemy doń sympatię, przekonanie, czy wręcz powinowactwo dusz. Tym razem jednak muszę podkreślić, iż autorka "Mrówek w płonącym ognisku" mnie zupełnie nie przekonuje. Wygłasza dziwne poglądy i wcale nie chodzi o to, że religijne.
Szczególnie uderzyło mnie np. to, że najpierw opowiada o bestialskim mordzie dokonanym przez Sowietów a potem głosi:  
"Bo chociaż wojna niesie krzywdę i śmierć, jest też źródłem postępu. Nie tylko daje wielki zysk agresorom i zwiększa cywilizacyjne zdobycze. Wpływa także na rozwój nauki. Ja, podobnie jak wszyscy, kocham wiedzę, ale jeszcze bardziej lubię wygodę, jaką daje cywilizacja. Niechętnie liczę koszty. Odwracam oczy od strat i nie pytam: gdzie jesteś, Maryjo?" (s.119)
W innym fragmencie zastanawia, się nad tym, że może chłopi są sami sobie winni ciężkiego losu, bo wpuścili do domu diabła.
Do tego cały czas przewija się nuta takiego ślepego pogodzenia się z losem, przyjmowania wszystkiego takim, jakie jest. Ton fatalistyczny jakby.
"Z żalem, ale bez buntu przyjmuję zasady rządzące światem, którego cząstką jest Ziemia i jestem nią także ja pośród ziemskiego mrowia. Jestem z ludu, który wierzy i nie wygraża Bogu pięściami, gdyż jego bezwzględna stałość, trudna do pojęcia i przyjęcia, tak mnie zgięła, że nie stawiam już pytań, na które nie znajduję odpowiedzi. Nie zarzucam Bogu obojętności, chociaż nie mam wpływu na bezwzględność natury. A idę, bo takie jest moje przeznaczenie." (s.171)
Wydawało mi się także, że w niektórych momentach autorka posługuje się ironią, ale taką, która do mnie nie przemawia, nie "łapię" jej. Wyczułam też pewną niekonsekwencję:  niby tak sentymentalnie wyrusza w pełen smaków i zapachów świat dzieciństwa, tak wspomina, tak żałuje jakby tego, co minęło bezpowrotnie, ale po uszy tkwi we współczesności wśród laptopów i telefonów, gdzie huk mediów zagłusza szept sumienia.
Wspomnienia z powojennego dzieciństwa i późniejszych czasów, opowieści o tych wszystkich Józkach, Halinach, Stasiach itp. itd. (które same w sobie by się obroniły) przeplatają się ze scenami ze współczesnego pobytu autorki w rodzinnych stronach i refleksjami - często wydumanymi i egzaltowanymi.
Dominuje chaos, który w tym przypadku  przeszkadza i irytuje, nie sprawia wrażenia celowego zabiegu kompozycyjnego. Nie jestem także skłonna by nazywać styl Oleś - Owczarkowej  gawędziarskim, jesli już, to dla mnie zbyt męcząca okazała się ta "gawęda", czy raczej  nasycona ideologicznie/religijnie  "pogadanka".

Nijak nie mogę postawić omawianej książki w jednym rzędzie z przypisywaną do tzw. nurtu wiejskiego prozą W. Myśliwskiego, T. Nowaka,  E. Redlińskiego, czy z zapomnianą powieścią Romana Turka "Mama, ja i reszta". Ciężko też stwierdzić, czy to bardziej literatura faktu, czy pseudosocjologiczna i pseudofilozoficzna publikacja z elementami fabuły. Moim zdaniem nie ma się czym ekscytować. Nie zdziwiłabym się,  szczerze powiedziawszy, gdyby wkrótce ta książka zagościła w wyprzedażowych koszach wyceniona na  jakieś 5 zł.
Myślę, iż odbiór "Mrówek w płonącym ognisku" w dużej mierze zależy od podłoża na jakie trafia ta książka, od zasobu wiedzy  i doświadczeń czytelnika. Na mnie akurat nie zrobiła wrażenia, ale spotkała się z aprobatą, czy nawet entuzjazmem wielu osób. Zawsze powtarzam: de gustibus... itd. Moje wzruszenie ramion nie stanowi wyroczni.


Moja lista blogów