"Mrówki w płonącym ognisku" Teresa Oleś - Owczarkowa, Wydawnictwo M, 2013.
W moim odczuciu ta książka nie jest ani magiczna, ani niezwykła i nie podzielam zachwytów and nią. Sądzę, że mam jako takie wyobrażenie o polskiej wsi oraz zmianach zachodzących na niej na przestrzeni lat, a opieram je zarówno na znanej mi literaturze, jak i przekazach ustnych, czy też w pewnym zakresie własnej obserwacji. Lektura "Mrówek..." nie wniosła mi do tego obrazu nic nowego.
Spodziewałam się socjologii wsi, tymczasem - wielkie mi mecyje! Mamy w chaosie narracji takie oto na przykład odkrywcze i fascynujące spostrzeżenia:
-"Wieś, niezmieniająca się przez wieki, teraz ulega radykalnej zmianie. Ludzie coraz więcej miejsca potrzebują do tego, aby spać, jeść i chronić swoją coraz mniej liczną rodzinę. Domy są dużo większe, przestronne, a kuchnie lśnią czystością. Pachnie środkami do mycia i czyszczenia.
Ludzie nie mają już czarnych i spękanych dłoni. We wsiach jest higienicznie." (s. 57)
- "Dawniej z każdej wsi do miasta było daleko i bywały to odległości na wyprawę, która dziś trwa pół godziny lub piętnaście minut. Odległości niewiele już znaczą.' (s. 41)
- "Krok po kroku następują zmiany i dzisiejsza wieś wygląda już inaczej. Znikły drewniane chałupy z maleńkimi okienkami. Nie ma też stodół krytych strzechą. Ulice i uliczki asfaltowe prowadzą do domów o standardzie równym miejskiemu. Jest jasno, czysto i ciepło." (s. 156).
Zapiski Teresy Oleś -Owczarkowej mają wartość sentymentalną, głownie dla niej samej, jak sądzę. Doceniam to, że ocala ona od zapomnienia wizerunek dawnej wsi i jej mieszkańców, swoje dzieciństwo, przypadające na okres powojenny, wiejską obyczajowość i mentalność, w której dominuje porzekadło "co się należy, to się należy". Pochwalam to, że pokazuje różne oblicza wsi, jej jasne i ciemne barwy: pracę, biedę, tragiczne zdarzenia, ale i zabawę, radość najeżonego trudami życia. Nie wydaje mi się jednak, by zarysowany przez autorkę obraz był szczególnie panoramiczny czy uniwersalny.
Wspomnienia dotyczą Blanowic i okolicznych miejscowości. Pojawiają się w nich zapamiętane przez małą dziewczynkę osoby i epizody z ich życia ( niestety to nie jest saga), ważną postacią jest Babcia, która wychowywała Tereskę pod nieobecność rodziców. Z przytoczonych historii najciekawszą wydaje się ta o leśniczym, którego mrówki zjadły. Trudno mówić tu zresztą o historiach, to strzępki.
Są pisarze, za których frazę dalibyśmy się pokroić. Są tacy, którym wierzymy od pierwszego zdania, i czerpiemy z ich tekstów pełnymi garściami. Nierzadko już od pierwszego spotkania z twórczością danej osoby czujemy doń sympatię, przekonanie, czy wręcz powinowactwo dusz. Tym razem jednak muszę podkreślić, iż autorka "Mrówek w płonącym ognisku" mnie zupełnie nie przekonuje. Wygłasza dziwne poglądy i wcale nie chodzi o to, że religijne.
Szczególnie uderzyło mnie np. to, że najpierw opowiada o bestialskim mordzie dokonanym przez Sowietów a potem głosi:
"Bo chociaż wojna niesie krzywdę i śmierć, jest też źródłem postępu. Nie tylko daje wielki zysk agresorom i zwiększa cywilizacyjne zdobycze. Wpływa także na rozwój nauki. Ja, podobnie jak wszyscy, kocham wiedzę, ale jeszcze bardziej lubię wygodę, jaką daje cywilizacja. Niechętnie liczę koszty. Odwracam oczy od strat i nie pytam: gdzie jesteś, Maryjo?" (s.119)
W innym fragmencie zastanawia, się nad tym, że może chłopi są sami sobie winni ciężkiego losu, bo wpuścili do domu diabła.
Do tego cały czas przewija się nuta takiego ślepego pogodzenia się z losem, przyjmowania wszystkiego takim, jakie jest. Ton fatalistyczny jakby.
"Z żalem, ale bez buntu przyjmuję zasady rządzące światem, którego cząstką jest Ziemia i jestem nią także ja pośród ziemskiego mrowia. Jestem z ludu, który wierzy i nie wygraża Bogu pięściami, gdyż jego bezwzględna stałość, trudna do pojęcia i przyjęcia, tak mnie zgięła, że nie stawiam już pytań, na które nie znajduję odpowiedzi. Nie zarzucam Bogu obojętności, chociaż nie mam wpływu na bezwzględność natury. A idę, bo takie jest moje przeznaczenie." (s.171)
Wydawało mi się także, że w niektórych momentach autorka posługuje się ironią, ale taką, która do mnie nie przemawia, nie "łapię" jej. Wyczułam też pewną niekonsekwencję: niby tak sentymentalnie wyrusza w pełen smaków i zapachów świat dzieciństwa, tak wspomina, tak żałuje jakby tego, co minęło bezpowrotnie, ale po uszy tkwi we współczesności wśród laptopów i telefonów, gdzie huk mediów zagłusza szept sumienia.
Wspomnienia z powojennego dzieciństwa i późniejszych czasów, opowieści o tych wszystkich Józkach, Halinach, Stasiach itp. itd. (które same w sobie by się obroniły) przeplatają się ze scenami ze współczesnego pobytu autorki w rodzinnych stronach i refleksjami - często wydumanymi i egzaltowanymi.
Dominuje chaos, który w tym przypadku przeszkadza i irytuje, nie sprawia wrażenia celowego zabiegu kompozycyjnego. Nie jestem także skłonna by nazywać styl Oleś - Owczarkowej gawędziarskim, jesli już, to dla mnie zbyt męcząca okazała się ta "gawęda", czy raczej nasycona ideologicznie/religijnie "pogadanka".
Nijak nie mogę postawić omawianej książki w jednym rzędzie z przypisywaną do tzw. nurtu wiejskiego prozą W. Myśliwskiego, T. Nowaka, E. Redlińskiego, czy z zapomnianą powieścią Romana Turka "Mama, ja i reszta". Ciężko też stwierdzić, czy to bardziej literatura faktu, czy pseudosocjologiczna i pseudofilozoficzna publikacja z elementami fabuły. Moim zdaniem nie ma się czym ekscytować. Nie zdziwiłabym się, szczerze powiedziawszy, gdyby wkrótce ta książka zagościła w wyprzedażowych koszach wyceniona na jakieś 5 zł.
Myślę, iż odbiór "Mrówek w płonącym ognisku" w dużej mierze zależy od podłoża na jakie trafia ta książka, od zasobu wiedzy i doświadczeń czytelnika. Na mnie akurat nie zrobiła wrażenia, ale spotkała się z aprobatą, czy nawet entuzjazmem wielu osób. Zawsze powtarzam: de gustibus... itd. Moje wzruszenie ramion nie stanowi wyroczni.