wtorek, 31 stycznia 2012

Za co lubię Wallandera

Półki z kryminałami i literaturą sensacyjną nie są pierwszymi, do których biegnę, bo ogólnie za tym gatunkiem nie przepadam, co nie znaczy, że od niego stronię. Czytuję  jednak rzadko i wybiórczo. Do nielicznych lektur tego typu zaliczam twórczość Henninga Mankella. Od czasu, kiedy w DKK czytaliśmy "Mężczyznę, który się uśmiechał", w ciemno sięgam po książki tego autora. Właściwie to stwierdziłam trochę na wyrost, bo zaledwie jeszcze jedną - "O krok" - mam za sobą, ale nadal trwam w tym przekonaniu.

Nie będę pisać o fabule, bo w przypadku kryminałów mija się to z celem. Nie chcę niwelować napięcia i psuć wrażeń. Co nieco można wyczytać z tyłu okładki lub w notce na stronie wydawnictwa. Na pewno znajdą się też wnikliwe recenzje, z których poznamy szczegóły śledztwa i portret psychologiczny zabójcy. Nie szukałam ich, co prawda, ale znając życie- są i takie. Ode mnie tylko kilka zdań o bohaterze i ogólnie o klimacie powieści.

Kurt Wallander, inspektor kryminalny policji w Ystad, nie jest supermenem, ani idealną postacią, której wszystko idzie jak z płatka.  To człowiek z krwi i kości. Odczuwa pragnienie, chce mu się siku, marznie, ma lekką nadwagę i podwyższony poziom cukru we krwi, czuje zmęczenie i strach. Ma osobiste problemy, sprawy rodzinne. Dla mnie jest niezwykle realny i taki ludzki, prawdziwy w swych zachowaniach i uczuciach, także omylny. 
Nie sposób mu odmówić umiejętności dedukcji, logicznego myślenia, ale narzędziem, którym często się posługuje jest intuicja i przeczucie, przebłysk podświadomości, czy tzw. szósty zmysł. Zdarza mu się szukać czegoś - sam nie wie czego, ale wie, że gdy to znajdzie - to będzie wiedział dlaczego. Nieraz ma poczucie, że w jakiejś rozmowie padło ważne zdanie, ktoś poczynił istotną uwagę. Nie pamięta dokładnie, ale drąży temat i ta myśl powraca, okazuje się, że rzeczywiście była ważna - skierowała bowiem na pewien trop, podpowiedziała skojarzenie. Na pewno sporo w tym przypadku, ale i tak jestem pełna podziwu dla niesamowitej pamięci inspektora. Dla innych cech w sumie też. Nietuzinkowy to człowiek i nieobliczalny. poza tym lubi muzykę operową.

W sprawach, które prowadzi Wallander, nie ma wyraźnych śladów, nic nie jest jasne i nic się nie trzyma kupy. Pojawia się  wiele faktów i postaci, nie wszystkie są znaczące, ale trzeba sprawdzić każdą ewentualność. Nawet wyciągnąć zamierzchłe sprawy i zdarzenia z przeszłości. Wszystkie elementy są jakby puzzlami z kilku różnych kompletów, ale to tylko pozory, bo grupa dochodzeniowa z Ystad z Kurtem na czele jednak układa  w całość najbardziej skomplikowaną łamigłówkę. Dokonują tego kosztem własnego snu, zdrowia, życia prywatnego, okupują potem, łzami i krwią.

Co ciekawe, najważniejsze staje się nie dociekanie kto zabił, ale jak połączyć fakty i udowodnić, jak go znaleźć, złapać, jak przewidzieć jego kroki. Mankell zmienia czasem perspektywę i czytelnik towarzyszy poczynaniom sprawcy. Czasem czytelnik wie ciut więcej niż policja. Daje to wrażenie uczestniczenia w śledztwie.

W przypadku "O krok" mamy w dodatku do przemyślenia pewną kwestię. Na ile znamy swoich kolegów, sąsiadów? Co tak naprawdę o nich wiemy? Jakie oblicze pokazują nam, a co skrywają? Czasem okazuje się, że ktoś jest zupełnie kimś innym niż nam się wydaje....

Mroczny, chłodny klimat Skanii to wręcz "wymarzone" tło dla thrillerów i kryminalnych historii. Mankell nie nadużywa opisów, ale potrafi plastycznie unaocznić czytelnikowi miejsce akcji. Nie "zaśmieca" fabuły zbędnymi wątkami, ale też nie poprzestaje na "suchym" dochodzeniu śledczym, bohaterowie nie są marionetkami - żyją swoim życiem, mają rodziny,  zajęcia i problemy - są pełnowymiarowi. Myślę, że to bardziej widać w całym cyklu niż na przykładzie pojedynczego tomu, czy dwóch.

Podoba mi się proza Mankella i na pewno powrócę do książek, by spotkać się z inspektorem Wallanderem. Mam tylko małe zastrzeżenie. Kolejność ich wydawania u nas nijak się miała do kolejności chronologicznej. Trzeba sobie albo je teraz poukładać, albo jakoś przeżyć to, że np. X. uśmiercony w jednym tomie, w kolejnym ma się całkiem dobrze ;-)

W każdym razie - Mankella lubię i polecam. Przygody Kurta Wallandera i jego przyjaciół oraz kolegów z pracy zostały wydane przez wydawnictwo W.A.B w "Mrocznej serii" oraz w serii kieszonkowej "Lato z kryminałem" sygnowanym przez tygodnik Polityka.

niedziela, 29 stycznia 2012

The Without

Muzycznie- jest ślicznie.
Oczywiście to moja subiektywna opinia, albowiem de gustibus i tak dalej...
Kto nie słuchał, niech posłucha Niesłucha ;-)
Linków nie podaję, bo nie mam czasu się tu bawić - kto chce to sobie sam wyszuka.
A ja oddalam się kołysząc przy miłych dźwiękach...
...param pam pam....

czwartek, 26 stycznia 2012

Czarodzicielstwo


Żałuję, że tak późno zawędrowałam do Świata Dysku, albowiem bawiłam się przednio. Odpowiada mi poczucie humoru Terry'ego Pratchetta oparte na absurdzie, abstrakcji,  ironii i parodii. Z twórczością tego angielskiego pisarza miałam już do czynienia przy książce "Kot w stanie czystym", ale dopiero niedawno wcieliłam w życie zamiar poczytania czegoś z licznego cyklu fantasy - Świat Dysku. Wpadł mi w ręce stary, sfatygowany egzemplarz "Czarodzicielstwa" wycofany z biblioteki. Postradał początkowe karty, więc nie znam ani wydawnictwa (najprawdopodobniej Prószyński) ani roku wydania, ani tłumacza ( Piotr Cholewa, czy ktoś inny?). Za to jest logo "Nowa Fantastyka".

Pomijając już metryczkę książki, powtarzam: miałam pyszną zabawę. Podglądałam zza kotary wybory nadrektora na Niewidzialnym Uniwersytecie, przemykałam ciemnymi zaułkami dzielnicy Mroki, podjadałam banany Bibliotekarzowi (Uuk!), podróżowałam Latającym Dywanem.... było bajkowo i przygodowo.
Gdy w Świecie Dysku rządy objął Coin - czarodziciel - obudziła się pradawna magia i zaczęły dziać niepojęte rzeczy. Magom było nie do śmiechu. Wojna taumaturgiczna to nie przelewki. Na szczęście znalazł się ktoś, kto uratował świat. Rincewind- mag nieudacznik, obdarzony wyjątkową determinacją, by przetrwać. Towarzyszyli mu Conena - wojowniczka, córka Barbarzyńcy, która tak naprawdę chciała być fryzjerką, oraz Nijel Niszczyciel - który pragnie zostać herosem, a jego okrzyk bojowy to "Ehm..przepraszam". Wraz z nimi jest jeszcze Bagaż, niesamowity byt, żywy kufer,  który "można opisać jako skrzyżowanie walizki z maniakalnym mordercą" (cyt. s.26) poruszający się na setkach nóżek - "Z dźwiękiem jakby ktoś stepował na worku chrupek" (s.27), Cała ta grupa przypomina nieco taką fajtłapowatą drużynę koszykówki czy innego bejsbolu z amerykańskich filmów- nic im nie wychodzi, ciągle coś im się przydarza, ale w końcu wygrywają finałowy mecz, bo są zgrani, zdeterminowani, honorowi, a przy tym mają dobre serca. Po wielu perypetiach  - i tym cudakom udaje się opanować sytuację w Świecie Dysku.

Przygody jak przygody, ale humor!! Scena jak Czterej Jeźdźcy Apokralipsy (nie, tu nie ma literówki) popijają w tawernie i próbują zaśpiewać piosenkę o trzech świnkach - bezcenne ;-)

Niezapomnianą postacią jest też Śmierć. Fajny z niego gość. "Wbrew plotkom, Śmierć nie jest okrutny; jest po prostu perfekcyjny, straszliwie perfekcyjny w swej pracy"(s.10)

Z ochotą sięgnę po inne części Świata Dysku, bo proza Pratchetta to dla mnie dobra rozrywka. Mam póki co jeszcze "Na glinianych nogach". Trochę się zastanawiałam, czy trzeba zachowywać kolejność tomów, ale ponoć niekoniecznie. Z zaufanych źródeł wiem też, że najlepsze są te, gdzie występuje Śmierć (np. "Kosiarz"). Znalazłam dobry przewodnik dla początkujących w Pratchetcie:

Miało być krótko.
Tyle na dziś.


środa, 25 stycznia 2012

Wielki nieznajomy

Kraszewski coraz bardziej znajomym się staje, mam za sobą kolejną jego powieść. Zaczęłam ją czytać jeszcze w ubiegłym roku, ale tak się od niej co  i rusz odrywałam, że skończyłam dopiero w styczniu. Dopisuję ją do listy przeczytanych 2012.
Wypowiedź na temat książki opublikowałam na stronie Projektu "Kraszewski", więc tu powtarzać nie będę, a zainteresowanych odsyłam tutaj.

Miałam "wspólniczkę" do tej książki, co tym bardziej  uzasadnione, że jedna z bohaterek miała na imię Elwira ;-)
Zobaczę, co mama czyta...


O, nie ma opisu z tyłu okładki...
Pomyślę, poczytam później.
 Na razie przerwa z JIK-iem. Jak skończę "O krok" Mankella, to  mam już  w planie dwie książki, które wepchały się bez kolejki. W międzyczasie napiszę krótkie notatki o tegorocznych lekturach.

wtorek, 24 stycznia 2012

Mumio

Za oknem - jak widać. W środku - nie lepiej. Nastroje minorowe. Sennie Ogólnie nieszczególnie.
Niespodzianie wpadłam na emisję fragmentów kabaretu w tv, to już klasyka, choć nie każdy lubi taki typ humoru. Ja- jak najbardziej!
Zobaczcie:
 1. Jesień
2. Muszę chwilę zostać sama....
3. Kubeczek!!!

 To ja idę po kakao:-)

czwartek, 19 stycznia 2012

Gra luster, Nora Roberts

Źródło zdjęcia: KLIK

Nora Roberts jest bardzo poczytną autorką, zwłaszcza, (a może tylko?) wśród kobiet. Chciałam się przekonać sama, na czym polega fenomen popularności jej prozy.  Zawsze jednak w bibliotece było coś ciekawszego, lepszego z mojego punktu widzenia i skazywałam  tzw. Norkę na wieczne "potem". Pod koniec "starego" roku wyprawa do kiosku zakończyła się nabyciem "Gry luster". Pewnej nocy, gdy nie mogłam się zdecydować, którą z dwóch napoczętych książek czytać, wzięłam trzecią - właśnie tę "Grę....".

Pierwsze spotkanie z Norą Roberts mam za sobą. Z góry zapewniam, że będą kolejne, przynajmniej jedno - "Na wagę złota", które czeka na półce. Wrażenia jednak mam mieszane, do beczki miodu  muszę dodać niestety odrobinę dziegciu. Streszczać fabuły nie będę, opis można wszak znaleźć gdzie indziej, ale pojawią się pewne elementy treści.

"Gra luster" to romans obyczajowy,  z założenia oparty na schemacie. Piękna młoda, aczkolwiek samotna, kobieta spotyka przypadkiem / w dziwnych okolicznościach mężczyznę, który okazuje się być tym jedynym. Zawiązuje się nić uczucia, ale oczywiście na drodze do szczęścia są przeszkody, perypetie...by doprowadzić ostatecznie do happy endu. Nie brakuje wzniosłych  scen pocałunków itp. Elementy typowe dla romansu są zachowane i nie postawię zarzutu, że zdarzenia były przewidywalne, bo taka jest konwencja gatunku. Powiem tylko, że te elementy romansu jakoś  tu specjalnie drażniące nie są, do przeżycia nawet dla kogoś, kto się w "harlekinach" nie zaczytuje.

O wiele bardziej podobała mi się warstwa obyczajowa osnuta wokół baletu. Główna bohaterka jest byłą primabaleriną, prowadzi szkółkę baletową dla dzieci i młodzieży, przygotowuje z podopiecznymi widowiska, sama też ćwiczy, by nie wyjść z wprawy. Kwestia jej powrotu na scenę jest jedną z kluczowych w książce. Szalenie mi się podobały te wszystkie baletowe terminy: pozycja pierwsza, arabesque, grand plie, attitude, jetes i cała masa innych. Zupełnie się nie znam na balecie, wiem tylko jak wygląda piruet (choć pewnie są różne ich rodzaje), więc to było dla mnie nieco magiczne. Nie zdawałam sobie sprawy, że balet wymaga aż tak ciężkiej pracy i tylu wyrzeczeń, jest pasją, ale bywa katorgą. Na pewno autorka zgromadziła rzetelną wiedzę w tej dziedzinie zanim przystąpiła do pisania takiej opowieści.

 Oprócz wydarzeń związanych z wątkiem tańca mamy tu problem relacji z matką oraz ciekawy przypadek Ruth, która jest znakomitym przykładem przepoczwarzającego się motyla, albo raczej łabędziątka wykluwającego się ze skorupki. Nie chodzi tylko o rozkwitanie urody i umiejętności, ale o wychodzenie ze skorupy po traumatycznych przejściach.

Postaci wydały mi się bardzo sympatyczne. Polubiłam Lindsay,  "demona punktualności", która potrafiła być bardzo bezpośrednia i szczera do bólu, nie kryła swych emocji, choć nieraz może powinna ugryźć się w język. Zaimponowała mi swoją postawą i zdecydowaniem, a wybory, których przyszło jej w życiu dokonywać, nie należały do najłatwiejszych. Główny amant, Seth, skojarzył mi się z Markiem Darcy'm. Nie wiem, czy są faktycznie jakieś podobieństwa, ale tak mi jakoś pasował. Podobał mi się chimeryczny Rosjanin, a niewątpliwym mistrzem drugiego, czy raczej trzeciego planu był kot z bardzo baletowym, jak mniemam, imieniem.

Pokusiłam się o interpretację tytułu. W oryginale brzmi on "Reflections", co tłumaczy się jako refleksje, ale i odzwierciedlenia, odbicia. "Gra luster" brzmi chyba lepiej niż "Refleksy"/"Odbicia"/"Odblaski". Dodaje też nieco znaczeń. Lustro to niezbędny element wyposażenia sali gimnastycznej, na której odbywają się baletowe ćwiczenia, to w lustrze adepci tańca obserwują swoją postawę i ruchy. Wielokrotnie w treści utworu pojawia się sytuacja, że bohaterka najpierw właśnie w lustrze kogoś zauważa, patrzy nań poprzez odbicie w szklanej tafli. Lustro ma też znaczenie metaforyczne. Lindsay jest odbiciem marzeń, oczekiwań i nadziei swojej matki, która też kiedyś próbowała swych sił w balecie, natomiast teraz pokłada wiarę w sukces córki i przegląda się w jej karierze jak w zwierciadle. Z kolei Ruth jest zapatrzona w swą nauczycielkę jak w obrazek- panna Dunne jest jej niedoścignionym wzorem, idolką. Dziewczyna ma szansę, by dzięki swej pracy i talentowi powtórzyć osiągnięcia Lindsay, zostać primabaleriną, jakby być jej lustrzanym odbiciem. Są więc jakby trzy lustra ustawione w szereg: May- Lindsay- Ruth. Słowo "gra" ma jasne konotacje. Gramy nie tylko role na scenie, ale i w życiu. Czasem to gra pozorów, a czasem gra warta świeczki. W kontekście fabuły nasuwają się pytania: jak pogodzić rolę troskliwego stryja z rolą światowej sławy architekta a glorię baletnicy z życiem rodzinnym? Gdzie leży granica poświęcenia i ile można zrobić dla miłości?

Czas na minusy. Nie mam w zwyczaju czepiać się szczegółów, na pewno na wiele rzeczy nie zwracam uwagi, ale nieraz zdarzają się w tekście rażące nieścisłości. Tu dwie takie rzuciły mi się w oczy. Po pierwsze-  dziewczyny jadą samochodem i Ruth siedzi ściśnięta między Lindsay a Moniką- czyli wszystkie siedzą na przednich siedzeniach- czyżby auto Lindsay było tzw. furgonetką? Dwuosobowym kabrioletem? Nic na ten temat nie było wspomniane, a o samochodzie była mowa na początku - jego awaria miała bowiem skutki ważne dla całej historii. W sumie bez tego szczegółu można żyć, ale jakoś mi brakowało tej wzmianki. Po drugie  - i to już naprawdę rażące: Seth zawozi Lindsay, Ruth i Monikę pod szkołę, na parkingu czeka  niespodziewany gość, instruktorka baletu dokonuje prezentacji, ale przedstawia tylko Setha i Ruth, gdzie zniknęła Monika? Miałam wrażenie, jakby ktoś wyciął jakiś fragment. Sprawdzałam, nie przeoczyłam nic.
W ogóle niekiedy odnosiłam wrażenie takiego streszczenia, brakowało mi rozwinięcia wątku Andy'ego. Ta scena w parku z Monika była jakoś sztucznie "doklejona". Chętnie też dowiedziałabym się więcej o Domie na Klifach, o miasteczku. Myślę, że mogłaby to być fajna "duża" powieść.

Podsumowując, doszłam do wniosku, że całkiem przyjemnie mi się czytało tę niezbyt obszerną (a szkoda) książeczkę, mimo tych wspomnianych potknięć i romansowego schematu. Przybliżyła mi trochę świat baletu.Wczułam się w tę opowieść. Z tego, co wiem, to Nora Roberts ma szeroki repertuar, chętnie poznam inne odsłony jej twórczości. Nie napiszę, że polecam "Grę luster", bo fanów, dokładniej fanek Nory zachęcać nie trzeba, a tych, których odrzuca symbol wydawnictwa Harlequin na okładce, namawiać nie będę. Niech każdy czyta, na co ma ochotę.

wtorek, 17 stycznia 2012

Bez książek ani rusz....

Za oknem zima w pełnej krasie, a w domku ciepło, miło, herbatka i książeczki.... Tym razem nie będę się rozpisywać. Oto -foto:
Czasem podbieram mamie książki....


...ale mam też własne zbiory! ;-)
Elwirkowe zbiory rosną, choć na zdjęciu akurat nie ma wszystkiego, ani nowości, zresztą większych i cięższych książek do zabawy nie daję póki co. Mamie też przybyło co nieco na półkach. Tym razem drogą wymianki "Z miłością w tle". Szczegóły i zdjęcia znajdziecie tutaj.

Trzymajcie się ciepło! ;-*

sobota, 14 stycznia 2012

Top 10: Ulubione cytaty

  
Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.      Dziś przyszła pora na...
Dziesięć ulubionych cytatów z literatury!


Po raz kolejny dołączam do zabawy Kreatywnej.
Tym razem prezentujemy swoje ulubione cytaty. U mnie nie będzie dziesięciu,  wypiszę te, o których pomyślałam, gdy tylko przeczytałam temat topu i zaczęłam się zastanawiać nad swoimi typami. Pomijam poezję i aforyzmy. Przy okazji, nie pamiętam, gdzie ostatnio położyłam malutkie notesiczki, tam były całkiem obfite zbiory różności, choć zawierały raczej sentencje niż fragmenty prozy. Na szczęście miałam zapiski także w innych zeszytach/notesach.

Ad rem! 

Niedawno zagościłam w Świecie Dysku i spodobało mi się tam bardzo, m. in. dlatego:
"-Chciałem powiedzieć - wyjaśnił z goryczą Ipslore - że na tym świecie jest chyba coś, dla czego warto żyć.
Śmierć zastanowił się przez chwilę.
- KOTY, stwierdził w końcu. KOTY SĄ MIŁE."
                                                                                                                (T. Pratchett, Czarodzicielstwo)

Pozostając w kocim temacie...
"Kotu o coś uniwersalnego – poza żarciem – chodzi. Psu chodzi wyłącznie o żarcie. Kot nieustannie poznaje i studiuje rzeczywistość, pies ją oszczekuje tępo. Kot ma własną wizję świata, pies takiej wizji nie ma. Kot jest panem, pies jest niewolnikiem. Kot jest nadbudowa, pies jest baza. Kot ma pysk wredny, ale inteligentny, pies ma mordę poczciwą, ale debilną. Kot jest wymagającym partnerem człowieka, pies jest jego ślepym i podatnym na upokarzające tresury lokajem. Pies nie ma tożsamości, ponieważ pies nie tylko chce być z człowiekiem, pies po prostu chce być człowiekiem, pies chce być ściśle jak człowiek. Kotu tego rodzaju upokarzająca i utopijna metamorfoza nawet do głowy nie przyjdzie. Kot chce być kotem. Kot ma wyraziście rozwinięte poczucie tożsamości, a on też – w przeciwieństwie do psa – godność swej tożsamości. Kot jest królewskim przykładem istnienia spełnionego, pies jest wiecznym niespełnieniem, ucieleśnieniem odwiecznej, trywialnej skargi, iż nigdy nie jest się tym, kim by się chciało być.
Panu Bogu poza kotami nic się do końca nie udało. Koty są stworzeniami skończonymi, reszta świata, łącznie z psami, jest wadliwa"
(J. Pilch, Bezpowrotnie utracona leworęczność)

Oprócz magii przyda się odrobina metafizyki:
" To, czy traktujemy otwór w obwarzanku jako próżnię, czy jako byt, jest tylko kwestią metafizyczną i ani trochę nie wpływa na smak obwarzanka."
(H. Murakami, Przygoda z owcą)

Niedawno znaleziony ulubieniec. Może i banalne, ale jakże prawdziwe:
"(...)w życiu rzeczy rzadko układają się tak, jak my, chudopachołki, sobie planujemy"
                                                                               (M. V. Llosa, Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki)

Niegdyś bardzo pasowało mi to:
„Jestem dziwolągiem, który nigdzie nie może znaleźć swojego miejsca. I który zapewne nigdy w życiu nie znajdzie sobie pary. To jest takie dziwne: przecież nikomu się nie sprzeciwiam, nie mam żadnych żądań, z nikim się nie kłócę, nikomu nie odmawiam pomocy. I co? I nikomu nie jestem potrzebna. I nigdy, nigdy, nie będę dla nikogo autorytetem. Może mnie po prostu nie ma? Przecież nawet sama nie wiem, czego ja właściwie pragnę. Głowę mam pełną pytań i nie umiem znaleźć ani jednej odpowiedzi. To pewnie dlatego, że nie żyję naprawdę. Żyję we śnie.”
                                                                                                          (M. Musierowicz, Nutria i Nerwus)

Na szczęście nie zawsze było tak smutnawo:
„Gdy się ma jakieś kłopoty, to nie należy się martwić w dwóch wypadkach. Po pierwsze wtedy, kiedy na ten kłopot możemy coś poradzić, bo wtedy trzeba działać, a nie tracić czas i siły na martwienie się. I po drugie, kiedy ma się kłopot, na który nic nie można poradzić, bo wtedy nie ma to najmniejszego sensu, jako że i tak niczego się nie zmieni.”
                                                                         (A. Perepeczko, Dzika Mrówka i Jezioro Złotego Lodu)

Zawsze można przecież poczytać:
"Książek nie czyta się po to, aby je pamiętać. Książki czyta się po to, aby je zapominać, zapomina się je zaś po to, by móc znów je czytać. "
                                                                                       (J. Pilch, Bezpowrotnie utracona leworęczność)

Na koniec coś, co zawsze mnie rozśmieszało:
„Tak schlaliśmy się sikaczem, że moja młodsza siostra musiała czyścić stół grabkami.”
                                    (J. Cortazar, Opowieści i kronopiach i famach,
rozdział „Usadzanie tygrysów”)

piątek, 13 stycznia 2012

Polka Lolka, czyli żyźń nie całkiem taka parchata ;-)

Za oknem wieje, leje i żabami rzuca. Coś się tłucze na balkonie, brrrrrrrr! Tymczasem ja zamiast stać dzielnie z żelazkiem w dłoni nad górą rzeczy do prasowania tudzież leżeć pod kołderką z książeczką, rekonesans na blogach czynię i skrobnąć słówko muszę.

Dowiedziałam się, że dziś ( a zanim opublikuję wpis, pewnie już wczoraj)  63-ecie urodziny świętuje Haruki Murakami. Sto lat w zdrowiu i Nagrody Nobla życzę! Przy okazji do czytelniczych planów na bieżący rok dopisuję "Kronikę ptaka nakręcacza". Głowę mi urwać możecie. Ze trzy lata już na półce stoi (książka nie głowa) ale wiecie, jak to jest.... swoje to się trzyma na wieczne "potem".

Nie o Murakamim jednak miało być, a o Polce, która ubiera się u "Lolka", jest zwyczajną kobietą, matką,żoną i czarownicą. Jednocześnie jest nadzwyczajna, niezwykle fajna i ma, bestia, lekkie pióro. Uwielbiam jej dialogi z Małżonkiem Osobistym, przepisy od Doroty i sceny z życia wzięte. Zabawnie, na luzie i z humorem opisuje problemy codzienności i podaje mnóstwo przydatnych porad, ale daleka jest od pouczania, raczej dzieli się doświadczeniem.  Zresztą, poczytajcie sami:
TUTAJ

Polecam!

środa, 11 stycznia 2012

Styczeń. Wskazówki dla rolników.

"Mróz styczniowy sprzyja młóceniu sera. Najlepiej jest w suche południe zwozić resztki sera, troskliwie oddzielając części zmokłe, aby nie popsuły całości. Jak w innych miesiącach zimowych, tak i w styczniu ważne jest konserwowanie nawozu, aby mieć czym użyźnić grunty latem. Zalecanym powszechnie środkiem jest czarna kawa, należy wystrzegać się owoców i środków przeczyszczających. Pilnować, aby kłusownicy nie zastawiali sideł na krowy i łasice. Gryka jest to miły i pożyteczny ptak, lecz kłopotliwy przy trzymaniu w izbie; młode stworzonko należy od razu przyzwyczaić do przebywania na powietrzu. Buduje się w tym celu mały szałasik na środku dziedzińca. Pożyteczne to zwierzę pilnuje znakomicie domu i ostrzega bardzo miłym śpiewem przed niepożądanym gościem."

Antoni Słonimski i Julian Tuwim "W oparach absurdu"
;-)

PS. Złamałam noworoczne postanowienie. No ale jak tu  się powstrzymać.... "Maria i Magdalena" Samozwaniec za siedem zeta.... podobnie "W niewoli uczuć" Maughama....albo "Bajki i przypowiastki"K. Capka za sześć....nie wspominając o "Ogrodzie doktora Dolittle" (zbieram tomiki!). Oj, oj, antykwariaty, nawet internetowe to dla mnie pułapka....;-)

wtorek, 10 stycznia 2012

Trzecią rękę kupię od zaraz

Wczoraj wychodziłam z pokoju w jednej ręce trzymając filiżankę po kawie, w drugiej - kubek z resztką herbaty z sokiem malinowym. Chciałam jeszcze zabrać Elwirciową pieluszkę tetrową, taką do wycierania, która się tu zapałętała. Pomyślałam, że zarzucę ją na ramię....
 No i zarzuciłam. W błędzie jest ten, kto myśli, że uprzednio odłożyłam kubek....
Gdyby ktoś mnie wówczas obserwował, pewnie by się zdziwił, co to za czary odczyniam, wylewając niewinną herbatkę przez lewę ramię...

Co jeszcze ciekawego?
Elwi rosną ząbki i podejmuje pierwsze próby wstawania z oparciem.
Czytam "O krok" H. Mankella. Zgodnie z planem, że wezmę się za kryminały.
Guzika nadal nie przyszyłam.
Stwierdziłam, że zupełnie wyszłam z wprawy i te moje wypowiedzi o książkach są strasznie koślawe.
Dobranoc.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Demony Goi według Dehnela

J. Dehnel, Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya, W. A.B. 2011.









 "Nawet solniczka, jeśli ją odpowiednio narysować,
wydaje się przerażona światem."*

Historia sztuki to zarazem historia człowieka. Z ciekawością zerkamy wstecz,  za sprawą różnych form przekazu (książka, album,  film) podpatrujemy pracę przy sztalugach czy kamiennej bryle, zaglądamy na drugą stronę płótna lub za obelisk, by poznać dzieje życia jego twórcy i genezę dzieła. Nawet jeśli w znacznej mierze miałaby to być fikcja literacka bądź filmowa.

Malarstwem interesuję  się od dawna, nie posiadam co prawda żadnych płócien na ścianach i daleka jestem od stwierdzenia, że się na tym znam, ale swego czasu miałam okazje bywać na kilku wystawach i kupowałam pismo z serii "Wielcy Malarze" (żałuję wręcz, że nie zgromadziłam więcej numerów). Lubię książki, filmy traktujące o malarzach i ich dziełach, lub takie "dookoła sztuki". Bardzo podobała mi się powieść "Córka Rembrandta" - choć historia fikcyjna, to ciekawie sylwetkę holenderskiego artysty. Miło wspominam filmową adaptację "Dziewczyny z perłą" (książki nie czytałam) i "Raj odnaleziony" - film o Paulu Gauguin.  Mając  ciągoty ku historii sztuki i literaturze o tej tematyce, chętnie zagłębiłam się w "Saturnie", który przybliża czasy hiszpańskiego malarza Francisco Goi i poniekąd zachęca do zapoznania się z jego twórczością lub pogłębienia jej znajomości

Jacka Dehnela chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Artysta pełną gębą - poeta, prozaik, tłumacz i malarz. Laureat Paszportu Polityki i Nagrody Kościelskich, nominowany do Nike. Niezwykle obiecujący twórca młodego pokolenia, zasłużenie utytułowany Ambasadorem Polszczyzny. Jego "Lala", jedna z pierwszych lektur w moim DKK, bardzo mi się podobała, i choć "Balzakiana" już mniej przypadły mi do gustu  (próbowałam, nie szło, oddałam), to cenię pisarza za erudycję, pewien klimat prozy  i walory językowe.

Inspiracją do napisania "Saturna", o czym autor wspomina w posłowiu, była praca profesora J. J. Junquery, który zauważył, że słynny cykl fresków (tzw." Czarne obrazy") Francisca Goi został namalowany prawdopodobnie przez....kogoś innego. Przypuszczalnie mógł to być syn artysty, Javier. O tajemniczym potomku niewiele wiadomo. Czyż trzeba lepszej pożywki dla fikcji literackiej? Kulisy powstania  wiekopomnego dzieła Goi stały się dla Dehnela, któremu wszak malarstwo nieobce, tematem na książkę.

Powieść prowadzona jest wielogłosowo, historia rozpisana została na partie ojca, syna, a potem też wnuka z rodu Goya. Przedstawiają oni w monologach te same zdarzenia, ale różny punkt widzenia, odsłaniając, jak różne były ich charaktery, poglądy  i style życia. Między Francisco, Javierem i Mariano toczy się gra, nawet można by rzec walka, będąca z jednej strony wyrazem nieuniknionego konfliktu pokoleń,  uwarunkowana odmiennością, różnicą w sposobach bycia, a z drugiej- wynikająca z trudnych relacji rodzinnych opartych na niezrozumieniu, dominacji i uległości. Rządzi nimi zazdrość, chęć bycia tym najważniejszym samcem w stadzie, pragnienie chwały i mania wielkości. Panowie Goya nie są przyjaciółmi. Francisco uważa introwertycznego syna za tłustego nieudacznika ( furorę dla mnie zrobiło słowo "okląchły"), ten z kolei chce się odsunąć od "starego głuchego borsuka", który wiedzie rozpustny żywot. Mariano zaś cieszy się względami dziadka, do którego jest bardziej podobny.  Javiera nie interesuje to, co jego ojca ( towarzystwo, polowania, kobiety,  pełny dzban, uciechy i różne okropności), ale pewnego dnia i ten dziwak, samotnik chwyta za pędzel.... 

Kluczem do tego, co zdarzyło się między Franciscco, Javierem i Mariano jest cykl fresków namalowanych na ścianach Domu Głuchego pod Madrytem, monumentalne dzieło, które skrywa w sobie tajemnicę. Bohaterami opowieści są mężczyźni z rodu Goya, ale bardzo ważne, choć nieco w tle są postacie kobiet: dobroduszna Pepa, łagodna Gumersinda. frywolna Leokadia. Bez nich nie byłoby tylu emocji. Do rangi bohatera urastają też obrazy. Nie tylko te, o których mowa w akcji powieści. W książce umieszczono reprodukcje (niestety dość niewyraźne) dzieł Goi. Na ich podstawie autor snuje refleksje, tu mamy do czynienia z dość poetyckimi, nieco wydumanymi opisami, jakże różniącymi się stylem od monologów bohaterów, których  styl określiłabym jako rubaszny i gawędziarski. Te fragmenty były może nie tyle mniej ciekawe, co inne, stanowiące jakby przerywnik, odpoczynek dla czytelnika od głównego wątku. Całość jednak wydała mi się bardzo spójna.  

Było śmieszno i straszno, jasno i mrocznie. Piękno i ohyda, miłość i śmierć. Tajemnice i zaskoczenie. Podobało mi się, smakowało mi to literackie danie. To książka z  gatunku tych, po których pozostaje coś więcej niż tylko dobre wrażenie, poczucie dobrze spędzonego czasu, wartościowego poznania. Seria "Archipelagi" Wydawnictwa W.A.B od lat już prezentuje ambitną, ciekawą, wartościową prozę rodzimych autorów. Książki Dehnela wydane w jej ramach potwierdzają tę regułę.

*J. Dehnel, Saturn... s. 101.

środa, 4 stycznia 2012

Klasyka Młodego Czytelnika. Zaproszenie

Ocalić od zapomnienia książki naszego dzieciństwa i polecać młodym czytelnikom wartościowe publikacje to ważne zadanie. Warto przyłączyć się do przedsięwzięcia Klasyka Młodego Czytelnika zainicjowanego przez lilybeth. Zresztą, co ja się będę produkować... szczegóły - u  źródła (tutaj)

wtorek, 3 stycznia 2012

Krótki kurs kociozofii, czyli " To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota" Suzy Becker

Suzy Becker, To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota, przeł. M. Moltzan-Małkowska, W.A.B. 2011
Nie trzeba być wielkim  miłośnikiem kotów, by stwierdzić, nawet na podstawie krótkiej i przypadkowej obserwacji, że te zwierzęta kierują się w życiu  własną, specyficzną filozofią. Mają swoje priorytety, wśród których ważne miejsce zajmują czas na drzemkę i święty spokój. Są wyjątkowymi indywidualistami i chociaż niemal na każdym kroku manifestują swą niezależność, to szczerze kochają swoich opiekunów. Celowo nie napisałam "właścicieli", bo w przypadku kotów prawo własności nie ma racji bytu, chyba że na papierze. Teoretycznie można mieć kota, praktycznie - to kot rządzi i "ma" nas.

Wszyscy chyba znają Garfielda i Kota Simone'a, wielu słyszało o słynnym Deweyu z biblioteki, o baśniowym kocie w butach i rodzimych Filemonie z Bonifacym nie wspominając. Do tego zacnego grona kotów w kulturze dołączyć trzeba jeszcze kotkę Binky. Uwieczniła ją na kartach literatury ( w dziale komiks/historyjka obrazkowa i humor) amerykańska rysowniczka, pisarka, nauczycielka, działaczka społeczna i bizneswoman w jednym - Suzy Becker. To właśnie  od swojej kocicy ilustratorka dowiedziała się, co tak naprawdę jest ważne, jakie są sekrety kociej natury i  na czym polega radość życia. Tą mądrością postanowiła podzielić się z innymi.  Oczywiście nie zapominając o poczuciu humoru.

Książka "To, co warto wiedzieć..." rysunkiem stoi, tekstu w niej niewiele. Prosta kreska, kolor jakby nakładany akwarelą oraz charakterystyczny, zabawny sposób przedstawiania rzeczywistości sprawiają, że styl Suzy Becker staje się rozpoznawalny. Po podziękowaniach i krótkim wstępie - słowie od autorki znajduje się quiz "Czy jesteś kociarzem?" Odruchowo zaczynamy zakreślać wybrane odpowiedzi, a nasze miny zmieniają się jak w kalejdoskopie - uśmiech, zdziwienie, konsternacja, chichot, zaduma.... Po podliczeniu punktów wyniki mogą okazać się zaskakujące, ale należy potraktować tę "psychozabawę" z przymrużeniem oka. 
Część główna, zaznaczona jako pierwsza, to wykład kociej filozofii życiowej ujęty w formie krótkich zdań, podpisów pod rysunkami, niekiedy przybierają one postać maksym. Niektóre dotyczą ściśle kociej natury, ale są i takie, które spokojnie można przetransportować na grunt ludzki. Na przykład: " Pamiętaj, żeby myć się za uszami" (wszak higiena to podstawa), "Nie bój się nowych wyzwań" ( do odważnych świat należy), czy "Odrobina bezczynności jeszcze nikomu nie zaszkodziła" (usprawiedliwienie dla naszego małego dolce far niente) albo "Każdy dzień może być początkiem nowego roku", że o "Zawsze jest czas na drzemkę" nie wspomnę.... Przytoczone zdania można uznać za frazesy, owszem - są banalne, ale dopiero w połączeniu z obrazkami tworzą wymowną całość. Wbrew logice, a dla żartu, zamiast części drugiej mamy 1,5, czyli suplement- jeszcze trochę kocich lekcji w tym samym zabawnym stylu. Warto je poznać. Osobiście bardzo miło spędziłam czas z Binky,  rozbawiła mnie i naładowała pozytywną energią.

"To, co warto wiedzieć, wiem od swojego kota" zostało bardzo ładnie i starannie wydane, na sztywnym śliskim papierze, w twardej okładce. Na uwagę zasługuje także nietypowy format - niski długi prostokąt, wielkości zeszytu, ale jakby otwieranego z drugiej strony. prze to przypomina raczej album, czy pamiętnik.

Na dobrą sprawę można obejrzeć i przeczytać tę książkę w kilka minut, ale można też przeglądać ją bez końca, powracać do niej, by po raz kolejny ujrzeć uroczą mordkę Binky w licznych odsłonach. Każdy rysunek budzi uśmiech, wprawia w dobry humor i daje poczucie, że chociaż troszkę mamy wgląd w koci świat. To świetny pomysł na prezent nie tylko dla kociarzy. Spodoba się każdemu, kto ma poczucie humoru, kto lubi zabawne rysunki i choć troszkę - koty. Cieszę się, że mogłam zetknąć się z tą publikacją i na pewno będę często do niej wracać, albowiem "są powody do mruczenia".

Za egzemplarz ślicznie dziękuję:

niedziela, 1 stycznia 2012

Sałatka sylwestrowo-noworoczna, czyli podsumowania, postanowienia, plany i przepisy

Witajcie w Nowym Roku!
Zaglądam na blogi, a tam niemal wszędzie podsumowania, statystyki, plany czytelnicze na kolejny rok.... Myślę sobie: to i ja skrobnę coś w tym stylu. Zastanowiłam się i aż się zdziwiłam, ile w tym roku się działo.... Żeby nie wyszło zbyt chaotycznie, spróbuję jakoś zorganizować tę notatkę. Zaczynamy:

                                                               Podsumowanie 2011

Rok 2011 był dla mnie wyjątkowy i  w pewnym stopniu przełomowy. Niezorientowanych w temacie zapraszam TUTAJ. To także czas, kiedy mój blog rozwinął skrzydła i przybrał książkowy płaszczyk, choć gdzieniegdzie prześwituje spod niego sukmana codzienności. Szybciutko wymienię, co się działo (kolejność przypadkowa):
- pierwsze urodziny bloga
- dwa konkursy-losowania
- przyłączenie do akcji "Włóczykijka"
- uczestnictwo w "Projekcie Kraszewski"
- współpraca z Księgarnią Matras
- recenzje e-booka P. Murphy'ego  i książek A. Lingas - Łoniewskiej
- udział w wymiance "Z książką przy kominku"
- zapisanie się do wymianki książkowej "Z miłością w tle"
- wygrane w konkursach/losowaniach (książki, zakładka)
- last, but not least: przemiłe blogowe znajomości

Przeczytałam 100 książek (vide: strona "Przeczytane"), nie jest to dobry wynik jak na mnie, bo w ostatnim półroczu czytałam baaardzo mało w porównaniu z tym, jak zazwyczaj bywało. Niestety nie mam do czego się odnieść, żeby podać konkrety, bo dopiero od tego (czyli ubiegłego) roku notuję tytuły przeczytanych książek. Z drugiej strony - zważywszy na okoliczności - cieszę się, że mam na koncie aż setkę. O ile dobrze policzyłam, to ze 44 biblioteczne, 5 "włóczykijek", reszta- własne albo pożyczone prywatnie. Recenzyjne w sumie też do własnych zaliczam. Rozmaite to były pozycje, i tzw, ambitne i czytadła. Czasem bowiem potrzebuję czegoś bardzo lekkiego, nad czym nie trzeba się skupiać i pilnować wątku. O wielu spośród przeczytanych książek nie pisałam ani słowa. W sumie nie muszę, prawda? Nie będę się już zagłębiać w szczegóły, ile jakich publikacji, ile łącznie stron i  kilogramów literatury mam za sobą, bo nie czuję potrzeby dokonywania takich skrupulatnych rozliczeń.

Najbardziej podobały mi się (kolejność nie gra roli):
  • Krótki przewodnik przekraczania granic
  • Saturn
  • Ksiądz Rafał (obie części)
  • Dziewczyna, która pływała z delfinami
  • Wyjący młynarz
  • Franky Furbo
  • Szukając Noel
Na pewno nie zapomnę o:
  • Jak Bóg przykazał
  • Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki
Na liście częstymi gośćmi były ( i mam nadzieję jeszcze nie raz zagoszczą) nazwiska:
  • F. Flagg
  • L. Rice
  • A. Lingas- Łoniewska
  • A. Christie( dopiero w tym roku sięgnęłam po jej książki, lepiej późno, niż wcale)

    Świetnie bawiłam się przy:
  • Rok w Poziomce
  • Brak wiadomości od Gurba
  • książkach M. Zaczyńskiej
Nie przypadły mi do gustu:
  • Rok w Prowansji
  • Zmyślona
  • Spalona róża
  • Strażnik marzeń
  • Efekt kobiety
Uff, starczy tego.
Czas na.....
Postanowienia noworoczne

- Przyszyć wreszcie obluzowany guzik od fioletowego paltka (ale to takie krótkoterminowe do realizacji) ;-)
- Nie zostawiać wszędzie pustych kubków po herbacie czy kawie....Starać się nie zostawiać...
- Ograniczyć jedzenie słodyczy.... Hmmmm....
- Nie kupować książek... CO??? Tak, dobrze przeczytaliście. Nie kupować książek, dopóki nie przeczytam tego, co kurzy się na półkach. No, chyba, że dla Elwirki i ewentualnie coś wyjątkowo- wyjątkowego.... Powiecie, ze robię sobie furtkę... Trochę tak.....W każdym razie- omijam promocje.
- Czytać własne zapasy książkowe. W tym celu zapisałam się.... Ale to już w kolejnym punkcie!

Plany czytelnicze na 2012
 - Czytać własne zapasy książkowe. W tym celu zapisałam się do wyzwania "Z półki". Vide- link po prawej stronie. Chociaż u mnie nie jest tak źle, nie mam zawalisk, ale już odczuwałam płacz nieczytanych książek i na ich rzecz zrezygnowałam na jakiś czas w usług biblioteki.

 - Przeczytać i zrecenzować książki Kraszewskiego, które mam na półce, w tym te "zabytki" drobnym druczkiem....
- Kryminały (wybór z półki)
- "Triumf owiec" (bo pożyczony od siostry)
- "Język Kwiatów" - ta książka jest jakby jedną nogą  w Top-10-książki przeczytane pod wpływem blogerów, albowiem zakupiłam ją pod wpływem impulsu po recenzji Leny. Czaję się strasznie na tę powieść, ale jakbym odkładała na później, na deser ten kąsek, do spiżarni ;-)
- Klasyka ( nie zobliguję się do konkretnych tytułów, choć kuszą mnie "Bracia Karamazow")
- Oczywiście na bieżąco recenzyjne ( jak się trafi)  i włóczykijkowe
- Biografie
- Wypadałoby skończyć te napoczęte i zarzucone (np. Balladyny i romanse)
-  Czytać, co intuicja i ochota podpowie.

To chyba byłoby tyle.
Aaa, jeszcze....
Przepisy
Wczoraj pochwaliłam się sałatką, to podam skład, może komuś się przyda:
                                       
Sałatka  z tuńczyka 
  • Słoik mieszanki marchewka z kukurydzą i groszkiem
  • puszka tuńczyka w oleju
  • 2 jajka na twardo
  • kawałek pora
  • kilka łyżek majonezu (ja akurat miałam dekoracyjny)
  • sól, pieprz
    Warzywa ze słoika odcedzić, wrzucić do miski, dodać tuńczyka (tego z kolei nie odcedzać), jajka posiekane w kosteczkę, pora w kawałeczki, przyprawić. Wymieszać z majonezem. Wstawić do lodówki, żeby składniki się "przegryzły".

    I jeszcze podam Wam sałatkę teściowej (na szczęście nie takiej z książki M. Kursy, o której opowiadała Sabinka)

    Sałatka z czerwoną fasolą
  • 1 puszka czerwonej fasoli
  • 1 puszka ananasa
  • 1 puszka kukurydzy
  • por - biała część
  • majonez
Odsączyć produkty z puszek, ananasa pokroić w drobne kawałeczki. Posiekać pora. Wymieszać wszystko, połączyć z majonezem.
That's all!

Moja lista blogów