czwartek, 19 stycznia 2012

Gra luster, Nora Roberts

Źródło zdjęcia: KLIK

Nora Roberts jest bardzo poczytną autorką, zwłaszcza, (a może tylko?) wśród kobiet. Chciałam się przekonać sama, na czym polega fenomen popularności jej prozy.  Zawsze jednak w bibliotece było coś ciekawszego, lepszego z mojego punktu widzenia i skazywałam  tzw. Norkę na wieczne "potem". Pod koniec "starego" roku wyprawa do kiosku zakończyła się nabyciem "Gry luster". Pewnej nocy, gdy nie mogłam się zdecydować, którą z dwóch napoczętych książek czytać, wzięłam trzecią - właśnie tę "Grę....".

Pierwsze spotkanie z Norą Roberts mam za sobą. Z góry zapewniam, że będą kolejne, przynajmniej jedno - "Na wagę złota", które czeka na półce. Wrażenia jednak mam mieszane, do beczki miodu  muszę dodać niestety odrobinę dziegciu. Streszczać fabuły nie będę, opis można wszak znaleźć gdzie indziej, ale pojawią się pewne elementy treści.

"Gra luster" to romans obyczajowy,  z założenia oparty na schemacie. Piękna młoda, aczkolwiek samotna, kobieta spotyka przypadkiem / w dziwnych okolicznościach mężczyznę, który okazuje się być tym jedynym. Zawiązuje się nić uczucia, ale oczywiście na drodze do szczęścia są przeszkody, perypetie...by doprowadzić ostatecznie do happy endu. Nie brakuje wzniosłych  scen pocałunków itp. Elementy typowe dla romansu są zachowane i nie postawię zarzutu, że zdarzenia były przewidywalne, bo taka jest konwencja gatunku. Powiem tylko, że te elementy romansu jakoś  tu specjalnie drażniące nie są, do przeżycia nawet dla kogoś, kto się w "harlekinach" nie zaczytuje.

O wiele bardziej podobała mi się warstwa obyczajowa osnuta wokół baletu. Główna bohaterka jest byłą primabaleriną, prowadzi szkółkę baletową dla dzieci i młodzieży, przygotowuje z podopiecznymi widowiska, sama też ćwiczy, by nie wyjść z wprawy. Kwestia jej powrotu na scenę jest jedną z kluczowych w książce. Szalenie mi się podobały te wszystkie baletowe terminy: pozycja pierwsza, arabesque, grand plie, attitude, jetes i cała masa innych. Zupełnie się nie znam na balecie, wiem tylko jak wygląda piruet (choć pewnie są różne ich rodzaje), więc to było dla mnie nieco magiczne. Nie zdawałam sobie sprawy, że balet wymaga aż tak ciężkiej pracy i tylu wyrzeczeń, jest pasją, ale bywa katorgą. Na pewno autorka zgromadziła rzetelną wiedzę w tej dziedzinie zanim przystąpiła do pisania takiej opowieści.

 Oprócz wydarzeń związanych z wątkiem tańca mamy tu problem relacji z matką oraz ciekawy przypadek Ruth, która jest znakomitym przykładem przepoczwarzającego się motyla, albo raczej łabędziątka wykluwającego się ze skorupki. Nie chodzi tylko o rozkwitanie urody i umiejętności, ale o wychodzenie ze skorupy po traumatycznych przejściach.

Postaci wydały mi się bardzo sympatyczne. Polubiłam Lindsay,  "demona punktualności", która potrafiła być bardzo bezpośrednia i szczera do bólu, nie kryła swych emocji, choć nieraz może powinna ugryźć się w język. Zaimponowała mi swoją postawą i zdecydowaniem, a wybory, których przyszło jej w życiu dokonywać, nie należały do najłatwiejszych. Główny amant, Seth, skojarzył mi się z Markiem Darcy'm. Nie wiem, czy są faktycznie jakieś podobieństwa, ale tak mi jakoś pasował. Podobał mi się chimeryczny Rosjanin, a niewątpliwym mistrzem drugiego, czy raczej trzeciego planu był kot z bardzo baletowym, jak mniemam, imieniem.

Pokusiłam się o interpretację tytułu. W oryginale brzmi on "Reflections", co tłumaczy się jako refleksje, ale i odzwierciedlenia, odbicia. "Gra luster" brzmi chyba lepiej niż "Refleksy"/"Odbicia"/"Odblaski". Dodaje też nieco znaczeń. Lustro to niezbędny element wyposażenia sali gimnastycznej, na której odbywają się baletowe ćwiczenia, to w lustrze adepci tańca obserwują swoją postawę i ruchy. Wielokrotnie w treści utworu pojawia się sytuacja, że bohaterka najpierw właśnie w lustrze kogoś zauważa, patrzy nań poprzez odbicie w szklanej tafli. Lustro ma też znaczenie metaforyczne. Lindsay jest odbiciem marzeń, oczekiwań i nadziei swojej matki, która też kiedyś próbowała swych sił w balecie, natomiast teraz pokłada wiarę w sukces córki i przegląda się w jej karierze jak w zwierciadle. Z kolei Ruth jest zapatrzona w swą nauczycielkę jak w obrazek- panna Dunne jest jej niedoścignionym wzorem, idolką. Dziewczyna ma szansę, by dzięki swej pracy i talentowi powtórzyć osiągnięcia Lindsay, zostać primabaleriną, jakby być jej lustrzanym odbiciem. Są więc jakby trzy lustra ustawione w szereg: May- Lindsay- Ruth. Słowo "gra" ma jasne konotacje. Gramy nie tylko role na scenie, ale i w życiu. Czasem to gra pozorów, a czasem gra warta świeczki. W kontekście fabuły nasuwają się pytania: jak pogodzić rolę troskliwego stryja z rolą światowej sławy architekta a glorię baletnicy z życiem rodzinnym? Gdzie leży granica poświęcenia i ile można zrobić dla miłości?

Czas na minusy. Nie mam w zwyczaju czepiać się szczegółów, na pewno na wiele rzeczy nie zwracam uwagi, ale nieraz zdarzają się w tekście rażące nieścisłości. Tu dwie takie rzuciły mi się w oczy. Po pierwsze-  dziewczyny jadą samochodem i Ruth siedzi ściśnięta między Lindsay a Moniką- czyli wszystkie siedzą na przednich siedzeniach- czyżby auto Lindsay było tzw. furgonetką? Dwuosobowym kabrioletem? Nic na ten temat nie było wspomniane, a o samochodzie była mowa na początku - jego awaria miała bowiem skutki ważne dla całej historii. W sumie bez tego szczegółu można żyć, ale jakoś mi brakowało tej wzmianki. Po drugie  - i to już naprawdę rażące: Seth zawozi Lindsay, Ruth i Monikę pod szkołę, na parkingu czeka  niespodziewany gość, instruktorka baletu dokonuje prezentacji, ale przedstawia tylko Setha i Ruth, gdzie zniknęła Monika? Miałam wrażenie, jakby ktoś wyciął jakiś fragment. Sprawdzałam, nie przeoczyłam nic.
W ogóle niekiedy odnosiłam wrażenie takiego streszczenia, brakowało mi rozwinięcia wątku Andy'ego. Ta scena w parku z Monika była jakoś sztucznie "doklejona". Chętnie też dowiedziałabym się więcej o Domie na Klifach, o miasteczku. Myślę, że mogłaby to być fajna "duża" powieść.

Podsumowując, doszłam do wniosku, że całkiem przyjemnie mi się czytało tę niezbyt obszerną (a szkoda) książeczkę, mimo tych wspomnianych potknięć i romansowego schematu. Przybliżyła mi trochę świat baletu.Wczułam się w tę opowieść. Z tego, co wiem, to Nora Roberts ma szeroki repertuar, chętnie poznam inne odsłony jej twórczości. Nie napiszę, że polecam "Grę luster", bo fanów, dokładniej fanek Nory zachęcać nie trzeba, a tych, których odrzuca symbol wydawnictwa Harlequin na okładce, namawiać nie będę. Niech każdy czyta, na co ma ochotę.

6 komentarzy:

  1. Na wagę złota bardziej Cię ubawi :) Ale jak będziesz mieć okazję to spróbuj tej autorki ale piszącej jako Robb - może bardziej Ci się jeszcze spodoba. Ale ja tam ogólnie bardzo ją lubię, i jak napisałaś mnie namawiać nie trzeba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Norę Roberts bardzo lubię, więc z miłą chęcią czytuje jej powieści, dlatego ,,Grę luster'' także chce poznać bliżej.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie wiem. Nie przepadam za romansami, zwłaszcza tymi ze "schematem". Nory Roberts nigdy nie czytałam, więcmoja niechęć jest raczej wydumana. Bo kto wie.... W każdym razie szybko nie sprawdzę, czy się mylę, bo ma kolejkę książek jak stąd do Mayami. PS Niespodzianka. Kliknij w "klaudię maksę" w komentarzacc ;)))
    Idę spać, jutro walczę z neurologią i psychologią kliniczną Pozdr

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do Nory Roberts mam mieszane uczucia, ale może kiedyś sięgnę :).

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytałam żadnej książki tej autorki ale mam wielką ochotę to zmienić w tym roku:)

    OdpowiedzUsuń

'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)

Moja lista blogów