piątek, 5 lipca 2024

"Błahostka" Magda Tereszczuk

 

wyd. Agora, 2024


Na tę książkę zwróciłam uwagę jakiś czas temu w zapowiedziach wydawniczych. Urzekła mnie delikatna, jasna, utrzymana w wakacyjnym klimacie okładka projektu Joanny Kosk-Florczak. Zaintrygował mnie tytuł. Toteż gdy tylko w Storytel pojawił się audiobook (czyta Ewa Jakubowicz), nie omieszkałam skorzystać z tej możliwości. Słuchało mi się bardzo przyjemnie, wprost nie mogłam się oderwać, a to nie tyle za sprawą fabuły, ile upalnej, gęstej atmosfery.
 
To nie jest powieść, która spodoba się każdemu. Już zdążyłam zauważyć, że opinie o niej są skrajne. Natomiast moje wrażenia są pozytywne.
 Debiut literacki Magdy Tereszczuk to takie "dolce far niente" plus nieoczywiste "love story" we włoskiej scenerii gorącego lata, z nutą tajemniczości i zmysłowości, gdzie fascynacja przeplata się z rozczarowaniem, a do głosu dochodzą najskrytsze pragnienia i pokusy.

Opowieść lekka, przyjemnie się snująca, ale wcale nie aż tak sielska, o wcale niebłahej tematyce. O czym? O trudnych relacjach damsko-męskich, małżeńskich, rodzinnych i innych. O czymś, co nie powinno się wydarzyć. O czymś, co się zdarza...

Klara (vel Chiara) spędza wraz z mężem, córkami oraz znajomymi wakacje w Perdifumo koło Neapolu, w wilii przyjaciół jej rodziców. Nieoczekiwanie przyjeżdża tam także Nico, syn właścicieli. Widzieli się tu ostatnio 15 lat temu, ona była wtedy studentką, on - wszędobylskim dziewięciolatkiem. Obecnie to młody atrakcyjny mężczyzna, zajmujący się malarstwem. Łączą ich wspomnienia, nić wzajemnej sympatii.

Codzienność urlopowiczów to basen w ogrodzie, plaża, kolacje z winem, relaks... Dzieci się bawią. Dorośli - no właśnie, a oni w co grają? Egoistyczni, niezbyt sympatyczni, znużeni upałem i sobą nawzajem, a może tylko sprawiają takie wrażenie?  Nie poznajemy ich wszak bliżej. Widzimy wszystkich z perspektywy jednej osoby.

Bohaterka wraca do pewnego zdarzenia z przeszłości i dopiero teraz dociera do niej, co tak naprawdę wtedy miało miejsce. Teraźniejszość natomiast dostarcza wielu bodźców, by skomplikować to, co i tak było trudne.

Wcale nie jest łatwo oddać odczucia towarzyszące tej lekturze, są ambiwalentne.  Czy bohaterka powinna kierować się sercem, czy rozumem? Czy powinna "chwytać dzień", czy myśleć o jutrze? A Ty, co byś zrobił(-a, -o) na jej miejscu? Tyle wiemy osobie, ile nas sprawdzono.

 

 

środa, 3 lipca 2024

"Reneta" Barbara Klicka

 

Zupełnie nie czułam "flow" z tą książką. Ani będąc w połowie lektury, ani na końcu nie wiedziałam o czym  to ma być, do czego zmierzać.
Dosżłam do wniosku, że jest o wypaleniu zawodowym i ciągłym zaczynaniu od nowa, o poszukiwaniu (sensu życia?).  Tylko realizacja tego tematu według mnie była słaba. Nie potrafiłam się zaangażować emocjonalnie w tę historię.
Choć bardzo lubię powieści, w których ważną rolę odgrywa język, klimat, lubie prozę "dziwną", to w  uznałam, że nadajemy z Klicką na innych falach. I tak samo jak w przypadku "Zdroju" - nie mam do "Renety" kluczy.

Niewątpliwie jest to powieść metaforyczna, uszyta z poetycką podszewką, można wyszukać zdania "perełki", ale to za mało, by całość się obroniła. Bo moim zdaniem, całość nie trzyma się kupy, za przeproszeniem.
Wydaje mi się, że tu jest przerost formy nad treścią, a w ogóle treści jest za mało.

Początek zapowiadał się w miarę, choć schematycznie. Ot, bohaterka (trzydziestokilkuletnia Mira) po jakichś przejściach powraca do rodzinnego domu po babci (ma do niego prawa  w jakimś ułamku), gdzie mieszka z kuzynkami ( jedna niepełnosprawna, wymaga opieki siostry), w pokoju pełnym kaktusów, podejmuje nową pracę w sortowni odzieży używanej, wspomina poprzednie prace ( w call center, w galerii sztuki), związki...
Fabuła to właściwie zbiór epizodów, wspomnień, scen.
Żaden zaczęty wątek nie był kontynuowany w wystarczający sposób.
Irytowała mnie chaotyczność, a także wulgarność, która tu akurat nie pasowała - moim zdaniem, podkreślam.
Nie wiem, na czym ma polegać postapokaliptyczność tej powieści. Jeśli ktoś czytał, może mi wytłumaczy?

 Mam wrażenie, że autorka chciała być drugą Rudzką i Papużanką w jednym, ale jej nie wyszło. Nie znam jej dorobku poetyckiego, więc o nim się nie wypowiem. Oczywiście nie zakazuję imania się różnych rodzajów literackich, ale ja już po prozę B. Klickiej sięgać nie będę.  Nie podzielam zachwytów, nie rozumiem nominacji do Literackiej Nagrody Nike. 
Okładki nie skomentuję.
Książka jest krótka, 112 stron, dostępna w EmpikGo i Storytel - audiobook, czyta Baśka Liberek. Nie polecam, nie odradzam, eksperymentujcie!
Dziękuję za uwagę.


 

 

poniedziałek, 1 lipca 2024

"Matka Polka sika w krzakach. Przygody z dzieckiem w mieście wysokich krawężników, nieczynnych toalet i zepsutych wind" Monika Pastuszko

 

Bierzcie i czytajcie to wszyscy, to jest bowiem szczera prawda, oparta na doświadczeniach i obserwacjach, podparta lekturami i faktami. Książka konkretna, wnikliwa, a jednocześnie napisana w lekkim, zabawnym stylu. Miałam przyjemność słuchać audiobooka  - czyta mistrzowsko Magda Karel, moja ulubiona lektorka.
 
Monika Pastuszko - kulturoznawczyni, społeczniczka, członkini Stowarzyszenia Kulturotwórczego Nie Z Tej Bajki, autorka "Bloga w budowie" oraz artykułów w "Krytyce politycznej", "Wysokich Obcasach". Zajmowała się historią społeczną Ostrowca Świętokrzyskiego, zwłaszcza historią społeczności żydowskiej. Ale nie tylko.  Sama o sobie pisze: "
Człowiek od miasta i słów. Antropolożka miasta, mama, rowerzystka". Mieszka w Warszawie, podróżuje.
Zadebiutowała książką "Matka Polka sika w krzakach" i mam nadzieję, że dzięki niej poruszy 'trybiki" w naszych głowach i zasieje ziarno zmian w przyszłości ( bo w sferze urbanistyki, architektury, prawa, edukacji... jest wiele do zrobienia).
Liczę też, że kiedyś wyjdą kolejne publikacje jej autorstwa, albowiem - moim zdaniem - ma świetne i pióro i poczucie humoru, bogatą wiedzę, cechuje ją empatia, wnikliwość, otwartość, ciekawość świata i ludzi.

 Autorka
porusza szereg tematów, na które baczniej zwróciła uwagę, gdy została matką, a mianowicie: trudności w funkcjonowaniu rodzica  z niemowlęciem czy małym dzieckiem w przestrzeni miejskiej i komunikacji publicznej. M.in. brak toalet, przewijaków, ławek, wysokie krawężniki, schody, specyfika placów zabaw, zaśnieżone chodniki, smog, brak społecznej tolerancji wobec karmienia piersią, czy naturalnego zachowywania się maluchów (potrzeba ruchu, płacz itp.) Mowa także o jeździe na rowerze w ciąży, adaptacji w żłobku, urlopie macierzyńskim, dyskryminacji mężczyzn, problemach mieszkaniowych. Spektrum zagadnień jest szerokie i w sumie chyba każdy znajdzie coś dla siebie, z czym się utożsamia, czego doświadczył, czy zaobserwował.  Nie zliczę, ile razy kiwałam głową w ramach zgodności z autorką. No, może tylko oprócz taplania się w fontannach, ale to już taka moja subiektywna sprawa.

Okazuje się, że polskie miasta niezbyt są przyjazne dzieciom, ale nie tylko, bo przecież z różnymi niedogodnościami borykają się także osoby starsze, chore, niepełnosprawne. Zatem mamy do czynienia ze znacznie szerszym zjawiskiem i to od nas zależy,  jak będziemy projektować, organizować przestrzeń, tak, aby uniknąć wykluczeń i ograniczeń. Pierwszy krok - to uświadomić sobie istnienie problemu, a potem - działać.


Monika Pastuszko odwołuje się do własnych doświadczeń, ale także przytacza głosy innych matek.
Zabiera nas na wędrówki po Warszawie, Ostrowcu, Austrii., na podróże pociągiem, metrem, rowerem.
Porównuje jak wygląda sytuacja w innych krajach np. Holandii.
Zwraca uwagę na zapotrzebowanie na wodę w przestrzeni miejskiej ( fontanny, wodne place zabaw) oraz miejsca do swobodnej działalności i zabawy dzieci.
Dzieli się anegdotami z życia wziętymi. Spod śmiechu, ironii wyłania się jednak gorzkawa prawda o tym jak jest, a jak powinno być.
Nawiązuje do "Niewidzialnych kobiet" Caroline Perez.

Spotkałam się z opinią, że to wydumane, wyolbrzymione problemy  Matki Polki. Cóż, punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Ciekawa jestem, co powie autorka tej opinii, gdy dopadną ją krępujące "problemy toaletowe" w środku miasta, czy skomplikowana sytuacja z dzieckiem w roli głównej.


Książka "Matka Polka sika w krzakach" spełnia kilka funkcji:  wspiera, uświadamia, uczy i bawi.  Autorka prezentuje szczerze, z empatią  i humorem. macierzyństwo bez lukru, za to na luzie, na rowerze i spacerze. Bardzo mi się podobało  i mam ochotę na papierowy egzemplarz.


niedziela, 16 czerwca 2024

"Kora. Się żyje. Biografia" Katarzyna Kubisiowska




Nigdy nie byłam wielką fanką Kory i Maanamu, oczywiście znałam piosenki, a nawet lubiłam, ale bez przesady. Nie śledziłam jednak ich życia i twórczości. Kora jako jurorka w talent show niespecjalnie mnie interesowała, raczej irytowała swą manierą.
Po biografię sięgnęłam z ciekawości. Na pewno czekałaby na półce znacznie dłużej, gdyby nie atmosfera skandalu (nie wiem, czy to tu nie za duże słowo) wywołana przeprosinami Mateusza Jackowskiego przez wydawcę za opublikowanie nieprawdziwych informacji. Z kolei autorka biografii oznajmiła, że książkę przed publikacją czytała rodzina Kory i zaakceptowała treść. W sumie to nie wiadomo, gdzie jest pies pogrzebany, no ale przez ten "szum' w mediach o książce przypomniano....

Niestety nie jest to biografia, od której nie można się oderwać, odrywałam się bowiem często, porzucając ją na rzecz innych książek (najczęściej audiobooków, w tym autobiograficznej opowieści F. Chajzera, która z kolei wciągała bardzo).
Gdy najpierw kartkowałam tę książkę podczytując fragmenty, wydawała mi się ciekawsza, ale przy konkretnym czytaniu okazała się jakaś sztywna, drętwa, niespójna, drobiazgowa, przeładowana nieistotnymi szczegółami. Zapamiętałam (niezbadane są decyzje naszego mózgu!) np. że Marcin (ojciec Kory), który sporadycznie utrzymywał kontakt z córkami z pierwszego małżeństwa, obdarował jedną z nich siatkami wyplatanymi przez jego żonę, Emilię. Albo powiedzcie, co wnosi do tej biografii podanie zawodów i poglądów rodziców aktorki grającej rolę Kory w spektaklu?

Co my tu znajdziemy? Dużo nazwisk, obraz krakowskiej awangardy, środowiska hipisów, czasy stanu wojennego, kulisy koncertów,wyjazdów, życie prywatne. Dużo materiału, który jednak można by było - moim zdaniem - przekazać w jakiś ciekawszy, żywszy sposób niż tak "encyklopedycznie".
Ogólnie część o rodzinnych korzeniach, koligacjach i relacjach była w miarę w porządku, środkowa część o karierze, koncertach, nagraniach - nudna i chaotyczna. Rozdziały końcowe - o, te chyba najlepiej wypadły; czułam w nich coś, co sprawiało, że chciało się czytać.

Mimo bogatej bibliografii, licznych źródeł, w tym dotąd niepublikowanych,  brakowało mi osadzenia podawanych informacji, skąd one konkretnie pochodzą. Trudno stwierdzić, co jest faktem, co rzekomo nie - przynajmniej ja, ja jako szara czytelniczka bez zaplecza w postaci znajomości innych materiałów (wywiadów, książek itp.) nie jestem w stanie tego ocenić. Z mojego punktu widzenia to bez różnicy kto, z kim, kiedy i czy w ogóle romansował. Nijak to nie wpływa na odbiór twórczości, a ja chciałam przeczytać biografię wokalistki, a nie plotkarskiego "pudelka".

Największą niespodzianką  i radością był dla mnie rozdział "Trzy Maryje" - o spektaklu "Kora. Boska" według scenariusza, w reżyserii i w wykonaniu Kasi Chlebny. Aktorki, którą darzę nie tylko podziwem za talent i pasję, ale i sentymentem, albowiem chodziłyśmy do równoległych klas w tym samym liceum.

Czy udało mi się poznać bliżej i zrozumieć Korę? Właściwie to nie.  Nic ta książka nie zmieniła w moim postrzeganiu tej artystki. Chociaż nie, z takiego neutralnego podejścia zaczęła kiełkować... antypatia.
Odniosłam wrażenie, że autorka skupiła się na negatywnych cechach i sytuacjach, opisywała Korę tak, jakby jej nie lubiła, a musiała "odrobić lekcje" i chciała popisać się dziennikarskimi umiętnościami. I absolutnie nie chodzi o to, że biografia ma być laurką, wręcz przeciwnie, ale zabrakło mi tu pasji biografa. Bywało, że czytałam biografię kogoś naprawdę mało mi bliskiego, nieznanego wręcz, a wrażenia - z poznawania tejże postaci - były rewelacyjne. W tym przypadku - jestem na nie i będę autorkę omijać z daleka.

 

 

 


poniedziałek, 10 czerwca 2024

"Niejednoznacznie pozytywny" Filip Chajzer

 


Nieważne, że w domu pierdyliard książek do przeczytania, na wirtualnej półce w Storytel czeka też już ładny stosik, a tu bach, wyświetla się nowy tytuł i bezczelnie wskakuje bez kolejki.
Włączyłam audiobook pod wpływem jakiegoś impulsu i w sumie nie żałuję, choć też mam mieszane uczucia.

Nie oceniam tej książki w kategoriach słaba/dobra/ładna.... traktuję ją jak taką osobistą opowieść, spowiedź życia.
Jest to pełna emocji opowieść o niewyobrażalnej stracie, jaką jest śmierć dziecka, o żałobie, depresji, o trudnej drodze jaką przeszedł Filip Chajzer od tamtych tragicznych wydarzeń do dzisiaj. Opowieść o wielkiej miłości do syna, nieprawdopodobnych znakach, marzeniach, ścieżce zawodowej, działalności charytatywnej, rodzinie, o swoim adhd.
W niektórych momentach serce się kraje, w niektórych rośnie oburzenie - na żerujących na tragedii paparazzich, na hejt w sieci.
Tekst czytał sam autor, z wyjątkiem części pamiętnika z 2015 r - tu oddał głos lektorowi. Słuchałam z dużą uwagą, to było przejmujące, szczere. Dalsza część książki wydała mi się nieco chaotyczna, za bardzo nie złapałam, do czego to wszystko zmierza.
Nie orientuję się w kwestii działalności fundacji Chajzera i jakiejś afery, nie będę się w to zagłębiać. Na pewno media będą na tym żerować, niezależnie od tego, jaka jest prawda. I niestety, po takich akcjach żadne tańce z gwiazdami, czy inne tv -show nie pomogą, zostanie niesmak, swąd, zła sława....

Może tą książką Filip Chajzer chciał przełamać pudelkowo-superexpressowe wyobrażenia na swój temat? Zawsze warto poznać historię u źródeł, wysłuchać głosu głównego bohatera, a nie opierać się na plotkach z kolorowych gazet i portali.

niedziela, 9 czerwca 2024

"Mała draka w fińskiej dzielnicy" Marta Kisiel

 


'Mała draka w fińskiej dzielnicy"? Jestem na TOTAL TAK!

Uwielbiam Martę Kisiel - za jej osobowość, poczucie humoru, umiejętność zabawy słowem, zamiłowanie do romantyzmu i mitologiczne nawiązania. Nigdy nie przepadałam za fantastyką, ale przepadłam w serii "Małe Licho...". Spodobał mi się zarówno fantastyczny, słowiański cykl "Dożywocie" , jak i cykle komediowe - "Autokorekta" i "Tereska Trawna'. Nie znam jeszcze zupełnie  cyklu 'wrocławskiego', wydaje mi się, że właśnie on stanowi  poważną odsłonę twórczości tej autorki. Pozostałe bowiem -  są nie tyle niepoważne, co zwariowane, szalone, zabawne.


"Mała draka w fińskiej dzielnicy" to najbardziej pokręcona i 'porąbana' książka, jaką ostatnio czytałam, taka na wskroś 'kiślowa", rewelacyjnie niwelująca stresy i smutki codzienności, skutecznie zajmująca głowę, relaksująca, bawiąca do łez, ale i skłaniająca do refleksji i wzruszeń. Ostatnio furorę robi określenie 'kocykowa', no niech będzie.
Generalnie jest to komedia mocno fantastyczna, ale jednocześnie bardzo życiowa - podejmująca temat pokolenia, które ma poczucie porażki w zderzeniu z dorosłością,  czy problem ze znalezieniem własnej drogi, a także wątek przyjaźni, śmierci, straty, pogodzenia się z odejściem bliskiej osoby.
 
To opowieść o przyjaciołach z dzieciństwa i ich babciach, mieszkających w fińskich domkach w dzielnicy Starego Deszczna. Zarówno wnuki jak i seniorki noszą nietypowe, rzadko spotykane imiona (np. Dalia, Nadzieja, Krystal, Bambi...), przez to też na pewno o nich nie zapomnimy po lekturze, ani nie pomylimy. Każda z postaci jest inna, różnią się charakterem, wyglądem, nastawieniem do życia, a nawet... statusem ontologicznym, że tak to ujmę.

To też opowieść o powrotach i odejściach, w różnym znaczeniu.
Do tego mamy motyw atrakcji turystycznych i ich znaczenia dla rozwoju lokalnej społeczności, w tym mały sklepik z pamiątkami i rękodziełem, a także zorzę polarną, krwiożercze kiwi, sabat, rosołek, szydełkowanie, czarodziejski młynek i tajemnicę z przeszłości. Brzmi absurdalnie? Cóż, w tym szaleństwie jest metoda! Mitologia fińska, magia, życiowa mądrość i ciepełko!
Bywa nieco przewidywalnie, ale ogólnie jest nietuzinkowo, humorystycznie, wzruszająco. Ta jazda na wariackich papierach prowadzi nas do domu.


 

Moja lista blogów