niedziela, 3 grudnia 2023

"Ciche cuda. Z zachwytu nad życiem" Anna H. Niemczynow

 


Trochę skusiła mnie śliczna, kwiatowa okładka, trochę zadziałał jakiś impuls, koniec końców nieco "w ciemno" zgłosiłam się do zrecenzowania tej książki. Początkowo miałam wrażenie, że pomyliłam się, bo ta pozycja to zupełnie nie moja bajka, jednak z każdą kolejną stroną coraz bardziej ją doceniałam.

W kilkunastu opowieściach autorka odwołuje się do własnego, bogatego doświadczenia (a trzeba przyznać, że w życiu spotkało ją wiele i dobrego i złego). Opowiada o swoich przejściach, o trudnych sytuacjach w jakich się znalazła, o tym, jak była traktowana przez rodzinę, bliskich, znajomych i nieznajomych; o kryzysach i efektach podjętych działań. Dzieli się swoimi przeżyciami i przemyśleniami. Opowiada o swoich słabych i mocnych stronach, nie wywyższa się, nie jest ideałem.
Myślę, że niejednej osobie może tym dodać skrzydeł i dać piękną lekcję, jak nie poddawać się mimo przeciwności losu i jak doceniać te tytułowe "ciche cuda", których doświadczamy na każdym kroku, ale często ich nie zauważamy, nie dostrzegamy jaką niosą wartość.

Na zdjęciu na skrzydełku okładki widnieje piękna, uśmiechnięta, emanująca radością i szczęściem kobieta, z kwiatami w długich włosach, z błyskiem w oczach. Patrząc na nią, nikt by nie pomyślał, ile przeszła. Dopiero lektura książki "Ciche cuda" nam to uświadamia. Jej życie nie było różami usłane, wręcz przeciwnie, począwszy od trudnego dzieciństwa, jednak - dzięki niesamowitej woli i samozaparciu -  z brzydkiego kaczątka wykluł się łabędź. Swoim życiorysem mogłaby obdzielić kilka osób, niestety, tyle się naraz skumulowało na jednym "koncie". I to nie jest tak, że od pewnego momentu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko układa się idealnie, bo są nadal górki i dołki, zakręty i mielizny, ale też... świeci słońce i kwitną kwiaty, które same zasiejemy.

Jestem pod ogromnym wrażeniem osobowości Anny H. Niemczynow, jej odwagi, szczerości, otwartości, dystansu do siebie. Owszem, momentami może brzmi jak "Coelho w spódnicy", ale trzeba przyznać, że porusza i motywuje, w sposób, który naprawdę może dotrzeć do odbiorcy. Naprawdę podziwiam, że zechciała tak otwarcie i bezpośrednio podzielić się prywatnymi sprawami, sytuacjami, w których znalazła się (i zapewne znajdzie) niejedna osoba - np.  brak akceptacji, samotne macierzyństwo, nieudane małżeństwo, toksyczni ludzie, anoreksja, bulimia, uzależnienie od sportu, emigracja, choroba. Wydaje mi się, że łatwiej przeżyć i pokonać własne problemy, wiedząc, że ktoś też takich (a może i gorszych) doświadczał i wyszedł z nich zwycięsko. I nie chodzi tu o licytowanie się czyja sytuacja była gorsza, a czyja lepsza, ale o takie poczucie wspólnych doświadczeń, o przekonanie się, że każdego może to spotkać i że "da się z tym coś zrobić".

Niemczynow jest osobą wierzącą, w książce daje temu wyraz, dzieli się modlitwami, ale nie próbuje nikogo "nawracać", niczego nie narzuca. Po prostu opowiada o własnej ścieżce wiary, pielgrzymce, roli modlitwy w jej życiu. Co ciekawe, zarzucono jej, że ( cytuję) "taka z pani katoliczka, jak z koziej dupy wiatrak". Tymczasem jest wrażliwą, tolerancyjną osobą, która uważa, że wiara lub jej brak to prywatna sprawa, a jej powieści z założenia są świeckie, poruszające wiele różnych problemów. Po prostu - życiowe.
Nie czytałam jeszcze żadnej z nich. Zdążyłam się jednak dowiedzieć, że autorka podejmuje szeroką tematykę obyczajową, nie omija trudnych, ważnych spraw, niejednokrotnie wykorzystując w swojej prozie to, czego sama w jakiś sposób doświadczyła, przeżyła. Ten autentyzm wydaje się być mocnym atutem. Niewykluczone, że kiedyś sięgnę po którąś z powieści Anny H. Niemczynow.

Nie wszystko w "Cichych cudach" mi się podobało, mam tu na myśli zwracanie się do czytelnika "przyjaciółko", "przyjacielu", nieco egzaltowany styl oraz polecanie własnych książek. To jednak moje subiektywne wrażenie i absolutnie nie przekreśla wartości tej publikacji. Im bardziej się w nią zagłębiałam, tym bardziej doceniałam, jaka jest ważna i potrzebna. Szczególnie poleciłabym ją młodym osobom, choć starszym też, wszystkim znajdującym się na życiowym zakręcie, w poczuciu beznadziei. Ta książka nie daje gotowych recept, ale wspiera, skłania do refleksji, inspiruje do zmian, dodaje skrzydeł. To świadectwo życia, które warto poznać.



piątek, 13 października 2023

"Dawno temu w telewizji" Kamil Bałuk


Wydawnictwo Literackie, 2023

Świetna publikacja! Już sama okładka nawiązująca do "Telegazety" przykuwa uwagę i niczym "magiczny przycisk" uruchamia funkcję "a pamiętasz...?"
Ta książka to nie tylko zbiór ciekawych wywiadów z telewizyjnymi osobowościami, ale taka " furtka" prowadząca do krainy wspomnień z czasów lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Nie da się uciec od sentymentów, znajdziemy jednak tu o wiele więcej - zajrzymy za kulisy szklanego ekranu, dowiemy się jak powstawały i jak były realizowane popularne programy i seriale, przekonamy się jak to wszystko "działało" i - co najważniejsze - poznamy bliżej prowadzących, aktorów, reżyserów.

Od małego byłam, jak to się dziś mówi, książkarą, ale telewizja zajmowała bardzo ważne miejsce w moim życiu, zwłaszcza, że mowa o czasach przedinternetowych. Długo by wyliczać programy, na których wychowało się moje pokolenie, np. "5-10-15", "Tik-Tak", "Piątek z Pankracym", "Teleranek", "Z kamerą wśród zwierząt"... I te wszystkie "dobranocki", i te seriale dla dzieci nadawane w czasie "teleferii"... Właściwie cała ówczesna oferta telewizji była nam znajoma.  Któż nie kojarzy naukowej "Sondy" , historycznych "Sensacji XX wieku" czy specyficznej czołówki magazynu "Morze"?! Któż nie pamięta familijnych seansów z kolejnymi odcinkami "W kamiennym kręgu", "Ptaków ciernistych krzewów" czy "Dynastią"? Któż nie oglądał teleturnieju "Miliard w rozumie" czy "Koło Fortuny"?! A później nowoczesne "talk-show", coraz więcej zagranicznych formatów, programów rozrywkowych, muzycznych, reality-show, sit-comy, pierwsze polskie telenowele, pierwsze paradokumenty....
Chłonęliśmy  to wszystko jak gąbka, łykaliśmy jak młode pelikany, głodni popkultury. Dopiero po latach zaczynamy się być może zastanawiać, na czym polegał fenomen tych wszystkich programów, kto i dlaczego to wszystko wymyślił i jak to realizowano.

Bazą tej publikacji był podcast "Dawno temu w telewizji" w radiu newonce. Jego genezę też znajdziemy na łamach tej książki. Przyznam, że nie znałam, ale zaczęłam słuchać i mam wiele do nadrobienia.
 
Kamil Bałuk zaprosił do rozmowy wiele znanych i lubianych (lub nie) osób m.in.  Magdę Mołek, Paulinę Chylewską, Ilonę Łepkowską, Elżbietę Zapendowską, Mariusza Szczygła, Jacka Kawalca (na okładce widnieje cały spis treści). Przeprowadził profesjonalne wywiady, w których odwoływał się do solidnego researchu oraz do własnych wspomnień i spostrzeżeń  na temat omawianych programów. Odebrałam je jako niesamowicie szczere, naturalne, swobodne, barwne, inteligentne, ambitne, treściwe, pełne dziennikarskiej wnikliwości i szacunku do rozmówcy. Nie zabrakło anegdot, ciekawostek, ale przede wszystkim zza sentymentalnej kurtyny wyłoniła się gorzka rzeczywistość.

Gdybym miała wybrać, które z nich najbardziej mi się podobały, byłyby to  wywiady z Elżbietą Zapendowską (jakże szalone życie!), Rafałem Rykowskim (jeśli komuś to nazwisko nic nie mówi, to hasło "Kogo witam, kogo goszczę?" powie mu wszystko ;-) ) oraz z... Magdą Mołek, którą dotąd postrzegałam całkiem inaczej.
Zresztą to trudny wybór, bo w sumie żadnego wywiadu nie "przekartkowałam", wszystkie okazały się zajmujące i wnosiły coś nowego.
Z nich wyłonił się nie tylko zbiór arcyciekawych telewizyjnych osobowości, ale również obraz telewizji po 1989 r., w czasie przełomu, przemian, nowości, eksperymentów, gdy polska popkultura dopiero raczkowała, a względy finansowe i poglądy dyrektorów nie pozwalały "robić tu MTV". To także opowieść o tym, jaką cenę ma popularność, jaki wpływ ma telewizja na społeczeństwo, od czego zależą takie czy inne decyzje i jak kręte potrafią być ścieżki kariery.

Nie zliczę, ile razy nad tą książką mocno się zdziwiłam, uśmiechnęłam się szeroko, czy pokiwałam głową z zadumą.
"Włączyło" mi się mnóstwo obrazów, skojarzeń, nie obyło się bez poszukiwań archiwalnych nagrań.  Wiele się dowiedziałam, sporo mnie zaskoczyło, co nieco sobie przewartościowałam. To było wspaniałe doświadczenie poznać z pierwszej ręki kulisy "Randki w ciemno",  "Roweru Błażeja", "Idola", "997" "Piratów", "Miodowych lat" czy seriali i programów, przy których pracował Okił Khamidov.

Na przestrzeni lat wiele się zmieniło, zarówno jeśli chodzi o technologię, media, jak i oczekiwania odbiorców. To, co dla nas było nowością, obecnie  jest już archaiczne. Dobrze, że można o tym poczytać - dla nas to wspomnień czar, dla młodszych - lekcja historii telewizji. Książka, która łączy, a nie dzieli. Przydałby się kolejny tom.  

 


poniedziałek, 28 sierpnia 2023

"Moje życie z Tomkiem" Dorota Sumińska - przedpremierowo




"Moje życie z Tomkiem" Dorota Sumińska, Wydawnictwo Literackie 2023


" (...) choćby człowiek miał pięćdziesiąt i sto pięćdziesiąt lat, zawsze jest do cudzej śmierci nieprzygotowany"
(Zośka Papużanka, Żaden koniec, Marginesy 2023, s. 43)


Dorota Sumińska i Tomasz Wróblewski byli parą w liceum. Potem ich drogi rozeszły się, ale w myśl powiedzenia "stara miłość nie rdzewieje" po wielu latach i przejściach znów utworzyli związek.
Przeżyli wspólnie czternaście szczęśliwych, aktywnie spędzonych, pełnych podróży i planów na przyszłość lat. Zgodnie dzielili ze sobą codzienność, w tym opiekę nad licznymi zwierzętami, uzupełniali się, choć także kłócili."Nie byliśmy idealną parą" - wyznaje autorka.  Zamierzali osiąść na Sri Lance. Wzięli ślub. Śmierć brutalnie to wszystko przerwała. Została pustka...

Sumińska, lekarka weterynarii, znana czytelnikom głównie z audycji radiowych i książek o zwierzętach, napisała bardzo osobistą, emocjonalną książkę poświęconą jej zmarłemu mężowi - uznanemu lekarzowi interniście, specjalizującemu się w medycynie ratunkowej.

Obawiałam się, że będzie to niesamowicie smutna, przygnębiająca historia, ale nie do końca taka była, bo chociaż opowiada o stracie bliskiej osoby, o pracy lekarza, który ciągle styka się z chorobami, cierpieniem i śmiercią, to zawiera także dużo jasnych punktów, ciepłych, pogodnych wspomnień, anegdot z życia wziętych, które wywołują uśmiech.
Miałam także obawy, czy to nie będzie taka "laurka", ale lektura szybko je rozwiała. Dorota Sumińska przedstawiła bowiem swojego partnera nie omijając jego wad i nałogów. Przybliżyła jego sylwetkę opierając się na konkretnych przykładach, na podstawie wspomnień znajomych, kolegów, współpracowników. Przytoczyła historie z czasów jego studiów medycznych, szkolenia wojskowego, lekarskich praktyk, dyżurów na SOR, wspólnych podróży.

Tomasz Wróblewski był introwertykiem opancerzonym w swojej skorupie, nałogowym palaczem, wspaniałym diagnostą, wybitnym i cenionym specjalistą, odpowiedzialnym, opiekuńczym, mądrym, odważnym, wrażliwym na krzywdę ludzi i zwierząt człowiekiem, pozornym twardzielem.

Książka "Moje życie z Tomkiem" to literackie pożegnanie, swoisty dziennik żałoby, listy pisane do nieobecnego, upamiętnienie ciekawej osobowości. Na pewno dla autorki to jakaś forma autoterapii, Dla czytelników - szczera, wzruszająca i skłaniająca do refleksji opowieść, która wskazuje na to, co jest najważniejsze.
"Ciągle myślę o tym, jak płytko patrzymy na świat. Jak mało zauważamy, a potem, gdy jest już za późno, tęsknimy za niezauważonym". (s. 152)

W mojej opinii to wartościowa publikacja, dzięki której na podstawie osobistej historii można wyciągnąć uniwersalne wnioski.

 (współpraca recenzencka)

 

piątek, 18 sierpnia 2023

"Cudzoziemka" Maria Kuncewiczowa


Niedawno okazało się, że wydawnictwo Marginesy, spełniło moje marzenie, a mianowicie wznowiło w serii "Marginesy Klasycznie" jedną z moich ulubionych polskich powieści. To wydanie w twardej oprawie, w zaprojektowanej przez Annę Pol okładce o nietuzinkowej kolorystyce, opatrzone zostało posłowiem pióra Danuty Sękalskiej - pisarki, publicystki, tłumaczki, która zajmowała się spuścizną Marii Kuncewiczowej porządkując jej amerykańskie archiwum rodzinne. Dowiemy się z tego krótkiego, ale treściwego tekstu m.in. co o "Cudzoziemce" sądzili Maria Dąbrowska i Bruno Schulz, poznamy krótki zarys biografii autorki i recepcji twórczości. Na koniec zaś miód na serce - informacja, że "Maria Kuncewiczowa, wielka dama polskiej literatury, w ostatnich latach niemal nieobecna w naszej przestrzeni myślowej, wraca do polskiego obiegu wydawniczego" A skoro czytam, że " Wydawca inauguruje powrót Marii Kuncewiczowej "Cudzoziemką"", to już oczyma duszy widzę na półce całą kolekcję... 

W 2012 roku na poczytnym blogu literackim "Lektury Lirael" powstał projekt "Marzec z Marią",(http://lekturylirael.blogspot.com/2012/02/marzec-z-maria.html) w ramach którego uczestnicy czytali i recenzowali wybraną przez siebie książkę Marii Kuncewiczowej lub publikację jej poświęconą. Był to dla mnie impuls do ponownego przeczytania "Cudzoziemki", sięgnięcia po "Dwa księżyce" i "Fantomy", a zaowocował zgromadzeniem całej półki starych wydań twórczości Kuncewiczowej.

Mój zbiór liczy dzisiaj 16 (z nowym wydaniem Marginesów 17) pozycji, w tym "Wyspy pamięci" Jerzego Kuncewicza oraz tom "Rozmowy z Marią Kuncewiczową" w opracowaniu Heleny Zaworskiej. Nie wszystko jeszcze przeczytałam, bo zewsząd "atakują" mnie literackie nowości. Uznałam, że "prochu nie wymyślę" i pozwolę sobie przytoczyć to, co napisałam 10 marca 2012 r. na blogu "Agnestariusz- notatki w kratki i książkowe zapiski":

"Cudzoziemkę" czytałam w liceum w ramach kółka polonistycznego. Do dziś pamiętam emocje, jakie wywołała we mnie ta powieść, a raczej jej główna bohaterka - Róża Żabczyńska. Byłam wręcz oburzona, jak można być taką egoistką, tak kapryśną i nieznośną, zatruwającą życie innym. Okazuje się, że można, zważywszy na jej przeżycia i kompleksy. Nie da się przejść obojętnie nad tym znakomitym portretem psychologicznym kobiety z muzyką w tle, zwłaszcza koncertem Brahmsa.

"Cudzoziemka" nie bez powodu uznawana jest za najwybitniejszy przykład prozy psychologicznej dwudziestolecia międzywojennego, widoczne są związki z psychoanalizą Freuda, ciekawie potraktowany jest także czas powieściowy - narracja to zaledwie jeden dzień z życia Róży, podczas gdy w retrospekcji, we wspomnieniach, poznajemy zdarzenia na przestrzeni kilkudziesięciu lat - przeszłość bohaterki. To, co najważniejsze, rozgrywa się w świecie wewnętrznym. Zagubienie, brak poczucia tożsamości, niespełnienie, zawód, niedosyt, odrzucenie, wyobcowanie itd. ... mają ważny wpływ na czyny i decyzje bohaterki.

Później czytałam jeszcze raz "Cudzoziemkę", już z większym zrozumieniem dla psychologicznych motywacji postaci. Wtedy nie znałam autobiograficznych związków. I może nie teraz, ale kiedyś przeczytam ją jeszcze raz...
Moim zdaniem, powieść Kuncewiczowej powinna zajmować poczesne miejsce w spisie szkolnych lektur, nawet zastąpić "Granicę" Nałkowskiej, której szczerze mówiąc, nie lubię. Nie jest to dzieło obszerne, ale niezwykle bogate. W sumie to dziwię się, że nie mam "Cudzoziemki" w swoich zbiorach. "


Od tamtego czasu zmieniło się tylko, że zdobyłam brakującą książkę - wydaną przez Instytut Wydawniczy Pax w 1980 r. Teraz obok tego skarbu o pożółkłych drobno zadrukowanych kartkach, mogę postawić nowe, piękne wydanie Marginesów, które serdecznie polecam, bo jakże nie mieć w kolekcji tak uniwersalnej, nadal aktualnej, wartościowej prozy światowego poziomu.

Marginesy, 2023

środa, 16 sierpnia 2023

"Żaden koniec" Zośka Papużanka

 

Wydawnictwo Marginesy, 2023


Na książki Zośki Papużanki czekam zawsze z niezachwianą pewnością, że kolejna historia zaskoczy mnie tematem i sposobem  opowiadania, a jednocześnie znajdę tam to, co w jej stylu lubię i cenię. Nieprzewidywalność. Grę konwencjami literackimi. Piękny język. Ironię. Tym razem dostałam wszystko z nawiązką. Tylko zupy kminkowej nie mogę przeboleć, bo nie znoszę tej przyprawy.

"Żaden koniec" to niby ma być historia o śmierci, a jest o życiu. Ma wielu narratorów. Wielu bohaterów. Składa się z kawałków tak jak puzzle, o których zresztą mowa na początku. Albo jest jak wyszywana serweta, jak wyhaftowany wzór, który często się powtarza, a czasem plączą się nitki.

Zaczyna się w sumie zwyczajnie. Niedzielny poranek, kot sępi żarcie. Jakub wyjeżdża z domu, po drodze dowiaduje się, że jego babcia umarła. Poznajemy Helenkę, synową zmarłej. Widzimy babcię u zakonnic. Cofamy się do czasów, gdy Krystyna  była pięcioletnią dziewczynką, która uciekła z domu. Skaczemy do opowieści Marty, wspominającej swoje i brata dzieciństwo. W międzyczasie Jakub na kolacji u kuzynki Justysi wspomina czas, gdy jako dziecko musiał na kilka dni zostać u babci. I dalej w ten deseń, przechodzimy od postaci do postaci, dostajemy fragmenty, wybrane karty z rodzinnego albumu, pełnego niedopowiedzeń i tajemnic.
Czasem odzywa się "wszystkowiedzący nieczuły narrator po teatrologii" - i to jest właśnie papużankowy styl, który uwielbiam.

W powieści jest taki moment, gdzie matka mówi do córki, że już jej więcej nic nie powie, bo ta przecież książki nie będzie pisać. Zarzuca jej, że nie umie przyprawiać i w tej książce byłoby nie po kolei. I tak właśnie jest!
Próżno tu szukać chronologii wydarzeń, czy szczegółowych wyjaśnień.
Czytelnik musi sobie to wszystko poukładać, ogarnąć wszystkie koligacje, stopniowo i właściwie od końca poznaje historię Krystyny, obrazki/scenki z życia jej dzieci i wnuków.
Powstaje taki patchwork, rodzinna makatka, wyszyta nieco krzywo, z załataną dziurą, gdzieniegdzie rozpruta.

Smutna i pełna goryczy, ale niepozbawiona poczucia humoru i okruchów ciepła, jest ta historia.
Historia o życiu i śmierci, o końcu i początku, o pamięci i niepamięci, o szukaniu miłości, o radzeniu sobie (i o nieradzeniu też), o tym, jak przewrotny i powtarzalny bywa los. O pytaniach, na które nie ma odpowiedzi. O tym, że niczego się nie dowiadujemy. O tym, że "choćby człowiek miał pięćdziesiąt i sto pięćdziesiąt lat, zawsze jest do cudzej śmierci nieprzygotowany" ( s. 43)
To również opowieść o relacjach rodzinnych, często toksycznych, o schematach, w które można brnąć, albo je przerwać. I jak na Papużankę przystało, to opowieść piękna pod względem językowym.

Przewijają się przez tę powieść motywy pisania książki oraz teatru, wodewilu. Nawet mamy tekst rozpisany jak w dramacie, a bohaterowie przyjmują role innych. Ba, pojawiają się nawet kuplety!  To wszystko nie wzięło się bez powodu. Raz, że ojciec Krystyny grał w amatorskim teatrze, dwa - "Wodewil różni się od życia nadmiernie i dlatego ludzie potrzebują wodewilu, bo mają dość życia" (s. 45).
O słynnej metaforze życia jako teatru już nawet nie wspominam, bo to chyba najczęstsza myśl, jaka przychodzi do głowy podczas lektury. I ciekawa jestem, czy inne osoby, czytając tę powieść, też miały ochotę czytać ją na głos. I czy mają ochotę przeczytać ją jeszcze raz. Ja tak. Zdaję sobie bowiem sprawę, że w pierwszej, powierzchownej lekturze można wiele przegapić, w drugiej - coś nowego wyłuskać. Tylko błagam, nie kminek!

W  moim odczuciu "Żaden koniec", a zwłaszcza partia tekstu z punktu widzenia Marty, w pewnym stopniu koresponduje z... "Cudzoziemką" Marii Kuncewiczowej. Znalazłam też nawiązanie do utworu Stanisława Wyspiańskiego, pewnie już domyślacie się którego.

Zapewne nie każdy podzieli moje zachwyty, ale dla mnie każda książka Zośki Papużanki to wspaniałe czytelnicze doświadczenie, współczesna proza polska w wydaniu tej autorki smakuje mi najlepiej.

 

wtorek, 15 sierpnia 2023

"Zanim dojrzeją granaty" Rene Karabasz


Wydawnictwo Poznańskie, 2023


Nabrałam apetytu na  "hipnotyzującą opowieść o poszukiwaniu miłości, której akcja toczy się w cieniu albańskich Gór Przeklętych". Liczyłam na romantyczną, może i dramatyczną historię na tle egzotycznej dla mnie kultury, na niezwykły klimat pełen smaków, zapachów i barw. Niestety, po lekturze mam mocno mieszane uczucia i raczej skłaniam się ku rozczarowaniu. I to nie tak, że spodziewałam się wakacyjnego czytadła, a otrzymałam ambitną prozę, bo przecież takowa jak najbardziej by mnie usatysfakcjonowała. Po prostu nie ujęła i nie przekonała mnie ta powieść.

Pod nazwiskiem Rene Karabasz kryje sie bułgarska pisarka, scenarzystka, reżyserka teatralna i aktorka Irena Ivanova, która została nagrodzona za główną rolę w filmie "Bez Boga". Za  debiutancką powieść "Zanim dojrzeją granaty"  otrzymała Nagrodę Literacką im. Eliasa Canettiego. Ekranizacja w przygotowaniu. 
Przyznam, że jestem ciekawa filmowej adaptacji tego utworu, choć niekoniecznie będę pierwsza w kolejce do kina.

Książkę przetłumaczyła slawistka, bułgarystka, profesor nauk humanistycznych Mariola Mikołajczak. Doceniam, że na okładce wymieniono jej nazwisko.
W "Słowie od tłumaczki" możemy przeczytać jakich trudności, zwłaszcza gramatycznych, przysparzał przekład, który przecież staje sie aktem twórczym, zważywszy na to, że tłumaczy się nie tylko słowa,  ale wypowiedzi i zamysły autora, osadzone w konkretnej kulturze.
Niestety nie ma tam nic o tytule,  który w oryginale brzmi "Ostajnica", a to inne określenie wirgineszy, czyli zaprzysiężonej dziewicy, która według Kanunu przyjmuję rolę  mężczyzny i głowy rodziny w patriarchalnym społeczeństwie północnej Albanii. Główna bohaterka i narratorka jest nią właśnie, toteż tytuł w pełni uzasadniony. Natomiast dojrzewające, czy jeszcze nie dojrzałe granaty występują w ważnej scenie powieści, mają swoją wymowę. Dlaczego jednak  znalazły się w tytule polskiego wydania? Zapewne wpływ miały na to  kwestie marketingowe. Nie wiem, czy są  jakieś badania, z których wynika, że jedzenie( np.  owoce) w tytule bardziej zwraca uwagę czytelników i powoduje, że " ślinka im leci" na samo brzmienie tytułu? Mnie osobiście przyciągnął tytuł "Zanim dojrzeją granaty" (ale też skojarzył mi się z "Nim dojrzeją maliny", Eugenii Kuzniecowej). Zastanawiam się i myślę, że tytuł "Ostajnica" brzmi na tyle intrygująco, że, gdyby go zostawiono, też bym po tę książkę sięgnęła. Cóż, tłumaczenia i tytuły to temat-rzeka ;-)

Istotne jest  "Słowo wstępne" Barbary Jarysz-Markaj, która wyjaśnia kluczowe dla tej powieści pojęcie Kanunu - albańskiego zwyczajowego prawa  o surowych regułach. Podkreśla, że książka Karabasz, choć do niego nawiązuje, nie jest dokumentem, ani traktatem o albańskich obyczajach i historii. To literacka fikcja, protest przeciwko patriarchalnym porządkom i nierównemu traktowaniu płci.

Tematyka jest jak najbardziej aktualna, ważna i potrzebna. Problem stanowi forma, która nie dla każdego okaże się strawna. Otóż narracja ma postać strumienia świadomości, myśli głównej bohaterki mieszają się z jej wspomnieniami, słowami wypowiedzianymi kiedyś przez inne osoby. Czasem trudno oddzielić poszczególne kwestie. Przeszłość splata się z teraźniejszością. Są też listy i fragmenty wierszem.
Język jest chaotyczny, rwany,  poetycki, śpiewny. Jeśli chodzi o interpunkcję, to występują tylko przecinki. Żadnych kropek, pytajników, wykrzykników, ani wielkich liter. Tylko podział na akapity. Wyjątkiem są listy od Salego, z typową interpunkcją.
Lubię różne eksperymenty i zabawę formą, ale ten tekst ciężko mi się czytało. Raptem 170 stron,  lektura na 1-2 wieczory, ale nie byłam w stanie czytać jej jednym tchem i zajęło mi  to znacznie więcej czasu.

Jest to opowieść o Bekii, która z pewnych przyczyn ( nie mogę spojlerować) zrezygnowała ze ślubu i  została wirgineszą, przyjmując tym samym rolę mężczyzny i imię Matja. Po latach opowiada swoją historię dziennikarce, nawiązuje kontakt z dawno nie widzianym bratem, w pewnym sensie ( znowu nie mogę spojlerować) wracają duchy przeszłości.

To trochę taka współczesna  Antygona. Każda decyzja pociąga za sobą tragiczne skutki. Jeśli Bekia wyjdzie za mąż - czeka ją śmierć, jeśli nie wyjdzie - splami honor rodu, wtedy śmierć czeka mężczyznę z jej rodziny i ona sama musi wybrać którego.
 "miłość na naszych terenach jest równa śmierci
wybierając miłość, wybierasz śmierć albo ona cię wybiera, ale ty zawsze ostatni to pojmujesz, zanim dojrzeją granaty i zaczną pękać ( s.96)

To dramat rodziny, w której nie liczą się jednostki, ich uczucia, potrzeby, możliwości i plany, ważniejsza jest tradycja, surowe reguły, honor rodu, zemsta,
 "poleje się krew, tak musi być, bo Kanun nade wszystko" ( s. 69)
Dramat kobiety, która od dziecka żyje pod presją, że nie jest chłopcem, stara się zatem być jak on, by spełnić oczekiwania ojca i społeczeństwa. 
Dramat jej brata, którego delikatność i wrażliwość były nie do zaakceptowania w świecie pełnym okrucieństwa, przemocy, zemsty.
Dramat tych, którzy, aby ocalić własne życie, muszą kogoś skazać na śmierć. Dramat nieszczęśliwych, żyjących w kłamstwie, którzy sami sobie zgotowali taki los, dokonując pewnych wyborów.
"tego, co sam sobie zrobisz, nikt inny by ci nie wyrządził
sama na to zasłużyłaś, idiotko, szesnaście lat w pułapce własnych wymysłów" ( s. 125)
Wszystko jest okrutne, smutne, przytłaczające. Nie do końca jasne, chaotyczne. Zakończenie - według mnie zupełnie nie pasuje. Nie tego się spodziewałam.

Mimo wszystko nie żałuję lektury, bo to było kolejne ciekawe czytelnicze doświadczenie, a przecież nie wszystko, co czytamy musi nas totalnie zachwycać. Te granaty niezbyt mi smakowały.


piątek, 11 sierpnia 2023

"idziemy, jest stromo" Igor Frender

 

"idziemy, jest stromo" Igor Frender

Rzadko odrywam się od prozy i sięgam po poezję, zwłaszcza tę współczesną, jednak jeśli już to się zdarza, to zazwyczaj trafiam na wyjątkowo ciekawe tomiki. Tak też było i tym razem, gdy dostałam "Idziemy, jest stromo" Igora Frendera. Długo kazałam tej książce leżakować, zaglądałam do niej, ale nie czułam się gotowa, by się z nią zmierzyć. Tym bardziej, że już sam tytuł ostrzega, że nie będzie to łatwa wędrówka i zapowiada dynamikę poetyckich obrazów,  które mogą okazać się dla nas zaskakujące.

Idziemy? Dokąd nas zaprowadzi  doktor nauk medycznych, filmowiec amator, aktywista i promotor kultury niezależnej, autor dwóch powieści kryminalnych i członek Grupy Literycznej Na Krechę?
Zejdziemy po schodach do piwnicy wspomnień, czy będziemy wspinać się po drabinie marzeń? A może pójdziemy wąską kamienistą ścieżką wśród stromych skał współczesności? Czy to będzie wycieczka, a może... ucieczka? Ostrożnie! Jest stromo!

Tomik wydany przez Fundację  Otwartych na Twórczość FONT pod patronatem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich podzielony jest na dwie części: rozdział I - "jak tak to TAK" i rozdział drugi "I trzy kropki". Zawiera łącznie 56 wierszy białych, wolnych, o różnej długości.  Ich charakterystyczną cechą,  na którą od razu zwróciłam uwagę, jest duża ilość czasowników.  Dzięki temu utwory stają się dynamiczne, wiele się tam dzieje.

Mówi się czasem, że wiersze są jak fotografie, na których zatrzymał się czas, albo, że poeta maluje słowem obrazy. Dla mnie teksty Igora Frendera są raczej jak kadry filmowe, uchwycone okiem kamery zdarzenia i doznania. Słychać w nich dźwięki, odgłosy, te realne i metaforyczne np.  dzwoni telefon, trzaskają drzwi, ktoś stuka, farba odpada ze ściany, cierpienie kapie z sufitu. Obecne są efekty świetlne ( słońce, lampka, coś błyszczy...) I oczywiście ruch - ciągle ktoś idzie, wchodzi, wychodzi, siada, wkracza, sięga, zapala... itp. Nawet w takich pozornie statycznych obrazach jest dynamika np. w wierszu "Zbrodnia": krzesła bez oparć, rozrzucone kartki, skrzeczy wrona, a kot zjada szynkę...

Natomiast ze względu na odbiór skojarzyłabym te wiersze ze... sprężynami o różnej wielkości, grubości i sile rozciągania, które drgają, skaczą, coś w nas naciskają, drażnią... I my te sprężyny możemy sobie trochę po swojemu powyginać. Dopasować poetyckie wersy do naszych osobistych doświadczeń i wyobrażeń.

Trudno tak ogólnie ująć tematykę i nastrój tych wierszy. Na pewno intrygują, wzbudzają uczucie niepokoju, nawet czasem buntu, niezgody na otaczający nas świat. Zachęcają do dalszego drążenia tematu kondycji współczesnego człowieka, szukania sensu życia, do wywodu "zamęt istnienia wynika z..."
Częste motywy, jakie w rozmaitych konfiguracjach przewijają się przez ten tomik to: dom, drzwi, klucz, wędrówka, powrót, rozstanie, śmierć, alkohol, maska, gra, przeszłość, światło. Występuje też autotematyczny motyw wiersza, pisania.
Można powiedzieć, że to takie liryczne przygody człowieka wrażliwego, który wędruje przez życie świadomy nakładania masek i tej całej gry, ma poczucie przemijania, nietrwałości,  bezradności, marazmu, szuka wartości, uczuć. Czytelnik wędruje wraz z nim od wiersza do wiersza, rzeczywiście jest stromo, pesymistycznie, ale warto iść, bo... "życie z ogłoszonym wyrokiem/żąda kolejnych kroków".


 

 

 

wtorek, 4 lipca 2023

"Wymarzony dom Anne" L. M. Montgomery


 Do pewnego momentu ta powieść jest niezwykle kojąca, otulająca jak patchworkowa narzuta uszyta przez panią Lynde, pogodna, pachnąca szczęściem i nadzieją. Anne i Gilbert pobierają się, a następnie przeprowadzają do uroczego domku w zatoce Four Winds, gdzie poznają barwne postaci “znające Józefa”: kapitana Jima oraz pannę Cornelię.  Montgomery jednak zadbała, by tę sielankę podlać sporą porcją goryczy, a błękitne niebo przysłonić burzową chmurą, czy to opowiadając tragiczną historię Leslie Moore, czy wspominając los nieszczęśliwych, zaharowanych kobiet  z gromadką dzieci, biednych rodzin z okolic, schorowanych osób, a także przypisując smutne wydarzenie państwu Blythe. W pewnych momentach trudno nie uronić łzy, a wręcz można spłakać się jak bóbr.

Anne odkąd została panią doktorową,  stara się być “poważną matroną”, gospodynią, ale nadal zdarza jej się tańczyć na plaży o zmierzchu, zachwycać przyrodą, wyobrażać duchy dawnych mieszkańców domu. Już nie jest może taka roztrzepana i rozgadana, ale nadal jest romantyczką i marzycielką, więcej w niej jednak refleksji, dystansu, po prostu dojrzałości. Potrafi się wycofać, uszanować czyjeś emocje; zrozumieć, że nie każdy od razu chce się z nią zaprzyjaźnić, choć nadal pozostaje otwarta na innych. Jej bagaż doświadczeń staje się coraz cięższy. Czytelnikom żal, że Anne  porzuciła karierę nauczycielską i literacką na rzecz domowego ogniska i rodziny, nie pozostaje nam jednak nic innego jak pogodzić się z wyborem bohaterki ( czy też raczej zamysłem autorki) i śledzić jej dalsze perypetie.

“Wymarzony dom Anne” tylko po części jest historią szczęśliwego młodego małżeństwa, to  opowieść o przyjaźni, stracie, śmierci, żałobie, nadziei, o blaskach i cieniach życia, niesprawiedliwości społecznej, konfliktach damsko-męskich, o społeczności nadmorskiej miejscowości, o zmianach.
Można odnieść wrażenie, że ten tom został napisany ze szczególnym zaangażowaniem, jest wyraźnie mniej chaotyczny. To już nie jest zbiór epizodów o mieszkańcach miasteczka, czy anegdot z życia bohaterów, dopisany ku uciesze czytelników, a fabularnie przemyślana całość, w której dużą rolę odgrywają, jak skarby w szkatułce, opowieści snute przez latarnika – kapitana Jima, czy wiecznie utyskującą na męski ród Cornelię. To dzięki nim Anne i Gilbert poznają historię domu, okolicy i jej mieszkańców. Na szczególną uwagę zasługuje to, jak budowała się relacja między Anne a Leslie, bo to nie była “przyjaźń od pierwszego wejrzenia”, a sama Leslie okazała się skomplikowaną psychologicznie postacią.

Ta powieść jest znacznie dojrzalsza, poważniejsza niż poprzednie, porusza wiele trudnych problemów społecznych i osobistych dramatów, życiowych ciosów. Nawet jeśli są tylko wspomniane, czy ujęte w krótkim rozdziale, choć zasługiwałyby na więcej miejsca. Trzeba jednak pamiętać, że ta część cyklu została wydana w 1917 r. i nad pewnymi sprawami nie pochylano się zanadto. Wydaje mi się, że gdyby Lucy Maud Montgomery żyła współcześnie, byłaby świetną scenarzystką seriali obyczajowych, autorką powieści psychologicznych i  reportaży społecznych, angażującą się w walkę o prawa kobiet, dzieci, osób wykluczonych.  Była doskonałą obserwatorką ludzkich charakterów, niezwykle wrażliwą, inteligentną, ambitną. Wyprzedzała swoją epokę, nie miała możliwości, szans by w pełni rozwinąć skrzydła.

Dla osób wychowanych na starym tłumaczeniu Stefana Fedyńskiego i  wydaniach Naszej Księgarni, może być “szokiem”, że  Montgomery pisała o Leslie Moore, a nie Ewie, a marszałek Elliot nie był żadnym marszałkiem. Te zmiany i błędy były w niektórych wydaniach już poprawiane, dopiero jednak tłumaczenie Anny Bańkowskiej, moim zdaniem, wydobyło “sedno” powieści Lucy Maud Montgomery, humor i wszelkie niuanse.

“Wymarzony dom Anne” to wymarzona porcja uśmiechów i wzruszeń, radości i smutków, ciekawych postaci, pięknych opisów przyrody. Nie miałam sentymentu do pierwszego polskiego przekładu,  nie sądzę, bym czytała go więcej niż raz, toteż treść zatarła się w mojej pamięci i z tym większą przyjemnością przeczytałam teraz ten tom. Nie wyobrażam sobie nie kontynuować tej serii.

Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi
współpraca recenzencka

 

Wydawnictwo Marginesy
Autor: Lucy Maud Montgomery
Tytuł: Wymarzony dom Anne
Tytuł oryginalny: Annes House of Dreams
Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Data wydania: 7.06.2023
Liczba stron: 336
ISBN:978-83-67674-38-6

czwartek, 29 czerwca 2023

"Podhale oraz Orawa, Spisz i Pieniny. Przewodnik dla dużych i małych" Barbara Gawryluk, Paweł Skawiński

Spodziewałam się, że ta publikacja będzie ciekawa, kolorowa, pełna cennych informacji, ale szczerze przyznam, że zaskoczył mnie jej wysoki poziom, bogactwo treści i sposób ich przekazania. Toż to istna skarbnica wiedzy o Podtatrzu, która może zagiąć niejednego dorosłego. Wydawało mi się, że sporo wiem na temat geografii, przyrody, folkloru, ale np. kto jest honielnik, co to są fizioły i puścizna pierogowska – o tym nie miałam pojęcia. Dla dzieci takich zaskakujących ciekawostek będzie tu co niemiara, dowiedzą się bowiem co nieco  chociażby o wsi łańcuchowej, małopolskim wulkanie, skarbie inkaskiej księżniczki, latającej fortecy… A przede wszystkim poznają tajemnice mniej znanych turystycznych szlaków oraz piękno polskiej przyrody.

Jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki, przygotowanej z pasją i zaangażowaniem przez prawdziwych ekspertów: Barbarę Gawryluk, znaną i nagradzaną autorkę książek dla dzieci oraz Pawła Skawińskiego – wieloletniego dyrektora Tatrzańskiego parku Narodowego. O stronę wizualną zadbała natomiast graficzka Ola Krzanowska, mająca w dorobku ilustracje  do kilkudziesięciu książek dla dzieci. Jej charakterystyczny styl i poczucie humoru sprawiają, że książkę ogląda się z przyjemnością, a wręcz nie można się od niej oderwać.

Co tu znajdziemy? Mapy, ciekawostki, legendy, informacje o florze i faunie, regionalnych potrawach,  o parkach narodowych, opisy szlaków, muzeów, skansenów, ludowego budownictwa i strojów. Nie zabrakło cennych informacji o właściwym zachowaniu na szlakach, przy spotkaniu ze zwierzętami, numerów ratunkowych,  praktycznych wskazówek.
A wszystko to świetnie wytłumaczone, podane przystępnym językiem, konkretnie, bez nadmiaru liczb i dat, choć te też się pojawiają.
Wizualnie – rewelacja! Kolorowo, przejrzyście, prosto, ale charakterystycznie, z humorem. Tu widać, że pióro autorów i pędzel graficzki współpracowały idealnie.

Autorzy przybliżają nam miejsca mniej znane, ale bardzo interesujące, ze względu na swoją historię, ukształtowanie terenu,  walory przyrodnicze, zabytki itp. Zwiedzimy z nimi (dosłownie, bo namalowane postaci pani Gawryluk i pana Skawińskiego pojawiają się na kartach tej książki) Podhale, Orawę, Spisz i Pieniny, zdobędziemy bogatą wiedzę z wielu dziedzin, przeżyjemy przygodę i poczujemy emocje. Na końcu sprawdzimy się rozwiązując quiz.

To jest naprawdę przewodnik dla małych i dużych. Uczy, bawi, inspiruje.
Każdy niezależnie od wieku znajdzie tu coś dla siebie, a choćby miał doktorat z turystyki, geografii czy etnografii, to przynajmniej uśmiechnie się przy zabawnych napisach w dymkach nad ilustracjami.
Ze względu na duży format i twardą oprawę nie jest to książka, którą polecałabym do zabrania do plecaka na wakacje, ale do przygotowania się do wycieczki, czy po prostu do domowego  “podróżowania palcem po mapie” – jak najbardziej!
W tej serii ukazały się także “Bałtyk” oraz “Tatry”. Tych przewodników nie możecie przegapić!

polecam, Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi
współpraca recenzencka

Wydawnictwo Literackie, 2023



 
współpraca recenzencka

 

Wydawnictwo Literackie
Tytuł: Podhale oraz Orawa, Spisz i Pieniny. Przewodnik dla dużych i małych
Autor: Barbara Gawryluk, Paweł Skawiński
Ilustracje: Ola Krzanowska
Liczna stron: 88
data wydania: 28 .06. 2023
ISBN: 978-83-08-08122-8

czwartek, 15 czerwca 2023

"Romy i droga do Paryża" M. Marly


Dla tych, którzy gustują w literaturze biograficznej, interesują się filmem, lubią poznawać portrety nietuzinkowych osób, chłonąć klimat Paryża i Wiednia z dawnych lat, a przede wszystkim dla fanów gwiazdy kina lat. 50. i 60. XX w. Romy Schneider – to będzie wyśmienita lektura!

Sięgnęłam po tę książkę z nieoczywistych powodów, bo właściwie nie znam Romy Schneider, nie oglądałam filmów z jej udziałem. Ot, kojarzę tę aktorkę ze słyszenia, może czytałam jakiś artykuł o niej w kolorowej prasie i tyle. Kierowała mną intuicja i sympatia do literatury biograficznej jako gatunku.
Chciałam w sumie poznać tę ikonę kina, zajrzeć za kulisy sławy.

Autorką tej opartej na faktach powieści jest Michelle Marly, czyli właściwie Micaela Jary, pisarka, dziennikarka o polsko-niemieckich korzeniach. Znała ona osobiście rodzinę Romy Schneider, która naprawdę nazywała się Rosemarie Magdalena Albach-Retty. Udało się jej przedstawić aktorkę nie jako słynną postać z ekranu, ale jako człowieka z całym bagażem życiowych doświadczeń i problemów.
Dzięki niej w barwnej, emocjonalnej opowieści poznaliśmy tytułową “drogę do Paryża”:  walkę młodej kobiety o podążanie za marzeniami i głosem serca, wyrwanie się z klatki, jaką były dla niej nadmierna kuratela matki i ojczyma oraz zaszufladkowanie w wizerunku cesarzowej Sisi i rolach niewinnych dziewcząt.
Śledziliśmy  burzliwe miłosne perypetie z Alainem Delonem,  trudną pracę z reżyserem Viscontim, znajomość z ikoną stylu i mody Coco Chanel. Przekonaliśmy się jak wielką cenę przyszło zapłacić ulubienicy tłumów za pójście własną drogą.


Romy Schneider była pracowita, ambitna, chciała grać w teatrze, rozwijać się zawodowo, a nie tylko spełniać oczekiwania rodziny, publiczności i mediów. Udało jej się wyjść poza ramki, w które ją wciśnięto. Długo jednak była marionetką, którą sterowali rodzice. Jako nastolatka wciągnięta w wir pracy i zawodowych zobowiązań, nie miała szans i czasu na prywatne życie. Z czasem coraz trudniej było jej się podporządkowywać. Zbuntowana Romy przeżywała huśtawkę emocji. W końcu ‘zerwała się z łańcucha’, postawiła wszystko na jedną kartę. I nawet walizka z milionem marek nie przekonała jej do zmiany powziętych planów.
Przeszła wielką przemianę, nie tylko pod względem wyglądu (elegancki francuski styl), ale przede wszystkim sposobu myślenia, podejścia do życia, podejmowania własnych decyzji, odważnego patrzenia w przyszłość.

Swoją opowieść Michelle Marly kończy na 1962 roku, kiedy przebojem kasowym kin w USA został film “Forever my Love” (o cesarzowej Sisi), Romy kręci “Pojedynek na wyspie”, gra Ninę w spektaklu “Mewa”, dostaje propozycję zagrania w “Procesie” w reżyserii Orsona Wellesa i wraz z Delonem bryluje na festiwalu filmowym w Cannes. Jej kariera jest w rozkwicie, a psychika – coraz bardziej w rozsypce. W posłowiu autorka streszcza dalsze losy gwiazdy kina. Niestety, nie były one szczęśliwe, naznaczone rozstaniami, rozpaczą, nietrwałymi małżeństwami, śmiercią syna, długami.  To byłby materiał na kolejną część. Wydaje mi się jednak, że już wystarczy roztrząsania tak trudnych spraw, przy których łatwo o nieścisłości, przekłamania. Zachowajmy więc pamięć o Romy Schneider przez pryzmat jej aktorskich osiągnięć i życiowych zmian na owej dosłownej i metaforycznej drodze do Paryża.

Niestety, ta książka mimo swoich niezaprzeczalnych walorów i przystępnego stylu nie okazała się dla mnie “nieodkładalna” i czytałam ją “na raty”, z przerwami na inne lektury,  od jesieni.  Wydaje mi się, że mocno na to rzutował fakt, iż opisywane czasy, środowisko i postaci nie były na szczycie listy moich zainteresowań.
Nie żałuję jednak tego czytelniczego spotkania, albowiem była to ciekawa i przejmująca opowieść o silnej, odważnej,  nieszczęśliwej kobiecie, którą można zinterpretować także jako przestrogę dla młodych ludzi, aby nie dali sobą sterować, aby podążali własną drogą, spełniali swoje marzenia, a nie cudze oczekiwania.

Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi
współpraca recenzencka

 

Wydawnictwo: Marginesy
Autor: Michelle Marly
Tytuł” Romy i droga do Paryża
Tytuł oryginału: Romy Und Der Weg Nach Paris
Tłumaczenie: Urszula Pawlik
Data premiery: 19 października 2022

Liczba stron: 400
ISBN 978-83-67406-55

wtorek, 13 czerwca 2023

"Fake Dates and Mooncakes" Sher Lee

 


 

Cud, miód i ciasteczka! W dodatku nie byle jakie, bo księżycowe – bez pieczenia, że śnieżną skórką i wyjątkowym nadzieniem. Wykonane z sercem i pasją, zgodnie ze starą babciną recepturą. I nie są one jedynym smakołykiem, jakie azjatycka pisarka zafundowała nam w tej powieści. Wątek kulinarny splata się  tu z wątkiem uczuciowym, ogromną rolę odgrywają chińskie tradycje i zwyczaje. Dwóch nastolatków w zabawnej i wzruszającej historii pokazuje nam jak ważne jest wsparcie rodziny, sięganie do tradycji, uczciwość i szczerość.
Wydaje mi się, że młodzież chętnie sięgnie po tego typu prozę, lekką, na wskroś współczesną, z k-popem w tle, a przy tym mądrą, która pod płaszczykiem komedii romantycznej przemyca ważne wartości.

PREMIERA: 14 CZERWCA 2023.

Nie oglądałam “Bajecznie bogatych Azjatów” i nie czytałam “Heartstoppera”, do których nawiązuje opis na okładce, więc do nich się nie odniosę. Nie przepadam za takim etykietowaniem, bo tym sposobem można tyleż zachęcić, co zniechęcić odbiorców. Podobnie z nietłumaczonym tytułem – są fani i przeciwnicy takich praktyk. A szkoda byłoby, gdyby “Fake Dates and Mooncakes” nie spotkały się z szerszym zainteresowaniem, bo to naprawdę fajna i mądra, współczesna powieść młodzieżowa, w której zdecydowanie chodzi o coś więcej niż love story między dwoma chłopakami.

Już od pierwszych stron można wsiąknąć w niezwykły klimat tej rozgrywającej się w Nowym Yorku opowieści, poczuć smak pierożków xiao long bao, smażonego ryżu i innych smakołyków serwowanych przez “Wojowników Woka” – bar z kuchnią singapursko-chińską, w którym pracuje nastoletni Dylan Tang.  Dość szybko poznajemy jego sytuację rodzinną i następuje zawiązanie akcji – spotkanie Theodora Sommersa. Pechowa dostawa okazuje się szczęśliwym początkiem skomplikowanej znajomości….

Chłopców różni przede wszystkim status społeczny i finansowy, ale mają azjatyckie korzenie i podobne doświadczenia – obaj stracili matki, wychowują się  bez ojców (z różnych przyczyn), są samotni.
Dylan łączy naukę z pracą w gastronomii, czuje się odpowiedzialny za ciocię i kuzynów,  chce pomóc utrzymać i wypromować rodzinny biznes, w związku z tym zamierza wziąć udział w konkursie kulinarnym na najlepsze ciasteczka z okazji Święta Środka Jesieni. Jest uczciwy, honorowy, szczery i skromny.
Natomiast Theo to “obrzydliwie” bogaty uczeń elitarnej szkoły, stać go niemal na wszystko, ale nie jest zadufanym w sobie egoistą, wręcz przeciwnie – okazuje się sympatyczny, pomocny, pracowity. Jest też sprytny i “złotousty”, potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.  Dyskretnie chce wspomóc finansowo “Wojowników Woka”. Dylan “wpadł mu w oko”.  Zabiera go ze sobą na wesele kuzynki, gdzie mają udawać  że są parą. Zauroczony nim Dylan musi ukrywać prawdziwe uczucia, poza tym czuje, że nie pasuje do świata celebrytów i bogaczy. To raczej Theo ma łatwiej, by  zbliżyć się do rodziny Dylana, z ochotą spędza czas w barze, pomaga kuzynom, z ciekawością poznaje chińskie zwyczaje, przesądy, legendy, przysłowia itp. – wszak to też jego korzenie (ze strony matki).
Ktoś chce jednak za wszelką cenę rozdzielić zaprzyjaźnionych chłopaków. Obaj muszą udowodnić szczerość swych intencji i sami się przekonać, co do siebie czują i ile są w stanie poświęcić.

Trzeba przyznać, że debiutancka powieść Sher Lee to taki “american dream” oparty na popularnych motywach i kontrastach,  gdzie miłość i prawda zwyciężają, trudności zostają pokonane, a marzenia się spełniają, mamy oczywiście happy end. Trudno jednak wyobrazić sobie, by mogło być inaczej, bowiem bohaterowie są tak sympatyczni, że nie sposób im nie kibicować i nie życzyć szczęścia. Nawet postaci drugoplanowe budzą sympatię i ciekawość, a już szczególnie Clover, suczka rasy corgi – adoptowana ze schroniska.

Błędem byłoby sprowadzić tę książkę tylko do wątku uczuciowego, bo moim zdaniem był on tylko tłem dla ukazania chińskiej kultury, obyczajowości, kuchni, dla podkreślenia roli tradycji i jej pielęgnowania, roli pamięci/wspomnień, a także takich wartości jak uczciwość, honor, solidarność, rodzina, opieka nad zwierzętami.
To również piękna opowieść o relacjach rodzinnych, o tym jak ogromną rolę odgrywa wzajemne wspieranie się; o tym, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. I o tym, że nawet mając niewiele, można komuś podarować coś cennego – niematerialnego: czas, uwagę, miejsce w rodzinie, miłość, poczucie szczęścia.
Na przykładzie tej historii można zastanawiać się, czy życiem rządzi przypadek, czy przeznaczenie? Czy to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają? Co jest w życiu naprawdę ważne?

“Fake Dates and Mooncakes” to urocza, ciepła, subtelna,  wartościowa i zabawna komedia romantyczna (określana też jako querrowy romans) z sympatycznymi bohaterami i barwnym azjatyckim tłem. Idealna młodzieżowa lektura na wakacje albo weekendowy odpoczynek, dla miłośników chińskiej kultury kuchni i niebanalnych ciasteczek – obowiązkowa

Agnieszka Grabowska

współpraca recenzencka

Wydawnictwo Literackie
Tytuł: Fake Dates and Mooncakes
autor: Sher Lee
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
Data wydania: 14.06.2023
Liczba stron: 310
ISBN:9788308081303

niedziela, 11 czerwca 2023

"Anne z Szumiących Wierzb" L. M. Montgomery


 Czwarty chronologicznie tom perypetii Anne Shirley został napisany i wydany  jako siódmy, w 1936 r. L. M. Montgomery zadedykowała go  “dla przyjaciół Anne na całym świecie”. Powstał jakby na życzenie czytelników i można się zastanawiać, czy nie był pisany “na siłę”?

Szczerze powiem, że nie przepadam ani za nadmiernie rozbudowanymi sagami, ani za dopisywaniem dalszych bądź wcześniejszych losów postaci, ani za mnożeniem wątków pobocznych tylko ze względu na popularność cyklu i oczekiwania czytelników. Po prostu łatwo tu o przesadę i “odgrzewanie kotletów”.
W przypadku “Anne z Szumiących Wierzb”, nie odmawiając powieści ciepła i uroku, jednak trochę czuć, że została napisana na fali popularności serii. Autorka wykorzystała ulubienicę czytelników, by opowiedzieć szereg epizodów, historyjek o różnych postaciach. Gdyby to były odrębne opowiadania, z innymi bohaterami w roli głównej, zapewne też byłyby urocze, ale już nie tak “chwytliwe”. Nie mają większego wpływu na fabułę całości serii.
Ten tom nie cieszy się zbyt wielką sympatią, choć zapewne ma swoich oddanych fanów, a właściwie fanki.

Książka oprócz rozdziałów z typową trzecioosobową narracją zawiera fragmenty listów Anne do studiującego medycynę narzeczonego – Gilberta i stanowi zbiór rozmaitych historyjek z czasów, gdy panna Shirley przez 3 lata pracowała jako dyrektorka liceum w Sommerside i  wynajmowała pokój przy Zaułku Duchów w domu pod nazwą Szumiące Wierzby u sióstr Kate i Chatty – wdów, nazywanych przez wszystkich  ciotkami.  Mieszkała tam również charakterna służąca/gosposia – Rebecca Dew, która tak naprawdę rządziła w tym domu oraz kot, Dusty Miller. Natomiast w sąsiednim domu pod nazwą Chojary: surowa pani Cambell z wnuczką Elisabeth – która w zależności od nastroju przybierała różne zdrobnienia (np. Betty, Beth, Elisa itp.); była smutną marzycielką i nieustannie czekała aż nadejdzie JUTRO.
W miasteczku prym wiódł wrogo nastawiony do nowej dyrektorki ród Pringle’ów, a w szkole pracowała antypatyczna, sarkastyczna i pełna pretensji dla świata Katherine. Charyzmatyczna Anne jednak nie dała sobie dmuchać w kaszę i zjednała sobie dotychczasowych oponentów.

Mam nieco mieszane uczucia wobec tej powieści, choć absolutnie nie mogę jej odmówić uroku i naprawdę przyjemnie się ją czytało. W dodatku zostałam fanką Rebeki Dew, cudowna osoba!
Z jednej strony jest to świetna proza obyczajowa, doskonale portretująca społeczeństwo tamtych czasów, ówczesną mentalność, sytuację kobiet, rodowe konflikty, rodzinne spory, uczuciowe perypetie, ludzkie charaktery z całą gamą wad i zalet. Montgomery potrafiła znakomicie ukazać rozmaite sceny, a każdą historię doprawić szczyptą humoru lub ironii.
Z drugiej strony Anne ukazywana jako nieustanna “pomagaczka”, niepoprawna optymistka,  krzewiąca wokół dobroć i przyjaźń nieco mnie irytowała. Nie tyle same jej dokonania, co nadmierne ich idealizowanie, bo z każdej sytuacji, opresji, sporu, nieporozumienia wychodziła zwycięsko. Kruszyła lody, przecierała szlaki i niosła nadzieję.  Potrafiła przełamać każdą barierę, wpłynąć na wszelkich mruków, ponuraków, samotników itp.; umiała zdobyć serca i zaskarbić sobie zaufanie, przyjaźń okolicznych mieszkańców. Zapewne takiej bohaterki oczekiwali ówcześni czytelnicy. Współcześnie – wiemy już, że świat nie jest łaskawy dla takich altruistek jaką była Anne.
“Mam nadzieję, że mnie zawsze ktoś będzie potrzebował  – powiedziała do śpiącego kota. – Jak cudownie jest móc kogoś uszczęśliwiać.” ( s. 148)

Przekład moim zdaniem jest świetny, zgrabny, bliski oryginałowi. Zachowuje pierwotny tytuł nadany przez L. M. Montgomery, a zmieniony potem na prośbę wydawcy, by nie mylić  z wydaną wówczas książką “O czym szumią wierzby” K. Grahame’a. Zawiera fragmenty pominięte przez innych wydawców oraz przypisy do cytowanych przez bohaterkę dzieł literackich. Nie byłam przywiązana do poprzednich tłumaczeń, nie sadzę, bym w dzieciństwie czy latach nastoletnich więcej niż raz przeczytała “Anię z Szumiących Topoli”, ale cieszę się niezmiernie, że w końcu mamy ciotki Kate i Chatty, a nie Kasię i Misię, Katherine Brooke nie jest już przemianowana na Juliannę, a Rebecca Dew na… Monikę Rosę (!).

Wydaje mi się, że warto mimo wszystko zapoznać się z “Anne z Szumiących Topoli”, bo ciepła, humoru i optymizmu, takiego książkowego otulenia kocykiem,  nigdy nie za wiele, a pisarskiego kunsztu w snuciu opowieści Lucy Maud Montgomery odmówić nie można. Fanów serii na pewno nie trzeba zachęcać do sięgnięcia po kolejny tom, w nowym, odświeżonym tłumaczeniu. Miłe są takie powroty do lubianych postaci, nawet jeśli zostały wyidealizowane.  Dla młodego pokolenia to już raczej książka “tracąca myszką”, ale nadal wierzę, że jeszcze kogoś ta proza zachwyci, a przynajmniej zapewni satysfakcjonującą czytelniczą przygodę w stylu retro.

Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi


piątek, 26 maja 2023

"Szara dama" Elisabeth Gaskell

 


Tym razem klasyka mniej znana w szlachetnej oprawie. Niewielkich rozmiarów opowiadanie pióra Elisabeth Gaskell, przyjaciółki Charlotte Bronte, przypadnie do gustu miłośnikom literatury XIX w. w gotyckim stylu z nutą grozy.
Szkoda, że autorka nie pokusiła się o rozbudowanie utworu, gdyż dzieje Anny naznaczone tajemnicami i mrożącymi krew w żyłach przeżyciami to świetny materiał na pełnowymiarową, przygodowo-sensacyjną powieść. Mógłby też powstać na jej kanwie trzymający w napięciu film kostiumowy spod znaku serca i szpady.

Akcja rozgrywa się w latach 40. XIX w. w Niemczech, w młynie nad rzeką Neckarą, gdzie przed deszczem chroni się grupka przyjaciół, a gościnny młynarz zaprasza na kawę. Uwagę narratorki zwraca wiszący na ścianie salonu portret pewnej smutnej, szarej kobiety. Pyta więc o nią gospodarza, a ten udostępnia jej pamiętnik swojej ciotecznej babki, bowiem to właśnie ona widnieje na obrazie. Narratorka przytacza zatem dzieje  Anny Scherer, córki młynarza, która (wiedziona raczej fascynacją, osaczona pięknymi słówkami i nie bez presji otoczenia) poślubiła hrabiego de Tourelle.
Mamy tu do czynienia z retrospekcją, która przenosi nas do 2. połowy XVIII w.

Małżeństwo okazało się pomyłką, samotność w ponurym zamczysku wśród skał i lasów Francji to nie był jednak największy problem. Wydarzyło się bowiem coś, co spowodowało, że  Anna wraz z szczerze jej oddaną pokojówką- towarzyszką musiały uciekać i ukrywać się w przebraniu, by ocalić swoje życie. Pościg deptał im po piętach, dzielne kobiety żyły w nieustannej trwodze, a na domiar tego Anna była w ciąży. Jak potoczyły się jej dalsze losy, które doprowadziły w finale to tego, że na ścianie młyna nad Neckarą zawisł portret szarej damy? Dlaczego nie zgadzała się na małżeństwo córki z jej ukochanym wybrankiem?
Odpowiedź znajduje się w rękopisie, który narratorka przetłumaczyła, skróciła i przytacza, zapewniając o prawdziwości całej historii i jej następstw.

“Szara dama” to nie tylko mrożące krew w żyłach perypetie w mrocznym, posępnym, jak na gotycki styl przystało, otoczeniu. To także, a może przede wszystkim opowieść o sile kobiet, o woli przetrwania oraz o tym, jak przeżycia psychiczne mogą wpłynąć na wygląd fizyczny. Współczesnego czytelnika “wychowanego” na wszelakich thrillerach, kryminałach, horrorach, true crime i telewizyjnych wiadomościach, już takie dziewiętnastowieczne utwory z nutą grozy zupełnie nie przerażają. Zapewne jednak na ówczesnych czytelnikach robiły spore wrażenie.

Nie miałam wcześniej do czynienia z prozą Elisabeth Gaskell, choć mam na półce, ponoć ciekawe, “Północ i Południe”. Wiem, że znane i dość lubiane są jej “Panie z Cranford” oraz biografia Charlotte Bronte. Wiktoriańska pisarka zasłynęła także opowieściami o duchach. “Szara dama” to moje pierwsze i być może nie ostatnie spotkanie z jej twórczością.
Przyznam, że tekst przetłumaczony przez tajemniczą J. F., utrzymany oczywiście w stylu retro, okazał się przystępny, wartki, wciągający, trzymający w napięciu i poczuciu niepokoju. Nie jest to arcydzieło, ale utwór warty przeczytania, dostarczający czytelniczej satysfakcji, piękny przykład literatury danej epoki.

Książka została wydana w pięknej, imitującej płótno oprawie, z klimatyczną grafiką, w spokojnej kolorystyce. Okładkę zaprojektowała Anna Slotorsz.
Wydawnictwo MG przoduje w klasyce znanej i mniej znanej, przypomina nam istne perełki. Do nich zaliczyć można z pewnością “Szarą damę”, którą przeczytałam z przyjemnością.


Wydawnictwo MG
Autor: Elisabeth Gaskell
Tytuł: Szara dama
Tytuł oryginału: The Grey woman
Tłumaczenie: J. F.
liczba stron: 96
Data wydania: 2023
ISBN:9788377798966


wtorek, 16 maja 2023

"Dorosłość. Wyznania" L. Skaber, L. Aisato

 


 

Po odnoszącej sukcesy, nagradzanej i budzącej zachwyty książce “Młodość. Wyznania nastolatków” Linn Skabar i Lisa Aisato zaoferowały nam jej kontynuację, a mianowicie – “Dorosłość. Wyznania”, którą w pięknej szacie graficznej opublikowało Wydawnictwo Literackie, a z norweskiego przełożyła Milena Skoczko-Nakielska. Czy ten tom także zdobędzie serca czytelników?  Jak wypadnie nasza konfrontacja z literackim obrazem dorosłości?
PREMIERA: 17 maja 2023 r.

Co to znaczy być dorosłym? To wcale nie jest takie łatwe i fajne, jak się wydaje dzieciom. Metryka a nasze umiejętności i funkcjonowanie w dorosłym życiu to dwie różne sprawy. I choć, żartobliwie mówiąc, ma się ten ulubiony palnik na kuchence, a niezmierną radość sprawia nowa gąbka do zmywania naczyń, to jednak często ta dorosłość bywa trudna, skomplikowana, pełna przytłaczających obowiązków, problemów, marzeń i tęsknot, niepokojów i trosk. Ma swoje cienie i blaski. To banalne stwierdzenie, ale prawdziwe.

Autorka  przeprowadziła wywiady, obserwacje, badała i analizowała… Doszła do wniosku, że  “ludzie w średnim wieku, ci “dorastający” ludzie (…) wcale nie są dojrzali”, a “wielu z nas to wciąż niedokończone szkice” ( s. 6).

Zbiór zawiera 33 teksty, charakteryzujące się bogactwem tematycznym i różnorodnością form (trafiają się wiersz, piosenka, proza poetycka). Oczywiście wszystkie opowiadają o dorosłości, ale o jej rozmaitych aspektach. Bohaterami, narratorami są przeważnie osoby w wieku 40-50+. Nie wydaje mi się słusznym, aby streszczać, omawiać każdy tekst po kolei. Chciałabym tylko tak z grubsza przybliżyć ich tematykę. Mowa w nich  m.in. o wiecznej matczynej trosce, przemijaniu, zmarszczkach, zdradach i rozstaniach, potrzebie uznania i czułości, poczuciu presji wyglądu, byciu niezauważaną, tęsknocie za minionymi czasami. “Dorosłość” przepełniona jest, przynajmniej w moim odczuciu, smutkiem, niepokojem, poczuciem rozczarowania, że nie jest idealnie, jak w filmie.

Moją uwagę szczególnie zwróciło opowiadanie “Prostsze życie i trudniejsze godziny”- metaforycznie przedstawiające starość, która trzyma za ramię i wszystkiego się boi oraz młodość, która biegnie przodem. O takim byciu “pomiędzy”. A to nie jest wcale łatwe, taki “sezon przejściowy”, pogodzenie się z nieuchronnymi zmianami w funkcjonowaniu coraz starszego organizmu.
Zauroczyła mnie prostota tekstu “Tajemnice” –  taki obrazek o kupujących z osiedlowego sklepu.  “Dzisiaj będę się czołgać” – zaskakująco, ale trafnie ukazuje stan bycia w pewnym wieku niewidzialną dla innych, niezauważaną w tłumie. W jakimś stopniu uzupełnia go tekst “Oryginalna” – poruszające kwestię gdzie leży granica między ekstrawagancją a dziwactwem. Zresztą wygląd, ubiór, “co wypada” w dorosłym ( starszym?) wieku to temat-rzeka.
“Nie rozumiem prawie nic z życia” – ależ to było ładne! Kwintesencja tego, co naprawdę się liczy, a niekoniecznie są to konkretne umiejętności czy wiedza. Podobnie w finałowym tekście “Wierzę” – wyznanie wiary w słoneczne popołudnia, lody włoskie, odgłos tramwaju, spotkania z ludźmi i przestrzeń wokół nas  to credo kogoś, kto umie cieszyć się życiem.

Moim zdaniem, w tej książce niekoniecznie przejrzymy się jak w lustrze. Dużo zależy bowiem od wieku i osobistych doświadczeń odbiorcy. Na pewno jednak wyniesiemy z niej wiele cennych wrażeń. Teksty są na tyle różnorodne, że każdy  w nich coś znajdzie. Jeśli nawet nie cząstkę siebie, to chociaż uśmiech, wzruszenie, refleksję.
Natomiast zgadzam się z określeniem “kalejdoskop życiowych scenariuszy”. Zdecydowanie warto im poświęcić czas, przyjrzeć się uważnie i empatycznie, wszak dorosłość jest udziałem każdego, a kto wie, co jeszcze nas spotka w tym wyścigu z czasem ku nieubłaganej starości.

Atutem “Dorosłości” są wspaniałe ilustracje w niepowtarzalnym stylu Lisy Aisato. Każda ilustracja to opowieść sama w sobie, minidzieło sztuki z nutą surrealizmu, z dbałością o szczegóły, świadczące o ogromnej wyobraźni i wrażliwości artystki.  To idealny materiał na plakaty z przejmującym przekazem.
Dla niebanalnej grafiki warto mieć tę książkę, nawet jeśli treść nie do końca do kogoś przemawia. Moim numerem jeden nadal pozostaje “Młodość”, ale nie uważam czasu spędzonego nad “Dorosłością” za stracony. Wręcz przeciwnie. Zamierzam też powrócić do tej książki za jakiś czas, jak będę “doroślejsza”.

Niech zgadnę – trzeci tom pióra norweskiej aktorki, piosenkarki, dziennikarki Linn Skaber będzie zatytułowany “Starość”? Czekam spokojnie z nadzieją na godne ukoronowanie trylogii.

/współpraca recenzencka/


Wydawnictwo Literackie
Autor: Linn Skaber
Ilustracje” Lisa Aisato
Tytuł: Dorosłość. wyznania
Tytuł oryginału:Til de voksne
Tłumaczenie: Milena Skoczko-nakielska
Liczba stron: 296
data wydania” 17.05. 2023
ISBN: 9788308081112

Moja lista blogów