Wydawnictwo Marginesy, 2023 |
Na książki Zośki Papużanki czekam zawsze z niezachwianą pewnością, że kolejna
historia zaskoczy mnie tematem i sposobem
opowiadania, a jednocześnie znajdę tam to, co w jej stylu lubię i cenię.
Nieprzewidywalność. Grę konwencjami literackimi. Piękny język. Ironię. Tym
razem dostałam wszystko z nawiązką. Tylko zupy kminkowej nie mogę przeboleć, bo
nie znoszę tej przyprawy.
"Żaden koniec" to niby ma być historia o śmierci, a jest o życiu. Ma
wielu narratorów. Wielu bohaterów. Składa się z kawałków tak jak puzzle, o
których zresztą mowa na początku. Albo jest jak wyszywana serweta, jak
wyhaftowany wzór, który często się powtarza, a czasem plączą się nitki.
Zaczyna się w sumie zwyczajnie. Niedzielny poranek, kot sępi żarcie. Jakub
wyjeżdża z domu, po drodze dowiaduje się, że jego babcia umarła. Poznajemy
Helenkę, synową zmarłej. Widzimy babcię u zakonnic. Cofamy się do czasów, gdy
Krystyna była pięcioletnią dziewczynką,
która uciekła z domu. Skaczemy do opowieści Marty, wspominającej swoje i brata
dzieciństwo. W międzyczasie Jakub na kolacji u kuzynki Justysi wspomina czas,
gdy jako dziecko musiał na kilka dni zostać u babci. I dalej w ten deseń,
przechodzimy od postaci do postaci, dostajemy fragmenty, wybrane karty z rodzinnego
albumu, pełnego niedopowiedzeń i tajemnic.
Czasem odzywa się "wszystkowiedzący nieczuły narrator po teatrologii"
- i to jest właśnie papużankowy styl, który uwielbiam.
W powieści jest taki moment, gdzie matka mówi do córki, że już jej więcej nic nie
powie, bo ta przecież książki nie będzie pisać. Zarzuca jej, że nie umie
przyprawiać i w tej książce byłoby nie po kolei. I tak właśnie jest!
Próżno tu szukać chronologii wydarzeń, czy szczegółowych wyjaśnień.
Czytelnik musi sobie to wszystko poukładać, ogarnąć wszystkie koligacje,
stopniowo i właściwie od końca poznaje historię Krystyny, obrazki/scenki z
życia jej dzieci i wnuków.
Powstaje taki patchwork, rodzinna makatka, wyszyta nieco krzywo, z załataną
dziurą, gdzieniegdzie rozpruta.
Smutna i pełna goryczy, ale niepozbawiona poczucia humoru i okruchów ciepła,
jest ta historia.
Historia o życiu i śmierci, o końcu i początku, o pamięci i niepamięci, o szukaniu
miłości, o radzeniu sobie (i o nieradzeniu też), o tym, jak przewrotny i
powtarzalny bywa los. O pytaniach, na które nie ma odpowiedzi. O tym, że
niczego się nie dowiadujemy. O tym, że "choćby człowiek miał pięćdziesiąt
i sto pięćdziesiąt lat, zawsze jest do cudzej śmierci nieprzygotowany" (
s. 43)
To również opowieść o relacjach rodzinnych, często toksycznych, o schematach, w
które można brnąć, albo je przerwać. I jak na Papużankę przystało, to opowieść
piękna pod względem językowym.
Przewijają się przez tę powieść motywy pisania książki oraz teatru, wodewilu.
Nawet mamy tekst rozpisany jak w dramacie, a bohaterowie przyjmują role innych.
Ba, pojawiają się nawet kuplety! To
wszystko nie wzięło się bez powodu. Raz, że ojciec Krystyny grał w amatorskim
teatrze, dwa - "Wodewil różni się od życia nadmiernie i dlatego ludzie
potrzebują wodewilu, bo mają dość życia" (s. 45).
O słynnej metaforze życia jako teatru już nawet nie wspominam, bo to chyba
najczęstsza myśl, jaka przychodzi do głowy podczas lektury. I ciekawa jestem,
czy inne osoby, czytając tę powieść, też miały ochotę czytać ją na głos. I czy mają
ochotę przeczytać ją jeszcze raz. Ja tak. Zdaję sobie bowiem sprawę, że w
pierwszej, powierzchownej lekturze można wiele przegapić, w drugiej - coś
nowego wyłuskać. Tylko błagam, nie kminek!
W moim odczuciu "Żaden koniec",
a zwłaszcza partia tekstu z punktu widzenia Marty, w pewnym stopniu
koresponduje z... "Cudzoziemką" Marii Kuncewiczowej. Znalazłam też nawiązanie
do utworu Stanisława Wyspiańskiego, pewnie już domyślacie się którego.
Zapewne nie każdy podzieli moje zachwyty, ale dla mnie każda książka Zośki
Papużanki to wspaniałe czytelnicze doświadczenie, współczesna proza polska w
wydaniu tej autorki smakuje mi najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)