Niech nadchodzące Święta będą ciepłe jak płomyki świec, smaczne jak barszcz z uszkami, pachnące jak gałązki świerku, spokojne jak las o wschodzie słońca...
A Nowy Rok przyniesie wiele radości! :-) :-)
czwartek, 23 grudnia 2010
środa, 22 grudnia 2010
Przedświąteczne oświecenie
Kiedy nawet niespotykanie spokojny człowiek po bitych dwóch godzinach rozplątywania plątaniny kabelków od dwóch skłębionych razem kompletów lampek choinkowych przekona się, że w jednych urwał się drucik, a drugie(już założone na drzewko) nie świecą, to ma prawo się wściec.
Ale nie ma wyjścia, następnego dnia tup, tup, tup na targ po nowe światełka. A na targu- mordercy, morrderrcyyy... Męczą biedne zwierzęta, Stoją przy pojemnikach, starych wannach pełnych śmierdzącej wody, a nieszczęsne karpie cierpią, żałośnie wyciągają pyszczki, a ludzie kupują ryby i męczą je potem w foliowych torebkach, trzymają w jakichś wiaderkach do wigilii...
Brrrr! Ja bym tak jednego z drugim (tego potwora męczącego zwierzęta) upchnęła w balii, niech tak tkwi do świąt...
Całe szczęście, są ludzie, którym cierpienie karpi nie jest obojętnie. Patrz: akcja "Karp lubi lód", link:
http://www.klubgaja.pl/zwierzeta/karpie/
Ale nie ma wyjścia, następnego dnia tup, tup, tup na targ po nowe światełka. A na targu- mordercy, morrderrcyyy... Męczą biedne zwierzęta, Stoją przy pojemnikach, starych wannach pełnych śmierdzącej wody, a nieszczęsne karpie cierpią, żałośnie wyciągają pyszczki, a ludzie kupują ryby i męczą je potem w foliowych torebkach, trzymają w jakichś wiaderkach do wigilii...
Brrrr! Ja bym tak jednego z drugim (tego potwora męczącego zwierzęta) upchnęła w balii, niech tak tkwi do świąt...
Całe szczęście, są ludzie, którym cierpienie karpi nie jest obojętnie. Patrz: akcja "Karp lubi lód", link:
http://www.klubgaja.pl/zwierzeta/karpie/
wtorek, 14 grudnia 2010
Czytaj ulotki reklamowe - będziesz mieć mądrzejszą głowę!
Określenie "Chleb wieloziarnisty" czy "makaron pełnoziarnisty" chyba nikogo specjalnie nie dziwią. Natomiast co powiecie na takie dictum: JAJA WIELOZBOŻOWE??
;-)
;-)
środa, 1 grudnia 2010
Mruczanka
Im bardziej pada śnieg,
Bim- bom,
Tym bardziej pada śnieg,
Bim- bom,
Jak biały puch z poduszki...
I nie wie zwierz, ni człek
Bim -bom,
choć żyłby cały wiek,
Bim- bom,
Jak marzną mi paluszki...
Tak śpiewał Kubuś Puchatek, a bim- bomał Prosiaczek. Przyłączam się.
Bim- bom.
Bim- bom,
Tym bardziej pada śnieg,
Bim- bom,
Jak biały puch z poduszki...
I nie wie zwierz, ni człek
Bim -bom,
choć żyłby cały wiek,
Bim- bom,
Jak marzną mi paluszki...
Tak śpiewał Kubuś Puchatek, a bim- bomał Prosiaczek. Przyłączam się.
Bim- bom.
wtorek, 23 listopada 2010
....
"Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje, a serce swojej pociechy darmo upatruje."
(Jan Kochanowski, Tren VIII)
Z żalem zawiadamiam, iż nasza biała myszoskoczka Blanka przeniosła się do Krainy Wiecznych Łowów.
W poniedziałek jej doczesne szczątki zostały złożone w ogrodzie. Miała tylko 1,5 roku, a myszoskoczki żyją przeciętnie 3. Podejrzewamy, że jako albinoska była słabsza, może miała jakąś wadę genetyczną. Nie były zaniedbywane. Mimo wszystko czuję się winna i jednocześnie ukarana.
Ryczałam dwa dni. Szkoda mi zarówno Blanki, jak i Franki, która została teraz sama. Były jak ying i yang: biała i czarna... Teraz jest tylko czarna...
;-(
środa, 17 listopada 2010
Cokolwiek to znaczy... ale się cieszę!
Stała przy oknie i bezmyślnie wpatrywała się w dal. W jej szmaragdowych oczach odbijało się jak echo wspomnienie wczorajszego spotkania. Klara była romantyczką, ale rzadko pozwalała sobie na chwile totalnego rozmarzenia. Teraz też nie miało być inaczej. Zwinnym ruchem odskoczyła od szyb, zza których świat kusił ją tysiącem barw i dźwięków. Energicznie otworzyła szafę i wyciągnęła z niej sportową bluzę.
Nie, nie może tak bezczynnie czekać. Odrzuciła w tył burzę miedzianozłotych loków i spięła je klamrą w kształcie salamandry. Masz włosy jak płomienie ognia – powiedział. Uważaj, żebyś się nie oparzył – uśmiechnęła się. Scena z poprzedniego wieczoru stanęła jej znów jak żywa przed oczami. Wąskie usta skrzywiły się ironicznie. Chyba przestraszył się pożaru – pomyślała Klara i już była w przedpokoju. Stanęła przed lustrem i przeciągnęła się niczym leniwe kocisko, a raczej kocica. Miała w sobie coś drapieżnego, choć nie brakowało jej łagodności. Dawkowała ją jednak z umiarem. Przeważnie traktowała mężczyzn z pewną ironią, dystansem. Chowała się za maską wojowniczki, a w głębi tak bardzo potrzebowała męskiego ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. Kilka ćwiczeń gimnastycznych w szybkim tempie sprawiło, że przestała myśleć o swoim ostatnim adoratorze. Uwielbiała sport. Mimo kilku zbędnych kilogramów, które na upartego mogłaby zrzucić, jej sylwetka była nienaganna. Zgrabna i proporcjonalna – tak mogłaby o sobie powiedzieć. Nigdy nie miała kompleksów na tym punkcie. Nordic walking to było jej najnowsze odkrycie
i miłość od pierwszego wejrzenia. Pełna entuzjazmu właśnie sięgała do schowka po kijki, gdy nagle w aksamitnej domowej ciszy rozległ się natarczywy dźwięk.
Nie, nie może tak bezczynnie czekać. Odrzuciła w tył burzę miedzianozłotych loków i spięła je klamrą w kształcie salamandry. Masz włosy jak płomienie ognia – powiedział. Uważaj, żebyś się nie oparzył – uśmiechnęła się. Scena z poprzedniego wieczoru stanęła jej znów jak żywa przed oczami. Wąskie usta skrzywiły się ironicznie. Chyba przestraszył się pożaru – pomyślała Klara i już była w przedpokoju. Stanęła przed lustrem i przeciągnęła się niczym leniwe kocisko, a raczej kocica. Miała w sobie coś drapieżnego, choć nie brakowało jej łagodności. Dawkowała ją jednak z umiarem. Przeważnie traktowała mężczyzn z pewną ironią, dystansem. Chowała się za maską wojowniczki, a w głębi tak bardzo potrzebowała męskiego ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. Kilka ćwiczeń gimnastycznych w szybkim tempie sprawiło, że przestała myśleć o swoim ostatnim adoratorze. Uwielbiała sport. Mimo kilku zbędnych kilogramów, które na upartego mogłaby zrzucić, jej sylwetka była nienaganna. Zgrabna i proporcjonalna – tak mogłaby o sobie powiedzieć. Nigdy nie miała kompleksów na tym punkcie. Nordic walking to było jej najnowsze odkrycie
i miłość od pierwszego wejrzenia. Pełna entuzjazmu właśnie sięgała do schowka po kijki, gdy nagle w aksamitnej domowej ciszy rozległ się natarczywy dźwięk.
- Halo? – spokojnie podniosła słuchawkę. Jej głos brzmiał tak, że nikt nie mógłby w nim wyczuć ogromnej tęsknoty i wyczekiwania. Tak, to był on. Bladą twarzyczkę Klary rozjaśnił promienny uśmiech. – Nie, jutro nie mam czasu...
Powyższy tekst powstał na konkurs księgarni internetowej SELKAR. Zadanie było takie:
"Wyobraźcie sobie, że piszecie typowy romans. Głównym bohaterem jest oczywiście kobieta. Scharakteryzuj i opisz wygląd swojej nowo wykreowanej bohaterki."
W nagrodę 2 egzemplarze książki „Cokolwiek to znaczy” Aleksandry Nowak z autografem. Jedna z nich znajdzie się na mojej półce ;-) Takie niespodzianki, to jest to, co tygrysy lubią najbardziej ;-)
poniedziałek, 15 listopada 2010
Tysiące twarzy, setki miraży...
Może nie tysiące, ale dziesiątki. Na płotach, słupach, oknach i bramach. Na każdym skwerze, banerze, szyldzie. Gęby kandydatów na stanowiska radnych, wójtów, burmistrzów... Skrzynka pocztowa codziennie pęka w szwach od ulotek. Fajnie, jak przynajmniej jest kalendarzyk na kolejny rok, zawsze może się przydać. Dobrze, jeśli oprócz zdjęcia kandydata, hasła i numeru na liście są jakieś informacje o jego poglądach, programie, planach. Inaczej to tylko makulatura. Atak plakatów i ulotek na ulicach i w skrzynce można znieść, ale dzwonek do drzwi w sobotni wieczór " Proszę o głos na X.Y." to gruba przesada. Zwłaszcza, że to nie sam kandydat przedstawia się potencjalnym wyborcom, ale jakaś osoba agitująca w kampanii.
Jestem zwolenniczką świadomego udziału w wyborach, ale między rzetelnym informowaniem obywateli a zaśmiecaniem miasta jest duża różnica. Bolą mnie pinezki i gwoździe wbite w pnie drzew, bo słupów ogłoszeniowych im za mało. Przeszkadza mi nachodzenie w domu. Razi marnowanie papieru.
Tyle.
Jestem zwolenniczką świadomego udziału w wyborach, ale między rzetelnym informowaniem obywateli a zaśmiecaniem miasta jest duża różnica. Bolą mnie pinezki i gwoździe wbite w pnie drzew, bo słupów ogłoszeniowych im za mało. Przeszkadza mi nachodzenie w domu. Razi marnowanie papieru.
Tyle.
poniedziałek, 8 listopada 2010
Sprawy damsko-męskie według Gretkowskiej
Nie każdy gustuje w twórczości Manueli Gretkowskiej. Jak pisze S. Burkot: „Jej proza jest inna.(…) Skandalizowanie, prowokacja obyczajowa ma wymiar intelektualny, jest próbą odczarowania wyklętych przez kulturę, zwłaszcza naszą, obszarów życia ludzkiego. (…) Wyobraźnia autorki skierowana jest przeciwko stereotypom, mitom, ideologicznym skamienielinom ”.[1]
Proza tej pisarki jest specyficzna, nie ma tu subtelnych opisów, niedomówień, wręcz
przeciwnie. To wyzwanie dla czytelnika, nie każdy potrafi przeczytać całość, nie
zniechęcając się już po kilkunastu stronach, nietrudno o zarzuty, że to "pornografia". Gretkowska śmiało "nazywa rzeczy po imieniu", nie poetyzuje, nie udaje. W prostej fabule pisanej niekiedy brutalnym, wulgarnym językiem autorka zawarła kilka ciekawych spostrzeżeń, o kobietach i mężczyznach, o społeczeństwie, o współczesnym świecie. Sama fabuła - kilka lat z życia Klary - też jest interesująca, niebanalna.
przeciwnie. To wyzwanie dla czytelnika, nie każdy potrafi przeczytać całość, nie
zniechęcając się już po kilkunastu stronach, nietrudno o zarzuty, że to "pornografia". Gretkowska śmiało "nazywa rzeczy po imieniu", nie poetyzuje, nie udaje. W prostej fabule pisanej niekiedy brutalnym, wulgarnym językiem autorka zawarła kilka ciekawych spostrzeżeń, o kobietach i mężczyznach, o społeczeństwie, o współczesnym świecie. Sama fabuła - kilka lat z życia Klary - też jest interesująca, niebanalna.
Na drodze tytułowej kobiety z zawodu będącej lekarzem, pojawia się wielu mężczyzn, łączą ją z nimi rozmaite relacje, albowiem mowa o wykładowcy, z którym ma romans, o mężu - niespełnionym architekcie, o psychiatrze - przyjacielu ze studiów, o poznanym w samolocie kochanku, o profesorze, który był dla niej autorytetem, wreszcie o mężu przyjaciółki, który chyba za Klarą nie przepada. Wśród tych mężczyzn i przeróżnych komplikacji bohaterka próbuje odnaleźć siebie, własną drogę, własne szczęście.
Zastanawiające jest, że życie Klary przepełnione jest rozstaniami, stratami, a odchodzą głównie mężczyźni. Gdy była mała, odszedł ojciec, pozostawił je z matką same. Później po długiej chorobie zmarła matka. Klara przerwała bezprzyszłościowy romans z żonatym wykładowcą, chirurgiem plastycznym, porzuciła chirurgię na rzecz akupunktury. Jacek, jej mąż, odszedł w innym sensie, a mianowicie popadł w depresję, udał się również na długą eskapadę w poszukiwaniu meteorytów. Powrót z choroby okazał się długi i była to też ciężka próba dla Klary. Profesor od akupunktury odszedł na zawsze, zmarł. Pełen fajerwerków romans z Julkiem nie zakończył się "happyendem", znów w tle pojawiła się inna kobieta. Kolejne odejście to strata nienarodzonego dziecka.
Zastanawiające jest, że życie Klary przepełnione jest rozstaniami, stratami, a odchodzą głównie mężczyźni. Gdy była mała, odszedł ojciec, pozostawił je z matką same. Później po długiej chorobie zmarła matka. Klara przerwała bezprzyszłościowy romans z żonatym wykładowcą, chirurgiem plastycznym, porzuciła chirurgię na rzecz akupunktury. Jacek, jej mąż, odszedł w innym sensie, a mianowicie popadł w depresję, udał się również na długą eskapadę w poszukiwaniu meteorytów. Powrót z choroby okazał się długi i była to też ciężka próba dla Klary. Profesor od akupunktury odszedł na zawsze, zmarł. Pełen fajerwerków romans z Julkiem nie zakończył się "happyendem", znów w tle pojawiła się inna kobieta. Kolejne odejście to strata nienarodzonego dziecka.
Jakby dla przeciwwagi autorka pokazuje postać innej kobiety, Joanny. Jest ona
przyjaciółką Klary, ma zupełnie inny temperament, jest przykładną żoną i matką
gromadki dzieci. Zwykle ukazana jest z niemowlakiem przy piersi. Nie brak jej jednak ambicji. Mimo że nie musi pracować, nie ustaje w próbach opatentowania swoich pomysłów np. jednorazowego nadmuchiwanego nocnika, który rozwiązałby pewien problem podczas spacerów z maluchem, czy składanych trumien w funkcjonalnym stylu Ikei. Chociaż postać Joanny przedstawiona jest w nieco zabawny sposób, to służy też zaprezentowaniu pewnego typu współczesnej kobiety, która potrafi przyłączyć się spontanicznie do młodzieżowej manifestacji, w końcu udaje jej się rozkręcić własny interes- w tym przypadku jest to cukiernia, a odejście męża ( tak, ją też spotyka to, czego nonstop doświadcza Klara) nie załamuje jej. Sukcesy i porażki, blaski i cienie przeplatają się bezustannie.
przyjaciółką Klary, ma zupełnie inny temperament, jest przykładną żoną i matką
gromadki dzieci. Zwykle ukazana jest z niemowlakiem przy piersi. Nie brak jej jednak ambicji. Mimo że nie musi pracować, nie ustaje w próbach opatentowania swoich pomysłów np. jednorazowego nadmuchiwanego nocnika, który rozwiązałby pewien problem podczas spacerów z maluchem, czy składanych trumien w funkcjonalnym stylu Ikei. Chociaż postać Joanny przedstawiona jest w nieco zabawny sposób, to służy też zaprezentowaniu pewnego typu współczesnej kobiety, która potrafi przyłączyć się spontanicznie do młodzieżowej manifestacji, w końcu udaje jej się rozkręcić własny interes- w tym przypadku jest to cukiernia, a odejście męża ( tak, ją też spotyka to, czego nonstop doświadcza Klara) nie załamuje jej. Sukcesy i porażki, blaski i cienie przeplatają się bezustannie.
Do najciekawszych, według mnie, fragmentów należą listy Klary opisujące wrażenia z
pobytu w Chinach, historia ziarenka groszku posadzonego na grobie profesora
Kadeckiego, a przede wszystkim wyimaginowany dialog papieża z fotografii z Markiem.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że tę powieść trzeba przeczytać jeszcze raz, spojrzeć na nią z dystansem, spróbować odnaleźć to, co jest ukryte "miedzy wierszami", pod
płaszczykiem ironii czy prowokacji. Wydaje mi się, że autorka chciała pokazać problem znalezienia wspólnego języka, braku porozumienia między kobietami i mężczyznami, ciągłe rozmijanie się ich potrzeb i oczekiwań.
pobytu w Chinach, historia ziarenka groszku posadzonego na grobie profesora
Kadeckiego, a przede wszystkim wyimaginowany dialog papieża z fotografii z Markiem.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że tę powieść trzeba przeczytać jeszcze raz, spojrzeć na nią z dystansem, spróbować odnaleźć to, co jest ukryte "miedzy wierszami", pod
płaszczykiem ironii czy prowokacji. Wydaje mi się, że autorka chciała pokazać problem znalezienia wspólnego języka, braku porozumienia między kobietami i mężczyznami, ciągłe rozmijanie się ich potrzeb i oczekiwań.
Osobiście wolę Manuelę w innej formie wypowiedzi, w felietonie oraz narracji z
elementami dziennika i fragmentami dotyczącymi antropologii i kulturoznawstwa, jakich nie brakuje we wcześniejszych publikacjach.
elementami dziennika i fragmentami dotyczącymi antropologii i kulturoznawstwa, jakich nie brakuje we wcześniejszych publikacjach.
Nie wiem, czy Gretkowska chciała nadać powieści wymiar feministyczny, różnie można interpretować dzieje Klary i Joanny. Z całą pewnością jednak wszystkim kobietom
spodoba się pewne zdanie na stronie 243, 17-ta linijka licząc od dołu. Ciekawscy niech zajrzą do książki.
spodoba się pewne zdanie na stronie 243, 17-ta linijka licząc od dołu. Ciekawscy niech zajrzą do książki.
czwartek, 4 listopada 2010
Wierszyk na dziś!
Dorota Gellner
DESZCZOWE DZIWAKI
Gdy pada na nosy, gdy pada na krzaki,
to budzą się zaraz Deszczowe Dziwaki.
Deszczowe Straszydła, Deszczowe Potworki
i prędko wyłażą z kałuży jak z norki.
Pod rynną się kąpią i myją tam uszy
i każdy się pluszcze a żaden nie suszy.
Łóżeczek nie mają, kołysek nie znają
a swoje maluchy w kaloszach huśtają.
to budzą się zaraz Deszczowe Dziwaki.
Deszczowe Straszydła, Deszczowe Potworki
i prędko wyłażą z kałuży jak z norki.
Pod rynną się kąpią i myją tam uszy
i każdy się pluszcze a żaden nie suszy.
Łóżeczek nie mają, kołysek nie znają
a swoje maluchy w kaloszach huśtają.
Miłego dnia życzy Deszczowy DziwAG!
środa, 3 listopada 2010
Brawo dla kreatywnych babeczek!
Szyją, szydełkują, wyszywają, ozdabiają.... cudeńka powstają! Kreatywne babeczki - jak same o sobie mówią- pokazują światu swoje rękodzieła. Te śliczne przedmioty dekoracyjne i użytkowe można nie tylko obejrzeć, ale zamówić i kupić. Zajrzyjcie do "domu wróżek"(? - czy ja dobrze tłumaczę...? -), już wkrótce święta, może znajdziecie tam coś na prezent dla kogoś lub samych siebie...
Pozwoliłam sobie na swoistą reklamę, ale szczerze podziwiam twórczynie wszelkich prac, a raczej dzieł. Mają pasję, talent i mogą zainspirować innych.
http://fairy-house.blogspot.com/Polecam!
Pozwoliłam sobie na swoistą reklamę, ale szczerze podziwiam twórczynie wszelkich prac, a raczej dzieł. Mają pasję, talent i mogą zainspirować innych.
http://fairy-house.blogspot.com/Polecam!
czwartek, 28 października 2010
Magia czyrzewistości
Wczoraj w bibliotece wpadła mi w szpony pewna książka w twardej różowej okładce. Nie, nie, bez obaw, żaden harlequin! To właściwie pozycja z literatury dziecięco-młodzieżowej, ale z gatunku tych uniwersalnych. Powieść w listach. Elementarz dla początkującego bibliofila i bibliotekoznawcy. Opowieść z dreszczykiem i humorem. Norweska proza. Czy ktoś już zgadł?
To "Magiczna biblioteka Bibbi Bokken" pióra Josteina Gaardnera (tak, tego od "Świata Zofii") i Klausa Hagerupa. Kuzyni Berit i Nils- dwójka inteligentnych pomysłowych nastolatków- piszą do siebie listy w książce-pamiętniku, którą przesyłają pocztą. Nie tylko dzielą się ze sobą nawzajem sprawami życia codziennego, szkolnego, ale przede wszystkim, niczym spółka detektywistyczna, rozwiązują zagadkę pewnej tajemniczej kobiety. Przypadkiem przeczytany list staje się zawiązkiem lawiny zdarzeń. Dzieciaki prowadzą śledztwo dotyczące tytułowej magicznej biblioteki i książek napisanych w przyszłości, a już wydanych! Poznają, kim był niejaki Dewey i co to jest inkunabuł. Gaardner i Hagerup sprytnie przemycili wiele treści poznawczych w pasjonującej fabule. Przygoda, tajemnica, sensacja, humor i ....intertekstulaność!
Lektura obowiązkowa dla wszystkich moli książkowo- bibliotecznych!
To "Magiczna biblioteka Bibbi Bokken" pióra Josteina Gaardnera (tak, tego od "Świata Zofii") i Klausa Hagerupa. Kuzyni Berit i Nils- dwójka inteligentnych pomysłowych nastolatków- piszą do siebie listy w książce-pamiętniku, którą przesyłają pocztą. Nie tylko dzielą się ze sobą nawzajem sprawami życia codziennego, szkolnego, ale przede wszystkim, niczym spółka detektywistyczna, rozwiązują zagadkę pewnej tajemniczej kobiety. Przypadkiem przeczytany list staje się zawiązkiem lawiny zdarzeń. Dzieciaki prowadzą śledztwo dotyczące tytułowej magicznej biblioteki i książek napisanych w przyszłości, a już wydanych! Poznają, kim był niejaki Dewey i co to jest inkunabuł. Gaardner i Hagerup sprytnie przemycili wiele treści poznawczych w pasjonującej fabule. Przygoda, tajemnica, sensacja, humor i ....intertekstulaność!
Lektura obowiązkowa dla wszystkich moli książkowo- bibliotecznych!
poniedziałek, 25 października 2010
Solidarni!
Niedawno na drzwiach wejściowych do klatek schodowych na naszym osiedlu pojawiły się ogłoszenia.
"Usługi remontowo- budowlane. Gwarancja solidarności.". Ciekawie, z kim się owi fachowcy solidaryzują....
"Usługi remontowo- budowlane. Gwarancja solidarności.". Ciekawie, z kim się owi fachowcy solidaryzują....
czwartek, 21 października 2010
Wahania temperatury uczuć- "39,9" Moniki Rakusy
Dawno już żadna książka nie wywołała we mnie tak szerokiego spektrum wrażeń. Najpierw – ciekawość. Wydawnictwo i seria ( „z miotłą”) znajome, ale nazwisko autorki i tytuł zupełnie nic mi nie mówiły. Omyłkowo sądziłam, że to książkowa wersja pewnego serialu z Tomaszem Karolakiem w roli głównej. Okazało się, że nie. (Zresztą to dla mnie bez różnicy, jako że i tak nie oglądałam żadnego odcinka.) Potem nastąpiła feeria wrażeń estetycznych. Rzut oka na okładkę… a tam… oko. Wielkie błękitne oko zdobiące twarz w stylu kubistycznym. Nieomal Picasso. Nad okiem – błękitny mózg przypominający chmurę, albo chmura przypominająca mózg. Może to symbol bujania w obłokach i myślenia o niebieskich migdałach? A może to ilustracja uzewnętrzniania myśli? Coś w tym musi być, albowiem nawet w kubistycznym portrecie raczej nie pokazuje się wnętrza czaszki. Gratulacje za intrygującą okładkę należą się Joannie Szachowskiej- Tarkowskiej.
Początek książki przyniósł mi nadzieję i … rozczarowanie. „1 stycznia. Dzień postanowień. Do moich czterdziestych urodzin powinnam schudnąć znacznie…”- zapachniało miłym czytadełkiem w stylu Bridget Jones. Już się ucieszyłam na relaksujące czytanie do poduszki o perypetiach czterdziestolatki „we współczesnym świecie pełnym wyidealizowanych kształtów”( cytuję notę z okładki), a tu wraz z kolejnymi stronami rzedła mi mina. Nie tego się spodziewałam. A oto, co znalazłam: strumień świadomości
(akurat dobry pomysł na oddanie gonitwy myśli, zwłaszcza w kobiecym pamiętniku), zapiski i wstawki rozmaitego kształtu: wspomnienia z dzieciństwa, przemyślenia, notatki z codziennego życia rodziny, ale też np. wykaz przeczytanych i nieprzeczytanych książek, wiersz o wiośnie i miesięczną statystykę snów. Drażnił mnie dziwny zabieg narracyjny: w typowej dla dziennika pierwszoosobowej formie wypowiedzi bohaterka nagle mówiła o sobie w trzeciej osobie (np. zapisek z datą 26 lutego). Podejrzewam, że chodziło tu o spojrzenie na siebie z zewnątrz, z dystansu. Niezbyt podobało mi się też żonglowanie czasem. Pod płaszczem bieżących dat snuły się wspomnienia z dzieciństwa przeplatane refleksjami. Zbyt wiele w tym bałaganu, pośpiechu, gorączkowości opowiadania. Stąd może też to tytułowe „ 39.9”. W gorączce trudno, bowiem o klarowność myśli. Nie mogłam też przekonać się do „podmiotu mówiącego”. Bohaterka zmaga się z traumą z dzieciństwa- samotnością, trudnymi relacjami z matką inwalidką, drąży kwestię swej tożsamości i żydowskiego pochodzenia, dręczą ją wojenne losy przodków. Czytając o jej histerycznej reakcji, gdy z powodu objazdu drogowego znalazła się w pobliżu Oświęcimia, miałam ochotę definitywnie odłożyć tę książkę. Z premedytacją zrobiłam sobie przerwę i sięgnęłam po inną powieść- też o kobietach tuż przed czterdziestką, borykających się z rozmaitymi problemami, ale napisaną w zupełnie inny sposób, tradycyjną narracją odautorską - a mianowicie po „Klub mało używanych dziewic” Moniki Szwai. Po tej porcji uśmiechów i wzruszeń powróciłam do debiutu Rakusy. I o ile na początku byłam skłonna twierdzić, że „Rakusa mnie nie wzrusa”, tak im dalej w las, mniej więcej po 140 stronie, zmieniłam zdanie. Zapiski stały się bardziej uporządkowane, zaczęły przypominać małe felietoniki (np. „8 czerwca, praktyczne skutki kobiecej bezwzględności”, czy „9 czerwca. Domniemanie winy”. Czytając „39,9” nie byłam w nastroju na filozoficzno- psychologiczne rozważania z depresją i echem Holokaustu w tle. Może dlatego ta książka do mnie nie trafiła.
(akurat dobry pomysł na oddanie gonitwy myśli, zwłaszcza w kobiecym pamiętniku), zapiski i wstawki rozmaitego kształtu: wspomnienia z dzieciństwa, przemyślenia, notatki z codziennego życia rodziny, ale też np. wykaz przeczytanych i nieprzeczytanych książek, wiersz o wiośnie i miesięczną statystykę snów. Drażnił mnie dziwny zabieg narracyjny: w typowej dla dziennika pierwszoosobowej formie wypowiedzi bohaterka nagle mówiła o sobie w trzeciej osobie (np. zapisek z datą 26 lutego). Podejrzewam, że chodziło tu o spojrzenie na siebie z zewnątrz, z dystansu. Niezbyt podobało mi się też żonglowanie czasem. Pod płaszczem bieżących dat snuły się wspomnienia z dzieciństwa przeplatane refleksjami. Zbyt wiele w tym bałaganu, pośpiechu, gorączkowości opowiadania. Stąd może też to tytułowe „ 39.9”. W gorączce trudno, bowiem o klarowność myśli. Nie mogłam też przekonać się do „podmiotu mówiącego”. Bohaterka zmaga się z traumą z dzieciństwa- samotnością, trudnymi relacjami z matką inwalidką, drąży kwestię swej tożsamości i żydowskiego pochodzenia, dręczą ją wojenne losy przodków. Czytając o jej histerycznej reakcji, gdy z powodu objazdu drogowego znalazła się w pobliżu Oświęcimia, miałam ochotę definitywnie odłożyć tę książkę. Z premedytacją zrobiłam sobie przerwę i sięgnęłam po inną powieść- też o kobietach tuż przed czterdziestką, borykających się z rozmaitymi problemami, ale napisaną w zupełnie inny sposób, tradycyjną narracją odautorską - a mianowicie po „Klub mało używanych dziewic” Moniki Szwai. Po tej porcji uśmiechów i wzruszeń powróciłam do debiutu Rakusy. I o ile na początku byłam skłonna twierdzić, że „Rakusa mnie nie wzrusa”, tak im dalej w las, mniej więcej po 140 stronie, zmieniłam zdanie. Zapiski stały się bardziej uporządkowane, zaczęły przypominać małe felietoniki (np. „8 czerwca, praktyczne skutki kobiecej bezwzględności”, czy „9 czerwca. Domniemanie winy”. Czytając „39,9” nie byłam w nastroju na filozoficzno- psychologiczne rozważania z depresją i echem Holokaustu w tle. Może dlatego ta książka do mnie nie trafiła.
Zastanawiało mnie, na ile ta powieść jest autobiograficzna, a na ile jest wytworem wyobraźni literackiej psychologa społecznego i dziennikarki w jednej osobie, czyli Moniki Rakusy. Dzięki temu, że nie poddałam się w lekturze, znalazłam wyjaśnienie- w zapisku z 30 czerwca:
„Przeczytałam dzisiaj całość dziennika. (…)Czy ta zimna i sentymentalna neurotyczka to ja, a jeśli ja, to w jakim stopniu? Gdybym ją na przykład uśmierciła pod koniec, rodzina zaczęłaby mnie pilnować.(…)Niepotrzebnie. Bo jestem od niej daleko i tylko ze względu na znaczne biograficzne podobieństwo chciałabym jej zbyt surowo nie oceniać.”
Rodzi się tu pytanie, czy autorką dziennika jest autorka publikacji, czyli pani Rakusa, czy bohaterka? Gdzie jest ta delikatna granica autor- narrator- bohater? Czy to trzy różne byty, a może trzy wersje tego samego? Nawet nie przypuszczałam, że lektura „39,9” doprowadzi mnie do rozważań teoretyczno literackich, a także do dylematu - polecać, czy odradzać, oto jest pytanie….
środa, 20 października 2010
Jak żyć?
Nawet w najmądrzejszych księgach ani w najlepszych poradnikach nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie i na próżno będziemy pytać mędrców o receptę. Trzeba samemu przemyśleć tę kwestię, oto kilka moich refleksji.
Jest takie powiedzenie: „Tak żyj, aby nikt przez ciebie nie płakał”. Zawiera ono pewną ważną wskazówkę: postępuj tak, aby innym nie sprawiać przykrości, nie przysparzać kłopotów i nie zadawać bólu. Niekiedy realizowanie tego pięknego przykazania nie udaje się, ale warto się starać i mieć zawsze w pamięci słowa Antoniego Słonimskiego „Jeżeli nie wiesz, człowieku, jak postąpić- na wszelki wypadek postąp uczciwie”.
„Życie powinno być odręczne, autentyczne – żadną fotokopią z cudzych marzeń” (Manuela Gretkowska). Od nas zależy, czym wypełnimy karty naszego życia. Nie powinniśmy żyć pod czyjeś dyktando, czy zgodnie z „obowiązującą” modą ślepo naśladować innych, ulegać owczemu pędowi, ani realizować cudzych planów. Często rodzice wybierają swojemu dziecku szkołę, kierują je na określone studia, aby według ich oczekiwań zostało lekarzem/ prawnikiem/ inżynierem/… nie licząc się z indywidualnymi pragnieniami i pasjami swej latorośli, która być może wolałaby zostać grafikiem komputerowym, albo fryzjerem. Spełnienie można znaleźć w każdym zawodzie, w każdej pracy, o ile nie jest ona nam narzucona, o ile wykonujemy ją z sercem i entuzjazmem.
Ważne jest, aby być sobą, szukać własnych ścieżek, nie przejmować się zbytnio „tym,co ludzie powiedzą”, przecież nie żyjemy na pokaz, ani dla innych, ale „na własne konto”.
Niedawno rozmawiałam z koleżanką z licealnych czasów - skończyła popularny kilka lat temu kierunek Zarządzanie i Marketing i doszła do wniosku, że właściwie to ją interesuje psychologia. Zamiast jak większość osób „robić karierę” i zakładać rodzinę podjęła kolejne studia, a po nich zamierza wyjechać do Hiszpanii i tam spróbować żyć z dala od „wyścigu szczurów”. Jest zadowolona ze swoich decyzji, czuje się szczęśliwa, gdyż kroczy własną drogą. Warto, tak jak ona, zastanowić się, jaki kształt nadać naszemu życiu, bo przecież mamy je tylko jedno.
Ważnym momentem w moim życiu, może nie „punktem zwrotnym”, ale „przystankiem”, który skłonił mnie do głębokiej refleksji, było zdarzenie sprzed dwóch lat. Dotarła do mnie wiadomość, że zmarł nagle brat mojej bliskiej koleżanki. Student, pełen energii i pogody ducha, radosny i dobry młody człowiek Nękała go padaczka. Dzielnie się z nią zmagał, niestety… przegrał jedną walkę, a tym samym całą bitwę. To tragiczne zdarzenie spowodowało, że nasze grono przyjaciół i znajomych z czasów studiów, obecnie rozproszone po kraju, zacieśniło swe więzy i umocniło kontakty. Zjednoczyliśmy się w żalu po zmarłym koledze, we wsparciu duchowym dla jego siostry i rodziny. Uświadomiliśmy sobie wszyscy, że ważna jest każda chwila, jaką spędzamy razem, każdy sms z banalnym, „co słychać”, każda kartka z urodzinowymi życzeniami, każde słowo i gest. Mimo natłoku spraw i codziennego zabiegania pamiętamy o sobie i cieszymy się tym, że mamy siebie nawzajem i możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji. Życie jest kruche i trzeba dobrze wykorzystać dany nam czas, a nikt z nas nie wie, ile ma tego czasu....
Chciałabym jeszcze przywołać kilka fragmentów z „Dezyderaty”, poematu Maksa Ehrmanna z 1927 roku, zawierającego wskazówki na temat dobrego życia. One mówią same za siebie.
„Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy.
O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść. (…)
Niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany będą dla Ciebie źródłem radości.
Wykonaj swą pracę z sercem - jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz
w zmiennych kolejach losu. (…)
O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi.
Wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też mają swoja opowieść. (…)
Niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany będą dla Ciebie źródłem radości.
Wykonaj swą pracę z sercem - jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz
w zmiennych kolejach losu. (…)
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia.
Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.(…)
Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa.(…)
Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu.(…)
Bądź pogodny. Dąż do szczęścia.”
Powyższy tekst był opublikowany w Tygodniku Koneckim- jako praca konkursowa w konkursie pt. "Jak żyć"
czwartek, 14 października 2010
One way ticket
Odkąd sięgam pamięcią w przedpokoju stoi wielka dębowa szafa z szufladami u dołu. Kiedyś chciałam sprawdzić, jakie skarby w sobie skrywa. Chwyciłam za zaśniedziały mosiężny uchwyt i pociągnęłam. Wysypała się sterta książek i papierzysk, a szuflada z hukiem wypadła na podłogę i niestety, na moje nogi. Wrzasnęłam z bólu. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam dziwnego człowieczka z długą brodą siedzącego przy biurku i piszącego coś zawzięcie w wielkiej oprawionej w skórę księdze.
- Witam w biurze podroży "Zaświaty Tour" - oznajmił basem.
- Zaświaty...? - chyba czegoś nie zrozumiałam.
- Tak, zapraszam na wycieczkę w Zaświaty. Mamy w ofercie m.in. wędrówkę do piekieł z Orfeuszem, który zapewnia dodatkowo atrakcje muzyczne, wczasy pod lipą, gdzie "Safo słowieńska" prowadzi wraz z ojcem warsztaty poetyckie, prawdziwym hitem jest rodzaj safari pt. "Boska Komedia" - zapewniamy profesjonalnych przewodników, Beatrycze, Wergiliusz... same asy branży turystycznej....
Ze zdumieniem słuchałam brodacza, a on nie przestawał mówić:
- Dla spragnionych wrażeń mamy wyprawę do Krainy Wiecznych Łowów z niezastąpionym Winnetou. Są też niebiańskie wrzosowiska, niezmierzone otchłanie, raje w kilku rodzajach, bardzo popularny jest raj w postaci biblioteki. Aaaa byłbym zapominał! Mamy last minute- Cmentarzysko Zaginionych Książek, serdecznie zapraszam. To co, dokąd rezerwujemy bilecik?
- Bilecik? Eeee...tego... - zapomniałam języka w gębie. O czym on w ogóle do mnie mówi? Nagle dobiegł mnie zgrzyt klucza w zamku.
- Dziecko, a co ty tak leżysz na tej podłodze? Zaziębisz się jeszcze, wstawaj szybko! - mama była bardzo rzeczowa. - I co ty wyprawiasz z tą szufladą? Jakieś stare książki powyciągałaś...
Cóż miałam zrobić... Posprzątałam i zamknęłam szufladę. Bilet wykupię innym razem.
PS. Powyższy tekst napisałam na konkurs Księgarni Selkar, w którym trzeba było opisać, jak sobie wyobrażamy zaświaty. Trudno mi zakwalifikować ów utworek gatunkowo, na opowiadanie za krótki, może minatura? Aż tak istotne to nie jest, ważne, że spodobało się jury i zostałam nagrodzona. Otrzymam "Operację Dzień Wskrzeszenia"Andrzeja Pilipiuka. Hura, hura!
Co prawda współczesna fantastyka nie należy do tego, co tygrysy lubią najbardziej, ale darowanemu koniowi.... i tak miałam szczęście, że dostałam prawo wyboru, a ponieważ nazwiska autorów Przechrzta i Domagalski nic mi nie mówiły, zdecydowałam się na Pilipiuka. W końcu jak czytałam "Kroniki Jakuba Wędrowycza" całkiem nieźle się bawiłam....
- Witam w biurze podroży "Zaświaty Tour" - oznajmił basem.
- Zaświaty...? - chyba czegoś nie zrozumiałam.
- Tak, zapraszam na wycieczkę w Zaświaty. Mamy w ofercie m.in. wędrówkę do piekieł z Orfeuszem, który zapewnia dodatkowo atrakcje muzyczne, wczasy pod lipą, gdzie "Safo słowieńska" prowadzi wraz z ojcem warsztaty poetyckie, prawdziwym hitem jest rodzaj safari pt. "Boska Komedia" - zapewniamy profesjonalnych przewodników, Beatrycze, Wergiliusz... same asy branży turystycznej....
Ze zdumieniem słuchałam brodacza, a on nie przestawał mówić:
- Dla spragnionych wrażeń mamy wyprawę do Krainy Wiecznych Łowów z niezastąpionym Winnetou. Są też niebiańskie wrzosowiska, niezmierzone otchłanie, raje w kilku rodzajach, bardzo popularny jest raj w postaci biblioteki. Aaaa byłbym zapominał! Mamy last minute- Cmentarzysko Zaginionych Książek, serdecznie zapraszam. To co, dokąd rezerwujemy bilecik?
- Bilecik? Eeee...tego... - zapomniałam języka w gębie. O czym on w ogóle do mnie mówi? Nagle dobiegł mnie zgrzyt klucza w zamku.
- Dziecko, a co ty tak leżysz na tej podłodze? Zaziębisz się jeszcze, wstawaj szybko! - mama była bardzo rzeczowa. - I co ty wyprawiasz z tą szufladą? Jakieś stare książki powyciągałaś...
Cóż miałam zrobić... Posprzątałam i zamknęłam szufladę. Bilet wykupię innym razem.
PS. Powyższy tekst napisałam na konkurs Księgarni Selkar, w którym trzeba było opisać, jak sobie wyobrażamy zaświaty. Trudno mi zakwalifikować ów utworek gatunkowo, na opowiadanie za krótki, może minatura? Aż tak istotne to nie jest, ważne, że spodobało się jury i zostałam nagrodzona. Otrzymam "Operację Dzień Wskrzeszenia"Andrzeja Pilipiuka. Hura, hura!
Co prawda współczesna fantastyka nie należy do tego, co tygrysy lubią najbardziej, ale darowanemu koniowi.... i tak miałam szczęście, że dostałam prawo wyboru, a ponieważ nazwiska autorów Przechrzta i Domagalski nic mi nie mówiły, zdecydowałam się na Pilipiuka. W końcu jak czytałam "Kroniki Jakuba Wędrowycza" całkiem nieźle się bawiłam....
środa, 13 października 2010
1, 2, 3 ...próba mikrofonu...
Najtrudniejszy pierwszy krok... Mam go już na szczęście za sobą. Założyłam blog. Przede mną sprawdzian z wytrwałości i systematyczności w pisaniu. Na codzienne wpisy liczyć nie można, ale nie powinno być też pustek zionących ciszą w sieci.
O czym będzie? O wszystkim po trochu. Refleksje, wrażenia, recenzje książek.... Co mi w duszy zagra.
Raz, dwa, raz, dwa próba mikrofonu. Halo, odbiór!
O czym będzie? O wszystkim po trochu. Refleksje, wrażenia, recenzje książek.... Co mi w duszy zagra.
Raz, dwa, raz, dwa próba mikrofonu. Halo, odbiór!
Subskrybuj:
Posty (Atom)