poniedziałek, 28 sierpnia 2023

"Moje życie z Tomkiem" Dorota Sumińska - przedpremierowo




"Moje życie z Tomkiem" Dorota Sumińska, Wydawnictwo Literackie 2023


" (...) choćby człowiek miał pięćdziesiąt i sto pięćdziesiąt lat, zawsze jest do cudzej śmierci nieprzygotowany"
(Zośka Papużanka, Żaden koniec, Marginesy 2023, s. 43)


Dorota Sumińska i Tomasz Wróblewski byli parą w liceum. Potem ich drogi rozeszły się, ale w myśl powiedzenia "stara miłość nie rdzewieje" po wielu latach i przejściach znów utworzyli związek.
Przeżyli wspólnie czternaście szczęśliwych, aktywnie spędzonych, pełnych podróży i planów na przyszłość lat. Zgodnie dzielili ze sobą codzienność, w tym opiekę nad licznymi zwierzętami, uzupełniali się, choć także kłócili."Nie byliśmy idealną parą" - wyznaje autorka.  Zamierzali osiąść na Sri Lance. Wzięli ślub. Śmierć brutalnie to wszystko przerwała. Została pustka...

Sumińska, lekarka weterynarii, znana czytelnikom głównie z audycji radiowych i książek o zwierzętach, napisała bardzo osobistą, emocjonalną książkę poświęconą jej zmarłemu mężowi - uznanemu lekarzowi interniście, specjalizującemu się w medycynie ratunkowej.

Obawiałam się, że będzie to niesamowicie smutna, przygnębiająca historia, ale nie do końca taka była, bo chociaż opowiada o stracie bliskiej osoby, o pracy lekarza, który ciągle styka się z chorobami, cierpieniem i śmiercią, to zawiera także dużo jasnych punktów, ciepłych, pogodnych wspomnień, anegdot z życia wziętych, które wywołują uśmiech.
Miałam także obawy, czy to nie będzie taka "laurka", ale lektura szybko je rozwiała. Dorota Sumińska przedstawiła bowiem swojego partnera nie omijając jego wad i nałogów. Przybliżyła jego sylwetkę opierając się na konkretnych przykładach, na podstawie wspomnień znajomych, kolegów, współpracowników. Przytoczyła historie z czasów jego studiów medycznych, szkolenia wojskowego, lekarskich praktyk, dyżurów na SOR, wspólnych podróży.

Tomasz Wróblewski był introwertykiem opancerzonym w swojej skorupie, nałogowym palaczem, wspaniałym diagnostą, wybitnym i cenionym specjalistą, odpowiedzialnym, opiekuńczym, mądrym, odważnym, wrażliwym na krzywdę ludzi i zwierząt człowiekiem, pozornym twardzielem.

Książka "Moje życie z Tomkiem" to literackie pożegnanie, swoisty dziennik żałoby, listy pisane do nieobecnego, upamiętnienie ciekawej osobowości. Na pewno dla autorki to jakaś forma autoterapii, Dla czytelników - szczera, wzruszająca i skłaniająca do refleksji opowieść, która wskazuje na to, co jest najważniejsze.
"Ciągle myślę o tym, jak płytko patrzymy na świat. Jak mało zauważamy, a potem, gdy jest już za późno, tęsknimy za niezauważonym". (s. 152)

W mojej opinii to wartościowa publikacja, dzięki której na podstawie osobistej historii można wyciągnąć uniwersalne wnioski.

 (współpraca recenzencka)

 

piątek, 18 sierpnia 2023

"Cudzoziemka" Maria Kuncewiczowa


Niedawno okazało się, że wydawnictwo Marginesy, spełniło moje marzenie, a mianowicie wznowiło w serii "Marginesy Klasycznie" jedną z moich ulubionych polskich powieści. To wydanie w twardej oprawie, w zaprojektowanej przez Annę Pol okładce o nietuzinkowej kolorystyce, opatrzone zostało posłowiem pióra Danuty Sękalskiej - pisarki, publicystki, tłumaczki, która zajmowała się spuścizną Marii Kuncewiczowej porządkując jej amerykańskie archiwum rodzinne. Dowiemy się z tego krótkiego, ale treściwego tekstu m.in. co o "Cudzoziemce" sądzili Maria Dąbrowska i Bruno Schulz, poznamy krótki zarys biografii autorki i recepcji twórczości. Na koniec zaś miód na serce - informacja, że "Maria Kuncewiczowa, wielka dama polskiej literatury, w ostatnich latach niemal nieobecna w naszej przestrzeni myślowej, wraca do polskiego obiegu wydawniczego" A skoro czytam, że " Wydawca inauguruje powrót Marii Kuncewiczowej "Cudzoziemką"", to już oczyma duszy widzę na półce całą kolekcję... 

W 2012 roku na poczytnym blogu literackim "Lektury Lirael" powstał projekt "Marzec z Marią",(http://lekturylirael.blogspot.com/2012/02/marzec-z-maria.html) w ramach którego uczestnicy czytali i recenzowali wybraną przez siebie książkę Marii Kuncewiczowej lub publikację jej poświęconą. Był to dla mnie impuls do ponownego przeczytania "Cudzoziemki", sięgnięcia po "Dwa księżyce" i "Fantomy", a zaowocował zgromadzeniem całej półki starych wydań twórczości Kuncewiczowej.

Mój zbiór liczy dzisiaj 16 (z nowym wydaniem Marginesów 17) pozycji, w tym "Wyspy pamięci" Jerzego Kuncewicza oraz tom "Rozmowy z Marią Kuncewiczową" w opracowaniu Heleny Zaworskiej. Nie wszystko jeszcze przeczytałam, bo zewsząd "atakują" mnie literackie nowości. Uznałam, że "prochu nie wymyślę" i pozwolę sobie przytoczyć to, co napisałam 10 marca 2012 r. na blogu "Agnestariusz- notatki w kratki i książkowe zapiski":

"Cudzoziemkę" czytałam w liceum w ramach kółka polonistycznego. Do dziś pamiętam emocje, jakie wywołała we mnie ta powieść, a raczej jej główna bohaterka - Róża Żabczyńska. Byłam wręcz oburzona, jak można być taką egoistką, tak kapryśną i nieznośną, zatruwającą życie innym. Okazuje się, że można, zważywszy na jej przeżycia i kompleksy. Nie da się przejść obojętnie nad tym znakomitym portretem psychologicznym kobiety z muzyką w tle, zwłaszcza koncertem Brahmsa.

"Cudzoziemka" nie bez powodu uznawana jest za najwybitniejszy przykład prozy psychologicznej dwudziestolecia międzywojennego, widoczne są związki z psychoanalizą Freuda, ciekawie potraktowany jest także czas powieściowy - narracja to zaledwie jeden dzień z życia Róży, podczas gdy w retrospekcji, we wspomnieniach, poznajemy zdarzenia na przestrzeni kilkudziesięciu lat - przeszłość bohaterki. To, co najważniejsze, rozgrywa się w świecie wewnętrznym. Zagubienie, brak poczucia tożsamości, niespełnienie, zawód, niedosyt, odrzucenie, wyobcowanie itd. ... mają ważny wpływ na czyny i decyzje bohaterki.

Później czytałam jeszcze raz "Cudzoziemkę", już z większym zrozumieniem dla psychologicznych motywacji postaci. Wtedy nie znałam autobiograficznych związków. I może nie teraz, ale kiedyś przeczytam ją jeszcze raz...
Moim zdaniem, powieść Kuncewiczowej powinna zajmować poczesne miejsce w spisie szkolnych lektur, nawet zastąpić "Granicę" Nałkowskiej, której szczerze mówiąc, nie lubię. Nie jest to dzieło obszerne, ale niezwykle bogate. W sumie to dziwię się, że nie mam "Cudzoziemki" w swoich zbiorach. "


Od tamtego czasu zmieniło się tylko, że zdobyłam brakującą książkę - wydaną przez Instytut Wydawniczy Pax w 1980 r. Teraz obok tego skarbu o pożółkłych drobno zadrukowanych kartkach, mogę postawić nowe, piękne wydanie Marginesów, które serdecznie polecam, bo jakże nie mieć w kolekcji tak uniwersalnej, nadal aktualnej, wartościowej prozy światowego poziomu.

Marginesy, 2023

środa, 16 sierpnia 2023

"Żaden koniec" Zośka Papużanka

 

Wydawnictwo Marginesy, 2023


Na książki Zośki Papużanki czekam zawsze z niezachwianą pewnością, że kolejna historia zaskoczy mnie tematem i sposobem  opowiadania, a jednocześnie znajdę tam to, co w jej stylu lubię i cenię. Nieprzewidywalność. Grę konwencjami literackimi. Piękny język. Ironię. Tym razem dostałam wszystko z nawiązką. Tylko zupy kminkowej nie mogę przeboleć, bo nie znoszę tej przyprawy.

"Żaden koniec" to niby ma być historia o śmierci, a jest o życiu. Ma wielu narratorów. Wielu bohaterów. Składa się z kawałków tak jak puzzle, o których zresztą mowa na początku. Albo jest jak wyszywana serweta, jak wyhaftowany wzór, który często się powtarza, a czasem plączą się nitki.

Zaczyna się w sumie zwyczajnie. Niedzielny poranek, kot sępi żarcie. Jakub wyjeżdża z domu, po drodze dowiaduje się, że jego babcia umarła. Poznajemy Helenkę, synową zmarłej. Widzimy babcię u zakonnic. Cofamy się do czasów, gdy Krystyna  była pięcioletnią dziewczynką, która uciekła z domu. Skaczemy do opowieści Marty, wspominającej swoje i brata dzieciństwo. W międzyczasie Jakub na kolacji u kuzynki Justysi wspomina czas, gdy jako dziecko musiał na kilka dni zostać u babci. I dalej w ten deseń, przechodzimy od postaci do postaci, dostajemy fragmenty, wybrane karty z rodzinnego albumu, pełnego niedopowiedzeń i tajemnic.
Czasem odzywa się "wszystkowiedzący nieczuły narrator po teatrologii" - i to jest właśnie papużankowy styl, który uwielbiam.

W powieści jest taki moment, gdzie matka mówi do córki, że już jej więcej nic nie powie, bo ta przecież książki nie będzie pisać. Zarzuca jej, że nie umie przyprawiać i w tej książce byłoby nie po kolei. I tak właśnie jest!
Próżno tu szukać chronologii wydarzeń, czy szczegółowych wyjaśnień.
Czytelnik musi sobie to wszystko poukładać, ogarnąć wszystkie koligacje, stopniowo i właściwie od końca poznaje historię Krystyny, obrazki/scenki z życia jej dzieci i wnuków.
Powstaje taki patchwork, rodzinna makatka, wyszyta nieco krzywo, z załataną dziurą, gdzieniegdzie rozpruta.

Smutna i pełna goryczy, ale niepozbawiona poczucia humoru i okruchów ciepła, jest ta historia.
Historia o życiu i śmierci, o końcu i początku, o pamięci i niepamięci, o szukaniu miłości, o radzeniu sobie (i o nieradzeniu też), o tym, jak przewrotny i powtarzalny bywa los. O pytaniach, na które nie ma odpowiedzi. O tym, że niczego się nie dowiadujemy. O tym, że "choćby człowiek miał pięćdziesiąt i sto pięćdziesiąt lat, zawsze jest do cudzej śmierci nieprzygotowany" ( s. 43)
To również opowieść o relacjach rodzinnych, często toksycznych, o schematach, w które można brnąć, albo je przerwać. I jak na Papużankę przystało, to opowieść piękna pod względem językowym.

Przewijają się przez tę powieść motywy pisania książki oraz teatru, wodewilu. Nawet mamy tekst rozpisany jak w dramacie, a bohaterowie przyjmują role innych. Ba, pojawiają się nawet kuplety!  To wszystko nie wzięło się bez powodu. Raz, że ojciec Krystyny grał w amatorskim teatrze, dwa - "Wodewil różni się od życia nadmiernie i dlatego ludzie potrzebują wodewilu, bo mają dość życia" (s. 45).
O słynnej metaforze życia jako teatru już nawet nie wspominam, bo to chyba najczęstsza myśl, jaka przychodzi do głowy podczas lektury. I ciekawa jestem, czy inne osoby, czytając tę powieść, też miały ochotę czytać ją na głos. I czy mają ochotę przeczytać ją jeszcze raz. Ja tak. Zdaję sobie bowiem sprawę, że w pierwszej, powierzchownej lekturze można wiele przegapić, w drugiej - coś nowego wyłuskać. Tylko błagam, nie kminek!

W  moim odczuciu "Żaden koniec", a zwłaszcza partia tekstu z punktu widzenia Marty, w pewnym stopniu koresponduje z... "Cudzoziemką" Marii Kuncewiczowej. Znalazłam też nawiązanie do utworu Stanisława Wyspiańskiego, pewnie już domyślacie się którego.

Zapewne nie każdy podzieli moje zachwyty, ale dla mnie każda książka Zośki Papużanki to wspaniałe czytelnicze doświadczenie, współczesna proza polska w wydaniu tej autorki smakuje mi najlepiej.

 

wtorek, 15 sierpnia 2023

"Zanim dojrzeją granaty" Rene Karabasz


Wydawnictwo Poznańskie, 2023


Nabrałam apetytu na  "hipnotyzującą opowieść o poszukiwaniu miłości, której akcja toczy się w cieniu albańskich Gór Przeklętych". Liczyłam na romantyczną, może i dramatyczną historię na tle egzotycznej dla mnie kultury, na niezwykły klimat pełen smaków, zapachów i barw. Niestety, po lekturze mam mocno mieszane uczucia i raczej skłaniam się ku rozczarowaniu. I to nie tak, że spodziewałam się wakacyjnego czytadła, a otrzymałam ambitną prozę, bo przecież takowa jak najbardziej by mnie usatysfakcjonowała. Po prostu nie ujęła i nie przekonała mnie ta powieść.

Pod nazwiskiem Rene Karabasz kryje sie bułgarska pisarka, scenarzystka, reżyserka teatralna i aktorka Irena Ivanova, która została nagrodzona za główną rolę w filmie "Bez Boga". Za  debiutancką powieść "Zanim dojrzeją granaty"  otrzymała Nagrodę Literacką im. Eliasa Canettiego. Ekranizacja w przygotowaniu. 
Przyznam, że jestem ciekawa filmowej adaptacji tego utworu, choć niekoniecznie będę pierwsza w kolejce do kina.

Książkę przetłumaczyła slawistka, bułgarystka, profesor nauk humanistycznych Mariola Mikołajczak. Doceniam, że na okładce wymieniono jej nazwisko.
W "Słowie od tłumaczki" możemy przeczytać jakich trudności, zwłaszcza gramatycznych, przysparzał przekład, który przecież staje sie aktem twórczym, zważywszy na to, że tłumaczy się nie tylko słowa,  ale wypowiedzi i zamysły autora, osadzone w konkretnej kulturze.
Niestety nie ma tam nic o tytule,  który w oryginale brzmi "Ostajnica", a to inne określenie wirgineszy, czyli zaprzysiężonej dziewicy, która według Kanunu przyjmuję rolę  mężczyzny i głowy rodziny w patriarchalnym społeczeństwie północnej Albanii. Główna bohaterka i narratorka jest nią właśnie, toteż tytuł w pełni uzasadniony. Natomiast dojrzewające, czy jeszcze nie dojrzałe granaty występują w ważnej scenie powieści, mają swoją wymowę. Dlaczego jednak  znalazły się w tytule polskiego wydania? Zapewne wpływ miały na to  kwestie marketingowe. Nie wiem, czy są  jakieś badania, z których wynika, że jedzenie( np.  owoce) w tytule bardziej zwraca uwagę czytelników i powoduje, że " ślinka im leci" na samo brzmienie tytułu? Mnie osobiście przyciągnął tytuł "Zanim dojrzeją granaty" (ale też skojarzył mi się z "Nim dojrzeją maliny", Eugenii Kuzniecowej). Zastanawiam się i myślę, że tytuł "Ostajnica" brzmi na tyle intrygująco, że, gdyby go zostawiono, też bym po tę książkę sięgnęła. Cóż, tłumaczenia i tytuły to temat-rzeka ;-)

Istotne jest  "Słowo wstępne" Barbary Jarysz-Markaj, która wyjaśnia kluczowe dla tej powieści pojęcie Kanunu - albańskiego zwyczajowego prawa  o surowych regułach. Podkreśla, że książka Karabasz, choć do niego nawiązuje, nie jest dokumentem, ani traktatem o albańskich obyczajach i historii. To literacka fikcja, protest przeciwko patriarchalnym porządkom i nierównemu traktowaniu płci.

Tematyka jest jak najbardziej aktualna, ważna i potrzebna. Problem stanowi forma, która nie dla każdego okaże się strawna. Otóż narracja ma postać strumienia świadomości, myśli głównej bohaterki mieszają się z jej wspomnieniami, słowami wypowiedzianymi kiedyś przez inne osoby. Czasem trudno oddzielić poszczególne kwestie. Przeszłość splata się z teraźniejszością. Są też listy i fragmenty wierszem.
Język jest chaotyczny, rwany,  poetycki, śpiewny. Jeśli chodzi o interpunkcję, to występują tylko przecinki. Żadnych kropek, pytajników, wykrzykników, ani wielkich liter. Tylko podział na akapity. Wyjątkiem są listy od Salego, z typową interpunkcją.
Lubię różne eksperymenty i zabawę formą, ale ten tekst ciężko mi się czytało. Raptem 170 stron,  lektura na 1-2 wieczory, ale nie byłam w stanie czytać jej jednym tchem i zajęło mi  to znacznie więcej czasu.

Jest to opowieść o Bekii, która z pewnych przyczyn ( nie mogę spojlerować) zrezygnowała ze ślubu i  została wirgineszą, przyjmując tym samym rolę mężczyzny i imię Matja. Po latach opowiada swoją historię dziennikarce, nawiązuje kontakt z dawno nie widzianym bratem, w pewnym sensie ( znowu nie mogę spojlerować) wracają duchy przeszłości.

To trochę taka współczesna  Antygona. Każda decyzja pociąga za sobą tragiczne skutki. Jeśli Bekia wyjdzie za mąż - czeka ją śmierć, jeśli nie wyjdzie - splami honor rodu, wtedy śmierć czeka mężczyznę z jej rodziny i ona sama musi wybrać którego.
 "miłość na naszych terenach jest równa śmierci
wybierając miłość, wybierasz śmierć albo ona cię wybiera, ale ty zawsze ostatni to pojmujesz, zanim dojrzeją granaty i zaczną pękać ( s.96)

To dramat rodziny, w której nie liczą się jednostki, ich uczucia, potrzeby, możliwości i plany, ważniejsza jest tradycja, surowe reguły, honor rodu, zemsta,
 "poleje się krew, tak musi być, bo Kanun nade wszystko" ( s. 69)
Dramat kobiety, która od dziecka żyje pod presją, że nie jest chłopcem, stara się zatem być jak on, by spełnić oczekiwania ojca i społeczeństwa. 
Dramat jej brata, którego delikatność i wrażliwość były nie do zaakceptowania w świecie pełnym okrucieństwa, przemocy, zemsty.
Dramat tych, którzy, aby ocalić własne życie, muszą kogoś skazać na śmierć. Dramat nieszczęśliwych, żyjących w kłamstwie, którzy sami sobie zgotowali taki los, dokonując pewnych wyborów.
"tego, co sam sobie zrobisz, nikt inny by ci nie wyrządził
sama na to zasłużyłaś, idiotko, szesnaście lat w pułapce własnych wymysłów" ( s. 125)
Wszystko jest okrutne, smutne, przytłaczające. Nie do końca jasne, chaotyczne. Zakończenie - według mnie zupełnie nie pasuje. Nie tego się spodziewałam.

Mimo wszystko nie żałuję lektury, bo to było kolejne ciekawe czytelnicze doświadczenie, a przecież nie wszystko, co czytamy musi nas totalnie zachwycać. Te granaty niezbyt mi smakowały.


piątek, 11 sierpnia 2023

"idziemy, jest stromo" Igor Frender

 

"idziemy, jest stromo" Igor Frender

Rzadko odrywam się od prozy i sięgam po poezję, zwłaszcza tę współczesną, jednak jeśli już to się zdarza, to zazwyczaj trafiam na wyjątkowo ciekawe tomiki. Tak też było i tym razem, gdy dostałam "Idziemy, jest stromo" Igora Frendera. Długo kazałam tej książce leżakować, zaglądałam do niej, ale nie czułam się gotowa, by się z nią zmierzyć. Tym bardziej, że już sam tytuł ostrzega, że nie będzie to łatwa wędrówka i zapowiada dynamikę poetyckich obrazów,  które mogą okazać się dla nas zaskakujące.

Idziemy? Dokąd nas zaprowadzi  doktor nauk medycznych, filmowiec amator, aktywista i promotor kultury niezależnej, autor dwóch powieści kryminalnych i członek Grupy Literycznej Na Krechę?
Zejdziemy po schodach do piwnicy wspomnień, czy będziemy wspinać się po drabinie marzeń? A może pójdziemy wąską kamienistą ścieżką wśród stromych skał współczesności? Czy to będzie wycieczka, a może... ucieczka? Ostrożnie! Jest stromo!

Tomik wydany przez Fundację  Otwartych na Twórczość FONT pod patronatem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich podzielony jest na dwie części: rozdział I - "jak tak to TAK" i rozdział drugi "I trzy kropki". Zawiera łącznie 56 wierszy białych, wolnych, o różnej długości.  Ich charakterystyczną cechą,  na którą od razu zwróciłam uwagę, jest duża ilość czasowników.  Dzięki temu utwory stają się dynamiczne, wiele się tam dzieje.

Mówi się czasem, że wiersze są jak fotografie, na których zatrzymał się czas, albo, że poeta maluje słowem obrazy. Dla mnie teksty Igora Frendera są raczej jak kadry filmowe, uchwycone okiem kamery zdarzenia i doznania. Słychać w nich dźwięki, odgłosy, te realne i metaforyczne np.  dzwoni telefon, trzaskają drzwi, ktoś stuka, farba odpada ze ściany, cierpienie kapie z sufitu. Obecne są efekty świetlne ( słońce, lampka, coś błyszczy...) I oczywiście ruch - ciągle ktoś idzie, wchodzi, wychodzi, siada, wkracza, sięga, zapala... itp. Nawet w takich pozornie statycznych obrazach jest dynamika np. w wierszu "Zbrodnia": krzesła bez oparć, rozrzucone kartki, skrzeczy wrona, a kot zjada szynkę...

Natomiast ze względu na odbiór skojarzyłabym te wiersze ze... sprężynami o różnej wielkości, grubości i sile rozciągania, które drgają, skaczą, coś w nas naciskają, drażnią... I my te sprężyny możemy sobie trochę po swojemu powyginać. Dopasować poetyckie wersy do naszych osobistych doświadczeń i wyobrażeń.

Trudno tak ogólnie ująć tematykę i nastrój tych wierszy. Na pewno intrygują, wzbudzają uczucie niepokoju, nawet czasem buntu, niezgody na otaczający nas świat. Zachęcają do dalszego drążenia tematu kondycji współczesnego człowieka, szukania sensu życia, do wywodu "zamęt istnienia wynika z..."
Częste motywy, jakie w rozmaitych konfiguracjach przewijają się przez ten tomik to: dom, drzwi, klucz, wędrówka, powrót, rozstanie, śmierć, alkohol, maska, gra, przeszłość, światło. Występuje też autotematyczny motyw wiersza, pisania.
Można powiedzieć, że to takie liryczne przygody człowieka wrażliwego, który wędruje przez życie świadomy nakładania masek i tej całej gry, ma poczucie przemijania, nietrwałości,  bezradności, marazmu, szuka wartości, uczuć. Czytelnik wędruje wraz z nim od wiersza do wiersza, rzeczywiście jest stromo, pesymistycznie, ale warto iść, bo... "życie z ogłoszonym wyrokiem/żąda kolejnych kroków".


 

 

 

Moja lista blogów