Blog czasem pustkami zionie, ale to nie znaczy, że nic nie piszę. Ostatnio wręcz dość intensywnie, oto część tekstów ( linki pod tytułami), które tym razem dotyczą książek dla dzieci:
„Sceny z życia smoków”
„Detektyw Łodyga na tropie zagadek przyrodniczych część 1”
piątek, 28 listopada 2014
czwartek, 27 listopada 2014
"Ostatnia miłość Edith Piaf" Christie Laume
Wyd. Marginesy 2014 |
Zapewne każdy wie, kim była Edith Piaf, kojarzy jej charakterystyczny, "wielki" głos oraz utwory, ze słynnym "Je ne regrette rien" na czele. Natomiast chyba mało kto słyszał o Theo Sarapo, o Christie Laume nie wspominając! Ewentualnie dziennikarze muzyczni, specjalizujący się w muzyce francuskiej, bądź pasjonaci tej dziedziny przygotowujący się teleturnieju "Wielka gra"... A tak poza nimi, no proszę, ręka w górę, kto kojarzy te nazwiska? Niestety, lasu rąk nie dostrzegłam, a i ja sama dopiero teraz o nich się dowiedziałam. Dlaczego w ogóle o nich napomknęłam? Otóż są to postaci zajmujące bardzo ważne miejsce w życiu legendarnej Edith Piaf, czyli: jej ostatni mąż i jego siostra, którzy także próbowali swych sił na piosenkarskiej scenie.
"Ostatnia miłość Edith Piaf" to przedstawione w fabularyzowanej formie wspomnienia(powieść biograficzna) o rodzinie Lamboukasów, greckich emigrantów osiadłych we Francji, w której cieple mogła się ogrzać boleśnie doświadczona przez los pieśniarka. Christie (póżniej występowała pod pseudonimem: Laume) było dane nie tylko poznać, ale zaprzyjaźnić się z Edith, która zwierzała się jej - siostrze swojego ukochanego, otoczyła ją opiekuńczymi skrzydłami, choć sama była niczym pisklę potrzebujące ogrzania i troski.
Po pięćdziesięciu latach pani Laume postanowiła opowiedzieć historię miłości swojego brata (znanego jako Theo Sarapo) i gwiazdy francuskiej piosenki. Historię niezwykłą, wręcz trudną do pojęcia, a jednak prawdziwą, taką, która "przypomina trochę sytuację, o której się marzy, myśląc, że nie zdarzy się nigdy". (s. 137). Opierając się na własnych obserwacjach i doświadczeniach, dała szczere, wiarygodne, emocjonalne świadectwo niespotykanego uczucia i przedstawiła obraz paryskich bulwarów i francuskich prowincji w połowie XX w. przy tym pokazała nieco inne oblicze Edith - kobiety wiecznie młodej duchem, spełnionej, cieszącej się życiem u szczytu swej sławy. Oprócz epizodu dotyczącego Sarapo i Piaf mamy zarys dziejów rodziny autorki tej książki, ważną cegiełkę całej tej opowieści.
Można sobie zadawać wiele pytań, bo trudno przejść obojętnie wobec związku czterdziestoparoletniej kobiety po przejściach, na dobrą sprawę niezbyt urodziwej i schorowanej, z młodszym o dwie dekady przystojniakiem greckiego pochodzenia, przed którym dopiero całe życie. Słynna wokalistka i syn fryzjera. Mezalians? Kaprys damy? Chęć zrobienia kariery i wzbogacenia się? Nie tędy droga, drodzy czytelnicy. To było zupełnie inaczej. To realny, choć niepojęty, ale z życia wzięty, przykład romantycznego porozumienia dusz, związku opartego na głębokiej więzi, wzajemnym zrozumieniu, przyjaźni, bezinteresowności. Byli ze sobą nie przez przypadek, kierowała tym jakaś wyższa siła.
Dziś, różnica wieku między partnerami, zwłaszcza, gdy ona jest starsza, już tak nie szokuje, ale nadal spotyka się z brakiem akceptacji społecznej i zrozumienia. W tamtych czasach to też nie było normą. To, co połączyło Theo i Edith było na tyle silne i szczere, że zyskało aprobatę rodziny, mimo ich początkowego dystansu, czy też sceptycznej postawy. Edith przyznała, że "musi kogoś kochać, żeby żyć", była sławna, nie przywiązywała wagi do bogactwa, wiele w życiu wycierpiała, czuła się samotna. Theo wypełnił jej tę pustkę, co więcej, był tym jedynym, wyjątkowym. Wiek i pochodzenie nie miały znaczenia. Liczyła się jego osobowość, charakter. Theo nie planował zostać wokalistą, to Edith go zmotywowała, popchnęła na tę ścieżkę, podobnie jak potem Christie, która im towarzyszyła, zapowiadała koncerty. Ale nie "kupiła" im kariery, wymagała od nich ciężkiej pracy nad głosem, repertuarem, oszlifowała ich zdolności. Może nie byli to szczególnie wybitni wykonawcy, ale słoń im na ucho nie nadepnął. Pomogła im zaistnieć, ale sami musieli włożyć w to wiele wysiłku i starań. Dzięki nim jednak przeżyła ostanie swe lata otoczona miłością, przyjaźnią, troskliwością, rodzinnym ciepłem. Razem tworzyli jedną "drużynę", wzajemnie się wspierając. Współtworzyli legendę... O tym, jak splotły się ich losy, opowiada z osobistej perspektywy uczestniczka tamtych czasów i zdarzeń.
Uważam, że a książka mogłaby być lepiej dopracowana, jeśli chodzi o wydanie. Moim zdaniem zasługuje na dokładniejszy szlif, którego troszkę zabrakło, twardą oprawę i papier pozwalający na wyeksponowanie zdjęć. Pomijając odbiegające od ideału kwestie techniczne, muszę przyznać, że "Ostatnia miłość Edith Piaf" wywarła na mnie duże wrażenie, ujęła i wzruszyła. Już samo spojrzenie na okładkę, na której widnieje fotografia pary pozornie "nie do pary", zaowocowało nurtującym pytaniem, co takiego niezwykłego ich połączyło... Zanim przeczytałam całość od deski do deski - podczytywałam fragmenty, przyglądałam się zdjęciom. I choć tak się dzieje w moim przypadku, to tym razem miałam oczy na mokrym miejscu....
... bo to taka piękna historia, taka piękna historia.... ech....
PS.
Dopiero w tym roku, tak się złożyło, że dopiero na urlopowym wyjeździe, wieczorem, w spokoju obejrzałam film "Niczego nie żałuję" o Edith Piaf. Jej postać zafascynowała mnie na tyle, że chciałam poszerzyć swą wiedzę lekturą biografii. Traf chciał, że akurat Marginesy wydały opowieść o dramatycznym ale jakże pięknym kresie jej życia, uwieńczonym wyjątkową miłością. Znakomite uzupełnienie filmu, ale nadal chętnie bym poczytała więcej.
Dopiero w tym roku, tak się złożyło, że dopiero na urlopowym wyjeździe, wieczorem, w spokoju obejrzałam film "Niczego nie żałuję" o Edith Piaf. Jej postać zafascynowała mnie na tyle, że chciałam poszerzyć swą wiedzę lekturą biografii. Traf chciał, że akurat Marginesy wydały opowieść o dramatycznym ale jakże pięknym kresie jej życia, uwieńczonym wyjątkową miłością. Znakomite uzupełnienie filmu, ale nadal chętnie bym poczytała więcej.
niedziela, 23 listopada 2014
Listopad-książkopad
Zasypało mnie ;-)
Zatem bez zbędnych wstępów i spisów, bach! Stosik:
Chwalipięta
Gęś kopnięta
;-)
Zatem bez zbędnych wstępów i spisów, bach! Stosik:
Mam nadzieję, że to wszystko. A, nie! Nie ma "Domu na klifie" M. Szwai (już pożyczyłam, sama czytałam kiedyś, ale kupiłam w kiosku, bo chciałam mieć) i nie jestem pewna, czy we wcześniejszych stosach był "Drugi dziennik" Pilcha. Jak nie było, to i teraz umknął, ale mam. Czeka sobie spokojnie.
Nie uwzględniałam bibliotecznych ("Szczęście pachnące wanilią", "Autorka", "Stulecie Winnych", "Londyńczycy", "Zupa z ryby fugu").
Większość to egzemplarze recenzyjne, więc prędzej , czy później będą się pojawiać moje refleksje i opinie bądź przekierowania stąd do miejsc opublikowania moich tekstów.
"Hektor", "Detektyw Łodyga", "Sceny z życia smoków" oraz "Ostatnia miłość Edith Piaf" są już przeczytane.
O bibliotecznych chyba zrobię "hurtownię".
Chwalipięta
Gęś kopnięta
;-)
wtorek, 11 listopada 2014
Z ziemi japońskiej do Polski (M. Bruczkowski "Powrót niedoskonały")
Tak jakoś nawet pasuje, że ta recenzja ujrzała światło dzienne akurat dziś, w dniu święta naszego kraju.
W powieści mowa o powrocie do Ojczyzny, o czuciu się Polakiem, o byciu obcym....
Do tego paru oryginalnych osobników , ludzi pozytywnie zakręconych , pracujących w tajemniczej "Antykowni" ;-)
Specyficzny humor, ironia.
Dla miłośników prozy Gajdzina, ale nie tylko...
Zapraszam tam: /klik/
W powieści mowa o powrocie do Ojczyzny, o czuciu się Polakiem, o byciu obcym....
Do tego paru oryginalnych osobników , ludzi pozytywnie zakręconych , pracujących w tajemniczej "Antykowni" ;-)
Specyficzny humor, ironia.
Dla miłośników prozy Gajdzina, ale nie tylko...
Zapraszam tam: /klik/
sobota, 8 listopada 2014
Pomiędzy
Listopadowe dni umykają jeden za drugim, a ja w chaosie codzienności łapię w jedną rękę książkę, w drugą ścierkę, a w trzecią - kromkę chleba z czosnkiem, antywirusowo i antywampirowo zarazem, i tak jakoś dotrwałam do "długiego weekendu" (choć "cztery wolne dni" brzmią lepiej, "dłużej").
Do napisania mam to i owo ( teksty ciągle w przygotowaniu, bo jakoś mi z tym nie po drodze), ale za to czytam jak burza. Przy tym znów bezczelnie pomijam domowe hałdy i włażę między biblioteczne półki. Stamtąd przywlekłam "Autorkę", kryminał w duecie, który połknęłam niemal na jeden ząbek. Stamtąd też mam "Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli" - wprost pochłonęłam ten pierwszy tom i już chcę kolejny! Niesamowita saga. Pomiędzy nimi w końcu zabrałam się za "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" i choć początek mnie nie zachwycił, to całość wypadła pozytywnie.
W międzyczasie czytam albo o aniołach albo coś z literatury dziecięcej. Czego chcieć więcej!
Aaa, zapomniałam. W ramach eksploatowania własnych zbiorów przeczytałam "Na wysokim niebie" i stawiam na wysokiej półce. Nie w sensie, żeby nikt nie sięgnął, ale że bardzo dobre.
To o której z tych książek napisać najsampierw? ;-)
Pozdrawiam wraz kotem,
Do "zobaczenia" potem!
niedziela, 2 listopada 2014
O bohaterze, ale nie tym spod Troi -"Hektor" S. Barnes
Wydawnictwo M, 2014
"To, jak wyglądasz, nam nie przeszkadza. Ty jesteś inny, lecz to nie wada. No a oceniać tak po wyglądzie - bardzo nieładnie, to nie wypada" ( s. 16)
Te słowa powinien wziąć sobie do serca każdy, niezależnie od wieku, płci, religii, czy poglądów. Taka nauka płynie z rymowanej opowieści o hipopotamie Hektorze pióra Steve'a Barnesa -projektanta wnętrz, artysty i pisarza, twórcy licznych murali.
Hektor był fajnym hipciem, znakomicie pływał, ale stado go nie akceptowało, bo miał nietypowe umaszczenie - w paski. Był jawnie dyskryminowany, wyśmiewany, odrzucany, a nawet dokonano zamachu na jego życie - zwierzaki wrzuciły do do wodospadu. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Smutny i poturbowany Hektor spotkał stado przemiłych zebr z mądrą Marmoladą na czele. One zaakceptowały hipcia takim, jakim jest, przyjęły go z otwartymi kopytami, można powiedzieć. Zostali przyjaciółmi. Podczas wędrówek po sawannie Hektor usłyszał wołanie o pomoc - to dwa małe hipopotamki utknęły na wysepce atakowane dookoła przez krokodyle. Nie wahał się, mimo niebezpieczeństwa, ruszyć z odsieczą. Tym czynem zdobył uznanie hipopotamów, które zrozumiały jak niesprawiedliwie i źle go potraktowały. Które ze stad teraz wybierze Hektor? Co mu podpowie serce?
Ta przepiękna wierszowana historia niesie wiele wartości. Mówi o dyskryminacji, akceptacji, tolerancji, przyjaźni,odwadze, poświęceniu, przebaczeniu. Uczy empatii.
Opowiadając o zwierzętach, Steve Barnes, ukazał jakże częstą sytuację ze świata ludzi, kiedy to dowolna inność bywa przyczyną odsunięcia jakiegoś człowieka na boczny tor, szydzenia z niego, dyskryminowania. I jakże często taka osoba swoim postępowaniem, determinacją, dzielnością, udowadnia, że nie jest gorsza, że ma takie same prawa i obowiązki.
Nietrudno wskazać morał tej opowiastki, ale błędem byłoby sprowadzać ją tylko do funkcji dydaktycznej. Nie brakuje w niej zajmujących przygód i emocji. Wczujmy się się w dziecięcą wrażliwość: gdy śledzimy losy Hektora, przeżywamy z nim upokorzenia i smutki, cieszymy się ze znalezienia przyjaciół, drżymy ze strachu, gdy walczy z żywiołem wody i ratuje maluchy przed paszczami drapieżców. Niepewność budzi potem wybór stada.
Od tej książeczki trudno się oderwać, bo jest ślicznie wydana, barwna, utrzymana w zielono-niebieskiej kolorystyce,
z przesympatycznymi postaciami zwierząt na ilustracjach. Walory również stanowią twarda oprawa (prostokąt, ale inny format niż w przypadku "W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka") i kredowy papier.
Wierszową frazę świetnie się czyta, tu gratulacje dla tłumaczki - Julity Skotarskiej.
Dla nas była to rodzinna przygoda, najpierw przeczytałam sobie sama, bo byłam ciekawa, potem dziecku. Lektura była ponawiana. Następnym razem tata się zasłuchał i ocenił, że to bardzo mądra, dobra i wartościowa książka, którą śmiało można polecać rodzicom dla ich pociech.
sobota, 1 listopada 2014
"W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka" S. i R. Shrestha
Wydawnictwo M, 2014
W życiu każdego dziecka przychodzi czas, gdy z zafascynowaniem chłonie baśnie, legendy, podania i mity. Z ciekawością poznaje rozmaite wierzenia, regionalne przekazy, tradycje różnych kultur. Część z nich wpisana jest w szkolną edukację, po inne młody czytelnik sięga już dodatkowo, zwłaszcza, gdy czuje głód fantastycznych opowieści wyjaśniających zjawiska, zdarzenia i obyczaje, czy związanych z lokalną przestrzenią. Ich dobór zależy w pewnym stopniu od wieku dziecka i jego etapu poznawczego. Inne teksty będą odpowiednie dla przedszkolaka, inne dla gimnazjalisty, ale jedno jest wspólne - ciekawość świata i taka nuta niezwykłości, baśniowości. Królują oczywiście rodzime baśnie i legendy, dużą popularnością cieszy się mitologia grecka i rzymska, swoje miejsce też mają baśnie różnych narodów, a wśród licznych wydań trafiają się też takie z odległych krajów i kontynentów. Warto z nimi zapoznawać najmłodszych.
Wracając myślą do własnego dzieciństwa, miło wspominam książeczki autorstwa Wandy Markowskiej i Anny Milskiej przybliżające baśnie dalekich krajów oraz mórz i oceanów, oparte na mitach "Opowieści z zaczarowanego lasu" pióra N. Hawthorne, czy serię "Baśnie i legendy całego świata", która ukazywała się nakładem Krajowej Agencji Wydawniczej.
Co mnie przywiodło do takich rozważań i wspomnień? Mianowicie impulsem była przepięknie wydana, egzotyczna opowieść, taka "współczesna baśń literacka" (bardzo współczesna, bo zaczynająca się od lotu samolotem), która zabiera czytelników aż do.... Bhutanu. Dlaczego akurat tam?
Pochodząca z Irlandii Sophie, absolwentka studiów artystycznych, wyjechała do Nepalu, gdzie poznała swojego przyszłego męża Romio Shresthę, utalentowanego malarza tkanek, świętych zwojów buddyjskich. Osiedlili się na "zielonej wyspie", mają cztery córki, często podróżują. Podczas jednej z wypraw najstarszą dziewczynkę zafascynowała odwiedzana kraina zwana Ziemią Grzmiącego Smoka. To zainspirowało jej rodziców do napisania i zilustrowania niniejszej książki.
Mała Amber wraz tatą poleciała do Bhutanu, aby odwiedzić rodzinę, kuzyna Tashiego oraz dziadka. Dzieci pytały o Grzmiące Smoki, o których opowiadano. Starzec poradził im udać się do najstarszego mnicha, który ponoć wie, jak znaleźć te niezwykłe stworzenia. Amber i Tashi wyruszyli w długą drogę. Sędziwy lama jednak skierował ich w góry, do Latającej Tygrysicy. Ona zabrała małych poszukiwaczy na podniebny lot na swoim grzbiecie i pokazała im coś niesamowitego...
"W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka" to ciekawa, krótka, prosta i przystępna - mimo swej egzotyczności -opowieść dla małych odbiorców. Wyjaśnia im - w baśniowy sposób - skąd się biorą grzmoty i pioruny w trakcie burzy. Na pewno taka "bajka" pomoże maluchom oswoić strach odczuwany podczas gwałtownych wyładowań atmosferycznych. Starsze dzieci być może zachęci do sięgnięcia po mapę, by sprawdzić, gdzie leży Bhutan i czegoś się o nim dowiedzieć, jak też zainspiruje do poznawania kultury egzotycznych, azjatyckich krajów, czy też czytania innych baśni i opowieści z całego świata. Zatem spełnia funkcję poznawczą i wychowawczą zarazem. Otwiera okno na inną kulturę.
Książka ma nietypowy format, jest bowiem dość dużym i długim prostokątem. Wydana została bardzo porządnie, w twardej oprawie, na kredowym papierze, co nie jest bez znaczenia dla estetyki i trwałości egzemplarzy. Oryginalna szata graficzna przykuwa uwagę i oczarowuje. Ilustracje są utrzymane w egzotycznym (indyjskim/bhutańskim) klimacie, barwne, pełne szczegółów, po prostu bajeczne. Samo oglądanie obrazków wywołuje duże wrażenie, niełatwo od nich oderwać oko.
Trudno mi określić przedział wiekowy, do którego skierowana jest publikacja, ale wydaje się dość uniwersalna. Przetestowałam ją na trzyipółletniej córce, która słuchała chętnie i z dużym zainteresowaniem przyglądała się ilustracjom, zadając pytania. Kilka razy już wybrała tę bajkę do czytania.
To jest chyba najlepszy dowód na to, że "W poszukiwaniu Grzmiącego Smoka" jest znakomitą lekturą z dziecięcej półki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)