Po książki Mariki Krajniewskiej sięgam w ciemno, niezależnie od gatunku. Poznałam jej twórczość w różnych odsłonach i wiem, że autorka znakomicie radzi sobie zarówno w poważnej psychologicznej prozie jak i tej lżejszego kalibru. Nie popada w schematy i dba o to, by fabuła niosła mądry przekaz. Potrafi zaskoczyć czytelnika. Tak też było tym razem, bo “Fall in love” nie jest, jak się okazuje, typowym romansem. To urocza opowieść o poszukiwaniu siebie, o uważności, dopuszczaniu do głosu własnych potrzeb i dokonywaniu wyborów, docenianiu “tu i teraz”. O miłości też, ale jakby… na dalszym planie. Dodajmy do tego motyw Halloween i słodkie wypieki, na które pod czas lektury aż leci ślinka, i mamy idealną powieść na jesień.
Kolorowe liście, lśniące kasztany,
rumiane jabłuszka, pękate dynie, grzybobranie, złota pogoda, a w domu
ciepłe kocyki, kubki z aromatyczną herbatą, szarlotka z cynamonem…. A
także deszcze niespokojne, kalosze, parasole, wichury, ciemne chmury,
poranne mgły, słota, minorowe nastroje. Taka właśnie bywa jesień. Takie
też jest życie, ma swoje blaski i cienie, góry i doły. Brzmi banalnie,
ale po prostu tak jest.
Nie inaczej w życiu głównych bohaterów: Jagody i Adama, których historię
poznajemy stopniowo i na przemian, czekając na rozwój wydarzeń.
Przyglądamy im się z uwagą, wyczekiwaniem, nadzieją…
Ona – pracuje w teatrze lalek,
ukrywając za kukiełkami swoją osobowość; przygotowuje spektakl oparty na
irlandzkiej legendzie o tym, skąd się wzięły dyniowe lampiony.
W życiu prywatnym też jest aktorką, robiąc dobrą minę do złej gry w
toksycznym związku. Niewątpliwie jest zagubiona, ma niskie poczucie
wartości, nie dopuszcza do siebie emocji.
On – tajemniczy, chyba wreszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi,
otworzył wymarzoną piekarnię, chce karmić ludzi radością; jego wypieki
nie mają sobie równych. Odkąd zobaczył kobietę w czerwonej czapce podjął
pewne wyzwanie.
Ścieżki tych dwojga krzyżują się. Co z tego wyniknie? Jaką rolę odegrają wypiekane z sercem ciasta?
Zbyt wiele nie chcę opowiadać o fabule, by nie odbierać nikomu przyjemności samodzielnego odkrywania kart.
Natomiast muszę poświęcić słowo postaciom drugoplanowym, ale niezwykle
ważnym. Prym wiodą stara Iwaszkiewicz i Mariaszka – sąsiadki i pomocnice
Adama, które go motywują, popychają do działania, między sobą prowadzą
dowcipne, cięte dialogi. Trzeba przyznać, że autorka stworzyła wspaniałe
kreacje starszych pań. Czyżby duchowe koleżanki Marysi i Gieni z “No,
Asiu!”?
Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że to te
seniorki ożywiły, ubarwiły i skradły tę opowieść i na pewno wiele osób
chętnie przeczytałoby kolejne części o ich perypetiach.
Na szczególną uwagę zasługuje też Zosia – rezolutna, mądra
siedmiolatka, rozumiejąca więcej niż się wydaje. Dziewczynka znajduje
się jakby między młotem a kowadłem, wspierając żonę swojego ojca.
Tłem opowieści, a w sumie również bohaterem, jest tu Toruń. Słynące z Kopernika i pierników miasto ukazane zostało z wielką sympatią, jako ciekawe, przyjazne, niezwykle klimatyczne, dobre miejsce. Wiem, że Marika Krajniewska zna to miasto nie tylko z wycieczek. Da się to odczuć, że jest jej naprawdę bliskie. Podejrzewam, że również z autopsji zna te wszystkie tak sugestywnie, zmysłowo opisane bułeczki, serniki, pączki, napoleonki, bezy i inne przysmaki z powieściowej cukierni. Podczas lektury rośnie apetyt na te słodkości. Motyw słodkich wypieków jest kluczowy dla fabuły, ale równie ważny i pięknie ukazany został motyw Halloween. Współcześnie wiążemy go przeważnie z amerykańską kulturą, ale jego korzenie tkwią gdzie indziej. Istotny jest także topos teatru. Tytuł powieści odnosi się nie tylko do pragnień bohaterów, ale przede wszystkim to nazwa sztuki przygotowanej przez Jagodę. Zresztą, uważny czytelnik znajdzie wiele odniesień.
W tej książce doskonale został oddany klimat jesieni, bo nie bez powodu Fall in love
to powieść jesienna. Wbrew napisowi na okładce nie taka znów słodka,
nie pikantna lecz raczej korzenna, piernikowa, z lekką goryczką.
Zgrzytająca i nieoczywista, jak beza z marakują, ale pozostawiająca
poczucie zadowolenia z poznanego połączenia smaków. Nie wszystkim
przypadnie do gustu.
To nie jest typowy romans, gdzie między bohaterami iskrzy, a po
perypetiach, nieporozumieniach mamy spodziewany happy end. Właściwie to
takie “preludium romansu”, otworzenie drzwi, za którymi kryją się szanse
i nowe możliwości. Nie spodziewajcie się namiętnych scen i nagłych
zwrotów akcji. To spokojna, refleksyjna, nieoczywista, pięknie
opowiedziana, dość smutna, ale pełna ciepła i nadziei, romantyczna
powieść, w której obecne są też wspomnienia Adama z dzieciństwa i
rozważania Jagody o jej rodzinnych relacjach.
Najnowsza powieść Mariki Krajniewskiej
na pewno znajdzie swoich zwolenników, choć niektórych może rozczarować.
Jak wspomniałam, nie jest to typowy romans, może właśnie dlatego mnie
akurat przypadła do gustu. Była to naprawdę przyjemna, refleksyjna
lektura, swoją “jesiennością” wyróżniająca się na tle wydawanych w
ostatnim kwartale roku powieści zimowo-świątecznych.
Chętnie zobaczyłabym Fall in love na wielkim ekranie. Mam już
swoje typy do obsadzenia głównych ról. Byłaby to taka “jesienna
walentynka” z mądrym przesłaniem. Tylko w czasie projekcji konieczna
byłyby degustacje tych wszystkich smakołyków, które pojawiałaby się na
ekranie.
polecam nie tylko na jesień,
Agnieszka Grabowska
materiał chroniony prawami autorskimi
PRZECZYTAJ TAKŻE: recenzje innych powieści Mariki Krajniewskiej /klik/ oraz / wywiad /