Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia romantyczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą komedia romantyczna. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 13 czerwca 2023

"Fake Dates and Mooncakes" Sher Lee

 


 

Cud, miód i ciasteczka! W dodatku nie byle jakie, bo księżycowe – bez pieczenia, że śnieżną skórką i wyjątkowym nadzieniem. Wykonane z sercem i pasją, zgodnie ze starą babciną recepturą. I nie są one jedynym smakołykiem, jakie azjatycka pisarka zafundowała nam w tej powieści. Wątek kulinarny splata się  tu z wątkiem uczuciowym, ogromną rolę odgrywają chińskie tradycje i zwyczaje. Dwóch nastolatków w zabawnej i wzruszającej historii pokazuje nam jak ważne jest wsparcie rodziny, sięganie do tradycji, uczciwość i szczerość.
Wydaje mi się, że młodzież chętnie sięgnie po tego typu prozę, lekką, na wskroś współczesną, z k-popem w tle, a przy tym mądrą, która pod płaszczykiem komedii romantycznej przemyca ważne wartości.

PREMIERA: 14 CZERWCA 2023.

Nie oglądałam “Bajecznie bogatych Azjatów” i nie czytałam “Heartstoppera”, do których nawiązuje opis na okładce, więc do nich się nie odniosę. Nie przepadam za takim etykietowaniem, bo tym sposobem można tyleż zachęcić, co zniechęcić odbiorców. Podobnie z nietłumaczonym tytułem – są fani i przeciwnicy takich praktyk. A szkoda byłoby, gdyby “Fake Dates and Mooncakes” nie spotkały się z szerszym zainteresowaniem, bo to naprawdę fajna i mądra, współczesna powieść młodzieżowa, w której zdecydowanie chodzi o coś więcej niż love story między dwoma chłopakami.

Już od pierwszych stron można wsiąknąć w niezwykły klimat tej rozgrywającej się w Nowym Yorku opowieści, poczuć smak pierożków xiao long bao, smażonego ryżu i innych smakołyków serwowanych przez “Wojowników Woka” – bar z kuchnią singapursko-chińską, w którym pracuje nastoletni Dylan Tang.  Dość szybko poznajemy jego sytuację rodzinną i następuje zawiązanie akcji – spotkanie Theodora Sommersa. Pechowa dostawa okazuje się szczęśliwym początkiem skomplikowanej znajomości….

Chłopców różni przede wszystkim status społeczny i finansowy, ale mają azjatyckie korzenie i podobne doświadczenia – obaj stracili matki, wychowują się  bez ojców (z różnych przyczyn), są samotni.
Dylan łączy naukę z pracą w gastronomii, czuje się odpowiedzialny za ciocię i kuzynów,  chce pomóc utrzymać i wypromować rodzinny biznes, w związku z tym zamierza wziąć udział w konkursie kulinarnym na najlepsze ciasteczka z okazji Święta Środka Jesieni. Jest uczciwy, honorowy, szczery i skromny.
Natomiast Theo to “obrzydliwie” bogaty uczeń elitarnej szkoły, stać go niemal na wszystko, ale nie jest zadufanym w sobie egoistą, wręcz przeciwnie – okazuje się sympatyczny, pomocny, pracowity. Jest też sprytny i “złotousty”, potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.  Dyskretnie chce wspomóc finansowo “Wojowników Woka”. Dylan “wpadł mu w oko”.  Zabiera go ze sobą na wesele kuzynki, gdzie mają udawać  że są parą. Zauroczony nim Dylan musi ukrywać prawdziwe uczucia, poza tym czuje, że nie pasuje do świata celebrytów i bogaczy. To raczej Theo ma łatwiej, by  zbliżyć się do rodziny Dylana, z ochotą spędza czas w barze, pomaga kuzynom, z ciekawością poznaje chińskie zwyczaje, przesądy, legendy, przysłowia itp. – wszak to też jego korzenie (ze strony matki).
Ktoś chce jednak za wszelką cenę rozdzielić zaprzyjaźnionych chłopaków. Obaj muszą udowodnić szczerość swych intencji i sami się przekonać, co do siebie czują i ile są w stanie poświęcić.

Trzeba przyznać, że debiutancka powieść Sher Lee to taki “american dream” oparty na popularnych motywach i kontrastach,  gdzie miłość i prawda zwyciężają, trudności zostają pokonane, a marzenia się spełniają, mamy oczywiście happy end. Trudno jednak wyobrazić sobie, by mogło być inaczej, bowiem bohaterowie są tak sympatyczni, że nie sposób im nie kibicować i nie życzyć szczęścia. Nawet postaci drugoplanowe budzą sympatię i ciekawość, a już szczególnie Clover, suczka rasy corgi – adoptowana ze schroniska.

Błędem byłoby sprowadzić tę książkę tylko do wątku uczuciowego, bo moim zdaniem był on tylko tłem dla ukazania chińskiej kultury, obyczajowości, kuchni, dla podkreślenia roli tradycji i jej pielęgnowania, roli pamięci/wspomnień, a także takich wartości jak uczciwość, honor, solidarność, rodzina, opieka nad zwierzętami.
To również piękna opowieść o relacjach rodzinnych, o tym jak ogromną rolę odgrywa wzajemne wspieranie się; o tym, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. I o tym, że nawet mając niewiele, można komuś podarować coś cennego – niematerialnego: czas, uwagę, miejsce w rodzinie, miłość, poczucie szczęścia.
Na przykładzie tej historii można zastanawiać się, czy życiem rządzi przypadek, czy przeznaczenie? Czy to prawda, że pieniądze szczęścia nie dają? Co jest w życiu naprawdę ważne?

“Fake Dates and Mooncakes” to urocza, ciepła, subtelna,  wartościowa i zabawna komedia romantyczna (określana też jako querrowy romans) z sympatycznymi bohaterami i barwnym azjatyckim tłem. Idealna młodzieżowa lektura na wakacje albo weekendowy odpoczynek, dla miłośników chińskiej kultury kuchni i niebanalnych ciasteczek – obowiązkowa

Agnieszka Grabowska

współpraca recenzencka

Wydawnictwo Literackie
Tytuł: Fake Dates and Mooncakes
autor: Sher Lee
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
Data wydania: 14.06.2023
Liczba stron: 310
ISBN:9788308081303

poniedziałek, 17 października 2022

"Fall in love" Marika Krajniewska

 


Po książki Mariki Krajniewskiej sięgam w ciemno, niezależnie od gatunku.  Poznałam jej twórczość w różnych odsłonach i wiem, że autorka znakomicie radzi sobie zarówno w poważnej psychologicznej prozie jak i tej lżejszego kalibru. Nie popada w schematy i dba o to, by fabuła niosła mądry przekaz. Potrafi zaskoczyć czytelnika. Tak też było tym razem, bo “Fall in love” nie jest, jak się okazuje, typowym romansem. To urocza opowieść o poszukiwaniu siebie, o uważności, dopuszczaniu do głosu własnych potrzeb i dokonywaniu wyborów, docenianiu “tu i teraz”. O miłości też, ale jakby… na dalszym planie. Dodajmy do tego motyw Halloween i słodkie wypieki, na które pod czas lektury aż leci ślinka, i mamy idealną powieść na jesień.

 

 

Kolorowe liście, lśniące kasztany, rumiane jabłuszka, pękate dynie, grzybobranie,  złota pogoda, a w domu ciepłe kocyki, kubki z aromatyczną herbatą, szarlotka z cynamonem…. A także deszcze niespokojne, kalosze, parasole, wichury, ciemne chmury, poranne mgły, słota, minorowe nastroje. Taka właśnie bywa jesień. Takie też jest życie, ma swoje blaski i cienie, góry i doły. Brzmi banalnie, ale po prostu tak jest.
Nie inaczej w życiu głównych bohaterów: Jagody i Adama, których historię poznajemy stopniowo i na przemian, czekając na rozwój wydarzeń. Przyglądamy im się z uwagą, wyczekiwaniem, nadzieją…

Ona –  pracuje w teatrze lalek, ukrywając za kukiełkami swoją osobowość; przygotowuje spektakl oparty na irlandzkiej legendzie o tym, skąd się wzięły dyniowe lampiony.
W życiu prywatnym też jest aktorką, robiąc dobrą minę do złej gry w toksycznym związku. Niewątpliwie jest zagubiona, ma niskie poczucie wartości, nie dopuszcza do siebie emocji.
On  – tajemniczy, chyba wreszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi,  otworzył wymarzoną piekarnię, chce karmić ludzi radością; jego wypieki nie mają sobie równych. Odkąd zobaczył kobietę w czerwonej czapce podjął pewne wyzwanie.
Ścieżki tych dwojga krzyżują się. Co z tego wyniknie? Jaką rolę odegrają wypiekane z sercem ciasta?

Zbyt wiele nie chcę opowiadać o fabule, by nie odbierać nikomu przyjemności samodzielnego odkrywania kart.
Natomiast muszę poświęcić słowo postaciom drugoplanowym, ale niezwykle ważnym. Prym wiodą stara Iwaszkiewicz i Mariaszka – sąsiadki i pomocnice Adama, które go motywują, popychają do działania, między sobą prowadzą dowcipne, cięte dialogi. Trzeba przyznać, że autorka stworzyła wspaniałe kreacje starszych pań. Czyżby duchowe koleżanki Marysi i Gieni z “No, Asiu!”?
Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że to te seniorki ożywiły, ubarwiły i skradły tę opowieść  i na pewno wiele osób chętnie przeczytałoby kolejne części o ich perypetiach.
Na szczególną uwagę zasługuje też Zosia  – rezolutna, mądra siedmiolatka, rozumiejąca więcej niż się wydaje. Dziewczynka znajduje się jakby między młotem a kowadłem, wspierając żonę swojego ojca.

Tłem opowieści, a w sumie również bohaterem, jest tu Toruń. Słynące z Kopernika i pierników miasto ukazane zostało z wielką sympatią, jako ciekawe, przyjazne,  niezwykle klimatyczne, dobre miejsce. Wiem, że Marika Krajniewska zna to miasto nie tylko z wycieczek.  Da się to odczuć, że  jest jej naprawdę bliskie. Podejrzewam, że również z autopsji zna te wszystkie tak sugestywnie, zmysłowo opisane bułeczki, serniki, pączki, napoleonki, bezy i inne przysmaki z powieściowej cukierni. Podczas lektury rośnie apetyt na te słodkości. Motyw słodkich wypieków jest kluczowy dla fabuły, ale równie ważny i  pięknie ukazany został motyw Halloween. Współcześnie wiążemy go przeważnie z amerykańską kulturą, ale jego korzenie tkwią gdzie indziej. Istotny jest także topos teatru. Tytuł  powieści odnosi się nie tylko do pragnień bohaterów, ale przede wszystkim to nazwa sztuki przygotowanej przez Jagodę. Zresztą, uważny czytelnik znajdzie  wiele odniesień.

W tej książce doskonale został oddany klimat jesieni, bo nie bez powodu Fall in love to powieść jesienna. Wbrew napisowi na okładce nie taka znów słodka, nie pikantna lecz raczej korzenna, piernikowa, z lekką goryczką. Zgrzytająca i nieoczywista, jak beza z marakują, ale pozostawiająca poczucie zadowolenia z poznanego połączenia smaków. Nie wszystkim przypadnie do gustu.
To nie jest typowy romans, gdzie między bohaterami iskrzy, a po perypetiach, nieporozumieniach mamy spodziewany happy end. Właściwie to takie “preludium romansu”, otworzenie drzwi, za którymi kryją się szanse i nowe możliwości. Nie spodziewajcie się namiętnych scen i nagłych zwrotów akcji. To spokojna, refleksyjna, nieoczywista, pięknie opowiedziana, dość smutna, ale pełna ciepła i nadziei, romantyczna powieść, w której obecne są też wspomnienia Adama z dzieciństwa i rozważania Jagody o jej rodzinnych relacjach.

Najnowsza powieść Mariki Krajniewskiej na pewno znajdzie swoich zwolenników, choć niektórych może rozczarować. Jak wspomniałam, nie jest to typowy romans, może właśnie dlatego mnie akurat przypadła do gustu. Była to naprawdę przyjemna, refleksyjna lektura, swoją “jesiennością” wyróżniająca się na tle wydawanych w ostatnim kwartale roku powieści zimowo-świątecznych.
Chętnie zobaczyłabym Fall in love na wielkim ekranie. Mam już swoje typy do obsadzenia głównych ról. Byłaby to taka “jesienna walentynka” z mądrym przesłaniem. Tylko w czasie projekcji konieczna byłyby degustacje tych wszystkich smakołyków, które pojawiałaby się na ekranie.

polecam nie tylko na jesień,
Agnieszka Grabowska

materiał chroniony prawami autorskimi

PRZECZYTAJ TAKŻE: recenzje innych powieści Mariki Krajniewskiej /klik/ oraz / wywiad /


sobota, 20 maja 2017

"Wszystko wina kota!" -PRZEDPREMIEROWO

Novae Res 2017
PREMIERA 24 MAJA


 Jak tak można!? Zwalać całą sprawę na niewinnego rudego kocura, który tylko chciał się zdrzemnąć w wygodnym miejscu?! A że to miejsce było akurat w sypialni sąsiada, to już szczegół.... To dwunożni narozrabiali, a ich perypetie z werwą i humorem opisała "dilerka emocji", autorka ponad dwudziestu książek, w których swobodnie łączy różne gatunki. Spod pióra Agnieszki Lingas-Łoniewskiej wychodzą powieści obyczajowe z domieszką sensacji, romanse zmiksowane z kryminałami, komedie romantyczne i historie z kręgu New Adult.
24 maja 2017 r. odbędzie się premiera jej najnowszej książki, określanej jako romantyczna komedia omyłek.  Szczęśliwie "Wszystko wina kota!" jest już za mną i przyznam, że mam teraz minę jak kot nad miseczką śmietany. Są powody do mruczenia! 

czwartek, 17 września 2015

Po prostu.... będzie!


Ani się obejrzymy, z drzew na potęgę zaczną spadać liście, a  z półek - książki. W jesiennej scenerii miło będzie poczytać. Już niedługo pojawi się w księgarniach najnowsza powieść Magdaleny Witkiewicz "Po prostu bądź". Słuchaj Krystyna, czy ty za bardzo nie rozpieszczasz czytelniczek? Ciągle nowe pomysły, nowe tematy...
W dorobku literackim tej autorki - "mistrzyni od szczęśliwych zakończeń",  znajdziemy zarówno lekkie, zabawne, a przy tym niegłupie komedie jak i  poważne ( choć nadal lekkim piórem pisane) powieści obyczajowe poruszające ważne tematy, opowiadające o dylematach współczesnych ludzi.


W oczekiwaniu na powieść, która po  prostu... będzie,  chciałam przypomnieć kilka książek Magdaleny Witkiewicz, jakie miałam przyjemność czytać.
Okładka książki Moralność pani Piontek
 http://agnestariusz.blogspot.com/2015/07/moralnosc-pani-piontek-dobry-humor-na.html













http://agnestariusz.blogspot.com/2013/04/sodkie-ciasteczko-czyli-ballada-o.html










 http://agnestariusz.blogspot.com/2013/03/katalizator-chichotu.html












http://agnestariusz.blogspot.com/2014/04/zamek-z-piasku-m-witkiewicz.html





Czytałam też kiedyś "Panny roztropne" (-w czasach średnioblogowych, stąd brak notatki, a w zamierzchłych przedblogowych - "Milaczka". Ależ to były przyjemne i przyjazne książeczki! Wiwat Bachor i pani Zofia!
Nie napisałam też ani słówka o "Szczęściu pachnącym wanilią" - czułam niedosyt, ta trzecia część serii milaczkowej mogłaby z powodzeniem być pierwszą, bo bohaterek tam było kilka (Ada, Karolina,  Kamila, Milena) i każda zasługiwała na własną opowieść. Oczywiście było tam waniliowo, o przyjaźni, optymistycznie, zabawnie i życiowo, ale mało, mało... - to wciąga jak jedzenie waniliowych babeczek :-)

Jaka ze mnie fanka -zarzuci mi ktoś - skoro nie przeczytałam wszystkich dotychczas wydanych książek Magdy Witkiewicz? Cóż, wszystko przede mną, trzeba przecież mieć coś w zanadrzu na przyszłość ;-) I nie chodzi o to, by znać na pamięć całą twórczość danego autora, ale aby czerpać radość i przyjemność, a czasem i mądrość z książek, po które sięgamy. Witkiewicz- optymizm w kapsułkach. Polecam.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

"Niespodzianka na 6 liter" B. Spychalska-Granica

Wyd. Zysk i S-ka, 2015
Któż z nas nie lubi niespodzianek?! Już samo brzmienie tego słowa wzbudza pozytywne odczucia. Niespodzianka - to słowo jest jak mały dzwoneczek, który sygnalizuje, że właśnie ma miejsce coś zaskakującego i przeważnie przyjemnego. Dzieciom - smakuje czekoladowo i kojarzy się z zabawą, prezentem. Dorosłym - przywołuje na myśl okrzyk znajomych wyskakujących znienacka z tortem i urodzinowymi czapeczkami albo widok czegoś specjalnego przygotowanego przez bliską osobę. Niespodzianka miewa jednak - oprócz tego radosnego - inne oblicze. Mianowicie wtedy, gdy zdarzają się rzeczy nie do końca po naszej myśli, wbrew naszym oczekiwaniom, czy cudzym intencjom. Wówczas słowo "niespodzianka" nabiera nieco ironicznego wydźwięku.

"Życie jest jak pudełko czekoladek. Nidy nie wiadomo, na co się trafi" - ten słynny cytat z Forresta Gumpa można odnieść i do niespodzianek  w ogóle i do powieści Barbary Spychalskiej-Granicy w szczególe. Debiutancka Niespodzianka na 6 liter to proza obyczajowa opowiadająca o relacjach damsko-męskich, w tym: tych toksycznych i nietypowych. Temat-rzeka, ale choć zapisano już w związku z nim całe morze papieru, to nadal będzie stanowić problematykę ważną, aktualną, ciekawą i potrzebną. Bo dotyka  ona - bezpośrednio bądź pośrednio - nas samych, niezależnie od wieku, miejsca i czasu.

Główna bohaterka, a zarazem narratorka, Magda jest trzydziestokilkulatką, której oprócz pracy, mieszkania, psa i samochodu do szczęścia brakuje tylko rodziny i "monotonii codziennego życia". W końcu ileż  można wygrzewać się w cieple domowego ogniska u przyjaciółki Ewy z sąsiedniego bloku! Chętnie pozbyłaby się tej swojej "wolności", nie chce być samotna, ale nie za wszelką cenę. Jest "singielką z odzysku", ma za sobą małżeństwo z niespełnionym artystą - pasożytem, które rozpadło się z hukiem. W jej w miarę poukładane, choć dalekie od ideału, życie wkraczają mężczyźni. Poznany podczas spaceru z psem, tajemniczy Ben, który pojawia się i znika. Andrzej, szef Magdy, który  przestał być w centrum zainteresowań własnej żony, a "przypomniał sobie" o tym, co kiedyś ich łączyło... Wreszcie Jerzy - nieszczęsny "eks" zamajaczył na horyzoncie z nadzieją na powtórkę z rozrywki. Magda nie czuje się pewnie, ma mnóstwo wątpliwości, rozterek. Sama nie wie, czego chce i  - co ciekawe  - ma tego pełną świadomość. Tak jakby stała na rozstaju dróg, albo zabłądziła w lesie i nie wiedziała, która ze ścieżek doprowadzi ją do celu. Być może kogoś będzie irytowało zachowanie kobiety, ale trzeba spróbować ją zrozumieć. Boi się znów rozczarować, ale też obawia się przegapić to, co najważniejsze. Niby co ma wisieć, nie utonie, ale póki co, przecież  trzeba jakoś się odnaleźć w sytuacji, podejmować decyzje i przyjmować ich skutki. Magda jest szczera, zwyczajna, wręcz taka - jak zapewne wiele spośród czytelniczek. Kto nigdy się nie wahał i  nie miotał, kto nigdy nie narzekał na pogodę, i komu czasem rytmu życia nie wyznaczał jakiś punkt typu"spacer z psem" - niech pierwszy rzuci książką ;-)

Powieść jest ciepła, zabawna, zakończona happy endem. Taka z rodzaju tych "życiowych", w których odbija się codzienność, znane nam sytuacje i zwyczajni ludzie. Opowiada o tym, że nie powinno się wchodzić dwa razy do tej samej rzeki, ale też, że stara miłość nie rdzewieje, o czym świadczy historia mamy Magdy.  Niespodzianka... zawiera również przykład prawdziwej, oddanej przyjaźni oraz wzór związku, w którym nie jest różowo, ale ma on solidne podstawy i stabilną konstrukcję, która nie runie nawet, gdy zdarzają się domowe "wyładowania atmosferyczne".
Książka wydawała mi się dość spokojna, nie chciałabym jednak użyć słowa "monotonna", bo stąd tylko krok do "nudna", a zupełnie nie o to mi chodzi. Nie ziewałam wcale, śledząc perypetie uczuciowe bohaterki, ani nie zżymałam się nad "oklepanymi" motywami typu "domek nad jeziorem", "spadek po dalekim krewnym", czy "cukiernio-kawiarnia" - bo takowe po prostu tu nie występowały.  To raczej taki spokój wynikający z toku opowieści, a nie braku wydarzeń. Nie nazwałabym Niespodzianki... rewelacją, ale mam bardzo pozytywne wrażenia z lektury. Szukając porównania: to tak, jakbym zjadła dobry, tradycyjny, smaczny obiad bez wymyślnych składników i kombinacji, a następnie poczuła sytość i satysfakcję.

Deserem zaś, czy też wisienką na torcie, jest bohaterka drugiego planu, która skradła uwagę zapewne niejednego czytelnika: Luiza, pies rasy bokser, zwana pieszczotliwie "psią". Brawa dla autorki za pomysłowy neologizm. Skoro mamy kot- kotka, to dlaczego nie pies - psia? Chodzi tu bowiem o rzeczownik (w znaczeniu "psinka", "sunia"), a nie przymiotnik (tak jak  np. w wyrażeniu "psia kostka"). Pomijając jednak już kwestię nazwy, to trzeba docenić piękny obraz przyjaźni ze zwierzęciem, jaki autorka odmalowała w powieści, a także wybór niezbyt popularnej w literaturze rasy psów. Przyznam, że najczęściej chyba czytałam w beletrystyce o kundelkach, jamnikach, owczarkach niemieckich, pudlach, trafiły się bulteriery (Kraina Chichów się kłania), ale z bokserem na kartach książki spotkałam się po raz pierwszy. Dodam też, że moje uznanie zdobyła scena, w której Magda wraz z dozorcą stwierdzają, iż mało jest porządnych właścicieli, sprzątających odchody po swoich pupilach, a brak świadomości w społeczeństwie jest smutny. Moim zdaniem, taka wzmianka w powieści to kropla w morzu i głos wołającego na puszczy, choć dobre i to. Przydałyby się wielkie kampanie społeczne na ten temat, ale już nie rozwijam tej dygresji, bo przecież nie o "niespodziankę", w którą można wdepnąć, chodziło.

Właśnie, jaka niespodzianka (w sumie to niejedna) spotkała bohaterkę, jak skrystalizowały się jej uczucia, czy rozwikłały się skomplikowane sprawy - po odpowiedzi na te pytania odsyłam do powieści. Spędzicie z nią miłe popołudnie, być może zastanawiając się nad podobnymi sytuacjami z własnego życia, czy takimi z którymi się zetknęliście lub o nich słyszeliście. Niespodzianka na 6  liter to porządny kawał  tzw. literatury kobiecej, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, przemiła komedia romantyczna z mądrą lekcją między wierszami. To również gratka dla fanów bokserów, psów rzadko goszczących w literaturze, a dość lubianych i popularnych.

Cieszę się, że miałam okazję rozwiązać tytułowe hasło z krzyżówki rodem i poznać Magdę, Ewę, Bena, Andrzeja, Elę, Jerzego i oczywiście - Luizę. Dzięki nim spędziłam przyjemnie parę wieczorów i nabrałam pozytywnej energii na czas wiosennego przesilenia. Mam nadzieję, że autorka uraczy nas kolejną, porządną porcją obyczajowej prozy.

wtorek, 5 sierpnia 2014

"Powrót na Majorkę" A. K. Majewska

wyd. 2014
Kiedy w zeszłym roku żałowałam, że już mam za sobą lekturę zabawnej, odprężającej powieści "Rok na Majorce", nie przypuszczałam, że ukaże się jej kontynuacja, w dodatku z cytatem z mojej wypowiedzi na okładce! Była to więc dla mnie radosna niespodzianka, tym bardziej, że dopiero po jakimś czasie od otrzymania książki zwróciłam uwagę na to, co umieszczono z tyłu. Przyznam, że moje zaskoczenie sięgało zenitu, ale również bardzo się ucieszyłam
Nie pozostało nic innego, jak udać się do cukierni po kawałek makowego ciasta i zasiąść do czytania!

Anna Klara Majewska zdecydowała się opowiedzieć dalsze dzieje Magdaleny Kalińskiej - zwariowanej butoholiczki, projektantki wnętrz, która po życiowych perypetiach pojechała szukać szczęścia na Majorce - założyła tam kawiarnię z makowymi tortami własnego wypieku, nawiązała przyjaźnie i znalazła szanse na szczęśliwy związek. Tym razem  bohaterka zbliżając się do "rubikonu" 40 lat musi zmierzyć się z: buntem dorastającego ekscentrycznego syna, który swym zachowaniem wpędza ją do grobu, zwiększającym się dystansem ze strony zapracowanego Marka, fanaberiami matki i resztą rodzinnych spraw, kłopotami wspólniczki, a nader wszystko z poczuciem utraty swojej atrakcyjności. Lekarstwem na  problemy wydaje się powrót na ukochaną wyspę, gdzie czas biegnie jakby inaczej. Tam jednak też dużo się dzieje i trudno o pełny relaks, ale sama zmiana otoczenia to już coś.

Życie Magdy nadal toczy się na wysokich obrotach, autorka zadbała, by nie było miejsca na nudę. Romanse, podstępy, oszustwo w handlu nieruchomościami, starzy znajomi i nowe twarze, zabawne sytuacje i sprawy na serio, a do tego motyw Chopina  - czytelnikom też nie można pozwolić na ziewanie. Miło było znów spotkać Czeszkę Ivankę w jej odwiecznej kusej kiecce, Zdenka - chorwackiego złotą rączkę, Altosa i jego wiernego psa Wasana, ale i poznać nowe, nietuzinkowe postaci  - jak skomplikowana "Pofastrygowana", czy taka,  jakby to nazwać,"siermiężna" Ewa.
W powieści dużo się dzieje, królują zabawne dialogi i śmieszne sytuacje. Jednak obecna jest też atmosfera nieuchronnego końca przygody z "Amapolą" i zmian w życiu bohaterki.  Zwariowana nieco fabuła  może przyprawiać o zawrót głowy, parsknięcie śmiechem, ale także o irytację. Nie każdemu bowiem może przypadać do gustu taki typ humoru i styl narracji.
Pewne sceny i sytuacje są karykaturalne, przejaskrawione, wydaje się to celowym zabiegiem, czytelnikom ku rozrywce. Tak też w ogóle należy traktować całą powieść, nieco z przymrużeniem oka, z uśmiechem.

Ładnych parę lat wstecz panowała moda, czy nawet był konkurs, na "polską Bridget Jones". To zaowocowało wysypem  tzw. "babskich" powieści, mniej lub bardziej udanych. Sztuką bowiem stworzyć coś nie będące kopią ani parodią, jednocześnie zachowując w pewnym stopniu podobieństwo  i nadając nową jakość. Moim zdaniem, Majewskiej  to się udało znakomicie. Jej książki nie silą się na bycie drugim "Dziennikiem Bridget Jones", ale mają w sobie coś z niego, to właśnie ten kierunek, ten  klimat! Postawiłabym je obok siebie na półce.

Czy druga część jest równie dobra jak pierwsza? Trudno ocenić. Zawsze przecież tamta ma 'fory', bo... była pierwsza - z całym swym zakręceniem, humorem, postaciami.
Czy można "Powrót..." czytać niezależnie od "Roku..."? Może i można, ale po co.... skoro lepiej zafundować sobie od razu dwie porcje przyjemnej rozrywki z Majorką w tle!


Powróciłam na Majorkę dzięki Wydawnictwu Wielka Litera.

sobota, 7 czerwca 2014

"Kochaj i jedz, Brazyliszku" M. Kłosińska-Moeda (Przedpremierowo)



Premiera książki: 11 czerwca 2014 r.
Mundial w Brazylii: start 12 czerwca 2014

Już niebawem sympatycy sportu zasiądą przed telewizorami i z entuzjazmem będą śledzić rozgrywki mistrzostw świata w piłce nożnej odbywające się tym razem w Brazylii. Tym, którzy za futbolem nie przepadają i wolą inne rozrywki, proponuję w trakcie mundialu sięgnąć po lekturę o brazylijskim zabarwieniu. Oczywiście można pogodzić obie pasje i czytać w przerwach meczy, tylko żebyśmy wtedy gola nie przegapili, bo od "Kochaj i jedz, Brazyliszku" trudno oderwać wzrok. Zwłaszcza, gdy trzeba przymrużyć oko....

Nabrałam ochoty na tę książkę odkąd tylko pojawiła się o niej wzmianka. Już sam tytuł jest rozbrajający i budzi wiele skojarzeń. Przyszły mi na myśl: tytuł "Jedz, módl się i kochaj" E. Gilbert, maksyma św. Augustyna "Kochaj i rób, co chcesz",  legenda o Bazyliszku. Do tego Brazylia!!! Moja ciekawość sięgała zenitu. Co tym razem wymyśliła autorka, której poczucie humoru oraz zamiłowanie do zabawy słowem miałam już okazję poznać? Bardzo przyjemnie spędziłam czas czytając niemal równoległe "Miłosne kolizje" i "Kota, lubi, szanuje", zatem nic dziwnego, że musiałam dopaść i tego "Brazyliszka".

Dopadłam i ubawiłam się setnie. Michalina Kłosińska-Moeda tworzy w specyficznej konwencji, a mianowicie komedii romantycznej z dużą dawką humoru, żartów językowych i szczyptą absurdu. Takie zwariowane romansiki. Nie każdemu taki typ prozy odpowiada, toteż nie zamierzam nikomu wmawiać, że musi to koniecznie przeczytać, ale jeśli ktoś ma poczucie humoru, umie przymrużyć wspomniane już oko, a w dodatku potrzebuje czegoś lekkiego dla relaksu - to niech się śmiało częstuje! Nie tylko podczas mundialu.

Tym razem mamy komedię romantyczną z Brazylią w tle. Główny wątek stanowią perypetie uczuciowe i biznesowe bohaterów, oczywiście pojawia się happy end i przesłanie, że marzenia się spełniają. Bez tego jednak ten gatunek się nie obędzie i nie ma co kręcić nosem, że schemat, że przewidywalne, bo takie ma być i kropka!!! Tu diabeł tkwi w szczegółach, a raczej w całej otoczce - rodem z Brazylii.  Mamy przystojnych Latynosów, rytmy rodem z Rio, portugalskie słówka oraz masę egzotycznych przysmaków z drinkami włącznie. Jest wesoło, kolorowo i  nie brakuje też niespodzianek.

Rzecz rozgrywa się w niewielkiej miejscowości Nocznik pod Świebodzinem. Tam w lokalnym bistro "Copacabana" pracuje Edyta, absolwentka technikum hotelarskiego zafascynowana Brazylią i zatopiona w marzeniach. Jak na życzenie, wkrótce pojawią się aż dwaj  urodziwi amanci - Marek i Cesar, otworzą się nowe perspektywy i zacznie się dziać niemal jak w brazylijskiej telenoweli!
Syn właścicieli baru sprowadza do rodzinnego sioła.... żonę - Brazylijkę, zwaną swojsko Jadzią. Młodzi poznali się w Niemczech i na polskim gruncie zakładają rodzinę i hodowlę bydła (choć to trochę głupio brzmi w jednym zdaniu). Miłość nie zna granic. Niby to oczywiste, ale też nie takie częste na porządku dziennym. Myli się jednak ten, kto sądzi, że autorka mocno rozminęła się z realiami. Sama bowiem znam przykład polsko-brazylijskiego małżeństwa: poznali się w Anglii, tam też mieszkają, ale odwiedzają Polskę i rodzinę na wsi niedaleko Ćmielowa porcelaną słynącego. Z tego też względu czuję do prezentowanej książki pewien "sentyment", bo choć to niby bajeczna fikcja, to jednak "z życia wzięta".

 Atutem powieści są pełne humoru dialogi oraz postaci, z których niemal każda ma coś charakterystycznego, a przy tym jest taka zwyczajna. Oprócz wartości romantyczno-rozrywkowych znajdziemy tu też edukacyjne: sporo tu wiadomości o brazylijskiej kulturze, przy czym to zostało zgrabnie wplecione w fabułę. Do tego mamy tematy takie jak agroturystyka, zderzenie różnorodnych kultur, tradycja a nowoczesność, rola mediów oraz społeczeństwo z całym inwentarzem wad i zalet.

Troszkę mi ta książka przypominała klimatem serialowe "Rancho". Tam Amerykanka wprowadziła wiele zmian w  co nieco zatwardziałej w stereotypach i przyzwyczajeniach miejscowości, tu - inicjatorem metamorfoz są  Brazylijczycy z dziarską Edwiges na czele. O ile pamiętam, to w Wikowyjach doszło też do polsko-włoskiej fuzji. "Ranczowy" jest też typ humoru, podobna mentalność mieszkańców, spektakularny rozwój lokalnych społeczności.

"Kochaj i jedz, Brazyliszku" znakomicie relaksuje, a przy tym nie jest banalną opowiastką o współczesnym kopciuszku i spełnionych marzeniach. Ta książka rozbraja humorem i egzotycznym smakiem. Można z niej wyciągnąć dobre i mądre przesłanie.
Atrakcyjnym bonusem są przepisy rodem z brazylijskiej kuchni oraz quiz z  wiedzy o Brazylii. W końcu dowiemy się też co to znaczy ta słynna "maślinda"!!!


Lekturę przy dźwiękach samby i lambady polecam wszystkim, którzy lubią zabawne komedie romantyczne, mają poczucie humoru i potrzebują pozytywnej energii.

Moja lista blogów