Pokazywanie postów oznaczonych etykietą seria Babie lato. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą seria Babie lato. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 sierpnia 2016

Uwielbiam Belzebuba! ("Nieboszczyk wędrujący")

Książka zajęła mi ze dwa wieczory i jeden poranek przy kawie. Zasmuciła mnie. Mianowicie tym, że mimo typowej objętości, zbyt szybko się skończyła. Tak jak drobne przekąski w miseczce, orzechy, rodzynki, czy owoce, po które odruchowo sięgamy, zajadamy ze smakiem i nagle... pusto.
 
Moją opinię przeczytacie pod linkiem.

czwartek, 31 marca 2016

Zwariowany teatr Piny

Wiosnę powitałam w tym roku lekturą najnowszej powieści z serii "Babie lato". Jej autorka, Maciejka Mazan do tej pory pozostawała nieco w cieniu, nawet założę się, że większość czytelników nie ma pojęcia, kto zacz. Nie ukrywajmy, nazwiska tłumaczy przeważnie nie są powszechnie znane, a szkoda, bo to od nich w dużej mierze zależy jakość dzieła przekładanego z obcego języka. Maciejka Mazan jest tłumaczką książek, musicali i piosenek, reżyserką, autorką dwóch książek dla dzieci oraz musicalu "CASTING", a w swoim translatorskim dorobku ma m.in. słynny "Shantaram" G.D. Robertsa.
"Pina, zrób coś!" to jej powieściowy debiut.


 Jeśli chcecie dowiedzieć się, co sądzę o tej książce, zapraszam  tutaj:/klik/

środa, 15 lipca 2015

"Trzy panie w samochodzie, czyli sekta olimpijska" M. Thiele


Ten tomik z serii "Babie Lato" wydany w ubiegłym roku trzymałam sobie na zapas i właśnie go "skonsumowałam", z uśmiechem i w dobrym nastroju. Jego autorką jest Małgorzata Thiele, kobieta dojrzała, debiutantka w dziedzinie literatury, laureatka  konkursu Naszej Księgarni. 

Od razu powiem, że tytuł - choć stanowiący ewidentne nawiązanie literackie (swoją drogą muszę w końcu przeczytać tego Jerome;-) ) - powinien iść do poprawki. Bohaterki, czyli Marta (narratorka całej opowieści), Bożena i Jolka to nie żadne spokojne i eleganckie "panie", tylko dziarskie, szalone "baby", które dadzą sobie radę w każdych okolicznościach przyrody. Wszystkie są o krok od półwiecza, ale wiek naprawdę nie ma znaczenia. Zainspirowane przez koleżankę z dawnej klasy, Olimpię, planują wyprawę do niej w odwiedziny do Portugalii. W związku z tym "ćwiczą" i urządzają sobie małe wycieczki krajoznawcze. Nie obywa się bez przygód. A to muszą na odludziu raptem znaleźć wodę do chłodnicy. Kawa nie nie nadaje. A to "ciotkują" autostopowiczowi w  kłopocie. Albo spotykają w opustoszałym miasteczku dziwne postaci w futrach i maskach... i same zostają... ha, nie powiem kim.

Marta jest rozwódką, pracuje w bibliotece, taka z niej raczej szara myszka, ale potrafi złapać wiatr w żagle. Barbara to taka "kwoka", nieustannie troszcząca się o dorosłych synów i lubiąca  wpaść na kawę z ciastkiem. Jola  - artystka o barwnej duszy dopełnia ten tercet znakomicie. Ich "guru" stanowi Olimpia, która chyba nawet nie przypuszczała, że jej pojawienie się w  rodzinnych stronach i spotkanie z koleżankami, tak zainspiruje i zmotywuje je do działania. Gdyby nie Olimpia, nie zebrałyby się i nie odbyły swoich wyjazdów, nie przeżyły tylu przygód, nie poznały tylu ludzi...

Początkowo miałam wątpliwości, bo liczyłam na zabawną lekturę, a było tak średnio-nijako i mocno obyczajowo. Na szczęście potem się rozkręciło, ruszyło z kopyta i choć nie pękałam ze śmiechu, to czytałam z przyjemnością i uśmiechem. Z Martą, Bożena i Jolą nie dało się nudzić! Sekta olimpijska daje czadu!

"Trzy panie..." cieszą humorem słownym i sytuacyjnym, literackimi nawiązaniami, wartkością i lekkością, w której osadzone są ważne życiowe sprawy. To przesympatyczna, kolorowa opowieść o przyjaźni,  z wątkiem uczuciowym. O tym, że często nie dostrzegamy tego, co mamy przed samym nosem, a pozory - jakże mylą! Dodatkowo książkę  z przymrużeniem oka mogę polecić fanom twórczości Jerzego Dychawskiego, autora słynnej trylogii o jędzonie ;-)  i powiem, że postać Nagieta okazała się kimś wyjątkowym dla jednej z bohaterek powieści Małgorzaty Thiele. 



Po książkę sięgnęłam, by zrealizować lipcowe zadanie  wyzwania-zabawy "Pod hasłem". Tym razem mamy przeczytać 3 książki autorów o tym samym imieniu. U mnie padło na Małgorzaty.
Ciekawe, czy ktoś trafnie " obstawi" pozostałe nazwiska pisarek i tytuły.

niedziela, 4 stycznia 2015

"Przebudzenie" numer dwa!




Okładka książki Przebudzenie
Zainspirowana pomysłem Ejotka wyruszyłam na poszukiwanie "zdublowanych" tytułów, czy jak to określiłam książek - "bliźniaczek tytułowych". I tak odkryłam, że na półce mam drugie "Przebudzenie", tym razem pióra Katarzyny Zyskowskiej- Ignaciak, pisarki znanej mi  jak dotąd tylko ze znakomitej powieści "Nie lubię kotów". Już parę razy miałam tę książkę w ręku, zwłaszcza, że należy do lubianej przeze mnie serii "Babie lato", ale jakoś nigdy się nie zdecydowałam na przeczytanie. Teraz nadarzyła się idealna okazja!

Muszę przyznać, że ta powieść nie tyle mnie przebudziła, co nie dała zasnąć, bo jak już zaczęłam, to  tak czytałam pół nocy, a dziś po prostu musiałam dokończyć. Zatem pod względem  zaciekawienia i wciągania daję fabule wysoką notę. Niekiedy trafiają się książki, które rozkręcają się powoli, a my dajemy im szanse ( np. góra do setnej strony) albo odkładamy znużeni. W tym przypadku  od samego początku czytelnik zostaje wciągnięty w wir wydarzeń, a potem nie ma czasu na nudę. Już na wstępie mamy tajemniczy obraz - gdzieś nad jeziorem, pożar na wyspie, przypatrująca się tej pożodze kobieta.... Okazuje się, że to był sen bohaterki, ale skąd w jej głowie takie sceny? Oto jest pytanie!

"Młoda dziennikarka Zuzanna niespodziewanie otrzymuje spadek po nieznanym krewnym - malowniczą posiadłość na Mazurach. Zafascynowana przeszłością swoich przodków, powoli zaczyna zgłębiać tajemnice rodziny. Nie może jednak oprzeć się wrażeniu, że grozi jej niejasne niebezpieczeństwo. Kto z najbliższego otoczenia dziewczyny jest przyjacielem, a kto śmiertelnym wrogiem? " - notka na okładce, moim zdaniem za bardzo spłyca fabułę. Wydaje mi się, że wiele osób może się  zrazić takim opisem, bo  to już schemat: bohaterka dostaje spadek, wyjeżdża, w nowym miejscu rozpoczyna nowe życie,  poznaje rodzinną przeszłość, a następnie znajduje szczęście miłość i następuje happy end. Czyż nie mamy już dosyć takich historii?

Tymczasem Zyskowska- Ignaciak bierze trochę ze schematu lecz całość ubiera w inne, ciekawe barwy.  Nie unika wątku miłosnego, ale w końcu dlaczego miałoby go nie być, zwłaszcza w  tomiku pod znakiem "Babiego lata"!
Co dobrego zatem zaproponowała nam autorka:
 - Legendy o dawnych plemionach i rodach (Galindowie- plemię bałtyckie, pruski ród von Schenk) - historia klątwy sprzed wieków;
-   Losy rodziny Marii Wieluńskiej, babci Zuzy w trakcie wojny i w późniejszych czasach ( dramat utraty wszystkich bliskich);
- Mazury (okolice Giżycka, Jezioro Dobskie, wyspa Gilma - miejsce pogańskiego kultu) i  motyw żeglarski;
- Wróżby z kart i symbolika znaków np. wąż zjadający własny ogon jako symbol nieskończoności);
- Tajemniczy, magiczny, pełen napięcia nastrój;  bardzo dużo tajemnic, zagadek, niebezpieczeństw;
- Wątek kryminalny (zabójstwo w Anglii, "akcja z brzaną i obrzędy na wyspie");
-Niejednoznaczność bohaterów;
- Zaskoczenie ( niesamowite posplatanie wszystkich kawałków, niespodziewany finał);

Tytuł - na pozór nie kojarzy się z treścią. A jednak! Główna bohaterka w  wirze tych wszystkich niespodziewanych, tajemniczych, nagłych i podejrzanych wydarzeń powoli odrzuca ziarno od plew,  odchodzi od dotychczasowego jałowego życia ( nota bene podobny żywot wiodą postaci z "Nie lubię kotów"), dokonuje wyborów. "Budzikiem" staje się odkrycie rodzinnej historii sięgającej kilka wieków wstecz,  które zapoczątkowały list z Anglii, karteczka ze znakiem  podrzucona pod drzwi i prastary pierścień.

Niebanalna ( nie do końca zmyślona - jeśli chodzi o tematykę plemion na ziemiach mazurskich) historia oraz lekkie pióro Katarzyny Zyskowskiej - Ignaciak  sprawiły, że "Przebudzenie" wywarło na mnie spore wrażenie. To książka, którą się pochłania, z ciekawą i nietuzinkową fabułą, wyróżniająca się z tłumu opowieści obyczajowych o popularnych motywach spadku, wyjazdu, nowego domu/pensjonatu/kawiarni itp. Na pewno mi osobiście nie zatrze się w pamięci.
Przy tym jeszcze autorka potrafi snuć narrację i  wypunktować jednym krótkim  zdaniem  coś mądrego, istotnego, refleksyjnego.
Cieszę się, że w końcu zapoznałam się z tą powieścią i nie omieszkam sięgnąć po inne tytuły pióra Zyskowskiej.

Chaotycznie i notatkowo bardziej, ale na świeżo chciałam zapisać wrażenia.
Książkę przeczytałam z ogromną przyjemnością z własnych zasobów w ramach "Pod hasłem" - styczeń 2015- bonus .



środa, 2 kwietnia 2014

Babie lato na wiosnę - "Z jednej gliny" L. Fabisińska




Już ponad miesiąc temu  przeczytałam, ba, pochłonęłam, tę książkę! 
Moją wypowiedź na jej temat można znaleźć tutaj. 

Marzy mi się kolejna książka z serii "Babie lato", tymczasem spędzam czas w Kasztelowie z Adą, teściową, kotem i tajemniczym nikczemnikiem, czyli z powieścią Renaty L. Górskiej. A potem wchodzę w niebezpieczne związki za sprawą E.-E. Schmitta.
Do napisania!



















czwartek, 7 listopada 2013

Przestrzenie Banach, w dodatku szcześliwe

Nie, drodzy matematycy, nie pomyliłam się!
Nie chodzi mi bowiem o liniowo-topologiczne odkrycia Stefana Banacha, a o nagrodzoną w konkursie Naszej Księgarni powieść Iwony Banach - "Szczęśliwy pech", wydaną w przesympatycznej serii "Babie lato".

Na początku czytania pomyślałam, że będzie banalnie, potem - że jest irytująco (zachowanie bohaterki), a jeszcze dalej - to już nic nie myślałam, tylko się śmiałam.
W skrócie powiem tak:
  • Postaci:
    Regi (ale wcale nie Regina) - niedoszła przyszła autorka bestsellerowych romansów, o bynajmniej nieromantycznej duszy; chodząca katastrofa, człowiek -demolka, bezczelna, nieobliczalna i zakręcona.
    Rafał - dość tajemniczy gość, ma psa Szatana i anielską cierpliwość, uciążliwą eks-małżonkę, w przeszłości  - szalonego dziadka.
    Tonino - drugoplanowy, ale uroczy obcokrajowiec, którego próby posługiwania się językiem polskim doprowadzają do łez ze śmiechu.
    Do tego listonosz, policjant, była żona, mieszkańcy Dębogóry - niezbędni w tym całym zamieszaniu.
  • Jest to komedia romantyczna, z akcentem na KOMEDIA. Mnóstwo w niej gagów, nieporozumień, głupich sytuacji, zabawnych scen i dialogów.
    Trochę może to przesadzone, przerysowane, do absurdu dążące, ale widać, że to celowe zamierzenia autorki
    Uśmiałam się jak norka!
  • Nie perypetie miłosne są tu tematem, ale poszukiwanie skarbu i różne po drodze przygody.
    Finał - ten w sferze uczuciowej - typowy i nietypowy zarazem, ale nie chcę zdradzać szczegółów.
  • Czułam gdzieś w oddali ducha ( teraz to już dosłownie) Chmielewskiej - głównie ze względu na komiczny wątek quasi-kryminalny: seria domniemanych morderstw dokonanych przez rzekomego zabójcę i liczne zamachy na życie bohaterów.
  • Nie wszystko mi w tej powieści grało, ale zważywszy na ubaw po pachy, można przymknąć oko na drobiazgi, zresztą nie da brać całości na poważnie.
    ( Zastanawia mnie np. czy "przyrodni brat siostry jej matki" to nie to samo co " przyrodni brat jej matki", czyli po prostu jej wuj, przyrodni...:-) )
Reasumując, kawał dobrej zabawy!
A kolorystyka okładki bardzo energetyzująca i optymistyczna.


Powieść przeczytałam w październiku w ramach Trójki E-pik jako optymistczną książkę na jesienną chandrę. Nadaje się jak znalazł!



piątek, 5 kwietnia 2013

Słodkie ciasteczko, czyli ballada o Joance, jej ciotce i całej reszcie

M. Witkiewicz, Ballada o ciotce Matyldzie,
Nasza Księgarnia 2013
"...Ciotka Matylda do niebieskich kroczy bram
Już podoba jej się tam
i na Pana woła głośno: wpuść mnie Pan!
Ciotka Matylda ma koronę z papilotów
I pod pachą taszczy kota
przecież biedak nie mógł zostać całkiem sam..."
(sł. A. Sikorowski, muz. J. Hnatowicz)








Nie zawiodła mnie intuicja, gdyż już od pewnego czasu ostrzyłam sobie ząbki na kolejną powieść wydaną w serii "Babie  lato", a po jej przeczytaniu - co ja mówię - pochłonięciu, poczułam się, jakbym zjadła pyszne ciasteczko. Kruche i w dodatku z marmoladką!

Odkąd dowiedziałam się o tej książce Magdaleny Witkiewicz, oprócz chęci jej poznania nurtowało mnie pytanie, czy tytuł nie stanowi plagiatu, albowiem nietrudno skojarzyć go ze znaną, mam nadzieję, piosenką Grupy Pod Budą. Okazało się, że powiązanie jest zamierzone, a pisarka i wydawnictwo kierują specjalne podziękowania do autorów oraz wykonawców muzycznego utworu, który stał się literacką inspiracją.
Skoro już wyjaśniła się ta kwestia, mogę przejść do fabuły. Nie wyjawię zbyt wiele, bo to takie ciasteczko z niespodzianką, niby kształt znajomy i po wierzchu smak znany, ale co kryje w sobie nadzienie? Żeby się przekonać, trzeba je nadgryźć. Niestety, zbyt szybko zostaje nam pusty talerzyk i nawet okruszków do wylizania już brak... Mniam!

Joanna jest w zaawansowanej ciąży, gdy jej ukochana ciotunia  wybiera się na tamten świat. Zanim jednak z kotką Frędzel pod pachą zapuka do nieba bram, wydaje szereg poleceń oraz zapoznaje młodą kobietę z enigmatyczną sprawą biznesu, w którym ma udziały i chce go jej zapisać w spadku. Interes prowadzą bliźniacy Oluś i Przemcio, to właśnie oni mają wszystkim się zająć, a także zobowiązani są pomóc Joance.
Starsza pani -świeć, Panie nad jej duszą - choć łyżeczki koniaczku do herbatki sobie nie żałowała, słów na wiatr nie rzucała, nie tylko zabezpieczyła w pewnej części byt swej krewnej, ale przepowiedziała, czy raczej przewidziała jej przyszłość, nad którą zresztą czuwała będąc już "tam w górze".
Nad Joasią, zmęczoną acz szczęśliwą młodą mamą, zaczęły się kłębić chmury. Los nie szczędził jej zawirowań i problemów, głównie małżeńskich, ale wynagrodził obecnością i pomocą  przyjaciół. Otworzyła się też przed nią nowa zawodowa ścieżka, perspektywa zostania "gazelą biznesu" w świecie reklamy i marketingu, nie licząc odziedziczonych udziałów w tzw. piekarni. No właśnie, stąd mowa o tych ciasteczkach...Hi, hi! Bardzo ogólnie przedstawiłam zarys fabularny, bo diabeł tkwi w szczegółach, a tych zdradzić nie mogę. Mogę natomiast zaostrzyć apetyt przedstawiając kilku bohaterów.

Wśród plejady pozytywnych i przesympatycznych ( z małymi wyjątkami) postaci prym wiodą Olgierd i Przemysław. Potężni, umieśnieni "dresiarze", którzy nie tylko mieli łyse głowy na karku ( dosłowny "brak szyi" nie przeszkadzał w posiadaniu żyłki do interesu), ale i serca na dłoni. Daj Boże każdemu takich przyjaciół, jeśli nie mężów, bo charaktery chłopaki mieli złote, choć w razie potrzeby byli gotowi "obić twarzyczkę". Z kobiecych kreacji najbardziej (nie licząc głównych bohaterek) podobała mi się Patrycja, żona Przemka. Dawno nie spotkałam tak normalnej, zwykłej, fajnej postaci. Wydała mi się bardzo konkretna, serdeczna, otwarta,  bardzo życiowa. Potrafiła słuchać ludzi, ogarniała  dom, dzieci, pracę, pomoc innym, zachowując w tym wszystkim dużo luzu i radości życia. Z osób drugiego, czy nawet trzeciego planu wspomnę tylko pana Mirka od remontu - kociarza oraz Miecia - poczciwego pijaczka, z którego filozofią, że ogród jest dobry na wszystko nie sposób się nie zgodzić.

"Ballada o ciotce Matyldzie" to ciepła, pogodna, optymistyczna opowieść. Taka pokrzepiająca na duchu. Opowiada o sile przyjaźni, o determinacji, o tym, że marzenia się spełniają. Nawet te o rusałkach. To też książka o przemijaniu, czy raczej o konieczności pogodzenia się z tym faktem oraz o tym, że często pozory mylą, życie jest pełne niespodzianek, a na tej planecie są dobrzy ludzie i warto też takim być.  Dowiemy się także, co to są nunataki, a więc mamy i walory edukacyjne.
Powieść jest zgrabnie napisana, z dużą ilością dialogów, momentami poważna, przeważnie zabawna, a chwilami frywolna, ale nie myślcie sobie zbyt wiele, bo tu tylko o słodkich ciasteczkach mowa... Kto przeczyta, zrozumie aluzję.
Narracja nie jest monotonna. Wplecione zostały także listy - ukazują zdarzenia z przeszłości, choć ze względu na taką formę nie otrzymujemy pełnego, dokładnego ich obrazu, a tylko okruchy w subiektywnym, emocjonalnym zapisie. Dzięki temu jest nieco tajemniczo, ciekawiej. Czytelnicy lubią niedopowiedzenia i otwarte pole dla wyobraźni.
Zaznaczę jeszcze, iż zakończenie, choć oczywiście optymistyczne, jest dość otwarte. Pewne sytuacje są lekko zasugerowane, ale na dobrą sprawę, wszystko jest jedną wielką niewiadomą. W każdym razie dopisanie dalszej części nie wydaje się niemożliwe, choć z drugiej strony nie jest też niezbędne.

Niby to kolejna opowieść o kobiecie, którą zawiódł mężczyzna, a ona nie tylko się nie załamała i świetnie sobie poradziła, ale odniosła sukces. Niby to następna miła historia z happy endem. Czyż jednak nie takich książek potrzebujemy dla odprężenia, gdy dość mamy przerażających informacji i tragedii, jakimi bombardują nas media i nasza szara rzeczywistość? Czy nie szukamy wytchnienia w lekkiej literaturze, przyjemnej i ciepłej jak nici babiego lata?
Przyznam, że choć nie każda pozycja z tej serii do mnie przemawia, to tej akurat się udało. Nic mnie w "Balladzie..." nie irytowało, może poza tym, że zbyt szybko znalazłam się na ostatniej stronie. Książka towarzyszyła mi w podróży, skończyłam ją już w domu, czytając przysłowiowym jednym tchem. Przyniosła mi to, czego oczekiwałam - relaks i dobry nastrój, prostą fabułę okraszoną barwnymi szczegółami i przesympatycznymi postaciami. Choć fotografia na okładce jest jesienna, a powieść została laureatką plebiscytu "Najlepsza książka na wiosnę" to polecam ją na każdą porę roku. Niezależnie od pogody!
 Podczas jazdy miałam wspólniczkę do czytania tej książki ;-)

Moja lista blogów