Chilijska pisarka, od lat mieszkająca w USA, autorka kultowego "Domu
dusz", jest w pewnym sensie "kobietą mojej duszy", toteż nie
mogłam pominąć jej najnowszej książki, stanowiącej zbiór autobiograficznych rozważań
na temat m.in. życia, miłości, starzenia się, feminizmu, twórczości. Dzięki tej
lekturze poznałam bliżej ulubioną autorkę i doszłam do wniosku, że optymizmu i
dystansu do siebie można jej pozazdrościć.
Przeczytałam sporo książek pióra Isabel Allende, z przyjemnością sięgnęłam
także po niezbyt obszerny tomik, w którym pisarka dzieli się z czytelnikami
osobistymi refleksjami i życiowym doświadczeniem. Teksty są krótkie, można je
czytać po kolei, razem tworzą spójną całość, ale też da się je podczytywać
"na wyrywki", bowiem przypominają
felietony w prasie i choć nie mają odrębnych tytułów to każdy z nich ma temat
przewodni, mniej lub bardziej wyraźną puentę.
Allende opowiada o swoich korzeniach, dzieciństwie, rodzinie, pracy, swoim
postrzeganiu świata. O tym, jak narodził się jej feminizm, bunt oraz irytacja
maczyzmem. O roli kobiet, skutkach patriarchatu, przemocy, o konieczności zmian. O
miłości na różnych etapach życia, kobiecości oraz o pogodzeniu się z nieuniknioną
starością i śmiercią.
Przywołuje w opowieściach ważne dla niej postaci kobiet: matkę Panchitę, młodo
zmarłą córkę Paulę, agentkę literacką i przyjaciółkę Carmen Balcells, czy Elizę
Sommers - bohaterkę powieści "Córka fortuny". Wspomina również mężczyzn
takich jak jej dziadek ( tradycjonalista, który jednak uważał, że małżeństwo to
bardzo korzystny interes dla mężczyzn, ale kiepski dla kobiet), dyplomata wujek
Ramon, czy trzeci mąż Roger.
Obserwacje i stwierdzenia Allende dla
osób oczytanych, świadomych, "siedzących" w temacie feminizmu nie okażą
się nowe, ani odkrywcze. Stanowią jednak taką esencję, wypunktowanie
najważniejszych spraw i na pewno pozwolą innym wiele sobie uświadomić. Podobnie
jak uwagi o przemocy wobec kobiet, czy o funkcjonowaniu osób w podeszłym wieku
w społeczeństwie. Być może to, co dla większości jest oczywistością, do
niektórych trafi dopiero właśnie w takiej "pigułce" - odpowiednio
naświetlone, podparte przykładami, w krótkim, przystępnie napisanym tekście.
Odebrałam Isabel Allende jako osobę pełną wigoru, optymizmu, madrą, aktywną,
mającą poczucie humoru i dystans do siebie.
Jej życie nie było usłane różami, jeśli już to były one mocno kolczaste. Z
każdego zdarzenia czerpała doświadczenie, które potrafiła przekuć w cenną lekcję
na dalsze życie. Ma świadomość swoich zalet i wad. Wie, że "dusza
młodnieje, ale ciało ulega degradacji". Cieszy ją jej obecny wiek, bycie
kobietą; to, że nie musi udowadniać "męskości", czyli być silną
osobowością, może sobie pozwolić na "luksus proszenia o pomoc i popadania
w sentymentalizm". Uważa swą starość za cenny dar, tym bardziej, że ma to
szczęście póki co być sprawną, samodzielną, kochaną. Ma świadomość bliskości śmierci - porównuje
ją do eleganckiej kobiety, która czeka na nią w ogrodzie i przypomina, że
trzeba wykorzystać każdy dzień. Marzy o
lepszym świecie, pełnym piękna, pokoju, radości, harmonii, życzliwości, bez
agresji i dyskryminacji. Uważa, że trzeba skończyć z patriarchatem. Podkreśla,
że posłuszeństwo, uległość, strach
szkodzą kobietom tak bardzo, że nie mają świadomości swoje władzy.
Wierzy w to, że młode pokolenia, głównie kobiety zmienią świat.
"Kobiety mojej duszy" to taka książka-przyjaciółka, opowiadająca o
kondycji kobiety we współczesnym świecie, wspierająca, dająca nadzieję. To
publikacja nie tylko dla fanów twórczości Isabel Allende, dobrze byłoby, gdyby
przeczytali ją także mężczyźni. Osobiście będę do niej co jakiś czas wracać, z
przyjemnością również zajrzę do innych książek chilijskiej pisarki. Mam
nadzieję, że najnowsza powieść - "Violeta" ukaże się również na
polskim rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)