"Drabina"
Eugenia Kuzniecowa
Pierwsze skojarzenia z drabiną to wspinanie się, hierarchia, awans społeczny,
kariera, dążenie do osiągnięcia celów, pokonywanie trudności, a w znaczeniu dosłownym: narzędzie do wejścia
wyżej, droga ewakuacji/ucieczki...
Okazuje się, że tytuł został dobrany idealnie, bo wszystkie te odniesienia
pasują jak ulał do treści najnowszej książki Eugenii Kuzniecowej, której debiut
"Nim dojrzeją maliny" został dobrze przyjęty, a mnie osobiście -
zachwycił. Tym razem mój czytelniczy
zachwyt ustąpił miejsca zadowoleniu, bo "Drabina", choć, owszem,
podobała mi się, to zanadto mnie nie oczarowała.
Wydawało mi się, że będzie to lektura, którą pochłania się jednym tchem, a
jednak spędziłam nad nią sporo czasu, z lekką irytacją, ale także z sympatią
kibicując bohaterom. Zupełnie nie
wiedziałam, czego mam się spodziewać, kiedy coś zacznie się dziać, w którą
stronę to wszystko ma zmierzać.
Z pewnością nie ma co liczyć na wartką akcję, czy pogłębioną analizę
psychologiczną postaci, tu kluczową rolę odgrywa atmosfera - gęsta, pełna
niepokoju, niepewności, tęsknoty, wyczekiwania
i nadziei.
Odnalazłam tu klimat czeskich komediodramatów w reżyserii Petera Zelenki, w których występuje galeria nietuzinkowych, mających swoje "dziwactwa" postaci, a humor miesza się ze smutkiem i goryczą. Czytając, "widziałam" niektóre sceny i według mnie aż się prosi, by zekranizować "Drabinę", choć pewnie dla niektórych lekka, komediowa opowieść o wojnie i uchodźcach byłaby nie do przyjęcia.
Po wybuchu
wojny na Ukrainie do mieszkającego w Hiszpanii, nieśmiałego, introwertycznego
Tolika przyjeżdża niemal cała jego familia: matka, cioteczna babka - była
artystka estradowa, wuj na wózku inwalidzkim, siostra z koleżanką, a do
kompletu dwie kotki ( teściowa z synową!) i pies.
Rodzina trwa w takim zawieszeniu, z niepokojem śledzi wiadomości z ojczyzny, rozmyśla
nad stanem swoich opuszczonych mieszkań i ogrodów, tęskni za utraconym. Wszyscy mają poczucie tymczasowości. Odskoczni
szukają w codzienności - gotowaniu, sadzeniu pomidorów ( w fontannie!),
chodzeniu na targ po owoce, grze na flipperze, majsterkowaniu. Można odnieść
wrażenie, że nikt nie czuje się sobą, wszystko jest na opak, pojawiają się np.
dylematy czy masz prawo tęsknić za psem
podczas gdy giną ludzie? Czy w obecnych okolicznościach jest miejsce na randki,
uczucia?
Niedawno zakupiony, wymarzony dom (póki co pełen pozostałych po poprzedniej
właścicielce rzeźb, aniołków, jezusków i gobelinów) jest obszerny, ale szybko
staje się "ciasny", bowiem Tolik czuje się osaczony, zaczyna się
ukrywać w swoim pokoju, wchodzi do niego po drabinie, aby tylko uniknąć pytań i
uwag rodziny. Nic dziwnego, bo ciągle go strofują, zwłaszcza matka: o pracę w
nocy, picie kawy, o bieganie, o kolor koszuli... Traktują go
jak nastolatka, a nie dorosłego mężczyznę.
Do tego Tola czuje wyrzuty sumienia, bo nie idzie walczyć na front. Ma jednak
świadomość, że pracując jak dotąd ( jest programistą) może wspomóc Ukrainę
finansowo oraz zapewnić schronienie i byt rodzinie. Z tym, że na dłuższą metę
przebywanie z nią jest uciążliwe.
W jego firmie zostaje zorganizowana huczna impreza charytatywna, potem pojawia
się kwestia na co przeznaczyć zebrane środki. Pada pomysł, by część
przekazać... Rosjanom, sprzeciwiającym się dyktaturze, ale nie spotyka się to z powszechną aprobatą.
W końcu pojawia się opcja powrotu do kraju. Zaczynają się przygotowania,
nieporozumienia, perypetie... Finał zaskakuje nie tylko Tolika.
"Drabina" to opowieść o emigracji - zarobkowej i wojennej; o wojnie z perspektywy uchodźców i obcokrajowców;
o różnych punktach widzenia na tę samą sprawę; o poczuciu presji, lęku, tęsknocie,
o skomplikowanych relacjach rodzinnych; o zaradności i bezradności.
Kuzniecowa opowiedziała o trudnej tematyce w lekki sposób, ale wcale jej tym
nie umniejszyła. Dużo w powieści czarnego humoru, śmiechu przez łzy oraz
zwykłej codzienności. Postaci wykreowane
przez autorkę budzą sympatię i choć ich działania nie zawsze wydają się
racjonalne, to nie sposób im nie kibicować i nie życzyć powodzenia. Na
szczególną uwagę zasługuje pięknie podkreślony wątek zwierząt - ewakuowanych z
Ukrainy i otoczonych opieką.
Nie jest to powieść, którą uznałabym za wybitną i szczególnie ważną, ale
doceniam jej humor, lekkość, koloryt i w ogóle pomysł na podjęcie trudnych
tematów z nieco innej perspektywy.
Bardzo podoba mi się okładka, pasująca
do treści, od razu wprowadzająca w upalny hiszpański klimat. Żałuję niestety,
że tekstowi nie poświęcono należytej uwagi, bowiem znalazłam kilka literówek, a
w niektórych momentach coś "zgrzytało" stylistycznie. Te drobne
mankamenty nie przesłoniły jednak przyjemności z lektury. Z chęcią będę śledzić
twórczość Eugenii Kuzniecowej, bowiem ciekawi mnie, co ta pisarka jeszcze
wymyśli, w którą stronę - tematycznie i gatunkowo - podąży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)