Recenzja ukazała się tutaj:
http://zycieipasje.net/2020/10/szpieg-w-ksiegarni-kobiety-z-vardo-kiran-milwood-hargrave-recenzja/
wydawnictwo Znak LiteraNova 2020 |
Wściekłość i wrzask. Nie chodzi jednak o tytuł powieści W. Faulknera. To najkrótsze podsumowanie moich odczuć po lekturze “Kobiet z Vardø “, książki opartej na faktach, opowiadającej o procesach “czarownic”, jakie miały miejsce na północy Norwegii w XVII wieku. Absurdalność zarzutów postawionych kobietom oraz sposób ich traktowania budzi oburzenie, którego nie sposób wyrazić. Nad tą powieścią nie można przejść obojętnie. Zwłaszcza, że łatwo dostrzec, iż w pewnych aspektach nic się nie zmieniło nawet przez czterysta lat.
Kobiety z Vardø to pierwsza powieść dla dorosłych napisana przez brytyjską pisarkę i poetkę, Kiran Millwood Hargrave, której Dziewczynka z atramentu i gwiazd została nagrodzona m.in. British Book Award w kategorii literatury dziecięcej, a kolejne powieści dla młodych czytelników również były docenione.
Kanwą utworu są wydarzenia historyczne –
akcja dzieje się w latach 1617-1619 na najdalej wysuniętym na północ
krańcu Norwegii. Za panowania króla Chrystiana IV w XVII w. wprowadzono
rozporządzenia prawne wymierzone przeciwko rdzennej ludności, w
rzekome “czary”, sankcjonujące prześladowania. Skazano i spalono na
stosie 91 osób. Procesy zostały udokumentowane, pokłosiem prac
badawczych są książki np. “Witchcraft Trials in Finnmark in Northern
Norway” dr Liv Helene Willumsen. Upamiętnia je umieszczona na wyspie
Vardø instalacja P.Zumthora i L. Bourgeois, która zainspirowała Kiran
Millwood Hargrave do napisana powieści.
Jak wspomina autorka w posłowiu – książka poświęcona jest nie tyle samym
procesom, ile okolicznościom, które mogły do nich doprowadzić. “Pisząc z
perspektywy czterystu lat odnajdywałam wiele podobieństw między tak
różnymi epokami jak wiek siedemnasty i nasz” – stwierdza – “Ta opowieść
mówi o ludziach i o tym, jak żyli” ( s. 393).
O tak, te podobieństwa są zaskakujące.
Tym samym powieść nabiera uniwersalnej wymowy. To bowiem nie tylko
historia kobiet z rybackiej osady, które po stracie – w wyniku nagłego
sztormu – swoich mężów, ojców, synów, braci musiały stawić czoła
przeciwnościom losu i z determinacją walczyć o przetrwanie.
To opowieść o tym, do czego może doprowadzić fanatyzm, ślepe poddawanie
się zasadom, żądza władzy i sławy, a także zawiść i nienawiść. O tym,
jak ważne są solidarność i wzajemne wsparcie w rodzinie oraz w grupie
społecznej. Z przykrością trzeba stwierdzić, że to ich brak przyczynił
się w znacznej mierze do tragedii. To jedne kobiety oskarżyły drugie –
ten fakt wydaje się szczególnie bolesny. Wszystkie, można powiedzieć,
“jechały na tym samym wózku”, ale zazdrość i nienawiść, a także chęć
przypodobania się władzom (komisarzowi, szeryfowi) i pastorowi
popchnęła niektóre z nich ku niecnemu postępkowi.
Ponadto bardzo wyraźnie widoczny jest w powieści problem nierówności
płci, instrumentalne traktowanie kobiet. Współcześnie noszenie przez
kobiety spodni już nie stanowi skandalu, ale nadal bywają one traktowane
gorzej niż mężczyźni, spychane do stereotypowych ról, ich zdanie się
nie liczy, a prawa nie są szanowane.
To także książka o miłości i śmierci, odwiecznej walce dobra ze złem, o
nieuchronnym konflikcie między narzucanym siłą prawem a opartymi na
tradycji zwyczajami.
Wracając do fabuły – choć oparte na
historycznej podstawie, to postaci i wydarzenia są fikcyjne.
Pierwszoplanową bohaterką jest dwudziestoletnia Maren, świeżo upieczona
narzeczona, pełna marzeń i planów. To z jej perspektywy śledzimy
wydarzenia, choć narracja jest trzecioosobowa.
Obserwujemy jej relacje z matką i bratową – z pochodzenia Laponką, ze
starszą przyjaciółką Kristen oraz z innymi kobietami z wioski. Każda
inaczej przeżywała żałobę po stracie najbliższych. Zastanawiały się też
nad tragedią, wypatrywały znaków, rozważały czy wieloryb, który przygnał
ławicę ryb, został zesłany przez Złego, a może ktoś przyzywał diabła?
Koniecznością było, by w sytuacji, gdy w osadzie zostali tylko starcy i
małe dzieci, to kobiety zakasały rękawy, przejęły męskie obowiązki,
podjęły się wyruszania łodzią na połów ryb, hodowania reniferów itp.
Powinny też opiekować się sobą nawzajem. Spotykały się co środę w
dużym domu Fru Olufsdatter, niedoszłej teściowej Maren, na wspólne
robótki, rozmowy i posiłek – coś w stylu Koła Gospodyń Wiejskich. Szybko
jednak wytworzyły się między nimi animozje. Powstał – nazwijmy to
“obóz kościółkowy”, ze złośliwą, zawistną Toril na czele, skupiony
wokół zboru, nowego pastora (w sumie dość biernego człowieka) oraz
nowego komisarza Corneta – wielce bogobojnego, fanatycznego Szkota,
słynącego z polowań na osoby parające się czarami.
Należało zapomnieć o runach, tradycyjnych ludowych figurkach,
zaklinaniu pogody, czy zbieraniu ziół, wszelkie zachowanie odstające od
narzuconych norm było podejrzane i osądzanie. Edykt “O czarach” wszedł w
życie. Niezależność, samodzielność, zaradność i odwaga stały się dla
niektórych mieszkanek Vardo powodem do zguby.
Wraz z komisarzem do Vardo przybyła jego młodziutka żona, Ursa –
niedoświadczona i naiwna, wydana za mąż jak towar; samotna, zagubiona. W
Maren znajduje pomocnicę, nauczycielkę zajęć domowych, a także więcej
niż przyjaciółkę. Z czasem potem rodzi się świadomość uczucia i
pożądania..
Wraz z przewracaniem kolejnym kartek tej
książki narasta oburzenie zachowaniem postaci takich jak komisarz,
szeryf, Toril, matka Maren, rośnie natomiast współczucie dla, Maren,
Diinny, Kristen i innych niesłusznie posądzonych i okrutnie
potraktowanych. Pod koniec akcja przyspiesza i można rzec, że nabiera
rumieńców. Czy można było ocalić uwięzione Norweżki? Kto i czym
zawinił? Czy Dinnie udało się bezpiecznie uciec? Co się wydarzyło w
szopie na łodzie? Jak postąpiła Ursa? Jaką decyzję podjęła Maren?
Trudno tę książkę odłożyć, póki się nie dowiemy.
Oryginalny tytuł brzmi “The mercies”. Miłosierdzie? To wręcz oksymoron w odniesieniu do tej historii, wielka ironia dziejów. Według pastora Bóg okazał miłosierdzie – kobiety ocalały podczas sztormu, przeszły przez trudną próbę. I tu aż prosi się o pytanie, na które nie ma odpowiedzi…. Gdzie był Bóg, gdy płonęły stosy? Czyżby to ludziom zabrakło miłosierdzia?
Proza Kiran Millwood Hargrave jest dość prosta, surowa jak
skandynawski klimat, niemniej sugestywna i poruszająca. Opisy warunków
życia, zajęć, potraw, ubrań, tamtejszej pogody i krajobrazu są
realistyczne. Autorka dba o szczegóły, które obrazują nieraz więcej niż
uczyniłyby to długie opisy. Potrafi oddać emocje bohaterów, zbudować
napięcie.
Kobiety z Vardo to ciekawa, dobrze opowiedziana historia, z
wyrazistymi postaciami, mocno osadzona w realiach historycznych,
uniwersalna, ważna i potrzebna, skłaniająca do refleksji i gorzkiej
konstatacji, że polowanie na czarownice nadal w takiej czy innej wersji
trwa…
Książka wpasowała się z październikowe zdanie wyzwania "Pod hasłem"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
'Napisz proszę, chociaż krótki list" ;-)