Wreszcie mamy prawdziwą zimę. Pejzaż śniegowy aż "woła" na sanki, ale niestety! Doleczamy kaszelki i katarki po całym tygodniu rodzinnego zbiorowego chorowania. Dziękujemy za miłe słowa i życzenia pod poprzednim postem.Wracam powoli na blogowe ścieżki....
Skończyłam biografię ks. Twardowskiego, muszę spisać tylko wrażenia. Mam też do skończenia jeden tekst dotyczący grudniowej lektury. Teraz w związku z chorobą czytałam sobie..."Anię z Avonlea" ;-) i zabrałam się dla odmiany za "Pożegnania" Dygata, ale coś nie umiem się wgryźć... W takim razie co by tu....
U nas też śniegu pełno, niestety Wiktoria ciągle chora. Już normalnie nie wiem co robić :/
OdpowiedzUsuńMoże miód, tran, coś na odporność.
UsuńMam chrapkę na tę biografię Twardowskiego, ale jakoś się z nią mija. Życzę zdrowia, bo pogoda rzeczywiście iście sankowa (a ja nawet zjeżdżałam, a co!)
OdpowiedzUsuńWarto upolować tę biografię, naprawdę. Wiele wrażeń.
UsuńAnia jest dobra na wszystko, uwielbiam do niej wracać!
OdpowiedzUsuńWłaśnie, właśnie ;-)
UsuńU mnie nie tylko jest biało, ale też mroźnie. Nie napawa mnie to optymizmem, tym bardziej że zaraz psiaki wyganiam na spacer i wizja marznięcia nie cieszy mnie.
OdpowiedzUsuńDobrze że już zdrówko dopisuje, jak widać życzenia trafiły pod dobry adres. Jak mam problem ze wgryzieniem się w treść, to wgryzam się w ciacho i od razu jest lepiej :)
Oj, czasem to się cieszę, że nie mam psa ;-)
UsuńCiacho dobra rzecz, ale póki co szukam innej lektury.
Tym tytułem przypomniałaś mi o pewnej książce, która kiedyś jak Biblia leżała pod ręką. To książka Jeremiego Przybory "Piosenki prawie wszystkie", znów ją wydobyłam na światło dzienne :-))
OdpowiedzUsuń