Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że zmarł Hennig Mankell, zrobiło mi się bardzo smutno. Jestem raczej "małokryminalna", ale powieści tego autora należą do nielicznych z tego gatunku, których się chwytam. Nie przeczytałam ich zbyt wiele, mam więc przed sobą jeszcze trochę literackich skandynawskich podróży, ale i tak przykro, że już nie będzie kolejnych książek pióra H. Mankella.
To był nie tylko świetny pisarz, ale wspaniały człowiek. Za jego pracę na rzecz sierot w Mozambiku, niesienie pomocy potrzebującym, zaangażowanie w sprawy społeczne, a także prowadzenie teatru w Maputo - należą mu się nie medale, ale oklaski i podziw. Oby stał się wzorem dla innych.
Pisał też dla najmłodszych czytelników- za książki dla dzieci otrzymał Nagrodę im. Astrid Lindgren. To znaczące wyróżnienie, prawda?
Nie wiedziałam, że jego żoną była córka Ingmara Bergmana, Eva.
W tych minorowych nastrojach i niefortunnych okolicznościach przypominam "Za co lubię Wallandera" (wpis z 2012 r.) oraz jeszcze starszą ( z 2008 r., niech was nie zwiedzie inne nazwisko, to ja) opinię o powieści "Mężczyzna, który się uśmiechał".
Z "niekryminalnych" czytałam jeszcze "Comedie Infantil". I to nie jest komedia, uprzedzam.
Chlip, chlip...
Chlip, chlip...
Też mi smutno. Przeczytałam tylko jedną książkę, ale dzięki spotkaniu DKK, które poświęcone było właśnie Mankellowi "poznałam" jego osobę od tej drugiej strony. Ciekawy człowiek. Wielka szkoda :(
OdpowiedzUsuń