Mogłaby być koleżanką Doris Lessing. Są zbliżone wiekiem, w mniejszym lub większym stopniu związane z Afryką, krytyczne wobec apartheidu, obie uhonorowano literacką Nagrodą Nobla. Jednak Nadine Gordimer, bo o niej mowa, jest o niebo mniej znana i popularna niż autorka m.in. "Złotego notesu" i "Dwóch kobiet". W czym tkwi przyczyna? Czyżby południowoafrykańska pisarka tworząca w języku angielskim miała popaść w zapomnienie i stać się li tylko nazwiskiem na liście laureatów sztokholmskiej kapituły?
Kilka lat temu czytałam "Zrozumieć życie" tejże autorki. Zanotowałam wówczas następujące uwagi:
Główny bohater powieści,
Paul Bannerman, jest ekologiem, mieszka i pracuje w Afryce, ma
szczęśliwą rodzinę. Wydaje mu się, że panuje nad swoim życiem.
Ma 35 lat, lekarze wykrywają u niego raka tarczycy. Po operacji
zastosowano terapię radioaktywnym jodem. Paul musi odbyć swoistą
kwarantannę, kontakt z nim stanowi zagrożenie dla innych. Rodzice
podjęli decyzję, że syn zamieszka u nich, zachowując odpowiednie
warunki higieny i bezpieczeństwa Paul może widywać się z żoną,
synkiem i kolegami z pracy. Powraca myślami do „ogrodu
dzieciństwa”. W życiu rodziny Bannermanów zachodzi wiele zmian.
Matka- Lindsay rozlicza się z przeszłością, podejmuje decyzję o
zaadoptowaniu murzyńskiej dziewczynki, nosicielki wirusa HIV. Adrian
– ojciec Paula na emeryturze poświęca się swojej pasji –
archeologii. Afryka stanowi tylko tło, nie ma tu opisów przyrody,
przygód. Gordimer skoncentrowała się na tematyce życia i śmierci,
wartości. Narracja
skonstruowana jest w ciekawy sposób: prowadzona trochę z zewnątrz,
a trochę jakby oczami bohaterów. Rzadko spotyka się prozę tego
typu. Ciekawostką jest dołączenie słowniczka użytych w powieści
wyrażeń pochodzących z murzyńskich narzeczy.
Autorka podejmuje problem
świadomości zagrożenia życia i zdrowia, reakcji i zachowań w
ekstremalnych sytuacjach, pisze o podejmowaniu decyzji, ryzyka, o
prawdzie oraz iluzji. Pojawia się wątek ekologii. Jest to trudna,
psychologiczna proza, poruszająca ważne tematy.
Choć była to niełatwa i specyficzna lektura, nie chciałam poprzestać na jednym tylko utworze noblistki. Nie spotkałam jednak jej innych książek na bibliotecznych półkach, nie polecano nic w mediach. Zresztą usilnie nie szukałam, wszak tyle innych pozycji czekało do przeczytania Niedawno nakładem Wydawnictwa M ukazała się powieść "Ludzie Julya" (1981) toteż ochoczo się nią zainteresowałam. Czy był to trafny wybór?
(Wydawnictwo M, 2013, s. 208) |
Ludzie Julya.... brzmi to tak, jakby ów July był jakimś szefem, bossem, kimś, kto ma władzę, zaś ci tytułowi 'ludzie' byli jego pracownikami, wyrobnikami, podwładnymi. Skojarzenia: mafijne rozgrywki, ludzie od "mokrej roboty"... Tymczasem to wcale nie tak. Paradoksalnie nie tak, gdyż chodzi tu o czarnoskórego mężczyznę i białą rodzinę, u której służył piętnaście lat. Służący panem? O co tu chodzi?
Otóż w okolicach miasta Soweto dochodzi do zamieszek. Wojenne zagrożenie zmusza białych mieszkańców do salwowania się ucieczką. Rodzina Smalesów - architekt Bamford, Maureen i ich trójka dzieci znajdują schronienie w wiosce Julya, ich służącego. Są tu pod jego opieką, w gościnie. Relacje pan- sługa ulegają zachwianiu. Biali muszą przystosować się do życia w spartańskich warunkach, bez wielu niezbędnych na co dzień rzeczy. Najlepiej wychodzi to dzieciom. Gina, Victor i Royce szybko zaprzyjaźniają się z miejscową dzieciarnią. Dorosłym ciężko jest pogodzić się z nietypową, wręcz ekstremalną dla nich sytuacją, niepewnością jutra i utratą znaczenia. Są uzależnieni od Julya, który choć uczynny i pomocny, stopniowo przekształca swą pozycję, zdobywając kluczyki do samochodu, umiejętność prowadzenia auta, pieniądze, przejmując w końcu pick-upa. Smalesom ginie też ich jedyna broń. Niby nic złego im się nie dzieje, ale są na łasce czarnoskórego ludu. Są "ludźmi" swego sługi. Między młotem a kowadłem jeśli chodzi o sytuację polityczną, wojenną w tym czasie.
Na linii Maureen - July dochodzi do spięć, padają pytania i odpowiedzi, które nie miałyby miejsca w normalnym świecie, w świecie sprzed przyjazdu do wioski w buszu. Kobieta sięga też do swoich wspomnień, gdy jako córka sztygara lokalnych kopalni przyjaźniła się ze służącą w ich domu Lydią.
Gordimer skupia się na psychologicznych aspektach zmiany otoczenia i pozycji społecznej, zmieniających się relacjach biały - czarny, pan - służący w grząskiej rzeczywistości wojennej tułaczki. Stawia problemy warte rozważenia.
Szorstka to proza, ale dziwnie hipnotyzująca. Bardzo obrazowa w zakresie przedstawiania scen z życia mieszkańców wioski (np. wygląd chaty, zajęcia kobiet, opieka nad maluchami, zabawa przy gumba-gumba...), przemawiająca w oddawaniu odczuć Maureen, prawdziwa.
Zakończenie jest niedopowiedziane... Fabuła pozostaje w zawieszeniu, stagnacji, a dalsze losy bohaterów pod ogromnym znakiem zapytania. To nie splot wydarzeń był to na pierwszym planie, ale psychika i relacje postaci.
Zaintrygowały mnie rozpoczynające każdy z krótkich rozdziałów koła, przedstawiające kolejne fazy księżyca - od pełni po nów. Zapewne nie dla ozdoby je tak umieszczono. Oznaczają nie tylko upływ czasu, mierzonego w warunkach naturalnych bez elektronicznych gadżetów, ale i pewien cykl przemian w życiu bohaterów. Co więcej, w świetle wydarzeń, do tytułowego Julya doskonale pasują słowa piosenki E. Adamiak "...rzeczywiście tak jak księżyc, ludzie znają mnie tylko z jednej (...) strony...". Wierny i oddany sługa ma też inne oblicze, własne życie, rodzinę, ambicje i plany. Nie zawsze będzie tym, komu oddaje się niepotrzebne sprzęty i podarowuje zużyte drobiazgi. On też chce bowiem być kimś, kto ma władzę...
Tej liczącej niewiele ponad dwieście stron nie przeczytałam od razu. Dawkowałam ją sobie po trochu, nie dlatego, bym się nią delektowała, a raczej z powodu jej specyfiki - niełatwa to bowiem proza, wytrawna, szorstka, poważna. Na swój sposób jednak przyjemna, zapadająca w pamięć, wartościowa. Odmienna w swej scenerii i tematyce.
Na okładce widnieje hasło: "Afrykański Władca much". Niestety, nie potrafię się wypowiedzieć, co do jego trafności, gdyż nie czytałam wspomnianej tu powieści W. Goldinga. Podejrzewam, że porównanie opiera się na tym, iz obie książki traktują o mechanizmach społecznych, żądzy władzy i degradacji wartości.
Zgadzam się natomiast w pełni z określeniem "światowa proza".
Zgadzam się natomiast w pełni z określeniem "światowa proza".
Czy sięgnę jeszcze kiedyś po twórczość Gordimer? Czemu nie... Zdecydowanie jednak muszę sporo odczekać, by przetrawić te powieść i nabrać ochoty na ponowne spotkanie z literaturą trudną, poważną i zaangażowaną.
W afrykański świat wraz z Julyem rodziną Smalesów wybrałam się dzięki uprzejmości Wydawnictwa M.
Ja przeczytałam tę książkę jednym tchem, przesiedziałam przy niej do drugiej w nocy. Bardzo mi się podobała. Podczas czytania stawiałam sobie pytanie, dlaczego właściwie July nie dołączył do swoich braci walczących o zniesienie apartheidu, tylko przyjechał do rodzinnej osady. I dlaczego tak mu zależy na kluczykach do samochodu. Podobał mi się też obraz życia w prymitywnej afrykańskiej osadzie.
OdpowiedzUsuńNa pewno sięgnę po kolejną powieść Gordimer. Widzę, że w Polsce wydano sporo książek noblistki, będę więc miała w czym wybierać :-)