piątek, 25 lipca 2014

O grzecznej Karolinie... Alina Białowąs

{EDIT: powieść wznowiono jako "Obudź się, Karolino" wydawnictwo Replika, 2016 r.)










Podobno grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne - tam, gdzie chcą. Grzeczne dziewczynki mogą  jednak, niestety, tu na ziemi już wstąpić do piekła, choć nie po drodze im było....

Okładka książki Grzeczna dziewczynka
e-bookowo, 2014
W swojej drugiej powieści, po ciepło przyjętym przez czytelniczki debiucie ("Galeria uczuć"), Alina Białowąs opowiada historię 25-letniej Karoliny i jej związku, opartego na zasadach - dla rozsądnie myślącego odbiorcy - nie do przyjęcia. Kobieta była najpierw w siódmym niebie, ale szybko musiała zawrócić z "nowej drogi życia", potrzebowała naprawdę zimnego kubła wody wylanego na swą rudą głowę, by "oprzytomniała" i zobaczyła sytuację taką, jaką była naprawdę, a nie jaką się wydawała.

Bohaterkę poznajemy w momencie, gdy ogląda nagranie video ze swojego ślubu. Kadry uruchamiają lawinę wspomnień: jak się poznali z Filipem, co się wydarzyło, jak wypadła pierwsza wizyta u jego rodziców ... Jak w filmie w myślach Karoliny przewijają się sceny z jej dotychczasowego życia.... Gdy czytamy powieść, przemykają nam one przed oczami, stopniowo budując obraz tego, co doprowadziło do takiego, a nie innego finału. Od początku wiadomo, że małżeństwo zakończyło się fiaskiem, ale najciekawsze jest to, jak do tego doszło.

Zachowanie Karoliny budzi zdziwienie,  irytację,  a nawet oburzenie. Jak można być tak naiwną, głupią, ślepą,  uległą, jak można nie dostrzegać pewnych symptomów i na własne życzenie wpakować się w niezłą kabałę???  Łatwo powiedzieć! Zanim odsądzimy dziewczynę - może nie  od razu od czci i  wiary, ale od zdrowego rozsądku na pewno - trzeba uświadomić sobie parę rzeczy.
Wysocka  była zakompleksiona na punkcie swoich licznych piegów i rudych włosów, zamknięta w sobie, postrzegana jako nieprzystępna kujonka. Nadal w niej tkwiła zadra z powodu miłosnego zawodu sprzed lat. Zazdrościła rodzicom kwitnącego wciąż  między nimi uczucia, sama czuła się odsunięta na boczny tor, nawet podejrzewała, że została adoptowana! Nadmierna troskliwość babci, wyraźnie skrywającej jakieś rodzinne sekrety, też nie wpływała dobrze na kondycję bohaterki. Miała niskie poczucie wartości. To wszystko sprawiało, że była bardzo spragniona akceptacji, uczuć, a przy tym podatna na manipulowanie, łatwo uległa fascynacji. Filip całkowicie ją "opętał", podporządkował sobie, narzucił swoje zasady. Karolcia wierzyła w łączące ich uczucie, godziła się na wszystko jak "grzeczna dziewczynka", po prostu miała "klapki na oczach" i z przekonaniem wręcz brnęła dalej. Nie docierały do niej uwagi i prośby przyjaciółki oraz rodziny. W końcu, a lepiej późno niż wcale, pojawiła się kropla, która przelała czarę.

"Co robić gdy się z własnych spadło z chmur /Na wielkie własne też pustynie...Co robić gdy się skończył niby cud /Szukajmy tego co nie ginie" - mogłaby zanucić bohaterka. Lądowanie było brutalne i bolesne. Przejrzała na oczy i z pomocą bliskich zaczęła wyprostowywać swe ścieżki i powoli wracać do "normalności" z iskierką nadziei na przyszłość. Doświadczyła solidnej lekcji życia i ta historia powinna posłużyć czytelnikom ku nauce i przestrodze, uczulić na pewne sytuacje i problemy. Zapewne niejedna osoba w mniejszym lub większym zakresie, na własnej skórze, czy z obserwacji zetknęła się z czymś podobnym. Alina Białowąs napisała bowiem historię nie wydumaną, ale życiową, bardzo prawdziwą.
 "Grzeczna dziewczynka" to nie jest komedia romantyczna,  ani żadna bajka o współczesnym kopciuszku i księciu na białym rumaku. Zakończenie - na dobrą sprawę jest optymistyczne, ale dalekie od słodkiego happy endu. To w sumie gorzka opowieść, ale  nie pozbawiona ciepła, czy  ironii. Bardzo zgrabnie napisana, ciekawie skonstruowana - wspomnienia bohaterki "lecą" tak kaskadowo, "wyskakują" jedno z drugiego, przy tym czytelnik "widzi" akcję przed sobą, jakby oglądał film pt. Życie Karoliny W.

Powieść zawiera motywy bliskie sercu wielu czytelników, takie jak biblioteka (miejsce pracy głównej postaci i jej przyjaciółki Miśki) oraz zwierzęta (dobytek tej koleżanki oraz pupile pani Joli; nie są one jednak na pierwszym planie), na uwagę zasługuje postać wspomnianej już Misi i jej życiowa postawa. Ciekawa wydaje się także kreacja eleganckiej starszej pani, babci Wysockiej, znającej się na ziołach, mądrej, ale też z bagażem ciężkich przeżyć.

Moim zdaniem, szkoda, aby ta powieść zginęła w tłumie. Zasługuje na profesjonalne wydanie książkowe  oraz szeroką promocję. Niczym  nie odstaje od tzw. "babskich czytadeł" (w dobrym tego słowa znaczeniu), popularnych powieści współczesnych, jakie licznie ukazują się na rynku pod skrzydłami dużych i znanych wydawnictw. Jeśli któreś z nich odrzuciło tekst Aliny Białowąs, to niech żałuje.

Warto poznać tę fabułę i wziąć sobie do serca, bo wiele wśród nas bywa takich Karolin i Filipów. Pozwolę sobie jeszcze pomarzyć o... adaptacji filmowej "Grzecznej dziewczynki", muszę tylko pomyśleć, kogo bym widziała w głównych rolach... Tymczasem polecam i już czekam na kolejną książkę pani Aliny, którą przeczytam z przyjemnością.

środa, 23 lipca 2014

Samotność w hotelu -"Grand" J. L. Wiśniewskiego

Wyd. Wielka Litera 2014
"Gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila..."

Nie jestem  szczególną fanką, czy entuzjastką twórczości Janusza Leona Wiśniewskiego. Słynną "Samotność w sieci" oddałam do biblioteki niedoczytaną, bo mi wówczas wybitnie nie szła i już do niej nie wracałam.  Od tamtej pory czytałam jeszcze jakąś książkę tego autora, opowiadania, ale w sumie nie pamiętam nawet jaki to był tytuł. Po "Grand" sięgnęłam skuszona okładką - utrzymanym w szarościach zdjęciem hotelowego korytarza z mocno zaakcentowaną kolorem sukienki kobiecą sylwetką. Poniekąd też trochę zadziałało "prawo serii". Skoro już czytałam "Co się zdarzyło w hotelu Gold" G. Kozery, to pozostając przy tematyce "hotelowej" sięgnęłam również po "Grand". Czy było warto? I tak, i nie...

"Grand" to wielowątkowa powieść złożona z kilku opowieści o postaciach, których ścieżki zbiegły się w tym samym miejscu i czasie właśnie w tytułowym sopockim hotelu. Kolejne części oznaczone są numerami pokojów, w których przebywają (mieszkają, czy w jakiś sposób są z nim związani) bohaterowie:  dziennikarka Justyna, kloszard Lichutki,  pastor Maksymilian von Drevnitz,  Szymon  Ksenberger, cierpiący na chorobę Parkinsona  Joachim Pokuta, wiarołomna żona bogatego biznesmena Weronika Pętla-Zasuwa, czy rosyjska sprzątaczka Lubow. Każdy pokój  ma również swoją historię, padają nazwiska goszczących tam Hitlera i  Putina, a zatem cała powieść zyskuje jeszcze inny wymiar poza teraźniejszym.

Oprócz wspólnej przestrzeni,  bohaterów łączy "hotelowa bezdomność", samotność, powikłana sytuacja życiowa, uczuciowa, bagaż przeżyć. Mamy tu toksyczne związki, zdrady, skomplikowane układy,  rozbudzone nadzieje i  stracone złudzenia, do tego domieszka wątków żydowsko-niemieckich, wojennych wspomnień. Nie każda opowieść kończy się happy endem, ale niektóre niosą nadzieję, co pokazuje nam epilog.   Emocje,  sięganie do historii i dziedzin naukowych, splątane ludzkie losy i różnorodne charaktery, tendencja do psychologizowania to chyba główne cechy prozy Wiśniewskiego, która mimo swego bogactwa treści wieje takim jakimś chłodem. Do mnie nie do końca ona przemawia.
O ile pierwsza  część - rozpoczynająca się od nietypowego spotkania na plaży dziennikarki(odreagowującej sercowy zawód) z podającym jej pomocną dłoń poczciwym, aczkolwiek obdartym i zaniedbanym bezdomnym - podobała mi się bardzo, wciągała i urzekała każdym niemal słowem, to dalej już nie byłam tak zachwycona. Początkowo myślałam, że to książka z rodzaju tych, które chciałoby się czytać kolejny raz, później już coraz bardziej znużona przewracałam kartki. Wiśniewski ma taki styl, który w większych dawkach przytłacza. Przynajmniej mnie dość zmęczył. Opowiadania - moim zdaniem wychodzą mu lepsze. I może trochę za mało znam jego twórczość, ale pokuszę się o stwierdzenie, że on ciągle pisze o tym samym, tylko w różnych odsłonach.

Jestem pod wrażeniem postaci kloszarda Lichutkiego, świetna kreacja. Skojarzył mi się z włóczęgą -filozofem z filmu "Komedia małżeńska" (grał Zdzisław Wardejn), a także z podobną postacią człowieka po przejściach, który wybrał minimalizm życia w powieści "Anioł w kapeluszu" M. Szwai. Dla mnie ten bohater to chyba najlepsze i niemal jedyne, co zapamiętam z lektury "Granda". Reszta mi jakoś przeciekła przez palce. Niemniej uważam, że warto podjąć wyzwanie i przejść się hotelowym korytarzem, by zajrzeć przez dziurkę od klucza do losów poszczególnych bohaterów.




Za możliwość zmierzenia się z powieścią J. L. Wiśniewskiego 
dziękuję 
Wydawnictwu Wielka Litera.

wtorek, 22 lipca 2014

Znów przybyło...



Trochę się pozmieniało od czasu ostatniej prezentacji nabytków, jedne książki pojechały "się czytać" do rodziny, inne przywędrowały, na zawsze bądź na jakiś czas.

Recenzyjne:
Kochaj i jedz, Brazyliszku - Replika(przeczytane, recenzja)
Grzeczna dziewczynka -A. Białowąs - e-bookowo (przeczytane)
Kupa kultury -  CPA [ w trakcie czytania]
Made in Poland -Wielka Litera
Powrót na Majorkę - Wielka Litera (przeczytane)
Kochane Lato z Radiem - Wyd. Marginesy (przeczytane, recenzja)
Tajemnice Rutheford Park -Wyd. Marginesy
Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila - wyd. M.
Czas tęsknoty - Matras

Zakupione:
Trzy panie w samochodzie
Bosacka "Czy wiesz, co jesz?"
Dialog zamiast kar, Żuczkowska {podczytane na wyrywki troszeczkę]
Szeptucha, I. Menzel {podczytane na wyrywki troszeczkę]
Tylko dzięki miłości, B.Ziembicka
Wymarzony dom. Malownicze. M. Kordel
Dziennik Mai, I. Allende
Roman Kłosowski.Z Kłosem przez życie - J. Opalińska
Jestem nudziarą, M. Szwaja
Kotki - z serii Moi przyjaciele (czytane i oglądane często z Elwi)


Troszkę uzupełniłam kolekcję utworów Fleszarowej -Muskat, ale tu nie pokazuję,  bo planuję osobny wpis na ten temat.


Wymienione:
 Co się zdarzyło w hotelu Gold, G. Kozera (przeczytane)

Prezent dla Elwi:
Cztery miski, I. Chmielewska (oryginalna, ciekawa grafika) (przeczytane)


Tymczasowo:
Nędzole, Z. Masternak [ w trakcie czytania] - biblioteka 
(stamtąd był wcześniej "Grochów" Stasiuka, ale już poszedł)
Zagubione niebo, Grochola -pożyczone [ w trakcie czytania - zaczęte]
Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka... - pożyczone w trakcie czytania - zaczęte]
Sceny z życia smoków - pożyczone ( znane z dzieciństwa)
Zdrada, Coelho  -pożyczone [ w trakcie czytania]


Uff, nazbierało się. A jak się nie obejrzeć - tam osiem tekstów obowiązkowych do napisania ( bo oprócz tych tu wyliczonych "Grand" z poprzednich). Nie mogę się wygramolić z tym wszystkim,  coś czuję, że jeszcze bardziej ograniczę się ze współpracami, dokonując mocno selektywnego wyboru interesujących mnie tytułów. ale jednak udaje mi się wplatać książki własne i biblioteczne, tak, że nie jest źle ;-)

Teraz z godnie z życzeniem  mała prywatka-kratka, większa ( i nieco narzekająca) będzie może innym razem, o ile czas pozwoli.

Stosikowi towarzyszy Pszczółka zakupiona na pamiątkę plenerowego koncertu w Przysusze, na którym miło się bawiłam i autograf zdobyłam ----->



Grały zespoły Kombi-Łosowski, Wilki ( super), oraz De mono, na którym to występie już nie mogliśmy zostać. Ale nie o tym chciałam...
W domu nastęnego dnia  pytam Elwirkę, jak damy pszczółce na imię -może Maja?
 A Elwi mi tłumaczy, że nie, bo pszczółka Maja ma żółte włosy, a ta ma czarne.
Fakt.
Pokazuje na łapkę pluszaka i  mówi "O, taką złotą grzywę ma Maja".
Co racja, to racja.
Na razie owad został bez imienia.


 Było "entomologicznie", wręcz "apiologicznie",  na deser zaś coś  "botanicznego".
Z cyklu "zasłyszane na ulicy".

Idę przez miasto, na pasach mijam grupkę młodzieży, 4-5 osób.  Rozmawiają o jakichś  swoich planach,   jeden z chłopaków mówi  "...a potem pójdziemy do parku". Na to jedna z dziewczyn:
"Co ty znowu z tym parkiem, park i park... Dendrofilem jesteś, czy jak to się nazywa...."


Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego humoru.








Co chceta -ankieta

Zważywszy na to, że ostatnio blogowo strasznie się obijam, czytam, a pisanie omijam i małej mobilizacji potrzebuję, zgłaszam takie oto pytanie:
Wy, którzy łaskawie tu zaglądacie, na co ochotę macie?

  - na wpis o nowych nabytkach książkowych ( czy ktoś  prosi  o stosik?);
  - na prywatkę-notkę w kratkę?
 - czy na recenzję/opinię ( w grę wchodzą książki "Grand", "Grzeczna dziewczynka", "Powrót na Majorkę")?


Do wyboru, do koloru, dla dobrego humoru!

Termin - do wieczora, a jak przyjdzie pora, to coś wykombinuję i jutro opublikuję.

Tak, upał mi szkodzi.

czwartek, 17 lipca 2014

Dobre wieści z kiosku

Jestem nudziarą - Szwaja MonikaWdepnęłam dziś do kiosku, bo tak mi się coś zdawało, że  mi mignęła w tv reklama kolekcji książek Moniki Szwai.... Okazało się, że dobrze mi się zdawało. W cenie 6,99 zł nabyłam magazyn Viva! ( Nr 15 - z 17 lipca) wraz z 1 tomem kolekcji, a mianowicie powieścią "Jestem nudziarą". Możecie mi wierzyć lub nie, ale chyba tej akurat nie czytałam albo czytałam i nie pamiętam.
Można było kupić też tę książkę osobno, ale o ile pamiętam, też w tej samej cenie, toteż wolałam z gazetą.

Okładka książki Rok na Majorce
A we wspomnianym czasopiśmie - wywiad z Anną Klarą Majewską i jej ojcem, znanym reżyserem Januszem Majewskim
W samym środku zaś reklama: 
Okładka książki Powrót na Majorkęjuż za dwa tygodnie z magazynem Viva! powieść Anny Klary Majewskiej "Rok na Majorce", w cenie 9,99 zł.  
Natomiast  13 sierpnia ... "Powrót na Majorkę".
Z tym powiązany jest konkurs, w którym można wygrać tygodniowe wakacje na Majorce właśnie.

Nie entuzjazmowałabym się tak tym faktem, gdyby nie to, że obie książki czytałam i świetnie się przy lekturze bawiłam, znakomicie odprężyłam, więc rekomenduję je z całym przekonaniem i informuję o czytelniczej gratce w kiosku.


Powstrzymałam się, ale nieco mnie kusił też nowy numer "Przyjaciółki" z 1 tomem  "Biblioteki Romansu" - powieścią "Tajemnica pierścienia z rubinu" Jadwigi Courths- Mahler, której to autorki nic nigdy nie czytałam,a może warto byłoby spróbować?


Miłośnikom klasyki kryminału  przypominam o kolekcji książek Agathy Christie.
Zawsze coś ciekawego można upolować, nawet w kiosku z prasą, że o markecie nie wspomnę. O innych nabytkach jednak in spe.
To co następne, tekścik czy stosik?
;-)

środa, 16 lipca 2014

"Kochane Lato z Radiem" R.Czejarek

Okładka książki Kochane Lato z Radiem
Wyd. Marginesy 2014

"Kochane Lato z Radiem,
Już nie mogę, więc piszę..
."

Te słowa piosenki kabaretu OT.TO całkiem naturalnie nasuwają się na myśl. Posłużyły za tytuł książki Romana Czejarka i wpasowały się również w  tekst niniejszej opinii. Już naprawdę nie mogę dłużej czekać, by podzielić się wrażeniami z lektury!

"Lato z Radiem", emitowane przez 1 Program Polskiego Radia od przeszło czterdziestu lat, jest prawdziwym fenomenem. Ciesząca się ogromną popularnością audycja, rozpoczynająca się charakterystyczną polką "Dziadek" to dla wielu osób symbol letniej kanikuły. Dla mnie również przez szereg lat był to szczególny znak i nieodłączny element wakacji. Nieraz budziły mnie dochodzące z kuchennego odbiornika tzw. jingle "Lata z Radiem". Przy śniadaniu, czy przedpołudniowej kawie w ogródku (wiwat radyjko na baterie!) towarzyszyły mi  znane głosy dziennikarzy(R. Czejarka, Z. Chajzera, Z. Krajewskiego) i melodie wakacyjnych przebojów (np. "Macarena", "Lato" , piosenki ABBY, czy "Na plażyyyy, na plaży fajnie jest..."). Stałe punkty programu np. gra w skojrzenia, czy magiczne "Strofy dla Ciebie" przykuwały ucho do głośnika.
Oczywiście przez szereg lat audycja się zmieniała, rozwijała, do codziennego pasma dołączyły plenerowe koncerty, ale jej sedno pozostało to samo. Wakacyjny klimat i ogromna więź ze słuchaczami. Odkąd pamiętam, to był program przygotowywany z pasją, z sercem, zaangażowaniem, skierowany do odbiorców, a nie dla popisu prowadzących. To było słychać. Docenili to słuchacze, bo trzeba przyznać, że Radiowa Jedynka, z pozoru "staroświecka", ale jednak idąca z duchem czasów, wychowała sobie grono wiernych fanów, zdobyła wiele serc kolejnych pokoleń.

 Nie miałam możliwości, by zawsze i regularnie słuchać "Lata z Radiem", obecne jestem niezbyt "w temacie" ale darzę je ogromną sympatią i sentymentem. Stąd też moje zainteresowanie tą publikacją Wydawnictwa Marginesy. Myślałam, że poczytam trochę o historii radia, o kulisach audycji i wspomnieniach osób ją prowadzących. Nie sądziłam, że będzie to aż tak sympatyczna i wciągająca lektura. Otwierałam książkę, by przeczytać fragment, wybiórczo jeden rozdział, a przyłapywałam się na tym, że jeszcze jeden i jeszcze, i kolejny...i tak aż pochłonęłam całość -w bardzo krótkim czasie, a z wielką przyjemnością. Około 380 stron słonecznej opowieści!

Roman Czejarek, od blisko ćwierćwiecza szef "Lata z Radiem", ma niesamowity dar opowiadania. Gawędzi lekko, ciekawie, sypie anegdotami, uchyla rąbka radiowych tajemnic i odsłania kulisy plenerowych koncertów. Przy tym jednak nie plotkuje, nie sieje skandali, o współpracownikach i artystach występujących w audycjach i na koncertach wypowiada się ciepło, z szacunkiem, ale i z humorem. Opowiada o organizacyjnych trudnościach, kłopotach, przeróżnych perypetiach i przygodach, nie zawsze fortunnych. Przypomina dawne konkursy i zabawy, wspomina "Kram z marzeniami", gotowanie zup w największym garnku, ba, garze świata, poszukiwania najdłuższego psa czy najbardziej łaciatej krowy, a także wybory Miss Lata z Radiem i najsilniejszego człowieka. Kto by pomyślał, że to już tyle lat, tyle się działo...
Czejarek przedstawia dzieje jednej z najsłynniejszych polskich audycji radiowych, której co prawda nie stworzył od podstaw, ale zbudował jej lwią część, bez sztuczności, bez nadęcia, po prostu szczerze i serdecznie. Z pasją i z klasą.

Podobało mi się to, że w poszczególnych rozdziałach dotyczących wykonawców, gwiazd estrady pokazał także pewne ciekawe zjawiska, mechanizmy, czy też problemy. I tak, dowiedzieć się można m.in. o niezwykłych właściwościach mikrofonu Maryli Rodowicz, trudnościach logistycznych Stachursky'ego, uciążliwych fankach (rozdział o Andrzeju Krzywym),  bajerach scenografii występów Dody, zamiłowaniu publiczności do starych i znanych piosenek (Happy End i Bolter), nieokiełznanym języku Olka Klepacza, rytuałach Wioletty Willas, czy o tym, jak łatwo kandydatki na miss oszuści nabierali na obiecaną "karierę w tv". Poczytamy o zespołach KombiiI, Perfect, Budka Suflera, o K.Krawczyku, R. Rynkowskim, Z. Wodeckim, A. Piasecznym, Dodzie, Ani Wyszkoni, Ich Troje. Pojawią się słynne nazwiska Kolbergera, Czubówny, Sznuka, Matula i Chajzera, a nawet..... Moniki Levinsky!
Dużo ciekawostek, dużo anegdot, dużo uśmiechów i wzruszeń.
Publikację  wzbogacają archiwalne zdjęcia, także ze zbiorów autora, reprodukcje wycinków prasowych na temat atrakcji "Lata z Radiem" oraz pozdrowienia i autografy gwiazd.

"Kochane Lato z Radiem" to przebogata w ciekawostki i anegdoty, przesympatyczna opowieść rzetelnego dziennikarza i zaangażowanego dyrektora, któremu udało się utrwalić w literaturze obraz tego, co mamy w eterze każdego lata. Przy okazji to też świadectwo tego, jak zmieniały się media na przestrzeni lat, jaką drogę przeszło radio od krótkich audycji nagrywanych na taśmy, do interaktywnych form i nowoczesnych technologii.

Książkę można potraktować jako sentymentalną podróż dla radiosłuchaczy, ale także jako "lekcję" dla młodych adeptów dziennikarstwa oraz tych, którzy sądzą, że praca po drugiej stronie mikrofonu/kamery/na scenie to bajka w dodatku usłana różami.
"Lato z Radiem" to tradycja i nowoczesność w jednym. Program, który rzetelnie zapracował na swój sukces i popularność. Oby nigdy nie zniknął z anteny!
 Książka Romana Czejarka to znakomite podsumowanie i  uzupełnienie blisko 40-letniej historii tej audycji. Wyjątkowo przyjemna literatura faktu. W moim przypadku zaowocowała tym, że  - o ile pogoda i zdrowie dopiszą - wybieramy się na koncert "Lata z Radiem" w nieodległej miejscowości.


Za możliwość sentymentalnej podróży w świat radia dziękuję
Wydawnictwu Marginesy.





poniedziałek, 14 lipca 2014

"Księżyce Jowisza" Alice Munro

Niedawno kanadyjska pisarka, laureatka Nagrody Nobla skończyła 83 lata. Dopiero w tym roku miałam okazję spróbować jej prozy. Zapraszam na moją krótką refleksję na temat zbioru opowiadań "Księżyce Jowisza" na łamach magazynu "Szuflada".

Munro_Ksiezyce_Jowisza_m
Wyd. Literackie 2014


























wtorek, 8 lipca 2014

"Zawód spikerka" Iwona Schymalla

Z  przyjemnością sięgam po różnego rodzaju wspomnienia, autobiografie, biografie, wywiady, reportaże itp. dotyczące  znanych osób świata kultury i sztuki, a także mediów. Ślady tych lektur widnieją w moich blogowych zapiskach, mam też wiele jeszcze w planach.

Wyd. FILIA 2014
Niestety, muszę przyznać, że sięgnąwszy po książkę "Zawód spikerka" sygnowaną nazwiskiem dziennikarki, redaktorki, prezenterki telewizyjnej, pełniącej przez pewien czas funkcję dyrektora TVP1 Iwony Schymalli  nieco się rozczarowałam. Sugerując się zapowiedzią na okładce liczyłam na barwną, pełną anegdot opowieść o kulisach pracy  przy "Kawie czy herbacie", relacjach z wizyt papieskich i innych ważnych wydarzeń, na wspomnienia, ciekawostki, pokazanie "od kuchni" pracy po drugiej stronie ekranu.  To wszystko niby jest, ale  po pierwsze -w moim odczuciu wcale nie barwne, a suche, rzeczowe i sztuczne, po drugie - przytłoczone przez treści "rozrachunkowe" dotyczące politycznych spraw w kadrach Telewizji Polskiej.

Całość w ogóle ma formę wywiadu, i ta forma jako taka wcale mi nie przeszkadza, jednak razi jej realizacja. Na przodzie okładki nie ma informacji o tym, że jest  to rozmowa, nie widnieje nazwisko osoby, która ją przeprowadziła, dopiero z tyłu okładki wspomniano o Małgorzacie Talarek, na końcu tekstu zaś umieszczono o niej  kilka słów. Spodziewałam się wspomnień, zupełnie innej narracji, a okazało się, że to wywiad, w dodatku bardzo sztywny i sztuczny. Owszem, bywają pasjonujące wywiady-rzeki, ale nie w tym przypadku! Tutaj ta sztuczność wyłazi z każdej strony. Kto bowiem wymieniając osoby, z którymi się spotkał, wylicza je w kolejności alfabetycznej? Kto mówiąc o już nieżyjącej osobie dodaje na końcu wypowiedzi literki R.I.P? To nie jest wywiad "mówiony", naturalny, to wywiad ułożony "pod linijkę", pod to, co główna bohaterka chce przekazać, czy raczej "zakomunikować". W niektórych wypowiedziach miałam wrażenie, że czytam notkę z encyklopedii. Trafiały się ciekawsze fragmenty, ale nie uważam, by była to "przejmująca opowieść", jak głosi rekomendacja na okładce.

Nie chciałabym zostać źle zrozumiana. Nie mam zastrzeżeń co do profesjonalizmu pani Schymalli, jej kompetencji, wiedzy, doświadczenia itp. Nie uważam, że jej decyzje i działania były nieodpowiednie. Daleka jestem od tego, by przyznawać rację którejkolwiek ze stron w problematycznej sytuacji na linii ówczesne władze- Iwona Schymalla. Po prostu nie znam się tym, nie wnikam w to. Patrzę z perspektywy zwykłego telewidza i czytelnika i właśnie z tej perspektywy stwierdzam, że książka "Zawód spikerka" brzmi jak jakaś próba usprawiedliwienia się, wytłumaczenia, (obrony?), pokazania szerokiemu gronu swojej racji. Owszem, była dyrektor  anteny jak każdy ma do tego prawo. Ale czy człowieka, który z ciekawości sięgnął po wspomnienia o pracy w telewizji interesuje przedstawianie kolejnych punktów wypowiedzenia wręczonego p.Schymalli i ich komentarz? Może i kogoś to interesuje, ale nie sądzę, by to dotyczyło większości odbiorców.

Szczerze powiem, jak odebrałam znaną spikerkę na postawie tej książki. Otóż, jako osobę ambitną, pracowitą, konsekwentną, ale przemądrzałą, dumną, sztywną, chłodną. W wywiadzie na każdym kroku podkreślała swój profesjonalizm, słuszność racji, merytoryczność  decyzji. Piętnowała układy polityczne w zarządach, dyrekcjach, nepotyzm. Skądinąd to słuszne, ale czy musiało być tak nachalne w książce o kulisach "Kawy i herbaty"? Czy o tym chcemy czytać? Ta warstwa "rozliczeniowa" położyła się cieniem na całej publikacji, zdominowała treści anegdotyczne, prywatne, związane bezpośrednio z pracą dziennikarską.
Dziwną rzeczą jest umieszczenie na końcu  książki wywiadu, który nie ukazał się w prasie, a raczej jego połowy - samych odpowiedzi udzielonych przez p. Schymallę, gdyż wydawcy nie posiadają praw autorskich do  tamtych pytań.

Nie będę udawać, że jestem tą książką zachwycona, bo nie jestem. Zdecydowanie bardziej trafiały do mnie fragmenty dotyczące tego jak wyglądała praca spikera i przygotowanie porannego, prekursorskiego w Polsce, programu "Kawa czy herbata", czy dziennikarskich relacji niż te wszystkie "rozrachunki", które jednak przesłoniły wszystko inne. Może to była "kawa na ławę", ale ja w takim razie wolę herbatę. Styl tej publikacji nie przypadł mi do gustu. Co ciekawe, mało opinii o niej pojawia się na portalach i blogach. Warto jednak wiedzieć o istnieniu tej książki, a nawet po nią sięgnąć, by przekonać się samemu, czy podzielacie moje zdanie, czy macie zgoła inne....


Za egzemplarz dziękuję Księgarni Matras.

piątek, 4 lipca 2014

Piękny smutek ("Grochów"A. Stasiuk)

Lubię krótkie formy prozatorskie Stasiuka. O "Grochowie" napiszę również krótko:


Okładka książki Grochów
Wyd. Czarne 2012, s. 96
  • zbiór czterech opowiadań-wspomnień: Babka i duchy, Augustyn, Suka, Grochów;
  • o śmierci, przemijaniu, odchodzeniu i pozostawaniu; 
  • spokojnie, sentymentalnie, lirycznie i rzeczowo zarazem;
  • mimo smutnej, bądź co bądź, tematyki, całość nie przygnębia, raczej zachwyca pięknem języka i trafnością refleksji, skłania do zadumy, uwrażliwia i uszlachetnia;
  • w prozie Stasiuka jest poezja, magia słowa,  metafizyka i melancholia, wyjątkowy nastrój;
  •  pisarz mistrzowsko skupia uwagę na tym, co bywa często niedostrzegane, pochyla się nad starością, chorobą, samotnością, przemijaniem, 
  • kojarzony z podróżami - tym razem oprócz opisu wyjazdów z tytułowym  tekście - zabiera czytelnika na wyprawę do lat minionych, do czasów dzieciństwa, a także w głąb ludzkiej psychiki;
  • wyważone słowa, ważne szczegóły;
  • grafiki Kamila Targosza mają w cobie coś z malarstwa M. Chagalla; są wyjątkowo kompatybilne z twórczością A. Stasiuka.

wtorek, 1 lipca 2014

Napiszę, bo nie piszę

Dawno już nic  nie pisałam,  o notatkach w kratkę nie wspominając. Byłam w nastroju nieprzysiadalnym.
Trochę czytałam, mam za sobą i Golda i Granda i Grochów...a wcześniej jeszcze Schymallę, której sobie nie chwalę, a przynajmniej na podstawie książki -wywiadu, bo do profesjonalizmu na wizji zastrzeżeń nie mam.
Meczyki sobie czasem oglądam. Holandia mistrzem świata...(trzymam kciuki za pomarańczowych).
Dżemiku troszkę zrobiłam, ale przetwory nie są moją mocną stroną, zwłaszcza gdy wspominam kamienny "miód z mniszka".
Zaległości w recenzjach powoli ubywa.  Jeszcze 5 książek w domu czeka na opisanie/ przeczytanie i opisanie, 2 teksty kiszą się w szufladowej korekcie, a 3 książki mają przyjść ( w tym 2 w  ramach nowej współpracy).
Oczywiście w miedzyczasie biblioteka ( np. ten "Grochów" Stasiuka, chciałam poznać, w końcu wzięłam i wypożyczyłam, "odhaczone"). A potem jak już ogarnę recenzyjne - swoje zbiory, a mam i nowe nabytki, o czym jednak w swoim czasie opowiem i pokażę stosik.


Chodzi mi po głowie od jakiegoś czasu taka oto piosenka:

Wiosna w tym roku niedobra była,
mokry był marzec, kwiecień i maj
i każdy wierzył, że kiedy minie
lato nadjedzie takie naj..., naj...
A kiedy przyszło to lato nasze,
zamiast pogody przyniosło nam
ulewne deszcze, burze powodzie
i różnych zmartwień pokaźny kram.


Ref:
Lato, dlaczego chmurzysz się
i zamiast słońca dajesz deszcz,
przecież my tak kochamy cię
o czym na pewno dobrze wiesz.

Wodę w kaloszach każdy z nas nosi.
Nie opalone mamy twarze.
Męczy nas grypa i angina.
Lato dlaczego nas tak każesz?
Nie chcemy co dzień chodzić w błocie
i parasolki z sobą nosić.
Chcemy pogody, chcemy słońca,
lato nie dawaj się dłużej prosić.


Ref:
Lato, dlaczego chmurzysz się
i zamiast słońca dajesz deszcz,
przecież my tak kochamy cię
o czym na pewno dobrze wiesz.


Mam nadzieję, że lato nie da się dłużej prosić, bo ileż można uganiać się z tymi parasolami, kurtkami, swetrami... ani gdzie wyjść, ani coś zaplanować, bo leje i wieje i pada i grzmi  i leje... No dziś jakby lepiej, ale znów jutro ma padać... Oby nie.
i tym optymistycznym akcentem żegnam się na jakiś czas, nie urlopowo jeszcze. Jak sie zbiorę i ogarnę, to może coś o którejś z ostatnich lektur skrobnę.

Pozdrawiam.

Moja lista blogów