Czy o powieści kryminalnej można powiedzieć, że jest apetyczna, smaczna? Takie określenia nie bardzo przystoją, z racji tego, że w fabule zazwyczaj występują co najmniej jedne zwłoki, dochodzi do morderstwa, rozlewu krwi, przestępstwa, czasem trup ściele się gęsto. Mimo tak nieprzyjemnych, eufemistycznie mówiąc, elementów, całość fabuły podana może być jak najpyszniejszy obiad. Aż nabiera się ochoty na dokładkę!
Taką wyborną w smaku powieścią jest "Tajemnica Domu Helclów", literacki pastisz przenoszący czytelnika do Krakowa u schyłku XIX w., zawierający zarówno kryminalną zagadkę, jak i niezwykle klimatyczny obraz ówczesnego społeczeństwa. To bardziej może "obrazek z epoki" niż typowy kryminał, ale taka proza retro też ma swoich zwolenników, do których też się zaliczam.
Nie wiadomo czemu, ale przed lekturą "Tajemnicy...", mniemałam, iż bohaterką jest staruszka, która niczym panna Marple rozwiązuje skomplikowane zagadki. Tymczasem główna postać to Zofia Szczupaczyńska, lat 38, kobieta niesamowicie ambitna, dążąca do bycia "krakowianką idealną", perfekcyjna pani domu o wysokich (niekiedy wydumanych) wymaganiach wobec służących, "ortodoksyjna mieszczanka", dbająca o pozory, aspirująca do zajmowania znaczącej pozycji w towarzystwie, udzielająca się charytatywnie- choć raczej bardziej dla splendoru niż z powołania. Odebrała staranne wykształcenie domowe, inteligencji nie można jej odmówić, uwielbiała czytać opowiadania Poego, a co do plotek, to nie miała sobie równych w obrębie całych Plantacji. Osóbka wielce temperamentna. Jej mąż - profesor UJ, w dziedzinie biologii, specjalizujący się w preparatach anatomicznych, to taki poczciwy ciapek, wycinał sobie ciekawe artykuły prasowe, co okazało się przydatnym hobby.
Szczupaczyńska - co tu kryć - chciała być kimś, marzyła o sobie w roli Kleppatry, Elżbiety angielskiej, czy Joanny d'Arc. Przypadek sprawił, że stała się domorosłą śledczą, która na własną rękę i w sumie nieproszona zabrała się za rozwiązywanie zagadki tajemniczego zniknięcia i śmierci pensjonariuszki Domu Helclów- słynnego krakowskiego domu opieki. Sprawnie przepytywała wszystkich, łączyła fakty, gromadziła wiedze i wyciągała wnioski. Śmiało podejmowała kolejne kroki, węszyła niczym pies gończy, czasem musiała blefować, wykazała się sprytem i w końcu zdemaskowała sprawców, swoim wywodem zawstydzając zawodowego sędziego śledczego. Swoją rolę odegrała też Franciszka, pokojówka i kucharka w jednym, rzetelna, oddana, przebiegła, spokojnie mogłaby być Watsonem przy swojej pani Sherlock. Finałowe rozdanie kart potrafi naprawdę zaskoczyć, zwłaszcza, że czytelnik nie zna wszystkich szczegółów, które wyłowiła bystra bohaterka.
Akcja tu nie pędzi jak Pendolino, za to mamy mnóstwo "smaczków" z epoki: wspaniały, plastyczny opis targu, spektakularne otwarcie nowego teatru, ówczesne stroje, potrawy i inne elementy stylu życia, a także pogrzeb mistrza Matejki, który był dla krakowskiej socjety "wydarzeniem sezonu". To miasto i społeczeństwo, będąc tłem dla intrygi, staje się także bohaterem "Tajemnicy Domu Helclów". Smaku dodają też dialogi bohaterów, język powieści z nutką staroświecką, ale przejrzysty i zrozumiały. W sumie to nie wątek kryminalny jest tu najważniejszy, ale cała otoczka.
Nie jest to książka, dla której można zarwać noc niecierpliwie przerzucając kartki, trzeba się nią delektować po trochu, z rozdziału na rozdział, stopniowo chłonąc atmosferę Krakowa anno domini 1893 i próbując wraz z profesorową rozwikłać zagadkę. Stopniowo nabierając apetytu na więcej. Osączywszy "Tajemnicę..." z warstwy obyczajowej, kryminalnej i humorystycznej, zostaje jeszcze przesłanie, a mianowicie takie, że każdy odgrywa rozmaite role, dla pozoru pokazuje się innym z najlepszej strony, tkwi w sieci pozorów i wzajemnych zależności, a emocje, ludzie zalety i przywary - niezależnie od czasów - są te same.
Jacek Dehnel (znany do tej pory z prozy dość poważnej i trudnej) wraz z Piotrem Tarczyńskim (rodowitym krakusem) wespół w zespół ukryli się pod płaszczykiem Maryli Szymiczkowej i napisali powieść lekką, zgrabną, zabawną, choć z wcale nieśmiesznym wątkiem, zanurzoną w klimacie dziewiętnastowiecznego Krakowa. Odnoszę wrażenie, że nieźle się bawili podczas wymyślania postaci i kreowania fabuły, czy udało im się zapewnić rozrywkę czytelnikom? Osobiście - bawiłam się przednio tą opowieścią o Szczupaczyńskiej, która stanęła w poprzek konwenansów i znudzona mieszczańską codziennością pokazała, że niewieści rozum nadaje się nie tylko do planowania menu na przyjęcie i zarządzania służbą. Przeżyłam pełną turbulencji podróż w czasie, uśmiechając się szeroko nad opisowymi tytułami rozdziałów, streszczających niebanalnie treść. Dowiedziałam się też, że widelec jest najlepszy technologicznie. Do czego był potrzebny? Tego dowiecie się z lektury!
"Tajemnicę Domu Helclów" Maryli Szymiczkowej ( wyd. Znak LiteraNova, 2015)
poznałam dzięki Księgarni Matras.