środa, 30 grudnia 2020
"Historia amuletu" Edith Nesbit
niedziela, 20 grudnia 2020
Zbigniew Rokita "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku"
Jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku - ciekawa, ambitna, łącząca osobistą opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i korzeni z reportażem / esejem o specyfice Górnego Śląska i śląskości. To cenna i wartościowa lektura zarówno dla osób mieszkających, czy pochodzących ze Śląska, jak i dla tych, zupełnie z tym regionem nie związanych , pozwalająca uświadomić sobie wiele historycznych i socjologicznych faktów.
Czytałam ją z czystego zainteresowania tematyką śląską, mam za sobą
"Czarny ogród" Małgorzaty Szejnert, "Piątą stronę świata"
Kazimierza Kutza, w dzieciństwie wertowałam "Bery śmieszne i
ucieszne" opracowane przez Dorotę Simonides - to
jednak kropla w morzu.
Z przyjemnością sięgam po publikacje z serii Sulina, których autorzy
"przekraczają granice geograficzne, kulturowe, mentalne", prezentują
treści w ujęciu antropologicznym, etnicznym, historycznym, uważnie badają znane
i mniej znane miejsca w Polsce i całej
Europie, opowiadają o pograniczach i peryferiach.
Zbigniew Rokita zgrabnie połączył własną rodzinną historię z ogólnym
analizowaniem śląskości i różnych problemów związanych z Górnym Śląskiem.
Opowiedział o skomplikowanej przeszłości i trudnej teraźniejszości, o niejasnym
statusie mieszkańców, o pamięci, o granicach i takim "pomiędzy".
Czym jest ta "śląskość"? Kim są Ślązacy? Co my właściwie wiemy o
Śląsku?
Okazuje się, że niewiele (mam tu na myśli takich laików jak ja, szkolna wiedza
w sumie ma się nijak do złożoności tego zagadnienia). Jak ma się historyczny
Górny Śląsk do terenu obecnego
województwa śląskiego? Jak to było powstaniami i plebiscytem? Czy możliwa
była/jest autonomia Śląska? Jak czuli się mieszkańcy, którym nakazano
deklarować narodowość i dokonywać wyborów? Jaki status mają Ślązacy i ich język
we współczesnej Polsce?
"Nie
przekraczaliśmy granic, to one nas przekraczały" - mówi Ketzler, miejscowy
Niemiec, jeden z rozmówców - "Moi przodkowie nie przyjechali tu jako
okupanci, przyjechali w XVIII wieku, bo pruski król zaprosił na Śląsk
rzemieślników. Jesteśmy obywatelami Polski, a przy tym jesteśmy narodowości
niemieckiej. Jesteśmy u siebie, nie w jakiejś tam diasporze. Chcemy być
traktowani jak ktoś, kto tu był i został. Bo kto mi da gwarancję, że za sto lat
nie będzie tu innego państwa?" ( s. 186)
Bardzo trafne i wymowne to słowa.
Autor dzieli się osobistymi poszukiwaniami i
rozważaniami: "Czuję sie i Polakiem, i Ślązakiem. Tym drugim od
kilku lat. I szukam odpowiedzi, czym jest ta śląskość. Może czyśćcem? Poczuciem
odrębności od polskości i niemieckości, zawieszeniem między nimi. I ja teraz
obserwuję, jak ta śląskość się tworzy. Pojawiają się pisarze, trwają dyskusje,
spory, z roku na rok to się rozwija." ( s. 193)
Troszkę irytujący bywał styl tej książki, momentami zbyt podręcznikowy albo
zbyt potoczny, dygresyjny, autor przeskakiwał tak jakby między snuciem pięknej
opowieści (momentami nawet trafiały poetyckie zdania, weźmy pierwsze: “Moi
przodkowie użyźniali sobą dzieje. Dzieje się na nich pasły i rosły tłuste i
obłe” s. 13) ) a artykułem prasowym. Nie wpływa to jednak aż tak znacząco na
odbiór całości. Bo tak jak Górny Śląsk jest niejednorodny i skomplikowany, to i
opowieść o nim nie może być jednolita.
Rokita nam ten Śląsk przybliża, odczarowuje, odziera z mitów i fałszywych
przekonań.
niedziela, 15 listopada 2020
“Bez strachu. Dziennik współczesny” Józef Hen
MG, 2020 |
http://zycieipasje.net/2020/11/patronat-medialny-bez-strachu-dziennik-wspolczesny-jozef-hen-recenzja/
Nigdy wcześniej nic pióra Hena nie
czytałam. Teraz żałuję, że tak późno trafiłam na jego prozę. Na pewno
spróbuję nadrobić zaległości.
Bez strachu. Dziennik współczesny to nie są, za przeproszeniem,
“zapiski starego piernika”, czego się nieco obawiałam. To wyborne
notatki intelektualisty, erudyty, skromnego i szczerego człowieka z
ogromnym doświadczeniem, poczuciem humoru i dystansem do samego siebie.
“Starość. Zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Obserwuję ją nie bez
ciekawości literackiej. Jakby stanowiła tworzywo. Nie chodzi o
niedomagania fizyczne, słabość organizmu – wiadomo, tkanki zużyte, ale
jakoś się poruszam, oddycham, krzątam – nie powinienem narzekać. (
Chociaż trochę mi wolno).” (s. 7)
Są w tym dzienniku, obejmującym lata 2018-2020 (do lipca), zapiski z lektur, cytaty i refleksje; komentarze do bieżących wydarzeń kulturalnych i politycznych, opisy sytuacji z codziennego życia, anegdoty, liczne dygresje i retrospektywne powroty do lat minionych. Sporo można się dowiedzieć z tych notatek o życiu i twórczości samego autora, o dziejach wydawania i recepcji jego książek.
Hen śledzi z uwagą to, co się dzieje w
Polsce i na świecie. Odnotowuje ważne wydarzenia jak Nagroda Nobla dla
Olgi Tokarczuk czy wybory prezydenckie, ale i też te dotyczące życia
prywatnego jak wydanie książki syna, choroba czy śmierć kogoś znajomego.
Rejestruje spotkania autorskie, nagrania radiowe, listy od
czytelników, rozmowy. Dużo czyta – książek i gazet. Ma swoje zdanie,
swoje poglądy, które wyraża w wyważony sposób. Nie jest tak, jak to
często się zdarza u ludzi w podeszłym wieku, że żyją tylko przeszłością.
Ponadto nie uważa się za wszystkowiedzącego, choć nie można powiedzieć,
aby się słusznie nie cenił.
“1923 – no, trudno, ten rocznik usprawiedliwia mój brak znajomości
pewnych realiów. Ale nie poczuwam się do braku orientacji w dzisiejszej
rzeczywistości politycznej. Odwrotnie: moje doświadczenia osobiste, od
lat 30. ubiegłego wieku, twórczość na tle historycznym (Jagiełło,
Stanisław August, Montaigne i jego czasy), pozwalają mi na trzeźwą ocenę
także tego, co dzieje się teraz. ” (s. 161)
czwartek, 5 listopada 2020
"Prosta sprawa" W. Chmielarz
Zarzekała się żaba błota. Po przeczytaniu Rany i Wyrwy (która w sumie wypadła pozytywnie w odbiorze) stwierdziłam, że jednak fanką twórczości Wojciecha Chmielarza nie zostanę. Niemniej sięgnęłam, zgodnie z zasadą “do trzech razy sztuka”, po najnowszą książkę tego autora i… zmieniłam zdanie.
Muszę przyznać, że Prostą sprawę
czytałam w burzliwym, trudnym emocjonalnie czasie, gdy niełatwo było
skupić się nad wymagającą lekturą, a dzięki tej książce mogłam się
oderwać się od problemów codzienności, odpocząć, przenieść się w świat
niezwykle wciągającej fikcji, dynamicznej akcji, nie roztrząsając
zbytnio jej prawdopodobieństwa. Doskonale się bawiłam, choć to może nie
brzmi najlepiej w odniesieniu do powieści sensacyjnej, w której nie
brakuje krwawych i brutalnych scen, strzelaniny, walk, brudnych
interesów i bezlitosnych porachunków. Na tym jednak polega specyfika
tego gatunku i jeśli powieść napisana jest sprawnie warsztatowo, ma
ciekawą fabułę, nic w niej “nie zgrzyta”, to nic dziwnego, że czytelnik
czuje się usatysfakcjonowany lekturą.
Dla porównania – to nie jest “kino moralnego niepokoju” czy inne
“bergmany”, to taki “James Bond vel Rambo na wariackich papierach”,
“szukają go i uciekł”, tajemniczy agent wkracza do akcji, bang – bang,
mistrz sztuk walki zwycięża złych, pomaga dobrym, na końcu znika i nikt
tak naprawdę nie wie, kim on był i po co właściwie to wszystko robił.
(...)
ciąg dalszy pod linkiem:
http://zycieipasje.net/2020/11/szpieg-w-ksiegarni-prosta-sprawa-wojciech-chmielarz-recenzja/
środa, 4 listopada 2020
"Osiecka. Nikomu nie żal pięknych kobiet"Zofia Turowska
Marginesy 2020 |
To taki specyficzny portret, nakreślony w bardzo subiektywny sposób, oparty na prozie autobiograficznej, z wplecionymi gęsto cytatami z utworów i wypowiedziami z prasy. Zebrano też wypowiedzi przyjaciół i znajomych.
Z portretu “namalowanego”, czy raczej ułożonego przez Turowską wyłania się Agnieszka Osiecka jako osoba niesamowicie zdolna, twórcza, pracowita, wrażliwa, samotna i nieszczęśliwa, ciągle uciekająca, bujająca w obłokach, ale dbająca o własne sprawy zawodowe, żyjąca po swojemu, wbrew konwenansom. Sama o sobie pisała: “Mam skłonność do życia we śnie, do zmyślania sobie ludzi i sytuacji. Do urabiania życia na kształt teatru. Do nierzeczywistości” (s. 125)
Całość wypada bardzo sympatycznie i ciekawie, o ile się już wcześniej o tym nie czytało. Uczciwie informuję, że ta publikacja to ubrane w nowy tytuł wznowienie książki Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką (pierwsze wydanie – 2000r., kolejne – 2008 r.). Przyznam, że tamten tytuł znakomicie oddaje zamysł tej książki – bo poznajemy Osiecką właśnie jakby w różnych “pejzażach” – na tle społecznym, historycznym, kulturalnym, na tle rodziny, środowiska artystycznego, w różnych momentach jej życia. Z założenia nie jest to pełna biografia, ale taki jakby “pamiątkowy album”.
całość mojej recenzji:
http://zycieipasje.net/2020/11/szpieg-w-ksiegarni-osiecka-nikomu-nie-zal-pieknych-kobiet-zofia-turowska-recenzja/
Książka pasuje do listopadowej Trójki E-pik- kategoria: Siła jest kobietą
czwartek, 29 października 2020
"Kobiety z Vardø" Kiran Millwood Hargrave,
Recenzja ukazała się tutaj:
http://zycieipasje.net/2020/10/szpieg-w-ksiegarni-kobiety-z-vardo-kiran-milwood-hargrave-recenzja/
wydawnictwo Znak LiteraNova 2020 |
Wściekłość i wrzask. Nie chodzi jednak o tytuł powieści W. Faulknera. To najkrótsze podsumowanie moich odczuć po lekturze “Kobiet z Vardø “, książki opartej na faktach, opowiadającej o procesach “czarownic”, jakie miały miejsce na północy Norwegii w XVII wieku. Absurdalność zarzutów postawionych kobietom oraz sposób ich traktowania budzi oburzenie, którego nie sposób wyrazić. Nad tą powieścią nie można przejść obojętnie. Zwłaszcza, że łatwo dostrzec, iż w pewnych aspektach nic się nie zmieniło nawet przez czterysta lat.
Kobiety z Vardø to pierwsza powieść dla dorosłych napisana przez brytyjską pisarkę i poetkę, Kiran Millwood Hargrave, której Dziewczynka z atramentu i gwiazd została nagrodzona m.in. British Book Award w kategorii literatury dziecięcej, a kolejne powieści dla młodych czytelników również były docenione.
Kanwą utworu są wydarzenia historyczne –
akcja dzieje się w latach 1617-1619 na najdalej wysuniętym na północ
krańcu Norwegii. Za panowania króla Chrystiana IV w XVII w. wprowadzono
rozporządzenia prawne wymierzone przeciwko rdzennej ludności, w
rzekome “czary”, sankcjonujące prześladowania. Skazano i spalono na
stosie 91 osób. Procesy zostały udokumentowane, pokłosiem prac
badawczych są książki np. “Witchcraft Trials in Finnmark in Northern
Norway” dr Liv Helene Willumsen. Upamiętnia je umieszczona na wyspie
Vardø instalacja P.Zumthora i L. Bourgeois, która zainspirowała Kiran
Millwood Hargrave do napisana powieści.
Jak wspomina autorka w posłowiu – książka poświęcona jest nie tyle samym
procesom, ile okolicznościom, które mogły do nich doprowadzić. “Pisząc z
perspektywy czterystu lat odnajdywałam wiele podobieństw między tak
różnymi epokami jak wiek siedemnasty i nasz” – stwierdza – “Ta opowieść
mówi o ludziach i o tym, jak żyli” ( s. 393).
O tak, te podobieństwa są zaskakujące.
Tym samym powieść nabiera uniwersalnej wymowy. To bowiem nie tylko
historia kobiet z rybackiej osady, które po stracie – w wyniku nagłego
sztormu – swoich mężów, ojców, synów, braci musiały stawić czoła
przeciwnościom losu i z determinacją walczyć o przetrwanie.
To opowieść o tym, do czego może doprowadzić fanatyzm, ślepe poddawanie
się zasadom, żądza władzy i sławy, a także zawiść i nienawiść. O tym,
jak ważne są solidarność i wzajemne wsparcie w rodzinie oraz w grupie
społecznej. Z przykrością trzeba stwierdzić, że to ich brak przyczynił
się w znacznej mierze do tragedii. To jedne kobiety oskarżyły drugie –
ten fakt wydaje się szczególnie bolesny. Wszystkie, można powiedzieć,
“jechały na tym samym wózku”, ale zazdrość i nienawiść, a także chęć
przypodobania się władzom (komisarzowi, szeryfowi) i pastorowi
popchnęła niektóre z nich ku niecnemu postępkowi.
Ponadto bardzo wyraźnie widoczny jest w powieści problem nierówności
płci, instrumentalne traktowanie kobiet. Współcześnie noszenie przez
kobiety spodni już nie stanowi skandalu, ale nadal bywają one traktowane
gorzej niż mężczyźni, spychane do stereotypowych ról, ich zdanie się
nie liczy, a prawa nie są szanowane.
To także książka o miłości i śmierci, odwiecznej walce dobra ze złem, o
nieuchronnym konflikcie między narzucanym siłą prawem a opartymi na
tradycji zwyczajami.
Wracając do fabuły – choć oparte na
historycznej podstawie, to postaci i wydarzenia są fikcyjne.
Pierwszoplanową bohaterką jest dwudziestoletnia Maren, świeżo upieczona
narzeczona, pełna marzeń i planów. To z jej perspektywy śledzimy
wydarzenia, choć narracja jest trzecioosobowa.
Obserwujemy jej relacje z matką i bratową – z pochodzenia Laponką, ze
starszą przyjaciółką Kristen oraz z innymi kobietami z wioski. Każda
inaczej przeżywała żałobę po stracie najbliższych. Zastanawiały się też
nad tragedią, wypatrywały znaków, rozważały czy wieloryb, który przygnał
ławicę ryb, został zesłany przez Złego, a może ktoś przyzywał diabła?
Koniecznością było, by w sytuacji, gdy w osadzie zostali tylko starcy i
małe dzieci, to kobiety zakasały rękawy, przejęły męskie obowiązki,
podjęły się wyruszania łodzią na połów ryb, hodowania reniferów itp.
Powinny też opiekować się sobą nawzajem. Spotykały się co środę w
dużym domu Fru Olufsdatter, niedoszłej teściowej Maren, na wspólne
robótki, rozmowy i posiłek – coś w stylu Koła Gospodyń Wiejskich. Szybko
jednak wytworzyły się między nimi animozje. Powstał – nazwijmy to
“obóz kościółkowy”, ze złośliwą, zawistną Toril na czele, skupiony
wokół zboru, nowego pastora (w sumie dość biernego człowieka) oraz
nowego komisarza Corneta – wielce bogobojnego, fanatycznego Szkota,
słynącego z polowań na osoby parające się czarami.
Należało zapomnieć o runach, tradycyjnych ludowych figurkach,
zaklinaniu pogody, czy zbieraniu ziół, wszelkie zachowanie odstające od
narzuconych norm było podejrzane i osądzanie. Edykt “O czarach” wszedł w
życie. Niezależność, samodzielność, zaradność i odwaga stały się dla
niektórych mieszkanek Vardo powodem do zguby.
Wraz z komisarzem do Vardo przybyła jego młodziutka żona, Ursa –
niedoświadczona i naiwna, wydana za mąż jak towar; samotna, zagubiona. W
Maren znajduje pomocnicę, nauczycielkę zajęć domowych, a także więcej
niż przyjaciółkę. Z czasem potem rodzi się świadomość uczucia i
pożądania..
Wraz z przewracaniem kolejnym kartek tej
książki narasta oburzenie zachowaniem postaci takich jak komisarz,
szeryf, Toril, matka Maren, rośnie natomiast współczucie dla, Maren,
Diinny, Kristen i innych niesłusznie posądzonych i okrutnie
potraktowanych. Pod koniec akcja przyspiesza i można rzec, że nabiera
rumieńców. Czy można było ocalić uwięzione Norweżki? Kto i czym
zawinił? Czy Dinnie udało się bezpiecznie uciec? Co się wydarzyło w
szopie na łodzie? Jak postąpiła Ursa? Jaką decyzję podjęła Maren?
Trudno tę książkę odłożyć, póki się nie dowiemy.
Oryginalny tytuł brzmi “The mercies”. Miłosierdzie? To wręcz oksymoron w odniesieniu do tej historii, wielka ironia dziejów. Według pastora Bóg okazał miłosierdzie – kobiety ocalały podczas sztormu, przeszły przez trudną próbę. I tu aż prosi się o pytanie, na które nie ma odpowiedzi…. Gdzie był Bóg, gdy płonęły stosy? Czyżby to ludziom zabrakło miłosierdzia?
Proza Kiran Millwood Hargrave jest dość prosta, surowa jak
skandynawski klimat, niemniej sugestywna i poruszająca. Opisy warunków
życia, zajęć, potraw, ubrań, tamtejszej pogody i krajobrazu są
realistyczne. Autorka dba o szczegóły, które obrazują nieraz więcej niż
uczyniłyby to długie opisy. Potrafi oddać emocje bohaterów, zbudować
napięcie.
Kobiety z Vardo to ciekawa, dobrze opowiedziana historia, z
wyrazistymi postaciami, mocno osadzona w realiach historycznych,
uniwersalna, ważna i potrzebna, skłaniająca do refleksji i gorzkiej
konstatacji, że polowanie na czarownice nadal w takiej czy innej wersji
trwa…
Książka wpasowała się z październikowe zdanie wyzwania "Pod hasłem"
środa, 21 października 2020
"Chłopcy Jo" Louisa May Alcott
Tom 1 i 2 przedstawiają losy rodziny March, następne 3 i 4 dotyczą dorosłego życia sióstr oraz ich potomków i wychowanków. Napisane zostały najwyraźniej na życzenie czytelników. Wszystkie są utrzymane w podobnym stylu, nie da się jednak ukryć, że najlepsze i najbardziej ujmujące są te początkowe.
(...)
W książce podzielonej na rozdziały, stanowiące zgrabne opowieści
poświęcone poszczególnym postaciom, znajdziemy obraz
obyczajowo-społeczny tamtych czasów, w którym brylują damy i
dżentelmeni, podany z lekkością i szczyptą humoru. Będzie trochę
sentymentalizmu i trochę przygód.
Cała recenzja:
http://zycieipasje.net/2020/10/patronat-medialny-chlopcy-jo-louisa-may-alcott-recenzja/
Książka pasuje do październikowej Trójki E-pik do kategorii:
ortografia (tytuł z ó/u, ż/rz, ch/h)
"Zagadka drugiej śmierci" Karolina Morawiecka
(...)
Tak jak niektórym trudno odmówić sobie serniczka, tak mnie trudno
odmówić sobie kolejnej klasycznej powieści kryminalnej o wdowie,
zakonnicy i psie (z kulinarnym podtekstem) pióra Karoliny Morawieckiej.
Toż to takie smakowite! Lekkie, inteligentne, literacko nadziane!
Wytrawne i zarazem słodyczą kuszące, starą szkołę kryminału
przypominające.
Miłośnicy klasycznych kryminałów nie
powinni mieć powodów do narzekań. W powieści Karoliny Morawieckiej
pobrzmiewają echa książek A. Christie, A. Conan-Doyle, B. Akunina, M. de
Giovanniego oraz innych. Nazwiska bohaterów, autorów, tytuły pojawiają
się bezpośrednio, ale uważni czytelnicy dostrzegą też inne literackie
nawiązania – w stylizacji tekstu, czy wręcz cytatach.
Nie zabraknie poczucia humoru, choć raczej to komediowy kryminał niż
komedia kryminalna, ale nie spierajmy się o gatunki. Autorka świetnie
bawi się konwencją, żongluje słowami, puszcza oko do czytelnika
zapraszając go do podjęcia gry i zabawy. Kreuje nietuzinkowe postaci,
którym nadaje wiele indywidualnych cech, jednocześnie czyniąc je jakby
nam znajomymi. Wady i przywary, czy też cechy charakteru niejednej osoby
zobaczymy tu jak w lustrze.
Do lektury tej książki (jak i
poprzednich tomów) nie powinno się zabierać z pustym brzuchem i lodówką,
od opisów przeróżnych potraw aż cieknie ślinka. Karolina Morawiecka
jest świetną detektywką, ale także (a może i bardziej) znakomitą
kuchmistrzynią. Jedzenie przez nią przygotowane znika co do ostatniego
okruszka. Aptekarzowa trafia przez żołądek nie tylko do serca, potrafi
swym kulinarnym talentem wydobyć nawet tajemnice służbowe.
Cała moja recenzja:
http://zycieipasje.net/2020/10/szpieg-w-ksiegarni-zagadka-drugiej-smierci-karolina-morawiecka-recenzja/
Książka pasuje do październikowej Trójki E-pik do kategorii:
ortografia (tytuł z ó/u, ż/rz, ch/h)
środa, 7 października 2020
"Raport W. Opowieść rotmistrza Pileckiego" G. Nocq ( komiks)
Powieść graficzna francuskiego rysownika
i malarza Gaetana Nocq została poświęcona postaci rotmistrza Witolda
Pileckiego, który pod nazwiskiem Tomasza Serafińskiego dostał się do
obozu Auschwitz z misją zorganizowania tam ruchu oporu (ZOW – Związek
Organizacji Wojskowej) i rozpoczęcia powstania. Przebywał tam do
kwietnia 1943 r., uciekł brawurowo z dwoma współwięźniami.
Pilecki pisał raporty o panujących w obozie warunkach i wydarzeniach.
Przekazywał meldunki, wiadomości, na zewnątrz, trafiały do dowództwa AK i
na Zachód.
Mamy tu do czynienia z artystycznym
przetworzeniem treści, opartym na rzetelnych historycznych podstawach.
Podkreślić należy szczególną dbałość o realizm i autentyczność, oraz
ogromną wrażliwość autora.
Śledząc kolejne kadry nie tylko poznajemy działalność Pileckiego vel
Serafińskiego, ale z bliska oglądamy obozowe realia i odczuwamy grozę
tego miejsca.
Rysunki są proste, realistyczne,
minimalistyczne zarówno w formie jak i kolorystyce. Gwasze i szkice.
Dość ciemne, jakby zamglone. Dużo tu granatów, niebieskości, szarości,
ale i stonowanej czerwieni/rudości.
Osobiście nie przepadam za takim stylem rysowania, jednak muszę
przyznać, że dzieło francuskiego artysty robi wrażenie. Kadry są
sugestywne, przekazują znacznie więcej treści i emocji niż dialogi,
idealnie dopełniają tekst.
Całość recenzji:
http://zycieipasje.net/2020/10/raport-w-opowiesc-rotmistrza-pileckiego-gaetan-nocq-recenzja-komiksu/
Książka pasuje do październikowej Trójki E-pik
me, myself and I
ortografia (tytuł z ó/u, ż/rz, ch/h)
czwartek, 24 września 2020
"Kowalska. Ta od Dąbrowskiej" Sylwia Chwedorczuk
Zazwyczaj sięgamy po biografie osób,
które znamy, cenimy, podziwiamy, lubimy ich twórczość, chcemy o nich
dowiedzieć się więcej. Czasem jednak wybór pada na nazwisko mało znane,
gdzieś tylko przewijające się w tle, czy nawet całkiem zapomniane. Nie
bez kozery w tytule książki Sylwii Chwedorczuk odwołano się do autorki
słynnych “Nocy i dni”, wszak tę pisarkę znamy i z nią kojarzymy (albo i
nie) Annę Kowalską. To uściślenie pozwala też jednoznacznie wskazać, o
którą Kowalską chodzi: nie o autorkę “Pestki”, nie o współczesną
piosenkarkę, projektantkę meblościanki, ani o świętą Faustynę.
Osobiście sięgnęłam po tę książkę wiedziona czystą ciekawością, skuszona
okładkowym opisem, nie szukałam obyczajowych skandali, chciałam poznać
zapomnianą autorkę, której korespondencja z Dąbrowską i prowadzone przez
nią latami dzienniki stały się cennym dokumentem i dziełem życia.
Biografia okazała się barwną, wciągającą, fascynującą, solidnie udokumentowaną lekturą.
To przepiękna historia skomplikowanych związków, opowieść o “głodzie czułości”, miłości, niespełnieniu, samotności, o emocjach i relacjach międzyludzkich. Barwna, fascynująca, wciągająca niczym powieść biografia pozostającej dotąd w cieniu autorki Nocy i dni Anny Kowalskiej – pisarki, redaktorki, żony profesora filologii klasycznej, prowadzącej przez ponad 40 lat dzienniki oraz obfitą korespondencję.
Moja recenzja:
http://zycieipasje.net/2020/09/23/kowalska-ta-od-dabrowskiej-sylwia-chwedorczuk-recenzja/
środa, 23 września 2020
"Leniwe wieczory, burzliwe poranki" A. Białowąs
Zapomniałam się pochwalić ;-)
A tu znajdziecie moją recenzję tej powieści:
http://zycieipasje.net/2020/09/09/patronat-medialny-leniwe-wieczory-burzliwe-poranki-alina-bialowas-recenzja-premierowa/
niedziela, 30 sierpnia 2020
"Małe Licho i anioł z kamienia" Marta Kisiel
Weź szczyptę Opowieści z Narnii, trochę Krainy Lodu, dodaj garść mitologii słowiańskiej oraz baśni, polej obficie poezją romantyczną i wszystko wywróć na lewą stronę. Co powstanie? Nie mam pojęcia. Książki Marty Kisiel są niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Seria “Małe Licho” dostarcza radości i dzieciom i dorosłym. Nietuzinkowe postaci, zwariowane motywy, literackie nawiązania, ważne sprawy i wartości, a do tego ciekawy język i mnóstwo niespodzianek.
(....)
cała moja recenzja:
http://zycieipasje.net/2020/08/26/male-licho-i-aniol-z-kamienia-marta-kisiel-recenzja/
sobota, 29 sierpnia 2020
"Głos" Arlandur Indriðason
Islandzki kryminał/thriller z
Erlendurem Sveinssonem po raz trzeci. O ile 1i 2 tom wciągnęłam, to z
tym się grzebałam i mam mieszane uczucia. Nadal lubię i chcę czytać
kolejne części, ale tu tak jakoś miałam w nosie, kto zadźgał portiera.
Główny wątek kryminalny był pretekstem do podjęcia innych tematów.
Mianowicie: los dziecięcych gwiazd, przemoc domowa, skomplikowane
relacje rodzinne, wygórowane oczekiwania rodziców itp...Plus traumy z przeszłości i psychiczne zaburzenia. A to jeszcze nie wszystko (nie chcę aż tak spojlerować).
Akcja dzieje się w hotelu, w okresie przedświątecznym, Elinborg nie ma czasu napiec ciasteczek...;-) Erlendur nie kwapi się skorzystać z zaproszenia na święta, wytrawny odludek :-) Ten kryminał to akurat "miła" odmiana w słodkopiernikowym nurcie powieści bożonarodzeniowych, których co roku powstaje na pęczki;-)
Na razie mam dość brutalnej tematyki, przerwa . Teraz muszę skończyć "Ginczankę".
"Małe Licho i tajemnica Niebożątka" Marta Kisiel
Gdzież ja się uchowałam, iż dotychczas nic pióra Marty Kisiel nie czytałam! Wszak mam na półce Dożywocie, a autorka, pardon, ałtorka (zwana tak w pewnych kręgach, zupełnie niepejoratywnie) wydaje się mi pokrewną duszą, chociażby dlatego, że ja też uważam, że Słowacki wielkim poetą był. Romantyzm, książki zbójeckie, różowe króliki… Dogadałybyśmy się na pewno. Póki co, jednak zabrałam się za czytanie i wsiąkłam po uszy odkrywając tytułową tajemnicę.
(....)
Cała moja recenzja :
http://zycieipasje.net/2020/08/19/male-licho-i-tajemnica-niebozatka-marta-kisiel-recenzja/
sobota, 15 sierpnia 2020
"Turbulencje" David Szalay
"Turbulencje" David Szalay, wydawnictwo Pauza 2020
literatura kanadyjska, przeczytana w ramach sierpniowego Book-Trottera
Niewielka objętościowo i w moim odczuciu dość przeciętna książka. Rzekomo "wciąga bez reszty" - mnie nie wciągnęła, wręcz nużyła, ale zdecydowałam się poznać ją w całości, by może coś z niej wyłuskać. "Mocno zapada w pamięć"? Raczej dość szybko mi umknie, owszem zapamiętam ogólnie jej kompozycję, formę ale na pewno nie będę wracać do tej opowieści, ani nie będę sięgać po inne książki tego autora. Może nie zrozumiałam finezji "Turbulencji"?
Autor, David Szalay jest Kanadyjczykiem,ale mieszka w Budapeszcie. Znalazł się na liście najlepszych młodych powieściopisarzy pisma "Granta" w 2013 r. Jego powieść "Czym jest człowiek" była nominowana do Nagrody Bookera.
Na "Turbulencje" składa się 12 opowiadań połączonych ze sobą postaciami na zasadzie, że jakaś postać poboczna, czy wspomniana w jednym tekście staje się główną w kolejnym, mamy w sumie taką "pajęczynkę" powiązań. Poza tym mamy połączenia "samolotowe". Bohaterowie podróżują po całym świecie i tak mamy kolejno loty: Londyn-Madryt, Madryt-Dakar.. na trasie pojawią się m.in Seattle, Wietnam, Delhi... Zakończymy znów w Londynie. Tytuły opowiadań, czy też może rozdziałów, noszą nazwy typu LGW-MAD, MAD-DSS, DSS-GRU...
Zawiedzie się jednak ten, kto oczekuje szczegółowych opisów lotnisk, samolotów i podniebnych podróży. Proza Szalaya jest prosta, nieprzekombinowana, oszczędna, zarówno w opisy jak i emocje; skupiona na ludzkich sprawach, ale przedstawia je jakby szkicując, nie dopowiadając, pokazując urywek z życia bohatera, zostawiając wiele czytelnikowi do domysłu, ale też zbyt mało, by do głębi przejąć się problemami przeżywanymi przez postaci. Trochę to tak na zasadzie "kadr kamery" i "następny proszę". Nie zdążyłam się wczuć w żadną historię. Żadna mnie nie zaskoczyła, co nie znaczy, że była przewidywalna. Po prostu wszytko przyjmowałam ze spokojem, takim "acha, okej". W pewnym momencie przywykłam do monotonii, do tego, że nie ma tu wyraźnych puent.
Mam również wrażenie, że autor nie przekazał nic nowego, oryginalnego. Tytułowe "turbulencje" to rozmaite życiowe zawirowania, sytuacje i problemy (nie wymieniam konkretnych, żeby nie spojlerować), które spotykają ludzi na całym świecie niezależnie od ich miejsca zamieszkania, narodowości, koloru skóry, wyznania itp. Może pisarz chciał podkreślić, że świat stał się, jak to się mówi, "globalną wioską" , ale choć niemal wszędzie jest "blisko", bo można polecieć samolotem, to ludzie stali się od siebie dalecy, coraz bardziej samotni...?
Fajna, psychodeliczna okładka (projekt Tomasz Majewski)
Arnaldur Indriðason "W bagnie"oraz "Grobowa cisza"
Zaczęłam słuchać audiobooka "W bagnie" (wspaniale czyta A, Ferenc), ale że treści niezbyt do słuchania przy dzieciach i poczucie, że szybciej bym czytała sama, przerzuciłam się na e-booka (wszystko na EmpikGo), w końcu pomyślałam, że najwygodniej jednak papier- sprawdziłam w bibliotece- jest! Przyniosłam od razu 3 tomy, planuję poznać całą serię. Bardzo mi przypadły do gustu, choć raczej nie siedzę w tym gatunku. Mocne, mroczne, konkretne.
Śledztwa prowadzi Erlendur Sveinssonn ( towarzyszą mu Sigurður Óli i Elínborg) - taki starej daty, dość zasadniczy, jego wydające się czasem dziwne pomysły, okazują się zazwyczaj słusznymi tropami. Prywatnie - skomplikowane życie, m.in. córka narkomanka. Dużo problemów społecznych w tych powieściach, nie tylko wątek kryminalny.
"W bagnie" - zaczyna się od morderstwa w kamienicy, w śledztwie zamiast szukać zabójcy zajmują się całkiem innymi, pozornie niezwiązanymi z tym sprawami z przeszłości....Temat chorób genetycznych.
"Grobowa cisza" - przypadkowo znaleziono ludzką kość na terenie budowy osiedla... Zaczęto więc grzebać. W ziemi i w przeszłości. Motyw przemocy domowej. I nie tylko...
W moim
odczuciu drugi tom był lepszy, zupełnie też inaczej prowadzona narracja
- bo mamy też sceny z przeszłości tzn. czytelnik "widzi" więcej niż
policja, która szuka i czekając na badanie kości, łapie się różnych
tropów, które mogą być prawdopodobne czy pomocne do dalszego
rozwikływania zagadki.
Wydaje mi się jednak, że to nie
ten typ kryminału, gdzie czytelnik ma też rozwiązywać sprawę.
Ważniejsze chyba jest islandzkie tło społeczno-obyczajowe.
"Grobową ciszę" ujęłam w kategorii "Trup w szafie " w sierpniowej Trójce E-pik.
To nie jest "domestic noir", ale jak na "mroczną serię" przystało są
trupy i tajemnice rodzinne z przeszłości, które przez przypadek "wyłażą
na wierzch". I tu tych tajemnic mamy wiele: jedna dotyczy przeszłości
komisarza Erlendura, druga - narzeczonej Benjamina ( wątek poboczny, ale
istotny dla śledztwa), a trzecia to główny wątek pewnej rodziny,
którego przecież nie będę spojlerować.
Zanim zabiorę się za kolejny tom, czytam coś lekkiego, by odetchnąć.
( tu nastąpiła przerwa na Chmielewskiej - "Wszystko czerwone" oraz "Wielka Księga Klary" Wichy i jeszcze "Małe Licho i tajemnica Niebożątka" i "Turbulencje" Shalaya )
piątek, 14 sierpnia 2020
"Wielka Księga Klary" Marcin Wicha
"Wielka Księga Klary" Marcin Wicha, wyd. Mamania 2019 r, ilustrowała Zosia Dzierżawska
Już wiem, dlaczego moja córka
jak się dopadła do tej "Klary" to czytała do 1 w nocy! Ja też nie
mogłam się oderwać i płakałam ze śmiechu.
Życie codzienne, szkoła i
wakacje opisane z perspektywy dziesięcioletniej dziewczynki, z
przymrużeniem oka w kierunku dorosłych. Każdy mając na pokładzie dzieci w
wieku wczesnoszkolnym i przedszkolnym zna z własnego doświadczenia
podobne czy wręcz identyczne sytuacje jak te opisane. Ach, te problemy wieku dziecięcego ;-)
I tylko trzeba wziąć pod uwagę, że pierwsze wydanie 1 części
pamiętnika było w 2011, obecnie dzieci w szkole nie mają już KZIN
(kształcenie zintegrowane) tylko EW (edukacja wczesnoszkolna), w sumie
jak zwał, tak zwał, ale córce musiałam wyjaśnić. I też współcześnie nie
ma grzybków i kwiatków, tylko normalne oceny (przynajmniej u nas).
Niemniej ogólnie to śmichy chichy i dla dziatek i dla matek (reszta
rodziny też będzie boki zrywać) :-D
Trochę to jakby skrzyżowanie Mikołajka z Emi i Tajnym Klubem...ale inne. Przezabawne, niezwykle życiowe.
A przy tym kawałku, jak w nocy wypatrzyli zwierzątko w kratce wentylacyjnej, padłam kwicząc ;-):
„Tata blednie i mówi, że nie zbliży się do kratki, zanim mama nie
znajdzie rękawiczek. Są tylko takie do zmywania z żółtej gumy, ale mama
mówi, że to nawet dobrze, na wypadek, gdyby tatę miał porazić prąd z
wentylatorka. Koszatka macha ogonem, a tata ustawia drabinę:
- Ona na mnie robi! – krzyczy.
- Co robi?
- Jak to, co robi? Kupy robi! Mam je we włosach!
- Bidulka jest przerażona.
- Ja też jestem przerażony, a na nią nie…
- Dziecko słucha!”
środa, 5 sierpnia 2020
"Wzgórze" Ivica Prtenjača
(...)
Całość recenzji:
Książka pasuje do sierpniowej Trójki E-pik - kategoria: tytuł bez litery "o"
http://ksiazki-sardegny.blogspot.com/2020/08/trojka-lipiec26.html |
niedziela, 2 sierpnia 2020
"Offline" Mark Boyle
W tej książce nie znajdziemy gotowej
recepty jak być wolnym, szczęśliwym i jak żyć w zgodzie z naturą, choć
zawarto tu sporo praktycznej wiedzy.
To swoisty pamiętnik, zbiór osobistych doświadczeń i przemyśleń
człowieka, który podjął odważną, ale przemyślaną decyzję, wykraczającą
znacznie dalej poza rezygnację z internetu, telewizji, telefonu, zegarka
itp., dotyczącą wyboru życia bez udogodnień, technologii, opartego na
pracy własnych rąk, niemal samowystarczalnie, łącznie z budową domu,
zdobywaniem pożywienia i wykonywaniem podstawowych narzędzi, przedmiotów
codziennego użytku.
To także wpleciona dodatkowo opowieść o wyspie Great Blasket, na której
nieliczni mieszkańcy utrzymywali się z rolnictwa i rybołówstwa w
trudnych warunkach przyrodniczych, aż do 1953 r. (ta historia wyróżniona
jest kursywą).
Prawdziwym celem “wyciagnięcia wtyczki”,
jak twierdzi Mark Boyle, było “zgłębianie istoty człowieczeństwa – z
wszelkimi jego zawiłościami, sprzecznościami i chaosem – po odrzuceniu
tego, co nas rozprasza i zakłóca nasz kontakt z człowieczeństwem” ( s.
18)
Całość mojej recenzji pod linkiem:
http://zycieipasje.net/2020/07/29/szpieg-w-ksiegarni-offline-mark-boyle/
piątek, 24 lipca 2020
"Liliowy autobus" Maeve Binchy
niedziela, 19 lipca 2020
"Londyński bulwar" Ken Bruen
literatura irlandzka
Np. zakopali zwłoki i chwilę po tym "Napijmy się herbaty" .
albo:"- Nie słuchasz zbyt wiele muzyki, co?
- Jedynie Wagnera.
Na to nie ma chyba rozsądnej odpowiedzi. Ja przynajmniej jej nie znalazłem".
Proza oszczędna, mocna, konkretna, czasem niektóre zdania rozbite są na wersy jak w wierszu. Bywają zabawne momenty, choć raczej na poziomie tekstu niż wydarzeń, bo te są zupełnie nie śmieszne. Bywają też nieco irytujące momenty ( np. częste wyliczenia w co się ubrał, co zjadł, wypił itp.). Plusem: obecna muzyka i książki - gł. bohater dużo czyta, przeważnie stare kryminały.
W sumie to fajna postać, za którą trzyma się kciuki, choć w pewnych momentach trudno zrozumieć jego postępowanie.
Miejsce akcji - Londyn.
Motyw porachunków okazuje się piętrowy, nikt nikomu nie może ufać. Morderstwa z zimną krwią. Kwestia honoru. Przypadek zaburzeń borderline u siostry Mitchella, Briony.
Jest też dobrze rokujący romans głównego bohatera z Aisling i motyw irlandzki (.
Zakończenie zaskakujące i wywracające wszystko, co tam sobie czytelnik ułożył i polubił, do góry nogami.
Unikajcie spojlerów.
Lektura wybrana do wyzwania Book-Trotter (lipiec- Irlandia)